<No, dobra. Skupcie się. W rozdziale są 2 narracje dla naszej wygody. Normalna czcionka to Daniel, rushofa Meredith. Mamy nadzieję, że się ogarniecie. Enjoy!>
- Serio ci pożyczył?
Meredith patrzyła na mnie z
mieszanymi uczuciami wypisanymi na twarzy, lustrując uważnie samochód.
- Jak chcesz, możesz iść pieszo
– rzuciłem, otwierając jej od środka drzwi. – Wsiadasz czy nie?
Dziewczyna przewróciła oczami,
ale w końcu wsiadła do wyblakłego Fiata 500 i zatrzasnęła za sobą drzwiczki.
Wiedziałem, że nie była zadowolona z naszego środka transportu, ale nie
zwracałem na to uwagi. W przeciwieństwie do niej, ja byłem zachwycony!
- Przynajmniej wszędzie
zaparkujemy, piękna. – Wyszczerzyłem się do Pixie, ale ta tylko znowu
ostentacyjnie przewróciła oczami i mruknęła ‘Jedź!’. – Co tylko mój promyczek
sobie zażyczy. Włączyłem radio i zacząłem śpiewać Gee The Crow.
Myślałam, że uduszę go na miejscu.
- To gdzie moja dziewczyna chce
jechać?
- Jak najdalej od ciebie. - Ten tylko się jeszcze bardziej uśmiechnął. Boże,
daj mi siłę! - Jedź na River Side.
Briggs włączył radio i tylko czasem coś zanucił. Ja myślałam o tym, że
nigdy więcej czegoś takiego nie zrobię. Po
raz kolejny chłopak odwrócił się w moją stronę i zaśpiewał kawałek piosenki.
- Briggs, patrz
się na ulicę i nie wyj, bo strasznie fałszujesz.
- Bo ty lepiej
śpiewasz?
- Lepiej. No, ominąłeś!
Tam się skręca!
- Meredith, muszę cię
powiadomić, że za cholerę nie wiem, dokąd jadę – wypaliłem, a ta spojrzała na
mnie jak na idiotę. – Nie gap się tak, tylko trzeba było mówić mi wcześniej.
Nie znam miasta.
- Mówiłam, że tam miałeś
skręcać! – krzyknęła oburzona, wskazując ręką ulicę za nami.
- No, jak tak dalej pójdzie, to
zapomnę, że jesteś moją dziewczyną i wyrzucę cię na ulicę – odparowałem,
szukając miejsca do zawrócenia. – W dodatku nie powiedziałem ci, że ślicznie
wyglądasz – dodałem, poprawiając okulary na nosie i wgapiając się w ulicę przed
sobą. Padało, co okropnie pogarszało widoczność i szansę na zobaczenie zakrętu.
Pixie prychnęła, jednak nic nie odpowiedziała. W końcu udało mi się wjechać na
naszą oczekiwaną ulicę i pięknie zaparkowałem po przeciwnej stronie pubu.
Spojrzałam w
lusterko i już zmierzałam wyjść, gdy zostałam zawrócona.
- Zaczekaj! - krzyknął
Briggs i pierwszy wysiadł. Szybko otworzyłam drzwi i wyszłam z samochodu,
wiedząc, co zamierzał mój chłopak. - Ej!
Chciałem otworzyć ci drzwi.
- Pff.. Nie rób
ze mnie już takiej kaleki.
- Jestem tylko
dżentelmenem. – Wzruszył ramionami.
- Wątpię w to -
mruknęłam i poprawiłam sukienkę, która podwinęła się do góry. Spojrzałam na Briggsa. On bezczelnie
patrzył się na to, co robię z przekrzywioną głową. - Bo jeszcze gałki oczne ci
wylecą - mruknęłam, a on wzruszył ramionami. Powolnym krokiem ruszyłam w stronę
lokalu. Szłam jak na ścięcie. Briggs podbiegł szybko i położył rękę na moim
biodrze, którą od razu zrzuciłam.
