Layout by Raion

piątek, 15 maja 2015

Laufey Thorsdóttir, Nora Ylvisaker


<Dobra ludziska, więc Mer z Danielem zapoczątkowali nową modę na pisanie wspólnych rozdziałów. Już wiecie o co chodzi, więc tylko mówię, że normalna czcionka to Laufey, a niebieska
to Nora>

Telefon, z włączonym trybem głośnomówiącym, leżał obok mnie na biurku. Moja indyjska współlokatorka gdzieś wyszła, więc mogłam sobie pozwolić na luksus prywatnej rozmowy z przyjaciółką i jednocześnie obrabiania w Photoshopie zdjęcia Demri. Cóż, nie miałam wiele do zarzucenia mojemu telefonowi, ale zdjęcia mógł robić lepsze. Zwłaszcza zdjęcia, które powinnam w tym tygodniu oddać nauczycielowi… o ile ten raczy się zjawić na zajęciach.

- Film wyślę ci dzisiaj wieczorem. Tylko nie zdziw się, jak będziesz tego słuchać. Wbrew pozorom norweski i islandzki nie są tak znowu podobne. I bracia Ylviskaer nie uznają native speakerów.

 -  To znaczy?

- Przetłumaczyli cały tekst w Google – zaśmiałam się.

- Będzie… ciekawie. A ta niespodzianka?

- Z tego chyba ucieszysz się najbardziej. Mam dla ciebie amerykańską flagę, która dotykała boskich ciał Ylvisakerów. Z dedykacją dla ciebie. Tylko podpisali się przez Finn Weber, cokolwiek to ma znaczyć – zerknęłam z uśmiechem na złożony kawałek materiału leżący na mojej szafce.

Po drugiej stronie zapadła cisza trwająca jakieś dobre 30 sekund.

- Ej, żyjesz tam?

- Nie bardzo.

- To zmartwychwstawaj, ale już! – zaśmiałam się. – Inaczej nigdy nie zobaczysz tego cudownego kawałka materiału. Wysłać ci ją pocztą?

- Może nie. Dzisiaj dostanę film i na razie starczy. Dasz mi flagę, jak wrócisz. Będę się bardziej cieszyć. I z ciebie i z niej.

Mój umysł zalała fala ciepłych uczuć. Freyja zawsze była niziutką, drobną blondynką z niesfornym włosami splecionymi w luźny, długi warkocz - czyli w zasadzie moim zupełnym przeciwieństwem. A mimo to przyjaźniłyśmy się w zasadzie odkąd pamiętam. Kiedy wyjeżdżałam trochę bałam się, że to wygaśnie, że odległość to zabije. Właśnie słuchałam dowodu, że panna Elíasdóttir prawdopodobnie nigdy mi nie odpuści.

- A tak w ogóle, wracasz na święta?

- Jeżeli żadne niespodziewane okoliczności nie wejdą mi w drogę, to tak. A że ja ma  tu tyyylu znajooomych, to możesz być pewna, że przylecę.

- Lauf, to już trzeci tydzień, a ty dalej barykadujesz się w swoim małym świecie. Wychodzisz w ogóle z pokoju?

- A i owszem. Dostałam nawet współlokatorkę…

- … z którą wspaniałomyślnie zamieniłaś trzy zdania? – przerwała mi.

- Nieeee, no nie jest aż tak źle.

- Yhym, starego misia na sztuczny miód.

- Dobra, punkt dla ciebie. Ale lubię Norę, Amandę, Demri… Może coś z tego wyjdzie. Weź pod uwagę to, że one były tu wcześniej niż ja. Ale was lubię jeszcze bardziej. To są święta…

- Lauf… - zaczęła, ale słyszałam, że przychodzi jej to z wielką trudnością. – Może… Może powinnaś zostać na święta w Akademii. Słuchaj, to nie jest tak, że nie chcę, żebyś wracała. Strasznie za tobą tęsknię. Za tobą, za wspólna jazdą, spacerami z psami i takie tam. Taaa, niby zwykłe rzeczy, które robiłyśmy tysiące razy i równie dobrze mogę robić je sama, ale nagle zaczęło mi ich brakować. Zrobiły się wyjątkowe i bez ciebie tracą jakikolwiek sens. Baldur też jest chory, jak ktokolwiek chociażby dotknie twoich rzeczy. Nigdy ci tego nie powie, ale też ma doła. Więc… To tylko kilka dni, a może uda ci się do kogoś zbliżyć. My, tu, na Islandii zawsze będziemy na ciebie czekać, a tam w ciągu tych paru dni możesz stać się zupełnie obca. A masz tam spędzić jeszcze kilka lat.

- Freya, moi rodzice…

- Twoi rodzice myślą tak samo.

Trochę mnie ścięło. Fakt, tata często żartował, że pogadać to może ze mną nawet maskonur, ale zaprzyjaźnić się ze mną to jest jak wygrać los na loterii. Nigdy nie traktowałam tego poważnie, zwłaszcza, że miałam sporą grupę osób, z którymi byłam bardzo blisko.

- Co tam tak u ciebie szumi?

Zorientowałam się, że zaniemówiłam na chwilę.

- Siedzę przy biurku przed wielkim oknem, a na zewnątrz leje. Ale chyba pójdę się gdzieś przejść. Albo przejechać, jeszcze nie wiem.

- OK, trochę ci nagadałam. Ale obiecasz, że się zastanowisz?

