<Dobra ludziska, więc Mer z Danielem zapoczątkowali nową modę na pisanie wspólnych rozdziałów. Już wiecie o co chodzi, więc tylko mówię, że normalna czcionka to Laufey, a niebieska to Nora>
Telefon, z włączonym trybem
głośnomówiącym, leżał obok mnie na biurku. Moja indyjska współlokatorka gdzieś wyszła, więc mogłam sobie pozwolić
na luksus prywatnej rozmowy z przyjaciółką i jednocześnie obrabiania w
Photoshopie zdjęcia Demri. Cóż, nie miałam wiele do zarzucenia mojemu
telefonowi, ale zdjęcia mógł robić lepsze. Zwłaszcza zdjęcia, które powinnam w
tym tygodniu oddać nauczycielowi… o ile ten raczy się zjawić na zajęciach.
- Film wyślę ci dzisiaj wieczorem. Tylko
nie zdziw się, jak będziesz tego słuchać. Wbrew pozorom norweski i islandzki
nie są tak znowu podobne. I bracia Ylviskaer nie uznają native speakerów.
- To znaczy?
- Przetłumaczyli cały tekst w Google – zaśmiałam
się.
- Będzie… ciekawie. A ta niespodzianka?
- Z tego chyba ucieszysz się najbardziej.
Mam dla ciebie amerykańską flagę, która dotykała boskich ciał Ylvisakerów. Z
dedykacją dla ciebie. Tylko podpisali się przez Finn Weber, cokolwiek to ma
znaczyć – zerknęłam z uśmiechem na złożony kawałek materiału leżący na mojej
szafce.
Po drugiej stronie zapadła cisza trwająca
jakieś dobre 30 sekund.
- Ej, żyjesz tam?
- Nie bardzo.
- To zmartwychwstawaj, ale już! –
zaśmiałam się. – Inaczej nigdy nie zobaczysz tego cudownego kawałka materiału.
Wysłać ci ją pocztą?
- Może nie. Dzisiaj dostanę film i na
razie starczy. Dasz mi flagę, jak wrócisz. Będę się bardziej cieszyć. I z
ciebie i z niej.
Mój umysł zalała fala ciepłych uczuć.
Freyja zawsze była niziutką, drobną blondynką z niesfornym włosami splecionymi
w luźny, długi warkocz - czyli w zasadzie moim zupełnym przeciwieństwem. A mimo
to przyjaźniłyśmy się w zasadzie odkąd pamiętam. Kiedy wyjeżdżałam trochę bałam
się, że to wygaśnie, że odległość to zabije. Właśnie słuchałam dowodu, że panna Elíasdóttir prawdopodobnie nigdy mi
nie odpuści.
- A tak w ogóle, wracasz na święta?
- Jeżeli żadne niespodziewane okoliczności
nie wejdą mi w drogę, to tak. A że ja ma tu tyyylu znajooomych, to możesz być
pewna, że przylecę.
- Lauf, to już trzeci tydzień, a ty dalej
barykadujesz się w swoim małym świecie. Wychodzisz w ogóle z pokoju?
- A i owszem. Dostałam nawet
współlokatorkę…
- … z którą wspaniałomyślnie zamieniłaś
trzy zdania? – przerwała mi.
- Nieeee, no nie jest aż tak źle.
- Yhym, starego misia na sztuczny miód.
- Dobra, punkt dla ciebie. Ale lubię Norę,
Amandę, Demri… Może coś z tego wyjdzie. Weź pod uwagę to, że one były tu
wcześniej niż ja. Ale was lubię jeszcze bardziej. To są święta…
- Lauf… - zaczęła, ale słyszałam, że
przychodzi jej to z wielką trudnością. – Może… Może powinnaś zostać na święta w
Akademii. Słuchaj, to nie jest tak, że nie chcę, żebyś wracała. Strasznie za
tobą tęsknię. Za tobą, za wspólna jazdą, spacerami z psami i takie tam. Taaa,
niby zwykłe rzeczy, które robiłyśmy tysiące razy i równie dobrze mogę robić je
sama, ale nagle zaczęło mi ich brakować. Zrobiły się wyjątkowe i bez ciebie
tracą jakikolwiek sens. Baldur też jest chory, jak ktokolwiek chociażby dotknie
twoich rzeczy. Nigdy ci tego nie powie, ale też ma doła. Więc… To tylko kilka
dni, a może uda ci się do kogoś zbliżyć. My, tu, na Islandii zawsze będziemy na
ciebie czekać, a tam w ciągu tych paru dni możesz stać się zupełnie obca. A
masz tam spędzić jeszcze kilka lat.
- Freya, moi rodzice…
- Twoi rodzice myślą tak samo.
Trochę mnie ścięło. Fakt, tata często
żartował, że pogadać to może ze mną nawet maskonur, ale zaprzyjaźnić się ze mną
to jest jak wygrać los na loterii. Nigdy nie traktowałam tego poważnie,
zwłaszcza, że miałam sporą grupę osób, z którymi byłam bardzo blisko.
- Co tam tak u ciebie szumi?
Zorientowałam się, że zaniemówiłam na
chwilę.
- Siedzę przy biurku przed wielkim oknem,
a na zewnątrz leje. Ale chyba pójdę się gdzieś przejść. Albo przejechać,
jeszcze nie wiem.
- OK, trochę ci nagadałam. Ale obiecasz,
że się zastanowisz?
- Obiecuję. – Wyłączyłam laptopa.
- Tylko nie miej mi tego za złe. Chciałam
dobrze.