- Ej! Mamy wyglądać jak para. Jak chcesz,
żeby to wyszło, to rób, co ci każę – szepnął mi do ucha.
- Po moim trupie
– warknęłam i szybko weszłam do Corn.
- Jak tam sobie chcesz! – rzuciłem jeszcze za nią, a Meredith nie
odwracając się, pokazała mi środkowy palec. – Jeszcze będziesz mnie potrzebować…
- mruknąłem pod nosem i podążyłem jej śladem. Gdy znalazłem się w środku pubu, baru,
klubu czy co to tam było, stwierdziłem, że może nie będzie najgorzej. Jacyś
czarni kolesie rozstawiali się na scenie, niosąc saksofon, trąbkę, części
perkusji, pianino, gitary. Czyli wszystko, co było potrzebne do jazzu i bluesa.
No, proszę, proszę. Jednak Pixie nie była aż takim muzycznym bezguściem za
jakie ją miałem.
- Jak ty wyglądasz?
Mer stała przede mną i wpatrywała się we mnie uważnie.
- No, niby jak znowu?
- Zdejmij chociaż te okulary. Potrzebujesz je tylko do czytania i jazdy –
skwitowała i złapała moje szkła, po czym włożyła mi je do kieszeni płaszcza. – O.
Od razu lepiej. Musisz się jakoś prezentować – dodała, a ja tylko puściłem jej
oczko.
- Uważaj, bo pomyślę, że na mnie lecisz – rzuciłem, gdy prowadziła nas do
któregoś ze stolików.
- Nie wyobrażaj sobie za dużo – odparła, gdy rozglądałem się po wnętrzu. Niezła
speluna w lepszym standardzie niż najgorsze menelstwo. Fajnie. Do tego pełno
ludzi, że ledwo można było przejść… Akurat uśmiechałem się do mijającej mnie
pięknej dziewczyny, gdy Pixie złapała mnie mocno za ramię. – Udawaj chociaż, że
jesteś ze mną.
Z każdą chwilą żołądek podchodził mi do gardła. Briggs wszystko psuł. W
kacie zauważyłam Willa i Effie. Skierowałam się w tamtą stronę i pociągnęłam
chłopaka, który stanął w miejscu.
- Nie tak ostro, mała – rzucił.
- Po pierwsze nie mów do mnie mała.
A po drugie ruszaj się – mówiłam, idąc w stronę przyjaciół. – Hej -przywitałam
się, gdy doszłam do ich stolika i przytuliłam z Effie. Will spojrzał tylko na
nas i od razu skierował wzrok na Briggsa. Uniósł jedną brew i delikatnie się
uśmiechnął. Usiadłam na krześle i zauważyłam, że wszyscy wpatrują się w moją
osobę. Zerknęłam na Briggsa. Przydałoby się go przedstawić. Odchrząknęłam. -
Tak, więc to jest Bri...yy.
Boże! Jak on ma
na imię? Zawsze zwracałam się do niego po nazwisku, spojrzałam na chłopaka. -
Daniel - szybko powiedziałam i uśmiechnęłam się.
Kelnerka rozdała
menu. Każda para po jednym. Wątpię, żebym miała taki sam gust jak Briggs.
Dobrze, że jeszcze się nie odezwał. Effie wybrała
za nas wszystkich homara. Briggs tylko spojrzał na nią jakby z politowaniem.
- A na deser… Lody dla dwojga.
Obydwoje z Briggsem wywaliliśmy oczy. Co?! Błagam niech nie będzie tylko
to, o czym ja myślę.
- A więc, Daniel... Czym się
interesujesz?- zapytała, pochylając się w
naszą stronę, przy tym eksponując swój biust. Zawsze to robi. Briggs przez
chwilę patrzył się w jej piersi, ale przez mojego kopniaka w kostkę wrócił do
świata żywych.