- Obiecuję. – Wyłączyłam laptopa.

- Tylko nie miej mi tego za złe. Chciałam dobrze.

- Wiem Freyja, wiem.

Stuknęłam w czerwoną słuchawkę na ekranie i skierowałam się w stronę drzwi. W progu minęłam się z tą dziewczyną… Hiatshi?

- Idziesz gdzieś? – zapytała, widząc, że nie niosę nic na żadne zajęcia.

Kiwnęłam głową.

- Strasznie pada. Weź to – zgrabnym ruchem odwróciła się w stronę wieszaka, zdjęła z niego moja skórzaną kurtkę i podała mi ją.

Wzięłam ją bez słowa i minęłam dziewczynę w drzwiach. Momentalnie przypomniała mi się Freyja. Może ludzie jednak chcą w jakiś sposób zwrócić na siebie moją uwagę, tylko ja tego nie dostrzegam…?

Zbiegłam schodami na sam dół i stanęłam przed ogromnymi przeszklonymi drzwiami Akademii. Miałam zamiar się przejechać, trzymałam już nawet w ręku kluczyki, ale widok ciężkiego od chmur nieba i parkingu, po którym płynęły rzeki wody wyssały ze mnie ochotę do jazdy. Nawet krople, powoli sunące po czarnym lakierze mustanga sprawiały, że wyglądał dzisiaj jakoś smętnie.

Powlekłam się więc na dach. Chyba tylko mnie i Demri mogło przyjść do głowy, żeby w środku ulewy wychodzić na otwartą przestrzeń. Zwłaszcza, że kurtkę nadal miałam tylko przewieszoną przez ramię. Podeszłam do barierki i przerzuciłam na nią ciężar ciała. Czułam jak deszcz przenika przez włosy, ubranie i dotyka skóry. Nie przeszkadzało mi to za bardzo. Każdy, kto jest z północy, prędzej czy później przyzwyczaja się do deszczu. Czy śniegu. Albo gradu. Muszę kiedyś o to zapytać Norę.

W tamtej chwili zauważyłam, że ktoś siedzi w szklarni. Zignorowałam też dźwięk pluskających o taras kropel i usłyszałam cichą melodię wygrywaną na saksofonie. Waits jest pewnie zbyt delikatny, żeby tak po prostu wyjść na deszcz, więc mogła tam siedzieć jeszcze tylko jedna osoba. A miałam już podstawy twierdzić, że i ona nie mogła znaleźć się tam bez powodu.

Uchyliłam drzwi, ale Norweżka nie podniosła nawet głowy.

- Nora? – zapytałam cicho.

Z doświadczenia wiem, że ludzie dzielą się na dwa rodzaje. Ci, którzy w smutku potrzebują drugiej osoby i ci, którzy za wszelką cenę woleli zostać sami. Szkopuł w tym, że nie miałam pojęcia, do którego z nich należy Nora i wejście w jej prywatną przestrzeń było czymś w rodzaju dźgania śpiącego tygrysa. Mimo to przemogłam chęć zostawienia jej i przemyślenia własnych problemów.  Była ode mnie młodsza (choć w naszym wieku to chyba nie robi już takiej różnicy) ale jej rodzice są w Norwegii, a bracia i chłopak ciągle gdzieś wyjeżdżają. Nora bez wątpienia była silną osobą, ale każdego z czasem dopada samotność.

Podniosła na mnie oczy. Na policzkach znać było ślady, którymi płynęły łzy.

Ściszyłam odtwarzacz. Miałam ochotę całkiem go wyłączyć przez wrodzoną i spotęgowaną przez Akademię awersję do jazzu. Uznałam, jednak, że skoro Ylvisakerównie jest z tym dobrze, to zostawię tą muzykę.

- Co się dzieje? – spytałam, starannie dobierając słowa i ton.

- Najgorsze jest to, że nie wiem – wydyszała. Kurde, jakbym skądś to znała.

- Stale? – zapytałam równie ostrożnie, mając w pamięci sztokholmską wpadkę z Demri.

- Nie wiem. Po prostu...jakoś tak...nagle...poszłam tutaj...i...zrobiło mi się tak cholernie smutno...nawet nie wiem dlaczego...bo...nikt...no może Jessy...ale też nie bardzo...w sensie...no kurwa nie wiem. Hellvete! Faen, faen faen hellvete! Hvorfor det ma vaere hellvete sa mye komplekse? Kan hvem so helst svar meg? Oh my..jeg er mye, mye dum, a ha rad til noe. Men jeg lovet men selv. Men det er ikke sa lett som der virket. Hvorfor har alt a vaere en sa stor dritt? Egentlig...na vet jeg ikke. Livet bor vakker, a nei? A nei? Sver meg!

Po norwesku mówiła dużo szybciej niż po angielsku i wkładała w to więcej pasji. Problem polegał na tym, że jej nie rozumiałam. Wyłapałam kilkakrotne „cholera”, „życie” i chyba „trudne”. Chyba to do niej doszło, bo ucichła na chwilę i otarła łzy, które potem znów nabiegły jej do oczu. Wzięła kilka spazmatycznych oddechów i przerzuciła się z powrotem na angielski:

 - Pamiętasz jak siedzieliśmy przy śniadaniu i Vegard przypomniał Goteborg?

