Layout by Raion

niedziela, 10 maja 2015

Meredith Pixie, Daniel S. Briggs

<No, dobra. Skupcie się. W rozdziale są 2 narracje dla naszej wygody. Normalna czcionka to Daniel, rushofa Meredith. Mamy nadzieję, że się ogarniecie. Enjoy!>


- Serio ci pożyczył?

Meredith patrzyła na mnie z mieszanymi uczuciami wypisanymi na twarzy, lustrując uważnie samochód.

- Jak chcesz, możesz iść pieszo – rzuciłem, otwierając jej od środka drzwi. – Wsiadasz czy nie?

Dziewczyna przewróciła oczami, ale w końcu wsiadła do wyblakłego Fiata 500 i zatrzasnęła za sobą drzwiczki. Wiedziałem, że nie była zadowolona z naszego środka transportu, ale nie zwracałem na to uwagi. W przeciwieństwie do niej, ja byłem zachwycony!

- Przynajmniej wszędzie zaparkujemy, piękna. – Wyszczerzyłem się do Pixie, ale ta tylko znowu ostentacyjnie przewróciła oczami i mruknęła ‘Jedź!’. – Co tylko mój promyczek sobie zażyczy. Włączyłem radio i zacząłem śpiewać Gee The Crow.

Myślałam, że uduszę go na miejscu.

 - To gdzie moja dziewczyna chce jechać?

- Jak najdalej od ciebie. - Ten tylko się jeszcze bardziej uśmiechnął. Boże, daj mi siłę! - Jedź na River Side.

Briggs włączył radio i tylko czasem coś zanucił. Ja myślałam o tym, że nigdy więcej czegoś takiego nie zrobię. Po raz kolejny chłopak odwrócił się w moją stronę i zaśpiewał kawałek piosenki.

- Briggs, patrz się na ulicę i nie wyj, bo strasznie fałszujesz.

- Bo ty lepiej śpiewasz?

- Lepiej. No, ominąłeś! Tam się skręca!

- Meredith, muszę cię powiadomić, że za cholerę nie wiem, dokąd jadę – wypaliłem, a ta spojrzała na mnie jak na idiotę. – Nie gap się tak, tylko trzeba było mówić mi wcześniej. Nie znam miasta.

- Mówiłam, że tam miałeś skręcać! – krzyknęła oburzona, wskazując ręką ulicę za nami.

- No, jak tak dalej pójdzie, to zapomnę, że jesteś moją dziewczyną i wyrzucę cię na ulicę – odparowałem, szukając miejsca do zawrócenia. – W dodatku nie powiedziałem ci, że ślicznie wyglądasz – dodałem, poprawiając okulary na nosie i wgapiając się w ulicę przed sobą. Padało, co okropnie pogarszało widoczność i szansę na zobaczenie zakrętu. Pixie prychnęła, jednak nic nie odpowiedziała. W końcu udało mi się wjechać na naszą oczekiwaną ulicę i pięknie zaparkowałem po przeciwnej stronie pubu.

Spojrzałam w lusterko i już zmierzałam wyjść, gdy zostałam zawrócona.

- Zaczekaj! - krzyknął Briggs i pierwszy wysiadł. Szybko otworzyłam drzwi i wyszłam z samochodu, wiedząc, co zamierzał mój chłopak. - Ej! Chciałem otworzyć ci drzwi.

- Pff.. Nie rób ze mnie już takiej kaleki.

- Jestem tylko dżentelmenem. – Wzruszył ramionami.

- Wątpię w to - mruknęłam i poprawiłam sukienkę, która podwinęła się do góry. Spojrzałam na Briggsa. On bezczelnie patrzył się na to, co robię z przekrzywioną głową. - Bo jeszcze gałki oczne ci wylecą - mruknęłam, a on wzruszył ramionami. Powolnym krokiem ruszyłam w stronę lokalu. Szłam jak na ścięcie. Briggs podbiegł szybko i położył rękę na moim biodrze, którą od razu zrzuciłam.

- Ej! Mamy wyglądać jak para. Jak chcesz, żeby to wyszło, to rób, co ci każę – szepnął mi do ucha.

- Po moim trupie – warknęłam i szybko weszłam do Corn.