Spojrzałem na Meredith ze znakiem pytającym na
twarzy, a ta dała mi znak oczami, żebym odpowiedział. Tak, no pewnie. Już lecę.
Chryste. To o tym teraz rozmawiają młodzi? Czułem się jakbym poznawał teścia, a
nie kumpli Mer.
- Niewolnictwem – odparłem, czując wciąż zaciskającą
się z każdym kolejnym słowem rękę Pixie na kolanie. Uśmiechnąłem się do niej, a
ona do mnie, udając, że wszystko było w porządku. Odchyliłem się, opierając
ramię na zagłówku siedzenia i lustrując siedzącą przede mną panienkę.
- Co takiego? – spytała zaskoczona przyjaciółka Mer.
Nie miałem pojęcia, jak nazywała się ta para. Jednak pasowały mi imiona Perpetua
i Bruno. Jej towarzysz spojrzał na mnie z rozbawieniem na twarzy.
- Handlem ludźmi tak zwanym – sprecyzowałem, gdy
przerwała mi moja pannica.
- To tylko taki żart – rzuciła, wyraźnie ukrywając
zbierającą się w niej złość.
- Oh, kochanie. Wcale nie – odparłem. – Nawet nie
wiesz, jak rozwinął się ten okrutny biznes w ostatnich latach. Od wyboru do
koloru. Dosłownie. Cudowne te stosunki miedz narodowe.
- Daniel lubi tak mówić. - Spojrzałam na niego zabójczym wzrokiem.
- Ale… - próbował coś powiedzieć, jednak przerwałam mu, gdy walnęłam go
szpilką. Ten tylko zrobił wielkie oczy i spojrzał na mnie. Wyraźnie zabolało.
Ja oczywiście słodko się do niego uśmiechnęłam.
- Państwa danie – oznajmiła kelnerka, a każdy zajął się swoim talerzem,
a Effie i William opowiadali jak to poczuli do siebie to
piękne uczucie. Miałam ochotę wziąć te wszystkie ostre sztućce i wbić im każde
z osobna. Szybko wstawałam.
- Przepraszam,
ale muszę na chwilę odejść – rzuciłam mój jedyny pretekst, żeby nie widzieć
tego wszystkiego. Tak, zostawiam na ich pastwę Briggsa. Dobrze mu tak za
te całe zachowanie.
No, świetnie. Zostałem sam z państwem młodym. Coś wyraźnie zdenerwowało
Meredith, bo wstała gwałtownie i odeszła w stronę łazienek. Chciałem za nią
pójść i powiedzieć, żeby nie odstawiała scen, gdy zagadała mnie kolejny raz Perpetua:
- Słyszałam, że poznaliście się w Akademii.
- Tia… - odmruknąłem niezbyt zainteresowany, wciąż szukając wzrokiem
Pixie i kręcąc na siedzeniu. – Uratowałem ją z rąk somalijskich piratów, gdy
wrzucali drącą się Meredith do kontenera.
Weszłam do
damskiej toalety i spojrzałam w lustro. Przemyłam twarz wodą. Jak dobrze, że
się nie maluję. Pewne teraz każda laska by miała cały makijaż rozmazany. Okno.
Co jakby uciec stąd? Stanęłam przy nim... Nie, nie dostanę. Jestem wysoka, ale
nie dosięgane sufity. Zawiedziona wróciłam do stolika.
- Daniel rzuca tutaj dobrymi
żartami – krzyknął do wracającej już Pixie Bruno. No, bardzo zabawnymi. Szczególnie,
że w ogóle ich nie słuchałem. A opowiadali o tym, że chcą mieć trójkę dzieci i
psa. Gdy dziewczyna usiadła, przysunąłem się do niej i szepnąłem:
- To na pewno nie są kosmici?
- Przestań. Już połowa minęła –
odpowiedziała, oddychając szybko. Płakała czy tylko mi się wydawało? Całe to
spotkanie zaczynało coraz bardziej mi śmierdzieć.