- Wiem Freyja, wiem.
Stuknęłam w czerwoną słuchawkę na ekranie
i skierowałam się w stronę drzwi. W progu minęłam się z tą dziewczyną… Hiatshi?
- Idziesz gdzieś? – zapytała, widząc, że
nie niosę nic na żadne zajęcia.
Kiwnęłam głową.
- Strasznie pada. Weź to – zgrabnym ruchem
odwróciła się w stronę wieszaka, zdjęła z niego moja skórzaną kurtkę i podała
mi ją.
Wzięłam ją bez słowa i minęłam dziewczynę
w drzwiach. Momentalnie przypomniała mi się Freyja. Może ludzie jednak chcą w
jakiś sposób zwrócić na siebie moją uwagę, tylko ja tego nie dostrzegam…?
Zbiegłam schodami na sam dół i stanęłam
przed ogromnymi przeszklonymi drzwiami Akademii. Miałam zamiar się przejechać,
trzymałam już nawet w ręku kluczyki, ale widok ciężkiego od chmur nieba i
parkingu, po którym płynęły rzeki wody wyssały ze mnie ochotę do jazdy. Nawet
krople, powoli sunące po czarnym lakierze mustanga sprawiały, że wyglądał
dzisiaj jakoś smętnie.
Powlekłam się więc na dach. Chyba tylko
mnie i Demri mogło przyjść do głowy, żeby w środku ulewy wychodzić na otwartą
przestrzeń. Zwłaszcza, że kurtkę nadal miałam tylko przewieszoną przez ramię.
Podeszłam do barierki i przerzuciłam na nią ciężar ciała. Czułam jak deszcz
przenika przez włosy, ubranie i dotyka skóry. Nie przeszkadzało mi to za
bardzo. Każdy, kto jest z północy, prędzej czy później przyzwyczaja się do
deszczu. Czy śniegu. Albo gradu. Muszę kiedyś o to zapytać Norę.
W tamtej chwili zauważyłam, że ktoś siedzi
w szklarni. Zignorowałam też dźwięk pluskających o taras kropel i usłyszałam
cichą melodię wygrywaną na saksofonie. Waits jest pewnie zbyt delikatny, żeby
tak po prostu wyjść na deszcz, więc mogła tam siedzieć jeszcze tylko jedna
osoba. A miałam już podstawy twierdzić, że i ona nie mogła znaleźć się tam bez
powodu.
Uchyliłam drzwi, ale Norweżka nie
podniosła nawet głowy.
- Nora? – zapytałam cicho.
Z doświadczenia wiem, że ludzie dzielą się
na dwa rodzaje. Ci, którzy w smutku potrzebują drugiej osoby i ci, którzy za
wszelką cenę woleli zostać sami. Szkopuł w tym, że nie miałam pojęcia, do
którego z nich należy Nora i wejście w jej prywatną przestrzeń było czymś w
rodzaju dźgania śpiącego tygrysa. Mimo to przemogłam chęć zostawienia jej i
przemyślenia własnych problemów. Była
ode mnie młodsza (choć w naszym wieku to chyba nie robi już takiej różnicy) ale
jej rodzice są w Norwegii, a bracia i chłopak ciągle gdzieś wyjeżdżają. Nora
bez wątpienia była silną osobą, ale każdego z czasem dopada samotność.
Podniosła na mnie oczy. Na policzkach znać
było ślady, którymi płynęły łzy.
Ściszyłam odtwarzacz. Miałam ochotę
całkiem go wyłączyć przez wrodzoną i spotęgowaną przez Akademię awersję do
jazzu. Uznałam, jednak, że skoro Ylvisakerównie jest z tym dobrze, to zostawię
tą muzykę.
- Co się dzieje? – spytałam, starannie
dobierając słowa i ton.
- Najgorsze jest to, że nie wiem –
wydyszała. Kurde, jakbym skądś to znała.
- Stale? – zapytałam równie ostrożnie,
mając w pamięci sztokholmską wpadkę z Demri.
- Nie wiem. Po prostu...jakoś
tak...nagle...poszłam tutaj...i...zrobiło mi się tak cholernie smutno...nawet
nie wiem dlaczego...bo...nikt...no może Jessy...ale też nie bardzo...w
sensie...no kurwa nie wiem. Hellvete!
Faen, faen faen hellvete! Hvorfor det ma vaere hellvete sa mye komplekse? Kan
hvem so helst svar meg? Oh my..jeg er mye, mye dum, a ha rad til noe. Men jeg
lovet men selv. Men det er ikke sa lett som der virket. Hvorfor har alt a vaere
en sa stor dritt? Egentlig...na vet jeg ikke. Livet bor vakker, a nei? A nei? Sver meg!
Po norwesku mówiła dużo szybciej niż po
angielsku i wkładała w to więcej pasji. Problem polegał na tym, że jej nie
rozumiałam. Wyłapałam kilkakrotne „cholera”, „życie” i chyba „trudne”. Chyba to
do niej doszło, bo ucichła na chwilę i otarła łzy, które potem znów nabiegły
jej do oczu. Wzięła kilka spazmatycznych oddechów i przerzuciła się z powrotem
na angielski:
- Pamiętasz jak siedzieliśmy przy
śniadaniu i Vegard przypomniał Goteborg?
Kiwnęłam głową. Odkąd brat Nory tylko o tym
wspomniał, było to dla mnie coś w rodzaju materiałów z Archiwum X. Goteborg był
jak… jak… Budapeszt. Tak, to dobre porównanie. Jak Budapeszt Clinta i Nataszy z
„Avengers”. Wszyscy wiedzieli, że był i że stały się tam wielkie (w złym
lub dobrym znaczeniu) rzeczy, ale nikt nie wiedział, co tam tak naprawdę się
stało. To było coś, o czym się nie mówi, temat tabu.