- Jak tam sobie chcesz! – rzuciłem jeszcze za nią, a Meredith nie odwracając się, pokazała mi środkowy palec. – Jeszcze będziesz mnie potrzebować… - mruknąłem pod nosem i podążyłem jej śladem. Gdy znalazłem się w środku pubu, baru, klubu czy co to tam było, stwierdziłem, że może nie będzie najgorzej. Jacyś czarni kolesie rozstawiali się na scenie, niosąc saksofon, trąbkę, części perkusji, pianino, gitary. Czyli wszystko, co było potrzebne do jazzu i bluesa. No, proszę, proszę. Jednak Pixie nie była aż takim muzycznym bezguściem za jakie ją miałem.

- Jak ty wyglądasz?

Mer stała przede mną i wpatrywała się we mnie uważnie.

- No, niby jak znowu?

- Zdejmij chociaż te okulary. Potrzebujesz je tylko do czytania i jazdy – skwitowała i złapała moje szkła, po czym włożyła mi je do kieszeni płaszcza. – O. Od razu lepiej. Musisz się jakoś prezentować – dodała, a ja tylko puściłem jej oczko.

- Uważaj, bo pomyślę, że na mnie lecisz – rzuciłem, gdy prowadziła nas do któregoś ze stolików.

- Nie wyobrażaj sobie za dużo – odparła, gdy rozglądałem się po wnętrzu. Niezła speluna w lepszym standardzie niż najgorsze menelstwo. Fajnie. Do tego pełno ludzi, że ledwo można było przejść… Akurat uśmiechałem się do mijającej mnie pięknej dziewczyny, gdy Pixie złapała mnie mocno za ramię. – Udawaj chociaż, że jesteś ze mną.

Z każdą chwilą żołądek podchodził mi do gardła. Briggs wszystko psuł. W kacie zauważyłam Willa i Effie. Skierowałam się w tamtą stronę i pociągnęłam chłopaka, który stanął w miejscu.

- Nie tak ostro, mała – rzucił.

- Po pierwsze nie mów do mnie mała. A po drugie ruszaj się – mówiłam, idąc w stronę przyjaciół‎. – Hej -przywitałam się, gdy doszłam do ich stolika i przytuliłam z Effie. Will spojrzał tylko na nas i od razu skierował wzrok na Briggsa. Uniósł jedną brew i delikatnie się uśmiechnął. Usiadłam na krześle i zauważyłam, że wszyscy wpatrują się w moją osobę. Zerknęłam na Briggsa. Przydałoby się go przedstawić. Odchrząknęłam. - Tak, więc to jest Bri...yy. 

Boże! Jak on ma na imię? Zawsze zwracałam się do niego po nazwisku, spojrzałam na chłopaka. - Daniel - szybko powiedziałam i uśmiechnęłam się.

- Daniel Briggs – wszedłem jej w słowo, widząc, że przedstawianie nie idzie jej najlepiej i wyciągając rękę najpierw do dziewczyny, a potem do jakiegoś pacana w różowej koszuli. Panna uśmiechnęła się delikatnie, a koleś tylko kiwnął mi głową. Jednak nie dało się nie zauważyć tego głupiego uśmieszku. Tak, tak, proszę pana. Oto jestem ja. Baptysta, syn hipisów. Nie jest łatwo wytrącić mnie z równowagi. Usiadłem, wyciągając od razu papierosa. Domyślałem się, że Meredith jak i jej przyjaciele do grzecznych nie należeli, więc nie powinno im przeszkadzać. A jak tak… No, to kiedyś trzeba zacząć palić. Czułem na sobie mordercze spojrzenie Pixie, za to że się odezwałem, ale zignorowałem ją.

Kelnerka rozdała menu. Każda para po jednym. Wątpię, żebym miała taki sam gust jak Briggs. Dobrze, że jeszcze się nie odezwał. Effie wybrała za nas wszystkich homara. Briggs tylko spojrzał na nią jakby z politowaniem.

- A na deser… Lody dla dwojga.

Obydwoje z Briggsem wywaliliśmy oczy. Co?! Błagam niech nie będzie tylko to, o czym ja myślę.