Nie zależało m już na tym całym spotkaniu. Miałam dość. Z chęcią bym
wróciła do domu. Nie chodzi mi o akademię. Wolę ten swój stary, gigantyczny. Podali
deser. Tak jak myślałam jeden pucharek. Nie mam zamiaru dzielić z Briggsem
talerza.
- Ja nie jem. Zero słodyczy.- Uśmiechnęłam się przez zaciśnięte zęby.
-Ty tracisz. mruknął Briggs, wzruszając ramionami i skupił się na
lodach. Miałam ochotę tłuc głową o blat. Czy on jest jakiś niedorozwinięty?
Opróżniony w rozwoju?
- A jak ci jest w akademii Mer?- zapytała Effie swoim cukierkowym głosem.
- Jak widać zajebiście. Mam przyjaciół więc jest okey – odparłam.
- I chłopaka - upomniał się Briggs, machając łyżeczką po lodach.
- Też. - Wyszczerzyłam
się, ale uśmiech był tylko sztuczny. Effie i Will znów zaczęli mówić. Gdzie się
podziali moi przyjaciele? Ci co pili ze mną do upadłego. Ci co mieli wszystko
gdzieś. Nie dowierzałam, że to te same osoby. Koniec tej szopki. Briggs był
znudzony tak samo jak ja.
Kolejne pierdolenie o Chopenie…
Nie, no serio? Spojrzałem zdegustowany na Meredith. Widziałem to samo w jej
oczach. Delikatnie zaprzeczyła głową. To był znak dla mnie.
- Wybaczcie. Muszę zaczerpnąć
świeżego powietrza. Ktoś tu przesadził z perfumami – rzuciłem, wstając i
skierowałem się w stronę wyjścia. Może to moja obecność nadawała jakiegoś
napięcia? Bo ja wiem. W każdym razie potrzebowałem wyjść. Opuściłem czym
prędzej Corn.
Dobrze było poczuć świeże, nocne powietrze. Czułem się jak pajac,
skaczący pod dyktando Pixie. Idiota. Wyciągnąłem paczkę fajek i wyciągnąłem
jedną z nich. Nie minęło dużo czasu, gdy obok mnie stanęła dziewczyna. Kątem oka
spojrzałem na nią i z dużą dozą zirytowania stwierdziłem, że była to Perpetua.
- Masz papierosa? - zagadnęła. Dałem jej fajka, odpaliłem, po czym przez dłuższą chwilę staliśmy w milczeniu. Czułem, że laska co chwilę na mnie patrzyła. Też zerkałem na nią, ale bardziej ze strachu przed jej dziwnym zachowaniem niż z zainteresowania.
- Ile masz lat, co? - spytała w końcu, bawiąc się kolczykiem.
- Dwadzieścia dwa - odparłem, wydmuchując siwy dym.
- Jestem w wieku Meredith. Mam osiemnaście lat - dodała od razu dziewczyna, jakbym o coś ją pytał. Pokiwałem tylko głową, mrucząc 'Aha', po czym mruknąłem, że muszę wracać do Pixie, bo coś chyba źle się czuje. Dziewczyna przytaknęła, uśmiechając się, a ja szybko wróciłem do środka. Bez słowa usiadłem koło Mer, przeczesując nerwowo włosy. Spojrzała na mnie pytająco, ale nic nie powiedziała. Wtedy przyszła Perpetua.
- Przepraszam
Effie, ale źle się czuję – mruknęłam, trzymając się przy tym brzucha. Zrobiłam
minę mówiącą ,,jeśli zaraz stąd nie wyjdę, zwymiotuje''. Mer, jesteś wspaniałą
aktorką.
- O. Jaka szkoda.
Myślę, że będziemy widzieć się częściej- powiedziała Effie, a Will przytaknął.
