Macie
czasem to uczucie, że chce być po prostu sami? Wiem. Nie pasuje to do mnie, ale
uwierzcie - każdy może mieć chwilę załamania. U Briggsa było super, więc sama tak
naprawdę nie wiem, skąd ta dziwna zmiana nastroju. Może dlatego, że było za
super? Tak super, że aż mi się przypomniał Elijah. A co za tym idzie stare,
dobre, kochane Oslo. Uwielbiam Los Angeles, ale to nie znaczy, że to mój dom. I
choć jest drogo, zimno, deszczowo i nudno, to jednak Norwegia to moja ojczyzna.
I choćbym nie wiadomo jak kochała Stany czy Nową Zelandię, to nie wyobrażam
sobie oddawania mojego obywatelstwa, czy coś w tym stylu. W każdym razie
wyjrzałam przez okno. Pada. Dziewczyno, jesteś z Bergen - powinnaś się przyzwyczaić! Sprawdziłam
telefon. Żadnych znaków życia. Wszyscy są zajęci. Stale, Sven, Vegard, Bard,
Finn, Christie, a nawet Elijah czy Lykke. Zresztą w Akademii też wszyscy coś
robili.
I złapała
mnie jakaś melancholia. Z jakiegoś niewytłumaczalnego powodu nagle poczułam się
okropnie samotna. Jezus Maria, Nora, bez przesady. Przecież tak było milion razy i nie zwracałaś na to uwagi, a
teraz o nagle wielkie coś. Narzuciłam
na siebie wełniany sweter w Skandynawskie wzory, który zrobiła dla mnie babcia
jeszcze przed śmiercią. Nie był to może najładniejszy sweter, a poza tym
gryzł, ale był ciepły i w końcu miałam do niego sentyment. Złapałam przenośny
głośnik i chciałam pójść do jakiegoś miejsca w Akademii, którego jeszcze nikt
nie odkrył. Albo po prostu nie przebywał tam na tyle dużo, żeby mógł mi
zakłócać moje użalanie się nad sobą. To drugie było bardziej prawdopodobne
zważywszy na ciekawość Demri i desperacje do bycia samemu Jessy’ego. Miałam
wrażenie, że było takie tylko jedno. Jeszcze. Szklarnia na dachu budynku od
zajęć.
Krople
deszczu spadające na szyby mieszały się z dźwiękami saksofonu Jana Garbarka. A
ja myślałam nad moim życiem. Co chwila tylko łapałam telefon, a następnie go
odkładałam z grymasem na twarzy zastanawiając się czy zadzwonić do Christine
czy może nie. Nie obraziłaby się pewnie jakoś strasznie jeśli bym ją obudziła
tylko…nie wiedziałam czy naprawdę chce o tym z kimkolwiek rozmawiać. Raz czułam
ogromną potrzebę się wyżalenia komuś, ale gdy już miałam stuknąć na ikonkę
słuchawki to się rozmyślałam i ponownie opierałam głowę o szybę pogrążając się
w rozmyśleniach.
Słuchałam
saksofonu Garbarka i z przeczuciem, że nigdy nikt - a już na pewno nie ja - mu
nie dorównam. I nie dorównam jeszcze milionom innych saksofonistów na świecie.
Tych bardziej znanych jak i tych mniej jak na przykład nasz słynny bratanek
Waitsa. Zresztą saksofon to nie była jedyna dziedzina, w której byłam na szarym
końcu utrzymując, że potrafię zagrać, a tak naprawdę wiedząc, że nie. Może i
czytałam nuty, ale to przecież się nie liczy najbardziej. Nie miałam tego
czegoś.
Co ja
tak właściwie robię w tej Akademii? Chce niby się kształcić na artystę, ale czy
tego można się tak naprawdę wyuczyć? W sensie lubię to, ale tutaj każdy ma
jakąś pasję. Coś czemu może się bezgranicznie powierzyć. A ja? Jedyne co kocham
bezwarunkowo to Stale Sandbech. Po za tym tutaj każdy idzie, żeby tylko
doszlifować swój talent. Ja go nie mam. Nie ubolewam okropnie z tego powodu, bo
już dawno sobie zdałam z tego sprawę. Trudno byłoby nie, gdy twój najstarszy
brat ma słuch absolutny.