- A więc,  Daniel... Czym się interesujesz?- zapytała, pochylając się w naszą stronę, przy tym eksponując swój biust. Zawsze to robi. Briggs przez chwilę patrzył się w jej piersi, ale przez mojego kopniaka w kostkę wrócił do świata żywych.

Spojrzałem na Meredith ze znakiem pytającym na twarzy, a ta dała mi znak oczami, żebym odpowiedział. Tak, no pewnie. Już lecę. Chryste. To o tym teraz rozmawiają młodzi? Czułem się jakbym poznawał teścia, a nie kumpli Mer.

- Niewolnictwem – odparłem, czując wciąż zaciskającą się z każdym kolejnym słowem rękę Pixie na kolanie. Uśmiechnąłem się do niej, a ona do mnie, udając, że wszystko było w porządku. Odchyliłem się, opierając ramię na zagłówku siedzenia i lustrując siedzącą przede mną panienkę.

- Co takiego? – spytała zaskoczona przyjaciółka Mer. Nie miałem pojęcia, jak nazywała się ta para. Jednak pasowały mi imiona Perpetua i Bruno. Jej towarzysz spojrzał na mnie z rozbawieniem na twarzy.

- Handlem ludźmi tak zwanym – sprecyzowałem, gdy przerwała mi moja pannica.

- To tylko taki żart – rzuciła, wyraźnie ukrywając zbierającą się w niej złość.

- Oh, kochanie. Wcale nie – odparłem. – Nawet nie wiesz, jak rozwinął się ten okrutny biznes w ostatnich latach. Od wyboru do koloru. Dosłownie. Cudowne te stosunki miedz narodowe.

- Daniel lubi tak mówić. - Spojrzałam na niego zabójczym wzrokiem.

- Ale… - próbował coś powiedzieć, jednak przerwałam mu, gdy walnęłam go szpilką. Ten tylko zrobił wielkie oczy i spojrzał na mnie. Wyraźnie zabolało. Ja oczywiście słodko się do niego uśmiechnęłam.

- Państwa danie – oznajmiła kelnerka, a każdy zajął się swoim talerzem, a Effie i William opowiadali jak to poczuli do siebie to piękne uczucie. Miałam ochotę wziąć te wszystkie ostre sztućce i wbić im każde z osobna. Szybko wstawałam.

- Przepraszam, ale muszę na chwilę odejść – rzuciłam mój jedyny pretekst, żeby nie widzieć tego wszystkiego. Tak, zostawiam na ich pastwę Briggsa. Dobrze mu tak za te całe zachowanie.

No, świetnie. Zostałem sam z państwem młodym. Coś wyraźnie zdenerwowało Meredith, bo wstała gwałtownie i odeszła w stronę łazienek. Chciałem za nią pójść i powiedzieć, żeby nie odstawiała scen, gdy zagadała mnie kolejny raz Perpetua:

- Słyszałam, że poznaliście się w Akademii.

- Tia… - odmruknąłem niezbyt zainteresowany, wciąż szukając wzrokiem Pixie i kręcąc na siedzeniu. – Uratowałem ją z rąk somalijskich piratów, gdy wrzucali drącą się Meredith do kontenera.

Weszłam do damskiej toalety i spojrzałam w lustro. Przemyłam twarz wodą. Jak dobrze, że się nie maluję. Pewne teraz każda laska by miała cały makijaż rozmazany. Okno. Co jakby uciec stąd? Stanęłam przy nim... Nie, nie dostanę. Jestem wysoka, ale nie dosięgane sufity. Zawiedziona wróciłam do stolika.

- Daniel rzuca tutaj dobrymi żartami – krzyknął do wracającej już Pixie Bruno. No, bardzo zabawnymi. Szczególnie, że w ogóle ich nie słuchałem. A opowiadali o tym, że chcą mieć trójkę dzieci i psa. Gdy dziewczyna usiadła, przysunąłem się do niej i szepnąłem:

- To na pewno nie są kosmici?

- Przestań. Już połowa minęła – odpowiedziała, oddychając szybko. Płakała czy tylko mi się wydawało? Całe to spotkanie zaczynało coraz bardziej mi śmierdzieć.