- No… To były wakacje. Dopiero co
skończyłam osiemnastkę. Dwa miesiące wcześniej spotkałam kogoś istotnie cudownego.
Kurt. Jego ojciec był Szwedem, a matka Islandką.
„Zaczyna się nieźle” – pomyślałam. Zawsze
miałam wrażenie, że osoby, których rodzice są z różnych krajów są… trochę inne.
W pozytywnym sensie. Wyjątkowe. Wychowane w dwóch kulturach.
- Urodę
odziedziczył po matce, ale temperament po ojcu. Generalnie wszystko czego
potrzebowałam od chłopaka. Miałam wcześniej wiele chłopaków. Na mniej lub
bardziej poważnie, ale tym razem po raz pierwszy czułam, że to ten jedyny.
Wiem, to może brzmieć głupio. Ale czasem tak masz, że możesz patrzeć na coś z
perspektywy czasu. I wtedy te wszystkie związki...to nie była miłość. Kurt i
Nora to była miłość. Tak więc, spędziłam dwa najpiękniejsze miesiące w moim
życiu przeżywając pierwszą prawdziwą miłość. Fizycznie i psychicznie. Nigdy
wcześniej z nikim nie uprawialiśmy seksu. W każdym razie czułam się jak w
niebie.
Mogłam tylko dziękować losowi, że miałam
za sobą godziny ćwiczeń zachowania stoickiego spokoju w różnych sytuacjach.
Zawody, ich wyniki, kłótnie, treningi z rękami otartymi do krwi, kolejna
godzina spędzona na ćwiczeniach utworu, który nadal nie wychodził, słowa, które
raniły. Nigdy się wtedy nie śmiałam się, nie wchodziłam w dyskusje, nie
spuszczałam wzroku. Nie płakałam. To było moim największym atutem i największą
wadą. Że byłam ze stali. W tamtej chwili całe moje jestestwo krzyczało:
dziewczyno, miałaś osiemnaście, nie… siedemnaście lat! Co ty sobie myślałaś? Że
wraz ze zmianą cyferki w dokumentach i otrzymaniem dowodu staniesz się
dorosła?!
- Potem pojechałam z rodziną
do Goteborga. I wtedy odebrałam najgorszego sms'a na świecie. Kurt zerwał ze
mną. Po prostu. Wysłał mi wiadomość "Hej Nora. Muszę ci coś powiedzieć.
Jesteś super dziewczyną i wspaniale całujesz, ale to chyba nie to. Myślę, że
powinienem szukać dalej. Tobie też się pewnie uda. Dzięki za mile spędzony
czas. Nie dzwoń więcej.". Potem wyobrażasz co się działo...Zresztą nie o
to chodzi. Bo ostatecznie poznałam Stalego i jest cudownie, ale nie o to
chodzi. Po prostu wtedy postanowiłam, że już nigdy nie pozwolę zniszczyć sobie
życia. Że będę czerpać wszystko co pozytywne z każdej chwili. Że będę się śmiać
i cieszyć życiem. Korzystać z niego. I już nikt nigdy więcej mnie tak nie
zrani. Że moje życie będzie po prostu piękne. I teraz...teraz...mam wrażenie,
że po raz pierwszy od tego czasu wszystko mi się sypie – znowu ukryła twarz w
dłoniach, ale jej oddech stał się już spokojniejszy, nie trzęsła się już tak.
Przez chwilę siedziałyśmy obok siebie i po
prostu słuchały śpiewu wiatru i deszczu.
- Dziękuję – powiedziała cicho
Norweżka.
Odwróciłam wzrok w jej stronę i skinęłam
głową. Bardziej w wyrazie szacunku niż podziękowania. Najwięcej siły okazujemy
wtedy, kiedy przyznajemy się do słabości przed samym sobą.
Miałam wrażenie, że powinnam objąć ją
ramieniem, czy coś w tym rodzaju, ale jakoś nie mogłam tego zrobić. To do mnie
nie pasowało. Zamiast tego wzięłam głęboki oddech i sama zaczęłam mówić. A co,
jak godzina szczerości, to u wszystkich.
- Wiem, o co ci chodzi. Sama się tak
czuję. Każdego dnia rano. Myślę o ludziach i rzeczach, które zostawiłam. Wstaję
i myślę, że tata pewnie już od kilku godzin jest na kutrze, że mama spina włosy
i właśnie wychodzi do pracy. Że Baldur pewnie mija się z nią w bramce, żeby
zająć się Paillette. Pewnie znowu nie zapnie dobrze derki i będzie ją doprać w
tajemnicy przed całym światem. Że Freyja pewnie znowu przyniesie jakieś zielsko
i postawi na fortepianie. Hella zrobi codzienne zakupy. Wiesz, takie
głupie sprawy. Ale teraz to nie ja zrywam się przed świtem, żeby pożegnać tatę,
wypuścić psy i kucyka, odsłonić okna w całym domu. Teraz robi to ktoś inny, bo
poprosiłam go, żeby mnie zastąpił. A potem wychodzę na korytarze z szerokim
uśmiechem, próbując wpasować się to miejsce, wtopić się w tłum. To jak doklejać
kawałek kartki do olejnego obrazu. Wiem, że tam, na wyspie, cały czas ktoś na
mnie czeka. Na moje słowo, śmiech, dotyk. A tu mogłabym zniknąć i nikt by tego
nie zauważył. I nie, nie próbuj zaprzeczyć. Fakt, na pewno byś się trochę
pomartwiła, ale potem zalałaby się szkoła, znajomi, imprezy i tak dalej.