Zaczęłam wstawać, a Briggs uczynił to samo, przy
tym patrząc się na mnie sceptycznie. -Miło było ciebie poznać, Daniel -
zaćwierkała Eff.
- No, mi w sumie też - przeleciało mi to obok. Szybko wyszłam z lokalu i
stanęłam przy samochodzie, czekając aż pan Briggs raczy się przyjść. Wreszcie
wyszedł, ruszając się mozolnie i otworzyłsamochód. Weszłam i zaczęłam ściągać buty. - Zawieź mnie na N Kings Rd
1440- mruknęłam, gdy wszedł.
- Ta! I co jeszcze? Może ukłonić się,
pierdolonej księżniczce?! – burknąłem, zatrzaskując drzwi.
- Czego chcesz? – rzuciła znudzona Pixie.
- Choć raz mogłabyś być dla mnie miła. To, co
zrobiłem, to przysługa. Mogłem równie dobrze kazać iść ci się cmoknąć.
- Jedź. Nie pierdol – warknęła. Zamknąłem się
i wyjechałem z miejsca. Jednak cały dosłownie się gotowałem wewnątrz.
Jadąc wyrzuciłam buty z okno, a Briggs co chwilę na mnie spoglądał.
- Wiesz, co, Meredith? Jesteś głupią smarkulą. Mam cię
dosyć. Radź sobie sama z twoimi problemami emocjonalnymi – odparłem, obszedłem
samochód i wsiadłem z powrotem. Dziewczyna złapała za klamkę, ale zamknąłem
drzwi. – Masz niedaleko – rzuciłem i odjechałem, zostawiając ją samą sobie.
Wkurwiona zaczęłam iść przed siebie. W myślach przeklinałam całego Briggsa. Nienawidzę chuja! Nienawidzę wszystkich kolesi! Jeszcze kawałek, a będę w domu. Tylko ta myśl mnie pocieszyła. Wreszcie stanęłam przed białym domem. Wpisałam kod i drzwiczki się otworzyły. Wszystko było to samo. Nic się nie zmieniło. W torebce poszukałam odpowiedniego klucza. Gdy wreszcie otworzyłam, tata właśnie wychodził z kuchni.
- Mer? Czemu jesteś tutaj, a nie w akademii? -zapytał. Czyli jednak zauważył moją nieobecność. Myślałam, że zupełnie o mnie zapomniał.
- Chciałam na chwilę wrócić. Nie będzie ci to przeszkadzało, prawda? - zapytałam.
- Oczywiście słońce, że nie. Idę oglądać ,,Koszmar z ulicy Wiązów''. Jak chcesz to dołącz się.
- Niee... Idę do pokoju.
Jak ja kocham takie klimaty :3 A wy doskonale o tym wiecie i wykorzystujecie to przeciwko mnie xDD Nie wiem dlaczego, ale "Ci co mieli wszystko gdzieś." jest najlepszym zdaniem całego rozdziału. Dzięki ci Evie. Miałam jakiegoś chorego banana na twarzy. W ogóle ten rozdział był taki super <3 Perpetua i Bruno...oj Daniel, Daniel.
OdpowiedzUsuńTylko powiem, że 'Ci, co mieli wszystko gdzieś' jest genialne.
UsuńSpadać ;p wyczuwam kpinę
UsuńNie mówię za Perry, ale u mnie jest szczere. W ogóle co to ma znaczyć?
Usuń"- A na deser… Lody dla dwojga.
Obydwoje z Briggsem wywaliliśmy oczy. Co?! Błagam niech nie będzie tylko to, o czym ja myślę." Ja jestem zboczona czy wy xDD
https://33.media.tumblr.com/f91b07749733c6cc6529aac0dc9a6104/tumblr_inline_nnqu0tn3VP1rneixr_500.gif
UsuńTy jesteś :D mi chodziło tylko i wyłącznie o lody do jedzenia o różnych smakach. Norah wychodzi na jaw twoje prawdziwe ,,ja''.
Usuń