Nie zależało m już na tym całym spotkaniu. Miałam dość. Z chęcią bym wróciła do domu. Nie chodzi mi o akademię. Wolę ten swój stary, gigantyczny. Podali deser. Tak jak myślałam jeden pucharek. Nie mam zamiaru dzielić z Briggsem talerza.

- Ja nie jem. Zero słodyczy.- Uśmiechnęłam się przez zaciśniętezęby.

-Ty tracisz. mruknął Briggs, wzruszając ramionami i skupił się na lodach. Miałam ochotę tłuc głową o blat. Czy on jest jakiś niedorozwinięty? Opróżniony w rozwoju?

- A jak ci jest w akademii Mer?- zapytała Effie swoim cukierkowym głosem.

- Jak widać zajebiście. Mam przyjaciół więc jest okey – odparłam.

- I chłopaka - upomniał się‎ Briggs, machając łyżeczką po lodach.

- Też. - Wyszczerzyłam się, ale uśmiech był tylko sztuczny. Effie i Will znów zaczęli mówić. Gdzie się podziali moi przyjaciele? Ci co pili ze mną do upadłego. Ci co mieli wszystko gdzieś. Nie dowierzałam, że to te same osoby. Koniec tej szopki. Briggs był znudzony tak samo jak ja.

Kolejne pierdolenie o Chopenie… Nie, no serio? Spojrzałem zdegustowany na Meredith. Widziałem to samo w jej oczach. Delikatnie zaprzeczyła głową. To był znak dla mnie.

- Wybaczcie. Muszę zaczerpnąć świeżego powietrza. Ktoś tu przesadził z perfumami – rzuciłem, wstając i skierowałem się w stronę wyjścia. Może to moja obecność nadawała jakiegoś napięcia? Bo ja wiem. W każdym razie potrzebowałem wyjść. Opuściłem czym prędzej Corn. 


Dobrze było poczuć świeże, nocne powietrze. Czułem się jak pajac, skaczący pod dyktando Pixie. Idiota. Wyciągnąłem paczkę fajek i wyciągnąłem jedną z nich. Nie minęło dużo czasu, gdy obok mnie stanęła dziewczyna. Kątem oka spojrzałem na nią i z dużą dozą zirytowania stwierdziłem, że była to Perpetua.

- Masz papierosa? - zagadnęła. Dałem jej fajka, odpaliłem, po czym przez dłuższą chwilę staliśmy w milczeniu. Czułem, że laska co chwilę na mnie patrzyła. Też zerkałem na nią, ale bardziej ze strachu przed jej dziwnym zachowaniem niż z zainteresowania. 

- Ile masz lat, co? - spytała w końcu, bawiąc się kolczykiem.

- Dwadzieścia dwa - odparłem, wydmuchując siwy dym.

- Jestem w wieku Meredith. Mam osiemnaście lat - dodała od razu dziewczyna, jakbym o coś ją pytał. Pokiwałem tylko głową, mrucząc 'Aha', po czym mruknąłem, że muszę wracać do Pixie, bo coś chyba źle się czuje. Dziewczyna przytaknęła, uśmiechając się, a ja szybko wróciłem do środka. Bez słowa usiadłem koło Mer, przeczesując nerwowo włosy. Spojrzała na mnie pytająco, ale nic nie powiedziała. Wtedy przyszła Perpetua.

- Przepraszam Effie, ale źle się czuję – mruknęłam, trzymając się przy tym brzucha. Zrobiłam minę mówiącą ,,jeśli zaraz stąd nie wyjdę, zwymiotuje''. Mer, jesteś wspaniałą aktorką.

- O. Jaka szkoda. Myślę, że będziemy widzieć się częściej- powiedziała Effie, a Will przytaknął. Zaczęłam wstawać, a Briggs uczynił to samo, przy tym patrząc się na mnie sceptycznie. -Miło było ciebie poznać, Daniel - zaćwierkała Eff.

- No, mi w sumie też - przeleciało mi to obok. Szybko wyszłam z lokalu i stanęłam przy samochodzie, czekając aż pan Briggs raczy się przyjść. Wreszcie wyszedł, ruszając się mozolnie i otworzył samochód. Weszłam i zaczęłam ściągać buty. - Zawieź mnie na N Kings Rd 1440- mruknęłam, gdy wszedł.