Wszyscy
się tutaj zatracają w czymś. Weźmy na przykład takiego Jessy'ego. Charakter
może i ma trudny, ale słyszeliście jak gra na saksofonie? Obrazy Demri mówią wszystko
i jeśli można byłoby się oświadczyć obrazem, to poprosiłabym Draven, aby coś mi
namalowała. Gdy słyszysz jak Amanda gra, czujesz jak przeżywa tą muzykę.
Podobnie Laufey, której głos jest niewyobrażalnie cudowny.
Ja tak
nie mam. Lubie grać na saksofonie, gitarze i fajnie jest jak można coś ładnie
zaśpiewać, ale to nie jest coś czemu chciałabym się poświęcić na całe życie.
Abstrahując już, że po prostu bym nie potrafiła. Mam dwadzieścia lat i może to
taki wiek, albo po prostu taka jestem, ale obecnie nie jestem w stanie mieć
pasji czy hobby. Zamiast tego wolę robić głupie żarty ze znajomymi, surfować,
pić piwo w porcie i całować się z chłopakiem i teraz tylko okazyjnie wpadać,
żeby nauczyć się choć trochę imitować Garbarka albo mieć jakąś alternatywny gdy
będę musiała zarabiać w przejściu podziemnym, śpiewając hipisowskie
przeboje.
Wiecie
jakie jest moje marzenie? Siedzieć gdzieś w Queenstown, gdzie twoim największym
zmartwieniem byłoby to czy iść surfować, jeździć na desce, czy na snowboardzie.
Reżyserować teledyski moim braciom i jakimś mało znanym zespołom najlepiej
indie pop. I od czasu do czasu pogrywać sobie na saksofonie. Nie mam pasji. Nie
mam ambicji. Nie mam tego czegoś, co ma każdy w Akademii i trudno to
określić.
Tego
chciałaś? To teraz masz. Nie
powiem, że żałuje pójścia do Akademii. Skłamałabym. Tylko...Właściwie to sama
nie wiem o co chodzi. Pewnie to po prostu jakoś strasznie głupie i sama tworzę
sobie problemy. Jak to stare, norweskie powiedzenie mówi "Człowiekowi,
który tłumaczy każdy swój błąd nie starcza czasu na nic innego". Tyle,
że...no nie wiem właściwie.
Zaczęło
lecieć In Praise of Dreams. Utwór, przy którym zawsze odpływam. Zawsze gdy
słyszałam już pierwsze bębny otwierające utwór wpływałam w jakiś cudowny trans.
Muzyka wypełniała mnie od środka. Czułam ją w każdej komórce mojego ciała.
Jakby kolejno wygrywane nuty płynęły w moich żyłach zamiast krwi. Nie
kontrolowałam miarowych ruchów stopą, ani głowy zataczającej koła za każdym
razem gdy słyszałam saksofon. Trzeba być naprawdę wspaniałym, aby wymyślić i
zagrać tak magiczny dialog jaki prowadzi saksofon Norwega i wiolonczela Kim
Kashkashian. Jan Garbarek był mistrzem. Niezaprzeczalnie. Niech amerykańscy
krytycy mówią co chcą, ale moim zdaniem mój rodak bił Coltrane'a o głowę.
Podciągnęłam
kolana pod brodę i zwiesiłam głowę. Zacisnęłam dolną wargę najmocniej jak
potrafiłam i zmrużyłam oczy. Czułam drganie moich mięśni. Próbowałam całkowicie
oddać się muzyce, ale jakoś nie potrafiłam. Nie teraz. Bo zamiast cudownej
harmonii utworu czułam tylko powoli opanowujące moje ciało smutek. I najgorsze
było to, że nawet nie wiedziałam dlaczego. Po prostu nagle stało mi się tak
okrutnie smutno. Jak to Vegard powiedział, gdy wzruszył się na weselu
"Mieliśmy tam tylko zagrać. Nie byłem na to kompletnie przygotowany. I gdy
zaczęli tańczyć w moich oczach pojawiły się łzy". Wspomnienie o moim
bracie zabolało jeszcze bardziej. Nora.
Nie płacz. W ogóle przecież nie masz powodu do cholery. Kurwa mać Nora. Co ci
odpierdala?
Chyba
ktoś wszedł. Tak. Na pewno ktoś wszedł, bo po chwili usłyszałam niepewne
"Nora?". Spotkanie się z kimś to było ostatnie na co miałam ochotę.
Nora Ylvisaker zatraca się w swoim irracjonalnym smutku i nic wam do tego! Nie.
Idźcie sobie wszyscy. Nikogo tutaj nie chce. Chce być sama. Zresztą i tak by
mnie nikt nie zrozumiał.
Tyle,
że ktoś się nie poddawał. Poczułam jak siada obok mnie. Demri? Pasowałoby do
niej. Podniosłam delikatnie oczy, żeby zaspokoić swoją ciekawość i zobaczyć,
kto się pofatygował, żeby mnie pocieszać. Nie spodziewałabym się. W życiu.
Laufey Thorsdóttir? Nie, że się nie lubiłyśmy. Wręcz przeciwnie, ale ona nie
pasowała mi do "dobrego samarytanina". Kiedy Islandka zarejestrowała,
że ją zauważyłam ściszyła muzykę. I
dobrze Nora. Wygadaj się komuś. Powinno pomóc. Mów wszystko ci leży na sercu.
Nawet jeśli to niema, ani krztyny sensu.
- Co
się dzieje? - spytała zatroskana. Wytarłam rękawem mokre od łez policzki.
-
Najgorsze jest to, że nie wiem - odparłam. Nie spodziewałam się, że takie byle
zdanie może spowodować, że zaniosę się jeszcze gorszym płaczem. O ile wcześniej
próbowałam tamować łzy to teraz zrobiłam to otwarcie.
-
Stale? - próbowała ze mnie wyciągnąć coś Laufey. Pokręciłam w odpowiedzi
głową.
- Nie
wiem. Po prostu...jakoś tak...nagle...poszłam tutaj...i...zrobiło mi się tak
cholernie smutno...nawet nie wiem dlaczego...bo...nikt...no może Jessy...ale
też nie bardzo...w sensie...no kurwa nie wiem. Hellvete! Faen, faen faen hellvete! Hvorfor det ma
vaere hellvete sa mye komplekse? Kan hvem so helst svar meg? Oh my..jeg er mye,
mye dum, a ha rad til noe. Men jeg lovet men selv. Men det er ikke sa lett som
der virket. Hvorfor har alt a vaere en sa stor dritt? Egentlig...na vet jeg
ikke. Livet bor vakker, a nei? A nei? Sver meg! - zaczęłam krzyczeć
przez łzy. I dopiero gdy zobaczyłam minę Laufey świadczącą o tym, że próbuje
złapać jakiekolwiek podobieństwo między naszymi językami przypomniałam sobie,
że przecież ona jest z Islandii i nie zna norweskiego. Wzięłam więc kilka
oddechów i posłuchałam się wewnętrznego głosu - zaczęłam wyżalać się. Po prostu
mówiłam wszystko co mi leżało na sercu od dawna.
-
Pamiętasz jak siedzieliśmy przy śniadaniu i Vegard przypomniał Goteborg? -
spytałam. Islandka przytaknęła, a ja zaczęłam opowiadać historię - No…To były
wakacje. Dopiero co skończyłam osiemnastkę. Dwa miesiące wcześniej spotkałam
kogoś istotnie cudownego. Kurt. Jego ojciec był szwedem, a matka islandką.
Urodę odzieczył po matce, ale temperament po ojcu. Generalnie wszystko czego
potrzebowałam od chłopaka. Miałam wcześniej wiele chłopaków. Na mniej lub
bardziej poważnie, ale tym razem po raz pierwszy czułam, że to ten jedyny.