Kiwnęłam głową.  Odkąd brat Nory tylko o tym wspomniał, było to dla mnie coś w rodzaju materiałów z Archiwum X. Goteborg był jak… jak… Budapeszt. Tak, to dobre porównanie. Jak Budapeszt Clinta i Nataszy z „Avengers”. Wszyscy wiedzieli, że był i że stały się tam wielkie (w złym lub dobrym znaczeniu) rzeczy, ale nikt nie wiedział, co tam tak naprawdę się stało. To było coś, o czym się nie mówi, temat tabu.

- No… To były wakacje. Dopiero co skończyłam osiemnastkę. Dwa miesiące wcześniej spotkałam kogoś istotnie cudownego. Kurt. Jego ojciec był Szwedem, a matka Islandką.

„Zaczyna się nieźle” – pomyślałam. Zawsze miałam wrażenie, że osoby, których rodzice są z różnych krajów są… trochę inne. W pozytywnym sensie. Wyjątkowe. Wychowane w dwóch kulturach.

-  Urodę odziedziczył po matce, ale temperament po ojcu. Generalnie wszystko czego potrzebowałam od chłopaka. Miałam wcześniej wiele chłopaków. Na mniej lub bardziej poważnie, ale tym razem po raz pierwszy czułam, że to ten jedyny. Wiem, to może brzmieć głupio. Ale czasem tak masz, że możesz patrzeć na coś z perspektywy czasu. I wtedy te wszystkie związki...to nie była miłość. Kurt i Nora to była miłość. Tak więc, spędziłam dwa najpiękniejsze miesiące w moim życiu przeżywając pierwszą prawdziwą miłość. Fizycznie i psychicznie. Nigdy wcześniej z nikim nie uprawialiśmy seksu. W każdym razie czułam się jak w niebie.

Mogłam tylko dziękować losowi, że miałam za sobą godziny ćwiczeń zachowania stoickiego spokoju w różnych sytuacjach. Zawody, ich wyniki, kłótnie, treningi z rękami otartymi do krwi, kolejna godzina spędzona na ćwiczeniach utworu, który nadal nie wychodził, słowa, które raniły. Nigdy się wtedy nie śmiałam się, nie wchodziłam w dyskusje, nie spuszczałam wzroku. Nie płakałam. To było moim największym atutem i największą wadą. Że byłam ze stali. W tamtej chwili całe moje jestestwo krzyczało: dziewczyno, miałaś osiemnaście, nie… siedemnaście lat! Co ty sobie myślałaś? Że wraz ze zmianą cyferki w dokumentach i otrzymaniem dowodu staniesz się dorosła?!

  - Potem pojechałam z rodziną do Goteborga. I wtedy odebrałam najgorszego sms'a na świecie. Kurt zerwał ze mną. Po prostu. Wysłał mi wiadomość "Hej Nora. Muszę ci coś powiedzieć. Jesteś super dziewczyną i wspaniale całujesz, ale to chyba nie to. Myślę, że powinienem szukać dalej. Tobie też się pewnie uda. Dzięki za mile spędzony czas. Nie dzwoń więcej.". Potem wyobrażasz co się działo...Zresztą nie o to chodzi. Bo ostatecznie poznałam Stalego i jest cudownie, ale nie o to chodzi. Po prostu wtedy postanowiłam, że już nigdy nie pozwolę zniszczyć sobie życia. Że będę czerpać wszystko co pozytywne z każdej chwili. Że będę się śmiać i cieszyć życiem. Korzystać z niego. I już nikt nigdy więcej mnie tak nie zrani. Że moje życie będzie po prostu piękne. I teraz...teraz...mam wrażenie, że po raz pierwszy od tego czasu wszystko mi się sypie – znowu ukryła twarz w dłoniach, ale jej oddech stał się już spokojniejszy, nie trzęsła się już tak.

Przez chwilę siedziałyśmy obok siebie i po prostu słuchały śpiewu wiatru i deszczu.

 - Dziękuję – powiedziała cicho Norweżka.

Odwróciłam wzrok w jej stronę i skinęłam głową. Bardziej w wyrazie szacunku niż podziękowania. Najwięcej siły okazujemy wtedy, kiedy przyznajemy się do słabości przed samym sobą.

Miałam wrażenie, że powinnam objąć ją ramieniem, czy coś w tym rodzaju, ale jakoś nie mogłam tego zrobić. To do mnie nie pasowało. Zamiast tego wzięłam głęboki oddech i sama zaczęłam mówić. A co, jak godzina szczerości, to u wszystkich.

- Wiem, o co ci chodzi. Sama się tak czuję. Każdego dnia rano. Myślę o ludziach i rzeczach, które zostawiłam. Wstaję i myślę, że tata pewnie już od kilku godzin jest na kutrze, że mama spina włosy i właśnie wychodzi do pracy. Że Baldur pewnie mija się z nią w bramce, żeby zająć się Paillette. Pewnie znowu nie zapnie dobrze derki i będzie ją doprać w tajemnicy przed całym światem. Że Freyja pewnie znowu przyniesie jakieś zielsko i postawi na fortepianie. Hella zrobi codzienne zakupy. Wiesz, takie głupie sprawy. Ale teraz to nie ja zrywam się przed świtem, żeby pożegnać tatę, wypuścić psy i kucyka, odsłonić okna w całym domu. Teraz robi to ktoś inny, bo poprosiłam go, żeby mnie zastąpił. A potem wychodzę na korytarze z szerokim uśmiechem, próbując wpasować się to miejsce, wtopić się w tłum. To jak doklejać kawałek kartki do olejnego obrazu. Wiem, że tam, na wyspie, cały czas ktoś na mnie czeka. Na moje słowo, śmiech, dotyk. A tu mogłabym zniknąć i nikt by tego nie zauważył. I nie, nie próbuj zaprzeczyć. Fakt, na pewno byś się trochę pomartwiła, ale potem zalałaby się szkoła, znajomi, imprezy i tak dalej.