- Ta! I co jeszcze? Może ukłonić się, pierdolonej księżniczce?! – burknąłem, zatrzaskując drzwi.

- Czego chcesz? – rzuciła znudzona Pixie.

- Choć raz mogłabyś być dla mnie miła. To, co zrobiłem, to przysługa. Mogłem równie dobrze kazać iść ci się cmoknąć.

- Jedź. Nie pierdol – warknęła. Zamknąłem się i wyjechałem z miejsca. Jednak cały dosłownie się gotowałem wewnątrz.

Jadąc wyrzuciłam buty z okno, a Briggs co chwilę na mnie spoglądał. 

W połowie drogi Meredith powiedziała, że jestem idiotą. Nie wytrzymałem. Zahamowałem, po czym wysiadłem z samochodu. Zaskoczona i nieco przestraszona dziewczyna zrobiła to samo.

- Co to miało być?! – wykrzyknąłem, gdy tylko wyszliśmy na ulicę.

- O co ci chodzi? – warknęła Meredith.

- O to całe przedstawienie! Nie chodziło tylko o ten pierdolony wieczór! Chciałaś, żeby ten cały pieprzony Bruno był zazdrosny. Zrobiłaś ze mnie idiotę!

- Jaki znowu Bruno? O co się tak znowu ciskasz, palancie?! Nie trzeba było się zgadzać!

- Wiesz, co, Meredith? Jesteś głupią smarkulą. Mam cię dosyć. Radź sobie sama z twoimi problemami emocjonalnymi – odparłem, obszedłem samochód i wsiadłem z powrotem. Dziewczyna złapała za klamkę, ale zamknąłem drzwi. – Masz niedaleko – rzuciłem i odjechałem, zostawiając ją samą sobie.

Wkurwiona zaczęłam iść przed siebie. W myślach przeklinałam całego Briggsa. Nienawidzę chuja! Nienawidzę wszystkich kolesi! Jeszcze kawałek, a będę w domu. Tylko ta myśl mnie pocieszyła. Wreszcie stanęłam przed białym domem. Wpisałam kod i drzwiczki się otworzyły. Wszystko było to samo. Nic się nie zmieniło. W torebce poszukałam odpowiedniego klucza. Gdy wreszcie otworzyłam, tata właśnie wychodził z kuchni.

- Mer? Czemu jesteś tutaj, a nie w akademii? -zapytał. Czyli jednak zauważył moją nieobecność. Myślałam, że zupełnie o mnie zapomniał.

- Chciałam na chwilę wrócić. Nie będzie ci to przeszkadzało, prawda? - zapytałam.

- Oczywiście słońce, że nie. Idę oglądać ,,Koszmar z ulicy Wiązów''. Jak chcesz to dołącz się.

- Niee... Idę do pokoju.

6 komentarzy:

  1. Jak ja kocham takie klimaty :3 A wy doskonale o tym wiecie i wykorzystujecie to przeciwko mnie xDD Nie wiem dlaczego, ale "Ci co mieli wszystko gdzieś." jest najlepszym zdaniem całego rozdziału. Dzięki ci Evie. Miałam jakiegoś chorego banana na twarzy. W ogóle ten rozdział był taki super <3 Perpetua i Bruno...oj Daniel, Daniel.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tylko powiem, że 'Ci, co mieli wszystko gdzieś' jest genialne.

      Usuń
    2. Spadać ;p wyczuwam kpinę

      Usuń
    3. Nie mówię za Perry, ale u mnie jest szczere. W ogóle co to ma znaczyć?
      "- A na deser… Lody dla dwojga.
      Obydwoje z Briggsem wywaliliśmy oczy. Co?! Błagam niech nie będzie tylko to, o czym ja myślę." Ja jestem zboczona czy wy xDD

      Usuń
    4. https://33.media.tumblr.com/f91b07749733c6cc6529aac0dc9a6104/tumblr_inline_nnqu0tn3VP1rneixr_500.gif

      Usuń
    5. Ty jesteś :D mi chodziło tylko i wyłącznie o lody do jedzenia o różnych smakach. Norah wychodzi na jaw twoje prawdziwe ,,ja''.

      Usuń