<Internet powrócił! Rany za bardzo nie
wiem, co tu się odbywało pod moją nieobecność. Mam nadzieję, że szybko nadrobię
wasze wpisy, a tymczasem ja również dodam swoje wypociny, które udało mi się
stworzyć przez te kilka dni>
Nora znowu gdzieś
się zmyła. Może to i dobrze, wreszcie mogłam w spokoju popracować nad piosenką,
którą panna Swift kazała nam napisać, a mówiąc my mam na myśli siebie i Shin.
Dziewczyna odkąd się zjawiła, nie rozmawiała praktycznie z nikim. Po wyglądzie
łatwo wydedukować, że jest z Azji, a może jak Mike Shinoda ma tam tylko
rodzinę, a wychowywała się w innym kraju? Wiedziałam, że przy następnej okazji
będę musiała poznać nowe twarze. Siedziałam przy biurku i pukałam ołówkiem w
blat tworząc całkiem nowy nieznany mi wcześniej rytm.
"Remember. When you feel alone. Let it go" - bez sensu. Zgniotłam kartkę i wyrzuciłam do kosza, a
gdy trafiła za pierwszym razem, klasnęłam i wydałam z siebie okrzyk zwycięstwa.
- Amanda Fiennes,
wygrała dla swojej drużyny puchar. Tylko szkoda, że nawet nie napisze durnej
piosenki! - rzuciłam ołówek na biurko, wstałam i wyprostowałam się. Porządnie
się zasiedziałam, poczuły to nawet moje kości, a każda z nich zaczęła strzelać
jak tylko się ruszyłam. Spojrzałam przez okno, lało jak z cebra już od kilku
dni, a taki widok na pewno nie pomaga jeśli chodzi o napisanie dobrego tekstu.
Zarzuciłam kurtkę na plecy i wyszłam z pokoju. Pada deszcz, więc na pewno kogoś
spotkam. No chyba, że wszyscy wybyli w miasto.
Mijałam tylko
personel budynku, więc nasza wymiana zdań to praktycznie uśmiech i krótkie "dzień dobry",
ewentualnie jak w przypadku Martina Scorsese, pogawędziliśmy chwilę o paskudnej
pogodzie. W sumie lubiłam rozmawiać z innymi o takich pierdołach, jak pogoda,
czy zajęcia w szkole. Może wydawać się to kiepskimi tematami, ale o czym innym
rozmawiać z nauczycielem, który cię nawet nie uczy. Niedługo potem obeszłam
chyba wszystkie możliwe miejsca w Akademii, czułam się trochę jak w "The
Walking Dead". Trwa apokalipsa zombie, a ja nawet nie wiem, że jestem
jedyną osobą wśród uczniów, która przetrwała pierwszą plagę. Ostatnim
przystankiem były podziemia. Jak zwykle zatopiłam się w serwowanej tam
delikatnej fortepianowej muzyce, wydobywającej się z głośników. Przy jednym ze
stolików siedziała bardzo ładna dziewczyna. Czarne, długie włosy opadały jej
bezwładnie na plecy, opalona karnacja wspaniale z nimi współgrała. Nigdy
wcześniej jej tutaj nie widziałam, pewnie była nowa. Podtrzymując głowę na
ręce, szkicowała coś w zeszycie, wyglądała na wyraźnie znudzoną. Obok niej stał
kubek z parującą substancją, podejrzewam herbata, albo kawa. Podeszłam do baru
i zamówiłam świeżo wyciskany sok z czerwonej pomarańczy. Do tego nachos i
zestaw sosów salsa. W sumie nie lubię ostrego smaku, ale moim zdaniem po sosie
serowym strasznie śmierdzi z ust.
- Paskudna pogoda
- zagadała mnie starsza pani, gdy czekałam na zamówienie.
- Oj, tak -
przyznałam - Nie można się skupić na napisaniu piosenki. Właściwe na zrobieniu
czegokolwiek. Nie wie pani może, gdzie podziali się pozostali uczniowie?
Kobiecina
zamyśliła się chwilę i przyglądała się uważnie mojej twarzy z przebłyskiem
zaciekawienia w oczach, po czym postawiła na blacie moje zamówienie. Do tego zestaw
trzech sosów w małych plastikowych miseczkach.
- Ten ładniutki
chłopak był tu przed tobą, ale za dużo to on nie mówi.