Wiem, to może brzmieć głupio. Ale czasem tak masz, że możesz patrzeć na coś z
perspektywy czasu. I wtedy te wszystkie związki...to nie była miłość. Kurt i
Nora to była miłość. Tak więc, spędziłam dwa najpiękniejsze miesiące w moim życiu
przeżywając pierwszą prawdziwą miłość. Fizycznie i psychicznie. Nigdy wcześniej
z nikim nie uprawialiśmy seksu. W każdym razie czułam się jak w niebie. Potem
pojechałam z rodziną do Goteborga. I wtedy odebrałam najgorszego sms'a na
świecie. Kurt zerwał ze mną. Po prostu. Wysłał mi wiadomość "Hej Nora.
Muszę ci coś powiedzieć. Jesteś super dziewczyną i wspaniale całujesz, ale to
chyba nie to. Myślę, że powinienem szukać dalej. Tobie też się pewnie uda.
Dzięki za mile spędzony czas. Nie dzwoń więcej.". Potem wyobrażasz co się
działo...Zresztą nie o to chodzi. Bo ostatecznie poznałam Stalego i jest
cudownie, ale nie o to chodzi. Po prostu wtedy postanowiłam, że już nigdy nie
pozwolę zniszczyć sobie życia. Że będę czerpać wszystko co pozytywne z każdej
chwili. Że będę się śmiać i cieszyć życiem. Korzystać z niego. I już nikt nigdy
więcej mnie tak nie zrani. Że moje życie będzie po prostu piękne. I
teraz...teraz...mam wrażenie, że po raz pierwszy od tego czasu wszystko mi się
sypie - wypaliłam już trochę bardziej spokojna. Zaległa cisza. Przez moment
było słychać tylko jak krople deszczu miarowo uderzają o szkło.
-
Dziękuję - dodałam jeszcze. Było to jedne z najszczerszych dziękuje jakie
wypowiedziałam w swoim życiu. Kompletnie inne od tych, które używa się gdy ktoś
ustąpi ci miejsca w autobusie albo poda coś z górnej półki w sklepie.
Dziękowałam za to, że mogłam się wygadać. Nawet jeśli Laufey miała na to
kompletnie wylane. Nawet jeśli nic nie mówiła to nawet nie wiedziała jak bardzo
mi pomogła.
<Jakoś myślałam, że będzie dłuższy...ehh...no dobra. Lauf zostawiam ci pole do popisu. Chciałaś to masz i się wykaż "dobry samarytaninie" ;) Mam nadzieję, że można się dowiedzieć trochę o Norze, bo o to mi chodziło. I że nie jest za bardzo lanie wody, a jak jest to winić pannę Ylvisaker nie mnie >
No, wiedziałam. Wiedziałam, że tak będzie. Ja nie wiem. Dwa słowa, dobra trzy 'Ale dziewczyna marudzi'. Jednak z dalszym czytaniem, dostajemy szerszą perspektywę i wiadomo, że może sobie marudzić. A co za tym idzie - z seksem do ślubu, głupie prawiczki!
OdpowiedzUsuńOj no bo Nora taka jest. Nie winić mnie za to. Wszystko musi przereagować. Tyle, że właściwie troche jest w tym prawdy, ale może bez przesady. Po za tym każdy może sobie zawsze trochę po marudzić.
UsuńOmonmonomonomononmomnom.
OdpowiedzUsuńChciałam rozdział do wgryzania, to dostałam rozdział do wgryzania. Kooocham takie! <3 Jak dla mnie Nora mogłaby się jeszcze rozwodzić o Goteborgu przez 3 strony. I o tym co było przed. I po. I... no, jarzysz, o co mi chodzi. xD
A przy okazji padam do nóżek za wplecenie gdzieś Lauf, bo miałam ostatnio totalnego artblocka, a Weny uciekły w siną dal. XD
Wiesz, że chciałam, ale nie chciałam aby Lauf się pożygała jak Nora będzie się rozwodzić o jej miłościach xD Miło mi
UsuńNo i wikingowska krew musi trzymać się razem. Skal!