Zauważyłam, że Nora gapi się na mnie z oczami jak spodki. Zaśmiałam się w duchu. Taaak, do najdłuższa wypowiedź z moich ust, odkąd przyjechałam do Akademii.

 - Nie wyglądasz na taką, która…

Tym razem zaśmiałam się głośno. Ale wyjątkowo gorzko

- Która płacze po kątach? Uwierz mi, czasem chciałabym tak po prostu się rozpłakać. Ale nie potrafię. Nie potrafię się też schlać do nieprzytomności. Uważam, że to poniżej godności. – przeczesałam włosy dłonią - Wiesz, kiedy byłam w domu i byłam strasznie zła albo smutna to bez względu na pogodę, chodziłam na fiordy i krzyczałam. Tak po prostu, bez słów wyrażałam wszystko co mi leży na sercu. Cały mój żal mieszał się z wiatrem, hukiem fal a czasem szumem deszczu. A tutaj nie mam do kogo krzyczeć. Wszystko, co kochałam, zostało tam – ruchem głowy wskazałam na szalejące za szybą morze.

Słuchałam historii Laufey jak zaczarowana. Zawsze gdy ktoś mówił o Skandynawskiej depresji uważałam to za jakiś głupi stereotyp z "Millenium" Larsena. Wszyscy, których znałam pałali optymizmem i radością. Każdy na swój osobisty sposób. I trudno mi było wyobrazić sobie, że mieszkamy w krainie z największą ilością samobójców na świecie. Nie płakaliśmy na fiordach, próbując zatopić zarówno smutki jak i siebie w falach Atlantyku. Nie upijaliśmy na zabój. Nawet nie ważcie się tego komentować! Nie kupowaliśmy leków na receptę, aby wziąć trzy razy większą dawką. Żadna z osób, które do tej pory znałam pasowała raczej do Gangu Olsena, niż do typowych Skandynawskich filmów czy książek. A może wszyscy byliśmy trochę jak Mads Mikkelsen w Jabłkach Adama? Nie dopuszczaliśmy do siebie wiadomości o naszej beznadziejnej sytuacji? 

- Masz do kogo krzyczeć  - wyrwało mi się. Pożałowałam dopiero, gdy Laufey posłała mi spojrzenie mówiące "Rozwiń". Nie miałam zielonego pojęcia,  dlaczego to powiedziałam. Hellvete, hvordan har du tenkt til a skru? To było oczywiste dla nas obu, że niema do kogo krzyczeć. - To i to jest Ocean - uśmiechnęłam się smutno próbując jakby uratować sytuację. 

Odwzajemniłam uśmiech, ale wyszło to raczej sztucznie. 

- Nie, Nora, nie ma. Ja to wiem i w głębi serca ty też to wiesz. Jasne, tu jest pięknie. Jest ciepło, można surfować, pływać napić się drinka. Ten ocean bawi. Ale nawet nie o to chodzi. Każdy ma swoje miejsca, gdzie czuje się bezpiecznie, dobrze. Sama wiesz to najlepiej, skoro przyszłaś do tej budy. Ale... - wykonałam nieokreślony ruch ręką i wypuściłam powietrze z płuc. - To tak, jak z Goteborgiem. Nienawidzisz tego miasta, bo masz jakiś powód. Nie chodzi o całą Szwecję, a o jedno konkretne miasto. To mniej więcej to samo. Dla mnie wyjątkowy jest tamten klif i tamten skrawek oceanu, bo łaziłam tam od dziecka, bo jest tam pięknie. Można to porównać do... prezentu? Na przykład twój sweter, bo zgaduję, że sama go nie kupiłaś. Nosisz go akurat teraz i nie wyrzucasz, bo jest wyjątkowy, inny od stu tysięcy innych swetrów. A tak na marginesie - wzięłam w palce kawałek materiału - też mam podobny - puściłam do niej oko. - Gryzące swetry powinny zostać uznane za dziedzictwo narodowe i wpisane na listę UNESCO.

Gdy Islandka wspomniała o swetrze podciągnęłam go pod nos tak, żeby sprawdzić jak pachnie. Tak jak myślałam. Wciąż było czuć woń kardamonu i cynamonu, których babcia nigdy nie szczędziła sporządzając Julekake. Myślałam wtedy, że cały Sogn mógł wąchać unoszący się w powietrzu zapach przypraw. A teraz za tym tęsknie. Nie jeździmy już na święta do Oslo. Może tylko ja na pierwszy, drugi dzień do Stalego. Ale Sogn już nie pachnie cynamonem. 

To jest chyba to o czym mówiła Laufey. Mogę chodzić po Hansemyrveien miliard razy. I mogę czuć woń gotowanego Julekake z jakiegoś innego domu. I mogę uciekać od niego, żeby zaczerpnąć świeżego powietrza. Ale to wciąż nie będzie to samo. To nie będzie Moje. To nie będzie Nasze. 