Zauważyłam, że Nora gapi się na mnie z
oczami jak spodki. Zaśmiałam się w duchu. Taaak, do najdłuższa wypowiedź z
moich ust, odkąd przyjechałam do Akademii.
- Nie wyglądasz na taką, która…
Tym razem zaśmiałam się głośno. Ale
wyjątkowo gorzko
- Która płacze po kątach? Uwierz mi,
czasem chciałabym tak po prostu się rozpłakać. Ale nie potrafię. Nie potrafię
się też schlać do nieprzytomności. Uważam, że to poniżej godności. –
przeczesałam włosy dłonią - Wiesz, kiedy byłam w domu i byłam strasznie zła
albo smutna to bez względu na pogodę, chodziłam na fiordy i krzyczałam. Tak po
prostu, bez słów wyrażałam wszystko co mi leży na sercu. Cały mój żal mieszał
się z wiatrem, hukiem fal a czasem szumem deszczu. A tutaj nie mam do kogo
krzyczeć. Wszystko, co kochałam, zostało tam – ruchem głowy wskazałam na
szalejące za szybą morze.
Słuchałam historii Laufey jak zaczarowana.
Zawsze gdy ktoś mówił o Skandynawskiej depresji uważałam to za jakiś głupi
stereotyp z "Millenium" Larsena. Wszyscy, których znałam pałali
optymizmem i radością. Każdy na swój osobisty sposób. I trudno mi było
wyobrazić sobie, że mieszkamy w krainie z największą ilością samobójców na
świecie. Nie płakaliśmy na fiordach, próbując zatopić zarówno smutki jak i
siebie w falach Atlantyku. Nie upijaliśmy na zabój. Nawet nie ważcie się tego
komentować! Nie kupowaliśmy
leków na receptę, aby wziąć trzy razy większą dawką. Żadna z osób, które do tej
pory znałam pasowała raczej do Gangu Olsena, niż do typowych Skandynawskich
filmów czy książek. A może wszyscy byliśmy trochę jak Mads Mikkelsen w Jabłkach
Adama? Nie dopuszczaliśmy do siebie wiadomości o naszej beznadziejnej
sytuacji?
- Masz do kogo krzyczeć - wyrwało mi
się. Pożałowałam dopiero, gdy Laufey posłała mi spojrzenie mówiące
"Rozwiń". Nie miałam zielonego pojęcia, dlaczego to
powiedziałam. Hellvete, hvordan
har du tenkt til a skru? To
było oczywiste dla nas obu, że niema do kogo krzyczeć. - To i to jest Ocean -
uśmiechnęłam się smutno próbując jakby uratować sytuację.
Odwzajemniłam uśmiech, ale wyszło to
raczej sztucznie.
- Nie, Nora, nie ma. Ja to wiem i w głębi
serca ty też to wiesz. Jasne, tu jest pięknie. Jest ciepło, można surfować,
pływać napić się drinka. Ten ocean bawi. Ale nawet nie o to chodzi. Każdy ma
swoje miejsca, gdzie czuje się bezpiecznie, dobrze. Sama wiesz to najlepiej,
skoro przyszłaś do tej budy. Ale... - wykonałam nieokreślony ruch ręką i
wypuściłam powietrze z płuc. - To tak, jak z Goteborgiem. Nienawidzisz tego
miasta, bo masz jakiś powód. Nie chodzi o całą Szwecję, a o jedno konkretne
miasto. To mniej więcej to samo. Dla mnie wyjątkowy jest tamten klif i tamten skrawek oceanu, bo łaziłam tam od
dziecka, bo jest tam pięknie. Można to porównać do... prezentu? Na przykład
twój sweter, bo zgaduję, że sama go nie kupiłaś. Nosisz go akurat teraz i nie
wyrzucasz, bo jest wyjątkowy, inny od stu tysięcy innych swetrów. A tak na
marginesie - wzięłam w palce kawałek materiału - też mam podobny - puściłam do
niej oko. - Gryzące swetry powinny zostać uznane za dziedzictwo narodowe i
wpisane na listę UNESCO.
Gdy Islandka wspomniała o swetrze podciągnęłam
go pod nos tak, żeby sprawdzić jak pachnie. Tak jak myślałam. Wciąż było czuć
woń kardamonu i cynamonu, których babcia nigdy nie szczędziła sporządzając
Julekake. Myślałam wtedy, że cały Sogn mógł wąchać unoszący się w powietrzu
zapach przypraw. A teraz za tym tęsknie. Nie jeździmy już na święta do Oslo.
Może tylko ja na pierwszy, drugi dzień do Stalego. Ale Sogn już nie pachnie
cynamonem.
To jest chyba to o czym mówiła Laufey. Mogę chodzić po Hansemyrveien miliard razy. I mogę czuć woń gotowanego Julekake z jakiegoś innego domu. I mogę uciekać od niego, żeby zaczerpnąć świeżego powietrza. Ale to wciąż nie będzie to samo. To nie będzie Moje. To nie będzie Nasze.
Już chciałam otworzyć usta i krzyknąć
"Właśnie o to chodzi. Rozumiesz? Właśnie to mnie wkurwia i właśnie dlatego
płakałam. Bo nikt. Nikt w tej zasranej Akademii nie jest w stanie powiedzieć Hej uśmiechnijmy się. Miejmy
szczęśliwe zakończenie!". Tyle, że w ostatniej chwili ugryzłam się
język. Zdałam sobie sprawę, że powtarzałam słowa Matthew Quicka przez tyle lat
i, że właśnie przez to jestem takim Maddsem Mikkelsenem z Jabłek Adama. Nora! Masz dwadzieścia lat! Może
warto byłoby się rozejrzeć i po prostu zaakceptować to jak jest i dostrzegać w
tym pozytywy, a nie odgradzać się od negatywów? O to chodziło w tym cytacie,
nie? O to, żeby akceptować, a nie odgradzać się. Potem się kończy tak, że
jedna smutna rzecz godzi w twoje serce i płaczesz na dachu. Chcesz tego?
- Chyba wiem Laufey, ale spójrzmy prawdzie
w oczy. Co możesz teraz z tym zrobić? Możesz wracać na Islandię i witać ludzi,
którzy ciebie rozumieją słowami "Zrezygnowałam ze swoich marzeń, bo
chciałam być z wami" i będzie to cholernie wzruszające, jasne, ale
zapewniam cię, że połowa twoich przyjaciół zrobi wszystko, żeby ciebie odesłać
z powrotem. Możesz jeszcze siedzieć w swoim pokoju, słuchać Belzebutha, grać na
skrzypcach i patrzeć się w rodzinne zdjęcia. Albo możesz po prostu to wszystko
zaakceptować. Powiedzieć "Tutaj jestem i koniec. Tego nie zmienię. Ale
mogę spróbować robić wszystko, żeby tutaj też było dobrze". Spróbować
tutaj mieć swoje, prywatne, tajemnicze miejsce. I nie będzie to fiord, ale jego
licha namiastka. Zawsze jakaś przynajmniej. - Zawsze gdy pocieszałam kogoś
mówiłam coś mądrego, inspirującego albo przynajmniej mnie się tak wydawało. Nie
wiem jak teraz w przypadku Laufey, ale u moich znajomych z reguły działało.
Problem w tym, że o ile byłam ciocią dobra rada dla innych to za nic nie
potrafiłam pomóc sobie. Zdałam sobie sprawę, że to musi brzmieć idiotycznie jak
prawie morały dziewczynie, a sama siedzę z zapuchniętymi oczami cierpiąc
właściwie z tego samego powodu. - Ja wybrałam tą drugą opcję. I jasne
płaczę jak wyjeżdża Stale albo bez powodu jak teraz, ale jest mi zdecydowanie
łatwiej przetrwać parę lat w Los Angeles. Bo zrobiłam wszystko, żeby je
pokochać. I oczywiście nie można zmuszać do miłości. Jeśli nienawidzisz Ameryki
to nagle nie będziesz jej czcić. Ale daj jej szansę. Tutaj morze też szumi.
Inaczej i nie porównywalnie, ale tutaj jest ciepłe i można się w nim wykąpać.
Ten szum też może być fajny.
Uśmiechnęłam się do Nory najcieplej, jak
umiałam. Widać, ze bardzo chciała mnie... ja wiem? Pocieszyć, zmotywować? Tylko
trochę mało przekonująco wyglądała z zapuchniętymi oczami i spodniami mokrymi od
łez.
- Możesz być pewna, że wynieśliby mnie na
kopach na lotnisko i wyczyścili konto, żebym nie miała jak wrócić. Tylko cały
problem polega na tym, że ja nie jestem tutaj przez marzenia. - Widząc, Norę,
która już otwierała usta, wyjaśniłam: - To znaczy, to nie jest tak, że nie
chciałam tu być. Przecież musiałam podpisać cię na podaniu. Ale... No, nie
wiem, czy mnie teraz zrozumiesz. Jeżeli wyjadę, niczego nie będę żałować. Ja
nigdy nie marzyłam o karierze muzycznej. Akademia to coś... coś jak wycieczka.
Będę miała po niej dyplom, wspomnienia takie lub owakie i w zasadzie tyle.
Rozumiem twoją sytuację. Jesteś ambitna, zdolna, masz braci, którzy zrobili
karierę. Ale sława nie jest wieczna i jest sakramencko kapryśna. A mnie nie
ciągnie estrada. Nie jestem tu tez dla pracy, bo ją mam . W razie czego mam też
zawody jeździeckie jako alternatywę finansową, ale nie o to tutaj chodzi. Nawet
nie chodzi o to, że to nie Islandia. Jest kilka innych miejsc, do których
wracam pamięcią i jest mi tam dobrze. O, Hiszpania, nie przymierzając. Albo
Londyn. A Ameryka... Jest, jaka jest i tego też nie zmienię. Zresztą, tu tez
mam miejsca, które lubię. Niedaleko jest takie skwer z palmami. Bardzo tam
ładnie, zrobiłam tam, jak to się nazywa... live
performance? Ameryka z jej Route 66 i Hollywood nie jest niczemu winna. Z
dnia na dzień nie jesteśmy w stanie się także zmienić. Ty będziesz płakać za
Stalem, a ja będę płacić horrendalne rachunki za połączenia na Islandię,
patrzeć na zdjęcia i wspominać. Mamy trochę inne spojrzenie na świat, inne
wartości.
Na litość boską, Laufey, wysłów się!
Ewentualnie, zanim zaczniesz się komuś uzewnętrzniać, może najpierw przemyśl
porządnie o co ci tak naprawdę chodzi.
"Shut up, sumienie" -
pomyślałam.