- Rozumiem -
mruknęłam pod nosem. Sęk w tym, że mamy tutaj dwóch chłopaków i oboje są dość
przystojni, co żeńskim okiem trzeba przyznać. Postawiłam talerz i szklankę na
stoliku, sąsiadującym z nieznajomą i puknęłam ją palcem w ramię. Ta skierowała
wzrok na mnie - Mogę się dosiąść?
- Jasne - odparła
szybko i zamknęła zeszyt.
- Częstuj się jak
chcesz - dodałam i postawiłam nachos na środku stolika. Nieznajoma tylko
skinęła głową w geście zrozumienia. Wyciągnęłam w jej stronę dłoń i przy okazji
zajrzałam kątem oka do jej kubka z...jakimś naparem. Tajemnicze zioła unosiły
się na powierzchni, a całość przybierała niesamowicie aromatyczny zapach. Po
chwili przedstawiłam się - Amanda, ale mów mi Amy.
Czarnulka nieco
się uśmiechnęła, ale z nieśmiałością podała mi swoją rękę. Chwilę się
zamyśliła, ale w końcu z jej ust padło imię: Hitaishi. Kompletnie mnie
zamurowało, bo po tym imieniu śmiało można stwierdzić, że nie jest ona
Amerykanką.
- Czy mogłabyś
powtórzyć? - zapytałam. Poczułam jak moje policzki się czerwienią i chyba to
było też widać, bo dziewczyna się bardziej uśmiechnęła.
- Hi..ta..i..shi -
powtórzyła swoje imię rozdzielając każdą głoskę, abym lepiej mogła zapamiętać -
Dokładniej Hitaishi Aashiyana Cayce, ale mów po prostu Ash, będzie prościej.
Przełknęłam ślinę
na samą myśl wymówienia jej imienia. Na szczęście miała łatwiejszy pseudonim,
więc zapewne nie zdziwi się, jeśli będę go używać częściej. Praktycznie cały
czas. Zawsze mnie dziwiło jak ludzie o specyficznych imionach, czy nazwiskach
potrafią je wypowiadać.
- Skąd jesteś? -
zapytałam ponownie i wyciągnęłam dłoń po przekąskę, po czym umoczyłam w ostrym
czerwonym sosie. Praktycznie nie było czuć tej ostrości, ale na szczęście
miałam przy sobie picie.
- Z Indii.
Konkretnie Khammam.
- Mamy już
Norweżkę, Kanadyjczyka, Amerykanów, Islandkę, dziewczynę z Azji i Indii. No i
ja, Brytyjka.
- To widzę, że
dobrze trafiłam.
- Tak, jeszcze tu
tylko brakuje modnisi Francuzki i seksownego Hiszpana - powiedziałam ze
śmiechem, a minuty upływały na rozmowie z Hitaishi. Dowiedziałam się, że słodki
napar w jej kubku to jakieś zioła na wzmocnienie przed przeziębieniem i w
Indiach piją to, gdy tylko czują się chorzy. Czy jakoś tak. Wydała mi się
sympatyczna, ale nieco nieśmiała w sumie to chciała więcej wiedzieć o mnie.
Także powiedziałam jej chyba całą swoją historię, oczywiście pomijając przykre
wątki. Problem w tym, że nie będziemy się widzieć na żadnych zajęciach, chyba,
że wpadnę sporadycznie na grę na gitarze, ale zazwyczaj jest dużo osób, więc
już nie będę robić tłoku. Z resztą uważałam za idiotyzm takie wpadanie na
zajęcia od czasu do czasu, albo się na coś chodzi, albo nie.
Czas spędzony na
poznawaniu nowej przybyszki dobrze mi zrobił. Niestety Hitaishi pożegnała się
ze mną po godzinie twierdząc, że musi zadzwonić do rodziny. Wyczułam w jej
głosie, że to mogła być kiepska wymówka, ale co mogłam zrobić nie tak? Czyżby
się speszyła? W drodze do pokoju zahaczyłam o otwartą na oścież salę do gry na
pianinie. W środku ani żywej duszy, tylko potężny czarny fortepian na środku i
porozrzucane na stole kartki z zapisami nutowymi. Przejechałam dłonią po
błyszczącej powierzchni instrumentu. Było piękne, takie o jakim marzyłam jako
mała dziewczynka. Pod ścianami stało kilka czarnych pianin, nigdy nie byłam w
tym pomieszczeniu i w tamtej chwili żałowałam tej decyzji. Na fortepianie pewnie
zasiadał nauczyciel, albo jego najlepsi uczniowie. Rany, grać pod czujnym okiem
Hansa Zimmera, musi być niesamowitym doświadczeniem. Ten facet tworzy
niesamowitą muzykę, która przekazywana jest następnym pokoleniom i je kreuje.
Przypomniałam sobie jak nuciłam muzykę z Mustanga z Dzikiej Doliny, albo Króla
Lwa i nawet w tamtym okresie nie zwracałam uwagi na to, kto wykreował moje
dzieciństwo.
Na stoliku walały
się wszelkie zapisy nutowe. Chyba nikt się nie obrazi, jak któreś pożyczę i
zagram, powrócę do tego co było przed Rock'n Rollem. Wybrałam piosenkę, która
idealnie opisywała dzisiejszy dzień, When It Rains zespołu Paramore.
Zamieniać rocka,
na klasyczne brzmienie? Wielu wyznawców ciężkiej muzyki uzna to za grzech, ale
znajdą się pośród nich prawdziwi fani muzyki. Dla każdego z nas znaczy ona coś
innego, wyraża inne emocje i w tym jest jej piękno. Usiadłam przy jednym z
instrumentów i głęboko myślałam nad nutami. Zajęło mi to jakieś dziesięć minut,
po czym zaczęłam energicznie stukać w jeden klawisz, przechodząc uważnie do
następnych i powracając do tej starej Amy. Dziewczynki, która nie wstydziła się
grać przed najbliższymi, na każdym kroku musiałam się popisywać. Szkoda, że los
zgotował mi tyle niekoniecznie miłych niespodzianek. W jednej chwili załkałam,
łapiąc powietrze w usta, obiecałam sobie, że dam radę i nie uronię ani jednej
łzy. Nie tak łatwo, kiedy ma się przed oczami roześmiane twarze rodziców, a
dopiero za kilka chwil przypominasz sobie, że oni nie żyją. Na zakończenie
piosenki pociągnęłam nosem. Usłyszałam za sobą oklaski, odwróciłam się i
własnym oczom nie wierzyłam. W drzwiach stał Daniel Briggs, zamiast iść gdzieś
w miasto wolał słuchać jak jakaś dziewczyna gra na pianinie.
- Ładnie, ładnie
królowo - odezwał się, gdy wstałam od instrumentu i odłożyłam nuty na miejsce.
- Nie mam ochoty
na docinki Daniel - chciałam jakoś go spławić, ale on gnał w zaparte.
Kierowałam się ku wyjściu z sali, przez łzy nic nie widziałam, ale poczułam czyjąś
zimną dłoń na nadgarstku.
- Zaczekaj -
usłyszałam jego głos. Obrócił mnie twarzą do siebie, oczy piekły mnie
niemiłosiernie - Jak wyjdziesz do ludzi, skoro cała się rozmazałaś?
Miałam wrażenie
jakby się śmiał z całej tej sytuacji. Stałam spokojnie, a chłopak wyciągnął z
kieszeni chusteczkę i zaczął mi wycierać oczy. Musiało to wyglądać komicznie,
ale z wiadomych przyczyn nie było mi do śmiechu. Gdy skończył mogłam znowu
widzieć wszystko wyraźnie.
- Dzięki -
powiedziałam z przekonaniem. W sumie gdyby nie on to prędzej bym się zabiła,
niż doszła do pokoju, a tym bardziej łazienki lub co gorsza wpadłabym na
jakiegoś profesora, a ten zacząłby mnie wypytywać o milion rzeczy na raz
zamiast po prostu pomóc dojść do siebie. On tylko skinął głową i zgniótł
chusteczkę w dłoni.
- Chyba nie
chodzisz na pianino, co? - z łatwością zmienił temat rzucając zawiniętą
chusteczką do kosza - Nigdy nie widziałem, żeby ktoś grał i w taki sposób
uzewnętrzniał swoje emocje.
- Nie chodzę na
pianino, bo zwyczajnie źle mi się kojarzy. Ogólnie cała muzyka klasyczna
przypomina mi o pewnych rzeczach...dość nieprzyjemnych - mówiąc to masowałam
ręką swoje ramię, to mnie w pewien sposób uspokajało. Daniel najwidoczniej
zrozumiał, ponieważ skupił swój wzrok na mojej osobie i lekko się uśmiechnął.
- W sumie to nie
wiedziałem, że królowe ciemności płaczą. Życie jest przepełnione
niespodziankami.
- No widzisz -
zaśmiałam się i pokręciłam głową - Wiesz w ogóle jestem Amanda.
- Wiem, ale
określenie "królowa" do ciebie pasuje.
- A tak! -
przypomniałam sobie sytuację, gdy Daniel pomógł mi z bagażem. Wtedy leciałam z
Norą i dziewczynami do jej braci - Przepraszam za tamto...wiesz...za ten bagaż.
- Ależ usługiwać
Pani, to była czysta przyjemność - Briggs skłonił się przede mną, jakby miał do
czynienia z królową Brytyjską - Mam nadzieję, że w przyszłości również będę
mógł Pani służyć.
Ten chłopak mnie
rozbawiał do łez. Nawet w takiej chwili jak ta, był w stanie przywrócić uśmiech
do mojego życia i to mi się podobało. Kilka minut temu chciałam od niego
uciekać, a okazało się, że potrzebowałam oparcia, a także rozweselenia.
Odstawianie naszego kabaretu przerwał Dominic Howard, który jakby nigdy nic
wszedł do sali w poszukiwaniu czegoś i powiedział:
- No gołąbki
gruchają, bo deszcz przestał padać
- Co?! -
prychnęłam w stronę profesora, a Daniel kompletnie ignorując pierwszą część
zdania spojrzał na okno i odparł coś w stylu: "faktycznie,
nie pada".
- Widzieliście
może wzmacniacz? - zapytał brunet przeglądając wszystkie kąty pomieszczenia.
- Na pewno pan
znajdzie w sali z pianinami - odpowiedziałam sarkastycznie rozglądając się
dookoła.
- Nie takie rzeczy
mi chowali.
- Kto? - zapytał
krótko Daniel.
- Geroge Ezra i
Adrien Brody - nauczyciel przerwał poszukiwania i usiadł przy krzesełku
fortepianu - Dwa lata temu jak mieliśmy w szkole wernisaż na który przyjechały
rodziny, przyjaciele, sławne osobistości, miałem koordynować pracę szkolnego
zespołu. Dwie godziny przed rozpoczęciem okazało się, że zginęła mi perkusja,
szukałem jej dobrą godzinę i wiecie co się okazało? Była ona w altance na
plaży, przykryta płachtą.
Roześmiałam się na
całą salę. Wyobraziłam sobie tą sytuację przed oczami, biegającego po szkole
nauczyciela i dwóch innych, którzy chowają w tajemnicy przed kolegą jago
sprzęt. Teraz już całkowicie zapomniałam o towarzyszącym mi smutku.
- A co na to
dyrektor? - z ust Daniela padło ponowne pytanie.
- Nic. Śmiał się -
Howard z niechęcią wstał - A teraz muszę poszukać wzmacniacza na nasze zajęcia.
- Mamy dopiero w
poniedziałek - powiedziałam i zarzuciłam ręce na piersi.
- Wiem, ale wolę
przygotować wszystko wcześniej. Mam dla was niespodziankę.
- Damy czadu! -
krzyknęłam z entuzjazmem, a profesor przyjrzał się moim oczom.
- Dobry Jezu.
Umyłabyś się czasem - dotknął palcem mojej skóry pod oczami -Tak ci tu źle, że
w kopalni dorabiasz?
Tym razem to
Daniel się roześmiał, a ja patrzyłam z wyrzutem i skwaszoną miną na muzyka.
Chociaż z drugiej strony cieszył mnie widok uśmiechu na jego ustach. Zaczęło
się od nudnego pisania piosenki, a skończyło na historii o skradzionej
perkusji. Ucieszyłam się jeszcze bardziej, gdy przez okna przedzierały się
promienie Kalifornijskiego słońca.
Taki Twój typowy rozdział bym powiedziała. Smutek, muzyka, przystojny chłopak i na koniec jakaś głupia akcja :p A no i Dominic. Zapomniałabym.
OdpowiedzUsuńWiesz...Amy nie jest typem człowieka, który kocha się szlajać po barach, albo wpadać bez zapowiedzi do czyjegoś pokoju. Powiedziałabym, że jest taką trochę outsiderką (jakbyś jeszcze nie zauważyła). Ciesz się, że w ogóle coś napisałam podczas dni bez internetu :3
UsuńDaj mi po prostu pisać tak jak ja chce, a nie tak jak ty tego oczekujesz. Dobrze?
A co do przystojniaka. Tak, Dominic Howard jest nadzwyczaj przystojny. Zgodzę się xD
Jezus Maria co Ciebie ugryzło? Napisałam, że to jest rozdział w Twoim stylu i raczej powinnaś to traktować jako komplement.
UsuńWybacz Norah, jednak ten komentarz był raczej przesiąknięty hejtem i pogardą. Przynajmniej ja też to tak odebrałam, więc nie wiem czy to naprawdę był komplement..
Usuń