Już chciałam otworzyć usta i krzyknąć "Właśnie o to chodzi. Rozumiesz? Właśnie to mnie wkurwia i właśnie dlatego płakałam. Bo nikt. Nikt w tej zasranej Akademii nie jest w stanie powiedzieć Hej uśmiechnijmy się. Miejmy szczęśliwe zakończenie!". Tyle, że w ostatniej chwili ugryzłam się język. Zdałam sobie sprawę, że powtarzałam słowa Matthew Quicka przez tyle lat i, że właśnie przez to jestem takim Maddsem Mikkelsenem z Jabłek Adama. Nora! Masz dwadzieścia lat! Może warto byłoby się rozejrzeć i po prostu zaakceptować to jak jest i dostrzegać w tym pozytywy, a nie odgradzać się od negatywów? O to chodziło w tym cytacie, nie? O to, żeby akceptować, a nie odgradzać się.  Potem się kończy tak, że jedna smutna rzecz godzi w twoje serce i płaczesz na dachu. Chcesz tego? 

- Chyba wiem Laufey, ale spójrzmy prawdzie w oczy. Co możesz teraz z tym zrobić? Możesz wracać na Islandię i witać ludzi, którzy ciebie rozumieją słowami "Zrezygnowałam ze swoich marzeń, bo chciałam być z wami" i będzie to cholernie wzruszające, jasne, ale zapewniam cię, że połowa twoich przyjaciół zrobi wszystko, żeby ciebie odesłać z powrotem. Możesz jeszcze siedzieć w swoim pokoju, słuchać Belzebutha, grać na skrzypcach i patrzeć się w rodzinne zdjęcia. Albo możesz po prostu to wszystko zaakceptować. Powiedzieć "Tutaj jestem i koniec. Tego nie zmienię. Ale mogę spróbować robić wszystko, żeby tutaj też było dobrze". Spróbować tutaj mieć swoje, prywatne, tajemnicze miejsce. I nie będzie to fiord, ale jego licha namiastka. Zawsze jakaś przynajmniej. - Zawsze gdy pocieszałam kogoś mówiłam coś mądrego, inspirującego albo przynajmniej mnie się tak wydawało. Nie wiem jak teraz w przypadku Laufey, ale u moich znajomych z reguły działało. Problem w tym, że o ile byłam ciocią dobra rada dla innych to za nic nie potrafiłam pomóc sobie. Zdałam sobie sprawę, że to musi brzmieć idiotycznie jak prawie morały dziewczynie, a sama siedzę z zapuchniętymi oczami cierpiąc właściwie z tego samego powodu.  - Ja wybrałam tą drugą opcję. I jasne płaczę jak wyjeżdża Stale albo bez powodu jak teraz, ale jest mi zdecydowanie łatwiej przetrwać parę lat w Los Angeles. Bo zrobiłam wszystko, żeby je pokochać. I oczywiście nie można zmuszać do miłości. Jeśli nienawidzisz Ameryki to nagle nie będziesz jej czcić. Ale daj jej szansę. Tutaj morze też szumi. Inaczej i nie porównywalnie, ale tutaj jest ciepłe i można się w nim wykąpać. Ten szum też może być fajny.

Uśmiechnęłam się do Nory najcieplej, jak umiałam. Widać, ze bardzo chciała mnie... ja wiem? Pocieszyć, zmotywować? Tylko trochę mało przekonująco wyglądała z zapuchniętymi oczami i spodniami mokrymi od łez.

- Możesz być pewna, że wynieśliby mnie na kopach na lotnisko i wyczyścili konto, żebym nie miała jak wrócić. Tylko cały problem polega na tym, że ja nie jestem tutaj przez marzenia. - Widząc, Norę, która już otwierała usta, wyjaśniłam: - To znaczy, to nie jest tak, że nie chciałam tu być. Przecież musiałam podpisać cię na podaniu. Ale... No, nie wiem, czy mnie teraz zrozumiesz. Jeżeli wyjadę, niczego nie będę żałować. Ja nigdy nie marzyłam o karierze muzycznej. Akademia to coś... coś jak wycieczka. Będę miała po niej dyplom, wspomnienia takie lub owakie i w zasadzie tyle. Rozumiem twoją sytuację. Jesteś ambitna, zdolna, masz braci, którzy zrobili karierę. Ale sława nie jest wieczna i jest sakramencko kapryśna. A mnie nie ciągnie estrada. Nie jestem tu tez dla pracy, bo ją mam . W razie czego mam też zawody jeździeckie jako alternatywę finansową, ale nie o to tutaj chodzi. Nawet nie chodzi o to, że to nie Islandia. Jest kilka innych miejsc, do których wracam pamięcią i jest mi tam dobrze. O, Hiszpania, nie przymierzając. Albo Londyn. A Ameryka... Jest, jaka jest i tego też nie zmienię. Zresztą, tu tez mam miejsca, które lubię. Niedaleko jest takie skwer z palmami. Bardzo tam ładnie, zrobiłam tam, jak to się nazywa... live performance? Ameryka z jej Route 66 i Hollywood nie jest niczemu winna. Z dnia na dzień nie jesteśmy w stanie się także zmienić. Ty będziesz płakać za Stalem, a ja będę płacić horrendalne rachunki za połączenia na Islandię, patrzeć na zdjęcia i wspominać. Mamy trochę inne spojrzenie na świat, inne wartości.

Na litość boską, Laufey, wysłów się! Ewentualnie, zanim zaczniesz się komuś uzewnętrzniać, może najpierw przemyśl porządnie o co ci tak naprawdę chodzi. 

"Shut up, sumienie" - pomyślałam.

- Tiaaa, podsumowując. Miałam kilka momentów, kiedy błądziłam po stronach linii lotniczych, ale, uwierz mi na słowo, gdybym chciała wyjechać, to już by mnie tu nie było. Bo nie mam nic do stracenia. Robiłam w życiu więcej rzeczy niż większość ludzi, a Akademia jest po prostu kolejną z nich. - uśmiechnęłam się sama do siebie. - Ja tak naprawdę do końca nie wiem, o co mi chodzi. Ale chyba głownie o ludzi. Były takie momenty, kiedy więcej była poza domem niż w domu. Jeździectwo, zawody i te sprawy. Ale zawsze ktoś się ze mną zabierał, ktoś był. Od biedy moja epika czy koń. Chyba robię się stara i sentymentalna. - podsumowałam się, ze śmiechem podpierając czoło dłonią. - A! W sprawie światłych rad. Belzebuth jest z Kanady, a poza skrzypcami... Powinnaś kiedyś co mnie zajrzeć. Jeżeli chodzi o instrumenty wszelakie, to przywiozłam ze sobą pół domu.

- Zanim przejdę do bardziej optymistycznej części naszego spotkania pozwól mi tylko jeszcze dodać, że wcale nie jestem taka jak ci się wydaję. Nie jestem ambitna, ani zdolna. To największy bullshit jaki słyszałam. Akademia brzmiała fajnie więc się zapisałam. Przeglądając ofertę zajęć zobaczyłam reżyserię. I pomyślałam "Ej Noraaa...Może to jest właśnie to? Nie fajnie byłoby siedzieć w Queenstown i reżyserować teledyski. Kasy powinno ci starczyć na kawę w Starbucksie, a właściwie to może być nawet fajne". I nie jestem taka jak Jessy, Demri, czy Amanda. Nie kocham tego co robię.  Najwyżej lubię. Ale lubić to lubię też Ben&Jerrys, waniliową colę i conversy. Za to kocham tylko i wyłącznie Stalego i moich braci. - To ostatnie powiedziałam najbardziej stanowczo jak mogłam. Zdecydowałam się nie plątać już bardziej w moje stosunki z Finnem i Christine, na które Norwegowie wymyślili cudowny sposób zwany glad i deg. Co dosłownie znaczy "dobrze, że jesteś", ale używany jest jako przyjacielskie kocham cię. Sami widzicie, że to trochę skomplikowane. 

Sama rozmowa z Thorsdóttir właściwie to nic mnie dała. Ani satysfakcji, że udało mi się uszczęśliwić jedną osobą,  ani pocieszenia dla siebie samej. No, może tylko się dowiedziałam, że mimo kolosalnej różnicy naszych charakterów jest tutaj ktoś kto mniej więcej ma ten sam problem co ja. Mimo to humor mi się jakoś poprawił. Widzisz Nora? Czasem wystarczy się tylko wygadać. Powinnaś wcześniej zadzwonić do Christine tak jak chciałaś. Chociaż może nawet nie chodziło o sam fakt wygadania się. I jakby powiedziała to samo Christie, czy Stalemu to nie wiem czy by zadziałało tak samo jak teraz. Bo nawet jeśli to totalnie nic nie dało to jednak zwierzyłam się Laufey. Osobie, o której w gruncie rzeczy naprawdę nie wiele wiedziałam. Kojarzy ktoś z was takie powiedzenie "Prawdziwych przyjaciół poznaje się w biedzie"? Może i było w tym trochę racji. Może to jakiś pierwszy, maciupeńki kroczek do bycia przyjaciółką. Tak na prawdę. Może. Mimo tych innych wartości i spojrzenia na świat. Z Hedi dogadywałam się naprawdę nieźle mimo tego, że ona niemalże idealnie pasowała do Christianii. Jeszcze z tym jej psychodelicznym rockiem. 

- I nadal nie będzie miał kto z tobą jeździć jeśli nie wychyniesz ze swojego tryliona instrumentów i nie wyjdziesz do ludzi - uśmiechnęłam się zachęcająco i miałam nadzieję, że Lauf to załapie i zrozumie jako jakaś zachęta to bliższego zapoznania się może ze mną, a może z kim innym. Ja tam sobie poradzę. Wiedziałam to. Nie muszę tutaj mieć najbliższego przyjaciela. Ale Islandka sprawiała wrażenie naprawdę mocno potrzebującej kogoś z kim będzie ją wiązać trochę więcej niż "Hej, chcesz się przejść na plażę?". 

Laufey już otworzyła usta, aby coś odpowiedzieć, ale ja tylko wstałam i podałam jej rękę wyprzedzając ją i mówiąc:

- Chodź pokażę ci coś. - Poprawiłam swój niewygodny sweter i w porę opanowałam swoją chęć pójścia się przebrać, bo w końcu idziemy na miasto, jak przypomniałam sobie jak Islandka mnie szturchnęła mówiąc o gryzących swetrach. Jedno wyjście nie ubliży twojej godności osobistej. 

Gdy zjeżdżałyśmy windą przerwałam milczenie lekko parodiując Islandkę:

- A! W sprawie światłych rad. To lepiej opłaca się ściągnąć sobie apkę na telefon gdzie można dzwonić przez internet. W Akademii jest wifi, więc będzie taniej. Uwierz mi. Ja wszystkie inne połączenia muszę robić z roamingu, bo nie zdradziłabym w życiu Stalego i nawet jak jestem w Stanach korzystam z usług jego sponsora.

- Dobrze, dobrze, postaram się utechnicznić. Ale jeśli chodzi o zrezygnowanie z tryliona instrumentów, to nie masz na co liczyć - zaśmiałam się. 

Perfidnie wykorzystałam fakt, że Nora była ode mnie niższa i rozczochrałam jej włosy.

- A jeszcze raz zaczniesz narzekać, że nie jesteś zdolna, to cię utopię w twoim porannym jogurcie z muesli. Albo w smoothie.

- Skąd ty...

- Jestem dobrym obserwatorem. Albo w sumie nie. Jak będziesz marudzić, to cię utopię w owsiance.

Otworzyły się drzwi windy.

- I vice versa.  

Wzruszyłam ramionami, nieco rozbawiona.

- Ja tam nic nie mam do owsianki. Tylko waleczni Norwegowie poprzysięgli jej nienawiść, póki ich kraju nie strawi pożoga.

 - Kółko dramatyczne? - Nora zaśmiała się pod nosem.

-  Można tak to ująć. 

Darowałam sobie tłumaczenie, że w wakacje jeździliśmy z moją trupą po całej wyspie, tam, gdzie kręcono jakieś filmy i próbowaliśmy je odtworzyć. A że Islandia kraj bogów, elfów i innych dziwów... Uwierzcie mi, wchodzi w nawyk.

Laufey podrzuciła do góry kluczyki od Mustanga.

- Chyba nie każesz nam nigdzie iść w taki deszcz? - zaśmiała się posyłając mi spojrzenie "Tak naprawdę to wiem, że masz to gdzieś, ale patrz jaki mam fajny samochód i może chcesz się nim przejechać? Nawet nie muszę pytać. Wiem, że chcesz". - Ale pamiętaj ja prowadzę - dodała pośpiesznie, jakbym zamierzała jest to odebrać.

- Dziewczyno...ja nawet prawo jazdy nie mam. Raz siedziałam za kółkiem odwożąc pijanego kolegę do domu. Raz. I to cudem uniknęłam stłuczki - zaśmiałam się.

Może was to zdziwić, że wicemistrz świata w snowboardzie jeździ rozklekotanym, beżowym Volvo, ale taka jest prawda. Może was również zdziwić to, że gwiazdy norweskiego show-biznesu zadowalają się rodzinnym kombi. Ale tak jest. W efekcie mogłam sobie jeździć najlepszymi deskami i zajmować najlepsze miejsca w teatrze, ale nigdy wcześniej nie siedziałam w takim wyczesanym samochodzie. Już miałam wgramolić się na siedzenie, kiedy nie śmiało spytałam Laufey czy powinnam zdjąć buty. Ta tylko mnie wyśmiała, więc potraktowałam to jako nie i ostrożnie weszłam do auta. Delikatnie zamknęłam drzwi.

- Musisz mocniej. Inaczej się nie zamykają - rzuciła Islandka nie odwracając się do mnie. Spróbowałam ostrożnie, ale tym razem nieco mocniej. Zadziałało. Odetchnęłam z ulgą. Siedziałam sztywno pilnując, żeby nie ubrudzić tapicerki albo, żeby co gorsza nie dotknąć czegoś przypadkiem co za chwilę by wysadziło nas w powietrze.

- To gdzie jedzie...? - zaczęła Thorsdóttir wyjeżdżając z parkingu i spojrzała się na skamieniałą mnie co spowodowało atak śmiechu - Dziewczyno wyluzuj...odbierasz sobie całą przyjemność

- Nie zrzucimy bomby na Hiroshimę jak się o coś oprę? - Kolejna salwa śmiechu.

- Nie. Wyluzuj. I lepiej powiedz mi dokąd jedziemy. - Ułożyłam się trochę wygodniej niż wcześniej, ale wciąż uważałam, żeby nic nie kliknąć, nic nie dotknąć i tak dalej.

- Marina Del Rey - rzuciłam z nienagannym hiszpańskim akcentem albo przynajmniej tak mnie się wydawało. Na szczęście Laufey nie miała latynoskich korzeni - chyba - więc nie mogła mi tego wypomnieć.

Podczas gdy Islandka wpisywała nazwę w GPS ja wystukałam pośpiesznie smsa do Ingvara. Ingvar Norwegiem, ale studiował przez pięć w szkole kulinarnej w Reykjaviku. A w zeszłym roku przyjechał tutaj i założył knajpę ze skandynawskim jedzeniem. Co prawda głównie kanapkami i lekkimi przekąskami, ale zawsze coś. Szczególnie, że Skandynawia niema jakiś naprawdę wydziwnionych potraw jak Chiny czy Japonia. Zamówiłam dwie kanapki ze śledziem, te birkes, dwa Carlsbergi i na wszelki wypadek wiedząc o awersji do alkoholu Laufey mrożoną herbatę.

Zerknęłam na telefon Norweżki. Zobaczyłam tylko, jak klika wyślij do jakiegoś Ingvara. Cóż, zapowiada się cudownie. Gadka gadką, ale spotkanie w gronie no-prawie-krewniaków  - zawsze spoko.