- Tiaaa, podsumowując. Miałam kilka
momentów, kiedy błądziłam po stronach linii lotniczych, ale, uwierz mi na
słowo, gdybym chciała wyjechać, to już by mnie tu nie było. Bo nie mam nic do
stracenia. Robiłam w życiu więcej rzeczy niż większość ludzi, a Akademia jest
po prostu kolejną z nich. - uśmiechnęłam się sama do siebie. - Ja tak naprawdę
do końca nie wiem, o co mi chodzi. Ale chyba głownie o ludzi. Były takie
momenty, kiedy więcej była poza domem niż w domu. Jeździectwo, zawody i te
sprawy. Ale zawsze ktoś się ze mną zabierał, ktoś był. Od biedy moja epika czy
koń. Chyba robię się stara i sentymentalna. - podsumowałam się, ze śmiechem
podpierając czoło dłonią. - A! W sprawie światłych rad. Belzebuth jest z
Kanady, a poza skrzypcami... Powinnaś kiedyś co mnie zajrzeć. Jeżeli chodzi o
instrumenty wszelakie, to przywiozłam ze sobą pół domu.
- Zanim przejdę do bardziej optymistycznej
części naszego spotkania pozwól mi tylko jeszcze dodać, że wcale nie jestem
taka jak ci się wydaję. Nie jestem ambitna, ani zdolna. To największy bullshit jaki słyszałam.
Akademia brzmiała fajnie więc się zapisałam. Przeglądając ofertę zajęć
zobaczyłam reżyserię. I pomyślałam "Ej Noraaa...Może to jest właśnie to?
Nie fajnie byłoby siedzieć w Queenstown i reżyserować teledyski. Kasy powinno
ci starczyć na kawę w Starbucksie, a właściwie to może być nawet fajne". I
nie jestem taka jak Jessy, Demri, czy Amanda. Nie kocham tego co robię.
Najwyżej lubię. Ale lubić to lubię też Ben&Jerrys, waniliową colę i
conversy. Za to kocham tylko i wyłącznie Stalego i moich braci. - To ostatnie
powiedziałam najbardziej stanowczo jak mogłam. Zdecydowałam się nie plątać już
bardziej w moje stosunki z Finnem i Christine, na które Norwegowie wymyślili
cudowny sposób zwany glad i
deg. Co dosłownie znaczy
"dobrze, że jesteś", ale używany jest jako przyjacielskie kocham cię.
Sami widzicie, że to trochę skomplikowane.
Sama rozmowa z Thorsdóttir właściwie to
nic mnie dała. Ani satysfakcji, że udało mi się uszczęśliwić jedną osobą,
ani pocieszenia dla siebie samej. No, może tylko się dowiedziałam, że
mimo kolosalnej różnicy naszych charakterów jest tutaj ktoś kto mniej więcej ma
ten sam problem co ja. Mimo to humor mi się jakoś poprawił. Widzisz Nora? Czasem wystarczy się
tylko wygadać. Powinnaś wcześniej zadzwonić do Christine tak jak chciałaś. Chociaż może nawet nie chodziło o
sam fakt wygadania się. I jakby powiedziała to samo Christie, czy Stalemu to
nie wiem czy by zadziałało tak samo jak teraz. Bo nawet jeśli to totalnie nic
nie dało to jednak zwierzyłam się Laufey. Osobie, o której w gruncie rzeczy
naprawdę nie wiele wiedziałam. Kojarzy ktoś z was takie powiedzenie
"Prawdziwych przyjaciół poznaje się w biedzie"? Może i było w tym
trochę racji. Może to jakiś pierwszy, maciupeńki kroczek do bycia przyjaciółką.
Tak na prawdę. Może. Mimo tych innych wartości i spojrzenia na świat. Z Hedi
dogadywałam się naprawdę nieźle mimo tego, że ona niemalże idealnie pasowała do
Christianii. Jeszcze z tym jej psychodelicznym rockiem.
- I nadal nie będzie miał kto z tobą
jeździć jeśli nie wychyniesz ze swojego tryliona instrumentów i nie wyjdziesz
do ludzi - uśmiechnęłam się zachęcająco i miałam nadzieję, że Lauf to załapie i
zrozumie jako jakaś zachęta to bliższego zapoznania się może ze mną, a może z
kim innym. Ja tam sobie poradzę. Wiedziałam to. Nie muszę tutaj mieć
najbliższego przyjaciela. Ale Islandka sprawiała wrażenie naprawdę mocno
potrzebującej kogoś z kim będzie ją wiązać trochę więcej niż "Hej, chcesz
się przejść na plażę?".
Laufey już otworzyła usta, aby coś
odpowiedzieć, ale ja tylko wstałam i podałam jej rękę wyprzedzając ją i mówiąc:
- Chodź pokażę ci coś. - Poprawiłam swój
niewygodny sweter i w porę opanowałam swoją chęć pójścia się przebrać, bo w
końcu idziemy na miasto, jak przypomniałam sobie jak Islandka mnie szturchnęła
mówiąc o gryzących swetrach. Jedno
wyjście nie ubliży twojej godności osobistej.
Gdy zjeżdżałyśmy windą przerwałam
milczenie lekko parodiując Islandkę:
- A! W sprawie światłych rad. To lepiej
opłaca się ściągnąć sobie apkę na telefon gdzie można dzwonić przez internet. W
Akademii jest wifi, więc będzie taniej. Uwierz mi. Ja wszystkie inne połączenia
muszę robić z roamingu, bo nie zdradziłabym w życiu Stalego i nawet jak jestem
w Stanach korzystam z usług jego sponsora.
- Dobrze, dobrze, postaram się
utechnicznić. Ale jeśli chodzi o zrezygnowanie z tryliona instrumentów, to nie
masz na co liczyć - zaśmiałam się.
Perfidnie wykorzystałam fakt, że Nora była
ode mnie niższa i rozczochrałam jej włosy.
- A jeszcze raz zaczniesz narzekać, że nie
jesteś zdolna, to cię utopię w twoim porannym jogurcie z muesli. Albo w
smoothie.
- Skąd ty...
- Jestem dobrym obserwatorem. Albo w sumie
nie. Jak będziesz marudzić, to cię utopię w owsiance.
Otworzyły się drzwi windy.
- I vice versa.
Wzruszyłam ramionami, nieco rozbawiona.
- Ja tam nic nie mam do owsianki. Tylko
waleczni Norwegowie poprzysięgli jej nienawiść, póki ich kraju nie strawi
pożoga.
- Kółko dramatyczne? - Nora zaśmiała
się pod nosem.
- Można tak to ująć.
Darowałam sobie tłumaczenie, że w wakacje
jeździliśmy z moją trupą po całej wyspie, tam, gdzie
kręcono jakieś filmy i próbowaliśmy je odtworzyć. A że Islandia kraj bogów,
elfów i innych dziwów... Uwierzcie mi, wchodzi w nawyk.
Laufey podrzuciła do góry kluczyki od
Mustanga.
- Chyba nie każesz nam nigdzie iść w taki
deszcz? - zaśmiała się posyłając mi spojrzenie "Tak naprawdę to wiem, że
masz to gdzieś, ale patrz jaki mam fajny samochód i może chcesz się nim
przejechać? Nawet nie muszę pytać. Wiem, że chcesz". - Ale pamiętaj ja
prowadzę - dodała pośpiesznie, jakbym zamierzała jest to odebrać.
- Dziewczyno...ja nawet prawo jazdy nie
mam. Raz siedziałam za kółkiem odwożąc pijanego kolegę do domu. Raz. I to cudem
uniknęłam stłuczki - zaśmiałam się.
Może was to zdziwić, że wicemistrz świata
w snowboardzie jeździ rozklekotanym, beżowym Volvo, ale taka jest prawda. Może
was również zdziwić to, że gwiazdy norweskiego show-biznesu zadowalają się
rodzinnym kombi. Ale tak jest. W efekcie mogłam sobie jeździć najlepszymi
deskami i zajmować najlepsze miejsca w teatrze, ale nigdy wcześniej nie
siedziałam w takim wyczesanym samochodzie. Już miałam wgramolić się na
siedzenie, kiedy nie śmiało spytałam Laufey czy powinnam zdjąć buty. Ta tylko
mnie wyśmiała, więc potraktowałam to jako nie i ostrożnie weszłam do auta.
Delikatnie zamknęłam drzwi.
- Musisz mocniej. Inaczej się nie zamykają
- rzuciła Islandka nie odwracając się do mnie. Spróbowałam ostrożnie, ale tym
razem nieco mocniej. Zadziałało. Odetchnęłam z ulgą. Siedziałam sztywno
pilnując, żeby nie ubrudzić tapicerki albo, żeby co gorsza nie dotknąć czegoś
przypadkiem co za chwilę by wysadziło nas w powietrze.
- To gdzie jedzie...? - zaczęła
Thorsdóttir wyjeżdżając z parkingu i spojrzała się na skamieniałą mnie co
spowodowało atak śmiechu - Dziewczyno wyluzuj...odbierasz sobie całą przyjemność
- Nie zrzucimy bomby na Hiroshimę jak się
o coś oprę? - Kolejna salwa śmiechu.
- Nie. Wyluzuj. I lepiej powiedz mi dokąd
jedziemy. - Ułożyłam się trochę wygodniej niż wcześniej, ale wciąż uważałam,
żeby nic nie kliknąć, nic nie dotknąć i tak dalej.
- Marina Del Rey - rzuciłam z nienagannym
hiszpańskim akcentem albo przynajmniej tak mnie się wydawało. Na szczęście
Laufey nie miała latynoskich korzeni - chyba - więc nie mogła mi tego
wypomnieć.
Podczas gdy Islandka wpisywała nazwę w GPS
ja wystukałam pośpiesznie smsa do Ingvara. Ingvar Norwegiem, ale studiował
przez pięć w szkole kulinarnej w Reykjaviku. A w zeszłym roku przyjechał tutaj
i założył knajpę ze skandynawskim jedzeniem. Co prawda głównie kanapkami i
lekkimi przekąskami, ale zawsze coś. Szczególnie, że Skandynawia niema jakiś
naprawdę wydziwnionych potraw jak Chiny czy Japonia. Zamówiłam dwie kanapki ze
śledziem, te birkes, dwa Carlsbergi i na wszelki wypadek wiedząc o awersji do
alkoholu Laufey mrożoną herbatę.
Zerknęłam na telefon Norweżki. Zobaczyłam
tylko, jak klika wyślij do jakiegoś Ingvara. Cóż, zapowiada się cudownie. Gadka
gadką, ale spotkanie w gronie no-prawie-krewniaków - zawsze spoko.
- A słyszałaś o czymś takim jak tajemnica
korespondencji?
- Því miður , ég tala ekki ensku -
powiedziałam ze szczerozłotym uśmiechem na ustach.
- Fajnie, że rozumiem - udałam obrażoną -
I na przyszłość nigdy nie zaglądaj Norze Ylvisaker przez ramię. Nigdy.
***
Siedziałyśmy już na pomoście. Koniec
ostatniej kei w porcie w Santa Monica. Machałam nogami sprawdzając jak daleko
trzeba się wychylić, żeby dotknąć tafli wody.
- Nie przeszkadza Ci deszcz? - spytała
Laufey rozglądając się po horyzoncie.
- Co ty...jestem z Bergen - zaśmiałam się
- Tam pada dwieście sześćdziesiąt dni w roku. To chyba nawet pobija Londyn. Po
za tym jest ciepło to jest nieźle. - Nie
w takich temperaturach się paradowało, bo portach w t-shircie. No dobra.
Paradowało to trochę za dużo powiedziane. Raczej desperacko szukało się
schronienia z przemarzniętymi kończynami.
Nagle zza naszych pleców dało się słyszeć
islandzki okrzyk.
- Kneel niður fyrir framan einn og aðeins
Laufeyson konungur Ásgarði - zrozumiałam tylko jakieś nawiązania do Marvela,
zaś Thorsdóttir roześmiała się i odpowiedziała - po angielsku na szczęście - że
coś mu nie wyszło i się przedstawiła. Ingvar przetłumaczył mi jego wcześniejsze
zdanie i cała nasza trójka zaniosła się śmiechem.
Coś mi nie pasowało w wyglądzie Norwega.
Mierzyłam go od stóp do głów najuważniej jak potrafiłam. Wciąż trochę niższy
ode mnie. Wciąż skrzętnie pielęgnowany delikatny, krótki zarost. Czerwone usta
jakby pomalowane szminką, ale to też zawsze było. Te same czarne oczy i długie
rzęsy. Mam!
- Ściąłeś włosy! Gdzie ten look groźnego króla
wikingów? - wypomniałam mu po norwesku. Wcześniejsza ciemna czupryna niemal do
ramion obecnie ledwo zakrywała mu uszy stercząc na różne strony w artystycznym
nieładzie. Wymieniliśmy kilka zdań w naszym ojczystym języku, a potem
przeszliśmy na angielski.
- ...studiowałem pięć lat w Reykjaviku, aż
osiadłem tutaj z moją małą skandynawską knajpką... - opowiadał Ingvar
wyciągając rzeczy z bagażnika motoru. - W ogóle Nora co tam u Finna? - rzucił
podając mi kanapkę i Carlsberga. No tak Finn to był nasz wspólny przyjaciel. To
właściwie dzięki niemu się poznaliśmy.
- Po staremu chyba. Life goes on...no
wiesz. Ale musimy jakoś niedługo odwiedzić Kopenhagę - powiedziałam.
- Tak! Trzeba to zrobić! I naszego
legendarnego grilla na plaży - zwrócił się w stronę Islandki podając tym razem
jej prowiant - Może pojedziesz z nami? - I poruszył brwami w ten głupi,
zboczony sposób, za co oberwał ode mnie w tył głowy.
- Zachowuj się. Znacie się od pięciu minut
- skarciłam go po norwesku.
- Noro Ylvisaker, nie waż się więcej
podnieść ręki na naszego gospodarza, który uznaje jedynego i prawdziwego króla
Asgardu - powiedziałam podniosłym tonem. - W innym wypadku czekają cię
nieopisane męki w Niflheimie, których osobiście doglądać będę.
- Emmm... Co to jest Niflheim?
- Kiedyś ci to wytłumaczę. To i jeszcze
parę innych rzeczy.
Bawiłam się skrawkiem papierka od
kanapki, patrząc jak Ingvar uwija się ze sprzątaniem po jedzeniu. Podobało mi
się tutaj. Chyba po raz pierwszy odkąd tu przyjechałam, nie myślałam o tym, jak
szybko chcę stąd wyjechać. I kto wie, może uda mi się zjednać sobie przyjaźń
Nory. Wiecie, wszyscy mieszkańcu północy to świry. A świry muszą trzymać się
razem.
- Skal - zawołałam jeszcze tylko podnosząc
do góry zieloną butelkę. Nawet Laufey się przełamała i postanowiła zrobić
wyjątek i napić się trochę piwa. "Skal" było wspólne dla wszystkich
krajów nordyckich. "Skal" jednoczyło pijaków z całej Skandynawii.
<No więc
dużo się dzieje w tym rozdziale, no ale właśnie taka jest Nora humor zmienia
jak rękawiczki. Za Laufey nie mówię. No, ale mam nadzieję, że się podobało i
czeeeekaaam naaa resztę>
<Z tym dużo się dzieje to ja bym polemizowała "noale" ;P Poprawiłam te literówki, które rzuciły mi się w oczy i kolory w miejscu, gdzie je porypałyśmy. W każdym bądź razie, rzuciłyśmy wam na pożarcie rozdział, w którym dowiadujecie się, że szalona Nora ma jakieś problemy, a Laufey jednak posiada nędzną namiastkę serca. Enjoy! :3 >
<I jeszcze na koniec ukłon w stronę Perry i jak dawać zdjęcia to wszędzie>
<Z tym dużo się dzieje to ja bym polemizowała "noale" ;P Poprawiłam te literówki, które rzuciły mi się w oczy i kolory w miejscu, gdzie je porypałyśmy. W każdym bądź razie, rzuciłyśmy wam na pożarcie rozdział, w którym dowiadujecie się, że szalona Nora ma jakieś problemy, a Laufey jednak posiada nędzną namiastkę serca. Enjoy! :3 >
<I jeszcze na koniec ukłon w stronę Perry i jak dawać zdjęcia to wszędzie>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz