Layout by Raion

piątek, 15 maja 2015

Amanda Fiennes

<Internet powrócił! Rany za bardzo nie wiem, co tu się odbywało pod moją nieobecność. Mam nadzieję, że szybko nadrobię wasze wpisy, a tymczasem ja również dodam swoje wypociny, które udało mi się stworzyć przez te kilka dni>


Nora znowu gdzieś się zmyła. Może to i dobrze, wreszcie mogłam w spokoju popracować nad piosenką, którą panna Swift kazała nam napisać, a mówiąc my mam na myśli siebie i Shin. Dziewczyna odkąd się zjawiła, nie rozmawiała praktycznie z nikim. Po wyglądzie łatwo wydedukować, że jest z Azji, a może jak Mike Shinoda ma tam tylko rodzinę, a wychowywała się w innym kraju? Wiedziałam, że przy następnej okazji będę musiała poznać nowe twarze. Siedziałam przy biurku i pukałam ołówkiem w blat tworząc całkiem nowy nieznany mi wcześniej rytm.

"Remember. When you feel alone. Let it go" - bez sensu. Zgniotłam kartkę i wyrzuciłam do kosza, a gdy trafiła za pierwszym razem, klasnęłam i wydałam z siebie okrzyk zwycięstwa.

- Amanda Fiennes, wygrała dla swojej drużyny puchar. Tylko szkoda, że nawet nie napisze durnej piosenki! - rzuciłam ołówek na biurko, wstałam i wyprostowałam się. Porządnie się zasiedziałam, poczuły to nawet moje kości, a każda z nich zaczęła strzelać jak tylko się ruszyłam. Spojrzałam przez okno, lało jak z cebra już od kilku dni, a taki widok na pewno nie pomaga jeśli chodzi o napisanie dobrego tekstu. Zarzuciłam kurtkę na plecy i wyszłam z pokoju. Pada deszcz, więc na pewno kogoś spotkam. No chyba, że wszyscy wybyli w miasto.

Mijałam tylko personel budynku, więc nasza wymiana zdań to praktycznie uśmiech i krótkie "dzień dobry", ewentualnie jak w przypadku Martina Scorsese, pogawędziliśmy chwilę o paskudnej pogodzie. W sumie lubiłam rozmawiać z innymi o takich pierdołach, jak pogoda, czy zajęcia w szkole. Może wydawać się to kiepskimi tematami, ale o czym innym rozmawiać z nauczycielem, który cię nawet nie uczy. Niedługo potem obeszłam chyba wszystkie możliwe miejsca w Akademii, czułam się trochę jak w "The Walking Dead". Trwa apokalipsa zombie, a ja nawet nie wiem, że jestem jedyną osobą wśród uczniów, która przetrwała pierwszą plagę. Ostatnim przystankiem były podziemia. Jak zwykle zatopiłam się w serwowanej tam delikatnej fortepianowej muzyce, wydobywającej się z głośników. Przy jednym ze stolików siedziała bardzo ładna dziewczyna. Czarne, długie włosy opadały jej bezwładnie na plecy, opalona karnacja wspaniale z nimi współgrała. Nigdy wcześniej jej tutaj nie widziałam, pewnie była nowa. Podtrzymując głowę na ręce, szkicowała coś w zeszycie, wyglądała na wyraźnie znudzoną. Obok niej stał kubek z parującą substancją, podejrzewam herbata, albo kawa. Podeszłam do baru i zamówiłam świeżo wyciskany sok z czerwonej pomarańczy. Do tego nachos i zestaw sosów salsa. W sumie nie lubię ostrego smaku, ale moim zdaniem po sosie serowym strasznie śmierdzi z ust.

- Paskudna pogoda - zagadała mnie starsza pani, gdy czekałam na zamówienie.

- Oj, tak - przyznałam - Nie można się skupić na napisaniu piosenki. Właściwe na zrobieniu czegokolwiek. Nie wie pani może, gdzie podziali się pozostali uczniowie?
Kobiecina zamyśliła się chwilę i przyglądała się uważnie mojej twarzy z przebłyskiem zaciekawienia w oczach, po czym postawiła na blacie moje zamówienie. Do tego zestaw trzech sosów w małych plastikowych miseczkach.

- Ten ładniutki chłopak był tu przed tobą, ale za dużo to on nie mówi.

- Rozumiem - mruknęłam pod nosem. Sęk w tym, że mamy tutaj dwóch chłopaków i oboje są dość przystojni, co żeńskim okiem trzeba przyznać. Postawiłam talerz i szklankę na stoliku, sąsiadującym z nieznajomą i puknęłam ją palcem w ramię. Ta skierowała wzrok na mnie - Mogę się dosiąść?

- Jasne - odparła szybko i zamknęła zeszyt.

- Częstuj się jak chcesz - dodałam i postawiłam nachos na środku stolika. Nieznajoma tylko skinęła głową w geście zrozumienia. Wyciągnęłam w jej stronę dłoń i przy okazji zajrzałam kątem oka do jej kubka z...jakimś naparem. Tajemnicze zioła unosiły się na powierzchni, a całość przybierała niesamowicie aromatyczny zapach. Po chwili przedstawiłam się - Amanda, ale mów mi Amy.
Czarnulka nieco się uśmiechnęła, ale z nieśmiałością podała mi swoją rękę. Chwilę się zamyśliła, ale w końcu z jej ust padło imię: Hitaishi. Kompletnie mnie zamurowało, bo po tym imieniu śmiało można stwierdzić, że nie jest ona Amerykanką.

- Czy mogłabyś powtórzyć? - zapytałam. Poczułam jak moje policzki się czerwienią i chyba to było też widać, bo dziewczyna się bardziej uśmiechnęła.

- Hi..ta..i..shi - powtórzyła swoje imię rozdzielając każdą głoskę, abym lepiej mogła zapamiętać - Dokładniej Hitaishi Aashiyana Cayce, ale mów po prostu Ash, będzie prościej.
Przełknęłam ślinę na samą myśl wymówienia jej imienia. Na szczęście miała łatwiejszy pseudonim, więc zapewne nie zdziwi się, jeśli będę go używać częściej. Praktycznie cały czas. Zawsze mnie dziwiło jak ludzie o specyficznych imionach, czy nazwiskach potrafią je wypowiadać.

- Skąd jesteś? - zapytałam ponownie i wyciągnęłam dłoń po przekąskę, po czym umoczyłam w ostrym czerwonym sosie. Praktycznie nie było czuć tej ostrości, ale na szczęście miałam przy sobie picie.

- Z Indii. Konkretnie Khammam.

- Mamy już Norweżkę, Kanadyjczyka, Amerykanów, Islandkę, dziewczynę z Azji i Indii. No i ja, Brytyjka.

- To widzę, że dobrze trafiłam.

- Tak, jeszcze tu tylko brakuje modnisi Francuzki i seksownego Hiszpana - powiedziałam ze śmiechem, a minuty upływały na rozmowie z Hitaishi. Dowiedziałam się, że słodki napar w jej kubku to jakieś zioła na wzmocnienie przed przeziębieniem i w Indiach piją to, gdy tylko czują się chorzy. Czy jakoś tak. Wydała mi się sympatyczna, ale nieco nieśmiała w sumie to chciała więcej wiedzieć o mnie. Także powiedziałam jej chyba całą swoją historię, oczywiście pomijając przykre wątki. Problem w tym, że nie będziemy się widzieć na żadnych zajęciach, chyba, że wpadnę sporadycznie na grę na gitarze, ale zazwyczaj jest dużo osób, więc już nie będę robić tłoku. Z resztą uważałam za idiotyzm takie wpadanie na zajęcia od czasu do czasu, albo się na coś chodzi, albo nie.

Czas spędzony na poznawaniu nowej przybyszki dobrze mi zrobił. Niestety Hitaishi pożegnała się ze mną po godzinie twierdząc, że musi zadzwonić do rodziny. Wyczułam w jej głosie, że to mogła być kiepska wymówka, ale co mogłam zrobić nie tak? Czyżby się speszyła? W drodze do pokoju zahaczyłam o otwartą na oścież salę do gry na pianinie. W środku ani żywej duszy, tylko potężny czarny fortepian na środku i porozrzucane na stole kartki z zapisami nutowymi. Przejechałam dłonią po błyszczącej powierzchni instrumentu. Było piękne, takie o jakim marzyłam jako mała dziewczynka. Pod ścianami stało kilka czarnych pianin, nigdy nie byłam w tym pomieszczeniu i w tamtej chwili żałowałam tej decyzji. Na fortepianie pewnie zasiadał nauczyciel, albo jego najlepsi uczniowie. Rany, grać pod czujnym okiem Hansa Zimmera, musi być niesamowitym doświadczeniem. Ten facet tworzy niesamowitą muzykę, która przekazywana jest następnym pokoleniom i je kreuje. Przypomniałam sobie jak nuciłam muzykę z Mustanga z Dzikiej Doliny, albo Króla Lwa i nawet w tamtym okresie nie zwracałam uwagi na to, kto wykreował moje dzieciństwo.
Na stoliku walały się wszelkie zapisy nutowe. Chyba nikt się nie obrazi, jak któreś pożyczę i zagram, powrócę do tego co było przed Rock'n Rollem. Wybrałam piosenkę, która idealnie opisywała dzisiejszy dzień, When It Rains zespołu Paramore.
Zamieniać rocka, na klasyczne brzmienie? Wielu wyznawców ciężkiej muzyki uzna to za grzech, ale znajdą się pośród nich prawdziwi fani muzyki. Dla każdego z nas znaczy ona coś innego, wyraża inne emocje i w tym jest jej piękno. Usiadłam przy jednym z instrumentów i głęboko myślałam nad nutami. Zajęło mi to jakieś dziesięć minut, po czym zaczęłam energicznie stukać w jeden klawisz, przechodząc uważnie do następnych i powracając do tej starej Amy. Dziewczynki, która nie wstydziła się grać przed najbliższymi, na każdym kroku musiałam się popisywać. Szkoda, że los zgotował mi tyle niekoniecznie miłych niespodzianek. W jednej chwili załkałam, łapiąc powietrze w usta, obiecałam sobie, że dam radę i nie uronię ani jednej łzy. Nie tak łatwo, kiedy ma się przed oczami roześmiane twarze rodziców, a dopiero za kilka chwil przypominasz sobie, że oni nie żyją. Na zakończenie piosenki pociągnęłam nosem. Usłyszałam za sobą oklaski, odwróciłam się i własnym oczom nie wierzyłam. W drzwiach stał Daniel Briggs, zamiast iść gdzieś w miasto wolał słuchać jak jakaś dziewczyna gra na pianinie.

- Ładnie, ładnie królowo - odezwał się, gdy wstałam od instrumentu i odłożyłam nuty na miejsce.

- Nie mam ochoty na docinki Daniel - chciałam jakoś go spławić, ale on gnał w zaparte. Kierowałam się ku wyjściu z sali, przez łzy nic nie widziałam, ale poczułam czyjąś zimną dłoń na nadgarstku.

- Zaczekaj - usłyszałam jego głos. Obrócił mnie twarzą do siebie, oczy piekły mnie niemiłosiernie - Jak wyjdziesz do ludzi, skoro cała się rozmazałaś?

Miałam wrażenie jakby się śmiał z całej tej sytuacji. Stałam spokojnie, a chłopak wyciągnął z kieszeni chusteczkę i zaczął mi wycierać oczy. Musiało to wyglądać komicznie, ale z wiadomych przyczyn nie było mi do śmiechu. Gdy skończył mogłam znowu widzieć wszystko wyraźnie.

- Dzięki - powiedziałam z przekonaniem. W sumie gdyby nie on to prędzej bym się zabiła, niż doszła do pokoju, a tym bardziej łazienki lub co gorsza wpadłabym na jakiegoś profesora, a ten zacząłby mnie wypytywać o milion rzeczy na raz zamiast po prostu pomóc dojść do siebie. On tylko skinął głową i zgniótł chusteczkę w dłoni.

- Chyba nie chodzisz na pianino, co? - z łatwością zmienił temat rzucając zawiniętą chusteczką do kosza - Nigdy nie widziałem, żeby ktoś grał i w taki sposób uzewnętrzniał swoje emocje.

- Nie chodzę na pianino, bo zwyczajnie źle mi się kojarzy. Ogólnie cała muzyka klasyczna przypomina mi o pewnych rzeczach...dość nieprzyjemnych - mówiąc to masowałam ręką swoje ramię, to mnie w pewien sposób uspokajało. Daniel najwidoczniej zrozumiał, ponieważ skupił swój wzrok na mojej osobie i lekko się uśmiechnął.

- W sumie to nie wiedziałem, że królowe ciemności płaczą. Życie jest przepełnione niespodziankami.

- No widzisz - zaśmiałam się i pokręciłam głową - Wiesz w ogóle jestem Amanda.

- Wiem, ale określenie "królowa" do ciebie pasuje.

- A tak! - przypomniałam sobie sytuację, gdy Daniel pomógł mi z bagażem. Wtedy leciałam z Norą i dziewczynami do jej braci - Przepraszam za tamto...wiesz...za ten bagaż.

- Ależ usługiwać Pani, to była czysta przyjemność - Briggs skłonił się przede mną, jakby miał do czynienia z królową Brytyjską - Mam nadzieję, że w przyszłości również będę mógł Pani służyć.

Ten chłopak mnie rozbawiał do łez. Nawet w takiej chwili jak ta, był w stanie przywrócić uśmiech do mojego życia i to mi się podobało. Kilka minut temu chciałam od niego uciekać, a okazało się, że potrzebowałam oparcia, a także rozweselenia. Odstawianie naszego kabaretu przerwał Dominic Howard, który jakby nigdy nic wszedł do sali w poszukiwaniu czegoś i powiedział:

- No gołąbki gruchają, bo deszcz przestał padać

- Co?! - prychnęłam w stronę profesora, a Daniel kompletnie ignorując pierwszą część zdania spojrzał na okno i odparł coś w stylu: "faktycznie, nie pada".

- Widzieliście może wzmacniacz? - zapytał brunet przeglądając wszystkie kąty pomieszczenia.

- Na pewno pan znajdzie w sali z pianinami - odpowiedziałam sarkastycznie rozglądając się dookoła.

- Nie takie rzeczy mi chowali.

- Kto? - zapytał krótko Daniel.

- Geroge Ezra i Adrien Brody - nauczyciel przerwał poszukiwania i usiadł przy krzesełku fortepianu - Dwa lata temu jak mieliśmy w szkole wernisaż na który przyjechały rodziny, przyjaciele, sławne osobistości, miałem koordynować pracę szkolnego zespołu. Dwie godziny przed rozpoczęciem okazało się, że zginęła mi perkusja, szukałem jej dobrą godzinę i wiecie co się okazało? Była ona w altance na plaży, przykryta płachtą.

Roześmiałam się na całą salę. Wyobraziłam sobie tą sytuację przed oczami, biegającego po szkole nauczyciela i dwóch innych, którzy chowają w tajemnicy przed kolegą jago sprzęt. Teraz już całkowicie zapomniałam o towarzyszącym mi smutku.

- A co na to dyrektor? - z ust Daniela padło ponowne pytanie.

- Nic. Śmiał się - Howard z niechęcią wstał - A teraz muszę poszukać wzmacniacza na nasze zajęcia.

- Mamy dopiero w poniedziałek - powiedziałam i zarzuciłam ręce na piersi.

- Wiem, ale wolę przygotować wszystko wcześniej. Mam dla was niespodziankę.

- Damy czadu! - krzyknęłam z entuzjazmem, a profesor przyjrzał się moim oczom.

- Dobry Jezu. Umyłabyś się czasem - dotknął palcem mojej skóry pod oczami -Tak ci tu źle, że w kopalni dorabiasz?

Tym razem to Daniel się roześmiał, a ja patrzyłam z wyrzutem i skwaszoną miną na muzyka. Chociaż z drugiej strony cieszył mnie widok uśmiechu na jego ustach. Zaczęło się od nudnego pisania piosenki, a skończyło na historii o skradzionej perkusji. Ucieszyłam się jeszcze bardziej, gdy przez okna przedzierały się promienie Kalifornijskiego słońca.


4 komentarze:

  1. Taki Twój typowy rozdział bym powiedziała. Smutek, muzyka, przystojny chłopak i na koniec jakaś głupia akcja :p A no i Dominic. Zapomniałabym.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wiesz...Amy nie jest typem człowieka, który kocha się szlajać po barach, albo wpadać bez zapowiedzi do czyjegoś pokoju. Powiedziałabym, że jest taką trochę outsiderką (jakbyś jeszcze nie zauważyła). Ciesz się, że w ogóle coś napisałam podczas dni bez internetu :3
      Daj mi po prostu pisać tak jak ja chce, a nie tak jak ty tego oczekujesz. Dobrze?
      A co do przystojniaka. Tak, Dominic Howard jest nadzwyczaj przystojny. Zgodzę się xD

      Usuń
    2. Jezus Maria co Ciebie ugryzło? Napisałam, że to jest rozdział w Twoim stylu i raczej powinnaś to traktować jako komplement.

      Usuń
    3. Wybacz Norah, jednak ten komentarz był raczej przesiąknięty hejtem i pogardą. Przynajmniej ja też to tak odebrałam, więc nie wiem czy to naprawdę był komplement..

      Usuń