- A słyszałaś o czymś takim jak tajemnica korespondencji?

-  Því miður , ég tala ekki ensku - powiedziałam ze szczerozłotym uśmiechem na ustach.

- Fajnie, że rozumiem - udałam obrażoną - I na przyszłość nigdy nie zaglądaj Norze Ylvisaker przez ramię. Nigdy.

***

Siedziałyśmy już na pomoście. Koniec ostatniej kei w porcie w Santa Monica. Machałam nogami sprawdzając jak daleko trzeba się wychylić, żeby dotknąć tafli wody. 

- Nie przeszkadza Ci deszcz? - spytała Laufey rozglądając się po horyzoncie. 

- Co ty...jestem z Bergen - zaśmiałam się - Tam pada dwieście sześćdziesiąt dni w roku. To chyba nawet pobija Londyn. Po za tym jest ciepło to jest nieźle. - Nie w takich temperaturach się paradowało, bo portach w t-shircie. No dobra. Paradowało to trochę za dużo powiedziane. Raczej desperacko szukało się schronienia z przemarzniętymi kończynami. 

Nagle zza naszych pleców dało się słyszeć islandzki okrzyk. 

- Kneel niður fyrir framan einn og aðeins Laufeyson konungur Ásgarði - zrozumiałam tylko jakieś nawiązania do Marvela, zaś Thorsdóttir roześmiała się i odpowiedziała - po angielsku na szczęście - że coś mu nie wyszło i się przedstawiła. Ingvar przetłumaczył mi jego wcześniejsze zdanie i cała nasza trójka zaniosła się śmiechem. 

Coś mi nie pasowało w wyglądzie Norwega. Mierzyłam go od stóp do głów najuważniej jak potrafiłam. Wciąż trochę niższy ode mnie. Wciąż skrzętnie pielęgnowany delikatny, krótki zarost. Czerwone usta jakby pomalowane szminką, ale to też zawsze było. Te same czarne oczy i długie rzęsy. Mam! 

- Ściąłeś włosy! Gdzie ten look groźnego króla wikingów? - wypomniałam mu po norwesku. Wcześniejsza ciemna czupryna niemal do ramion obecnie ledwo zakrywała mu uszy stercząc na różne strony w artystycznym nieładzie. Wymieniliśmy kilka zdań w naszym ojczystym języku, a potem przeszliśmy na angielski. 

- ...studiowałem pięć lat w Reykjaviku, aż osiadłem tutaj z moją małą skandynawską knajpką... - opowiadał Ingvar wyciągając rzeczy z bagażnika motoru. - W ogóle Nora co tam u Finna? - rzucił podając mi kanapkę i Carlsberga. No tak Finn to był nasz wspólny przyjaciel. To właściwie dzięki niemu się poznaliśmy. 

- Po staremu chyba. Life goes on...no wiesz. Ale musimy jakoś niedługo odwiedzić Kopenhagę - powiedziałam. 

- Tak! Trzeba to zrobić! I naszego legendarnego grilla na plaży - zwrócił się w stronę Islandki podając tym razem jej prowiant - Może pojedziesz z nami? - I poruszył brwami w ten głupi, zboczony sposób, za co oberwał ode mnie w tył głowy. 

- Zachowuj się. Znacie się od pięciu minut - skarciłam go po norwesku.

-  Noro Ylvisaker, nie waż się więcej podnieść ręki na naszego gospodarza, który uznaje jedynego i prawdziwego króla Asgardu - powiedziałam podniosłym tonem.  - W innym wypadku czekają cię nieopisane męki w Niflheimie, których osobiście doglądać będę. 

- Emmm... Co to jest Niflheim?

- Kiedyś ci to wytłumaczę. To i jeszcze parę innych rzeczy.

 Bawiłam się skrawkiem papierka od kanapki, patrząc jak Ingvar uwija się ze sprzątaniem po jedzeniu. Podobało mi się tutaj. Chyba po raz pierwszy odkąd tu przyjechałam, nie myślałam o tym, jak szybko chcę stąd wyjechać. I kto wie, może uda mi się zjednać sobie przyjaźń Nory. Wiecie, wszyscy mieszkańcu północy to świry. A świry muszą trzymać się razem.

- Skal - zawołałam jeszcze tylko podnosząc do góry zieloną butelkę. Nawet Laufey się przełamała i postanowiła zrobić wyjątek i napić się trochę piwa. "Skal" było wspólne dla wszystkich krajów nordyckich. "Skal" jednoczyło pijaków z całej Skandynawii.

<No więc dużo się dzieje w tym rozdziale, no ale właśnie taka jest Nora humor zmienia jak rękawiczki. Za Laufey nie mówię. No, ale mam nadzieję, że się podobało i czeeeekaaam naaa resztę>

<Z tym dużo się dzieje to ja bym polemizowała "noale" ;P Poprawiłam te literówki, które rzuciły mi się w oczy i kolory w miejscu, gdzie je porypałyśmy. W każdym bądź razie, rzuciłyśmy wam na pożarcie rozdział, w którym dowiadujecie się, że szalona Nora ma jakieś problemy, a Laufey jednak posiada nędzną namiastkę serca. Enjoy! :3 >

<I jeszcze na koniec ukłon w stronę Perry i jak dawać zdjęcia to wszędzie> 



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz