Normalnie jadam śniadanie w kawiarni na
dachu. Nie ma nic lepszego niż smak świeżego smoothie, jogurtu z płatkami z
jakimś przyjemnym, delikatnie jazzującym muzakiem na świeżym powietrzu z
widokiem na ocean i Miasto Aniołów. No dobra…może jest coś lepszego. Na
przykład jedzenie śniadania przed kominkiem w śnieżny poranek, siedząc wtuloną w
swojego chłopaka albo picie kawy na dachu kampera na nowozelandzkich bezdrożach
z przyjaciółmi u boku albo…tak. Jest pewnie milion lepszych sposobów na
spożywanie śniadania niż to, ale po pierwsze gdy tak napiszę to tak ładnie i
poetycko brzmi, a po drugie to istotnie jest całkiem przyjemne.
W każdym razie Amanda chyba była na tyle
podekscytowana posiadaniem stołówki w piwnicy, że zaciągnęła mnie tam. Ponieważ
ja zawsze się najdłużej zbieram, to postanowiłam, że mogę na siebie wziąć
obudzenie Jessy'ego, a przy okazji dam mu jego plan zajęć. Wczoraj wieczorem
wpadł na mnie Kenneth i kazał dać to Waitsowi przy najbliższej okazji. Kocham
zwrot "przy najbliższej okazji". Jest najlepszą wymówką kiedy nie
zrobiło się czegoś w określonym czasie. "Ale po prostu wcześniej się nie
nadarzyła odpowiednia okazja, proszę pani".
Gdy Amy wychodziła z pokoju zdążyłam
jeszcze rzucić znad ekranu telefonu, żeby zamówiła mi tosta z podwójnym serem i
żółtego smoothiego. Tak, znałam menu praktycznie na pamięć. Zresztą co by to
była za stołówka bez tostów?. Więc nawet gdyby był to "blind guess"
to i tak raczej dostałabym to, co chciałam.
Zapukałam do drzwi. Cisza. Nacisnęłam na
klamkę. Zamknięte. Jeśli śpi, to nie obudzi się od samego pukania. Zadzwoniłabym
do niego, ale nie miałam numeru. Zaczęłam, więc walić w drzwi. Sama nie lubiłam
tego sposobu, ale wiedziałam, że inaczej Waits nie wstanie tak szybko.
- Jessy! Rusz się! - wrzasnęłam, kiedy
po kilku głośnych próbach nadal nikt nie reagował. Po chwili chłopak pojawił
się w drzwiach. Bez koszulki. Jeśli myślał, że jego klata zrobi jakiekolwiek
wrażenie na dziewczynie sportowca, to wyraźnie się przeliczył. Spuściłam wzrok.
Właściwie to nie wiem dlaczego, przecież patrzenie na nagi tors innego
mężczyzny to nie zdrada. Widuję takich codziennie na plaży.
Wiem. Sama nie jestem najprzyjemniejsza,
gdy ktoś budzi mnie łomotaniem, ale Jessy przynajmniej mógł się postarać. Nie
musiał mnie łapać za słówka. Po pierwsze było rano, po drugie angielski nie był
moim ojczystym językiem. No tak…trochę słaba ta druga wymówka. Miałam lekki
akcent i właściwie to tyle. Czasem, ale naprawdę czasem, brakowało mi jakiegoś
wyszukanego słowa.
Uraził mnie trochę to prawda, ale ja nie
potrafiłam się długo gniewać. Właściwie to bardziej udawałam obrażoną niż
naprawdę byłam. Jak taka pięciolatka, której rodzice nie chcą kupić lodów i
myśli, że jak zrobi złą minę to się złamią. Pomyślałam, że dobrze mu zrobi jak
pokażę, że nie może sobie tak szastać słowami na lewo i prawo. Co prawda z
pewnością nawet się tym nie przejął, ale tak szczerze to również nie
chciałam prowadzić zdawkowej, porannej rozmowy z zimnymi odzywkami Jessy'ego.
Ciekawe czy jego wujek też jest taki burkliwy? No, ale właściwie to co mogłam
zrobić? Taki typ i chyba na to nic nie poradzi, a ja mogę się tylko
przyzwyczaić.
Kiedy usiadłam obok dziewczyn, humor od
razu mi wrócił. Trwała rozmowa o zajęciach. Wyglądało na to, że dwa najbardziej
popularne tematy to były zajęcia i Los Angeles. Lepsze to niż nic na początek.
Wgryzłam się w mojego tosta i uśmiechnęłam się. Tego właśnie potrzebowałam
rano. Nie żadnych omletów, jajek, kanapek, sałatek tylko najprostszych i
najłatwiejszych - tostów z serem. Zagadałam moją współlokatorkę. Już nawet nie
pamiętam, o czym gadałyśmy, najwyraźniej nie było to nic ważnego na tyle, żebym
czuła potrzebę wspominania o tym teraz. Zresztą jeśli miałabym opisywać zdanie
po zdaniu każdego odbytego przeze mnie dialogu, to chyba bym opisywała jeden dzień
cały miesiąc.
Wzięłam łyka chłodnego napoju.
Mhh…Przypominał mi o moim domu. Na śniadanie zawsze musiało być coś pożywnego,
a do tego zawsze smoothie. Jako, że zawierał dużo owoców, witamin, protein,
białka, mniej cukru, więcej tego, mniej tamtego. W skrócie był zdrowy jak
cholera. A potem się dziwią, że Skandynawowie mają opinię świrów na punkcie
ekologicznej żywności. Chociaż to chyba prawda. Na przykład teraz trudno by mi
było przyzwyczaić się do wżerania jakiś przesłodzonych i tłustych fast foodów.
Zresztą spójrzcie chociażby na Barda. Podobno terroryzuje swój dom na punkcie
odpowiedzialnego jedzenia. Zaśmiałam się w duchu. Sam narzekał na naszego ojca,
że zawsze musi być coś zdrowego, a teraz zachowuje się tak samo. Ciekawe jaka
będę ja w dorosłości…
- W końcu poznałam Jacka White'a! -
wykrzyknęła Demri, tak samo głośno jak fanki krzyczą na koncercie moich braci,
tym samym przerwała mi moją i Amy rozmowę. Zwróciłam się w jej stronę biorąc
kolejny łyk. - Nora! Czemu cie nie było na zajęciach? - spytała i wskazała na
mnie widelcem z nadzianym kawałkiem omletu.
- Demri…wróciliśmy o szóstej z imprezy -
zaśmiałam się - Czego ty się po mnie spodziewałaś? - zapytałam tym rodzajem
tonu, którego używają zrezygnowani opiekuni, kiedy "ktoś znowu czegoś nie
zrobił".
Zamiast pociągnąć temat wgryzłam się w
moją kanapkę. Następnie Laufey została wtajemniczona połowicznie przeze mnie, w
jednej czwartej przez Amy i w tym co pozostało przez Demri w sekrety naszych
tożsamości, zajęć i Akademii. Czyli to o czym cały czas się mówiło od jakiś
dwóch dni. Zaś Jessy wymienił kilka zdań z Demri i właściwie to tyle ile się
odzywał przez całe śniadanie. Może wolał się zająć swoimi tostami, niż mówić
przykrości każdej z nas. Jeśli tak to w jego wydaniu było to iście
dżentelmeńskie.
Kiedy tylko blondyn opuścił nasze
towarzystwo, głos zabrała Islandka:
- Ten gość, który teraz wyszedł…Jessy, on
zawsze tak ma? W sensie: nie dotykajcie mnie, nie patrzcie na mnie nawet na
mnie, bo jestem bratankiem wielkiego Toma Waitsa i nie jesteście godni by ze
mną rozmawiać. - Wtedy Demri coś odpowiedziała, dołączyłam się ja i zaczęłyśmy
gadać o Jessy'm. Właściwie to nawet za bardzo go nie obgadywałyśmy tylko po
prostu…sama nie wiem jak to nazwać.
I wtedy zdarzyło się coś dziwnego.
Amy spytała się Laufey, czy ma samochód - normalne. Laufey odpowiedziała, że
musiała czymś przyjechać - normalne. Laufey wymieniła markę samochodu - dla
mnie również normalne, ale zaległa niezręczna cisza. Ja się nie znałam na
samochodach. Nawet nie miałam prawo jazdy! Znaczy ogarniałam mniej więcej, że
Fiat to raczej niższa liga, Ferrari to top klasa, a Volvo to coś pośrodku, od
czego roi się w całej Skandynawii. I właściwie to tyle. Nawet jakbym znała
dokładnie wycenę owego Mustanga to raczej bym się tym zbytnio nie przejęła. W
końcu dużą ilość czasu spędzałam z gronem przyjaciół mojego chłopaka, którzy co
chwila opowiadali jakie to ubrania reklamuje ich sponsor, jak idzie konkurs
Oakleya, kto sobie kupił jaką deskę i kto gdzie zagrał. Ba! Wtedy wszystkim to
wydało się naturalne i nikt nie miał z tym problemu, a już na pewno nikt nie
odbierał tego jako przechwałki czy coś w tym guście.
Ja właściwie nawet nie załapałam co jest
nie tak, więc na wszelki wypadek ugryzłam mojego tosta, który już trochę
wystygł. Tak, więcej gadałam niż jadłam. Sytuację uratowała Amanda, która
spytała się Laufey czy nie ma jetlagu.
- Mam i to jak cholera. Wczoraj obudziłam
się o czwartej i chciałam pójść na fotografię, ale chyba nawet Lyle nie
pofatygował się, aby wstać tak wcześnie - zaśmiała się Islandka - Właśnie!
Nora! Ty nie masz tak? - zwróciła się do mnie z uśmiechem. Podobał mi się
sposób w jaki wymawiała moje imię. Większość, a nawet wszyscy amerykanie
zwracali się do mnie tak jakby mówili swoją wersje tego imienia - Norah. Nie,
żeby mi to przeszkadzało, tylko miło jest usłyszeć, gdy ktoś mówi z bliższym ci
akcentem. Islandzki różnił się od norweskiego i to dosyć mocno, ale brzmienie
czasem było to samo. Zresztą Córka Thora jak na wykształconą osobę przystało na
pewno wiedziała jak mniej więcej mówią Norwedzy czy chociażby Szwedzi.
- O, kochana! Ja tutaj już zabawiam od
ponad tygodnia - uśmiechnęłam się w odpowiedzi - Mój chłopak miał tutaj zawody
- dodałam. Gdy wspomniałam o Stale'u sprawdziłam mój telefon. Dostałam
porannego sms'a i mu odpisałam. Następnie umówiliśmy się, Stale zadzwoni jak
będzie miał chwilkę czasu. Pewnie ja dopiero skończę śniadanie, a on może zrobi
przerwę w południe.
- I co? Które miejsce zajął? - spytała
Laufey.
- Pierwsze - wyszczerzyłam się i
podniosłam szklankę ze smoothiem w geście toastu. Rozpoczęłyśmy więc
razem z Thorsdóttir rozmowę o - jakkolwiek sztywno to
nie zabrzmi - warunkach śnieżnych w Skandynawii.
Przerwała nam wszystkim Meredith.
- Wiecie co? Ja się zbieram! - oznajmiła
wszystkim i podniosła się z krzesła, opierając ręce na stole. Demri powiedziała,
że też już pójdzie. Amanda z Laufey stwierdziły, że po co takim razie siedzieć
jeśli wszyscy idą. I tym sposobem rozeszłyśmy się do pokojów.
Trzynasta w Los Angeles, dwunasta w
Kolorado, dziewiąta w Bostonie, ósma w Szwecji i Norwegii.
Na moich braci raczej bym nie liczyła.
Może ewentualnie Vegard, ale jeśli nawet tak to jest zajęty dziećmi i nie ma
głowy, ani czasu rozmawiać ze mną. Bjarte też raczej nie albo ma zajęcia, albo
śpi. Obie opcje oznaczają "nie przeszkadzać".
Sven! Wrócił dopiero kilka dni temu, może
nadal jetlag go trzyma. Czyli znając go już od piątej jest na nogach. Włączyłam
facebook'a i sprawdziłam jego dostępność. Sven Thorgen - zielona
kropka. Napisałam do niego. Szwed był głównie przyjacielem
Stale'go, a nie moim dlatego rzadko ze sobą rozmawialiśmy przez telefon.
Przeważnie spędzaliśmy długie godziny na chacie. Odpisał, że ma jetlag - tak
jak się spodziewałam. A ja go poinformowałam o tym, że mam swoją bratnią duszę
w Akademii - Laufey. Chłopaka, który jest bratankiem Toma Waitsa i córkę
chrzestną Ralpha Finnesa. Sven uwielbiał Harrego Pottera, więc to była dla
niego nie lada wiadomość, że moja współlokatorka to Czarna Pani jak ją czasem
przezywałam.
Właśnie gdy byliśmy w trakcie rozmowy o
Lordzie Voldemorcie przerwało nam wycie wokalisty na początku piosenki Port
Isla - Sinking Ship co oznaczało jedną rzecz - ktoś do
mnie dzwoni. Głupie zdjęcie uśmiechniętej mnie i mojego chłopaka informowało,
że dzwoni do mnie ktoś na czyj telefon cały czas czekałam - Stale Sandbech. W
pośpiechu wybiegłam z pokoju i poszłam na plażę. Usiadłam na brzegu i odebrałam
komórkę.
- Stale! - wrzasnęłam, a on się zaśmiał.
Opowiedziałam mu jak bardzo się za nim stęskniłam, on odparł, że również
chciałby, żebyśmy się jak najszybciej spotkali. Ale on ma jeszcze kolejne
zawody w Kolorado, więc nie opłaca mu się nigdzie wyjeżdżać. Rozumiałam to.
Gdybym mogła to sama pojechałabym do Vain, ale nie chciałam zaczynać roku z
tygodniem nieobecności. I tak pewnie będę dużo wyjeżdżać. Urodziny Barda są już
za niecałe dwa tygodnie.
Leżałam na piasku - nie przejmując się, że
będę musiała myć moje włosy, bo ziarenka pewnie wejdą w każdy zakamarek - i
gadałam z moim chłopakiem. O wszystkim i o niczym. Nawet nie gadaliśmy o
Akademii czy Kolorado tylko po prostu. Tak jak gadaliśmy zawsze. Właściwie to
trudno to opisać. Uznalibyście nas za kompletnie nie romantycznych, ale to nie
prawda. Spójrzcie czasem z boku na to o czym wy rozmawiacie. Nie zawsze to
będzie koniecznie coś ważnego i warto wspomnienia.
Czułam się wspaniale. Szum oceanu, palące
słońce, bezchmurne niebo i głos mojego chłopaka. Mogłam sobie wyobrazić, że
leżymy obok siebie, a to, że się nie przytulamy to sprawa tego, iż jest zakaz
okazywania sobie miłości w miejscach publicznych. Oczywiście takiego zakazu nie
ma, przynajmniej nie w Stanach, ale to ładne usprawiedliwienie.
Czas mijał. Nie miałam nic do zrobienia
więc cieszyłam się chwilą. Mogłabym tak spędzić cały dzień. Patrząc na mewy
zataczające koła nad wodą i rozmawiając ze Stalem.
- Stale! Chodź! Gadasz już przez telefon
dwie godziny! - usłyszałam głos z tyłu. Ktoś krzyczał po angielsku. Dwie
godziny? Tak krótko? Miałam wrażenie, że minął cały dzień i jest jakaś
osiemnasta. Nie, że mi się dłużyło tylko, że czułam się tak wspaniale pogrążona
w słodkim nieróbstwie, że mogłabym to robić cztery, sześć, osiem godzin, a nie dwie.
Gdy już pożegnaliśmy się ze Stalem
podniosłam się z plaży, otrzepałam ubranie i spróbowałam wygrzebać trochę
piasku z włosów.
- Jeg elsker deg - usłyszałam zza pleców,
kogoś kto próbował parodiować mój akcent z Bergen.
- Po islandzku wcale nie brzmi lepiej -
zaśmiałam się i obróciłam w stronę Laufey.
- Ég elska þig - powiedziała
- Germańskie języki…tutaj wszystko brzmi
tak twardo. I tak dobrze, że nie mówimy po niemiecku. Ich liebe dich -
zacharczałam naśmiewając się z niemieckiego.
- Szłam na dwór, a George kazał mi ciebie
zawołać. Masz śpiew - poinformowała mnie. No tak! Cholera. Dzisiaj
poniedziałek. O piętnastej mam śpiew! Dlaczego ja nigdy nie pamiętam jaki
dzisiaj jest dzień tygodnia? W czasie gdy ja spokojnie sobie jadłam śniadanie
trwała sekcja jazzowa i tworzenie muzyki. Westchnęłam. Nadrobię to. Na pewno.
Zerwałam się i zaczęłam gnać do gmachu z salami lekcyjnymi.
- Dzięki - rzuciłam jeszcze do dziewczyny.
***
- Nora Ylvisaker! Spóźnienie - powiedział
Ezra kiedy weszłam, a właściwie wpadłam do klasy i posłał mi oczko.
- Gadałam z moim chłopakiem, przepraszam -
palnęłam. Tak, Nora! Idealne wymówka, naprawdę załatwia wszystko. Gdyby to nie
był Geroge, to za żadne skarby by nie wypaliła. Na szczęście on tylko wybuchnął
śmiechem.
- Zakochana Nora - dodał, a ja zajęłam
miejsce na podłodze obok Demri - To co chcecie zaśpiewać? Panna Ylvisaker z
pewnością coś romantycznego - zwrócił się do mnie.
<No laski! Jak tam na śpiewie?>
Haha no niezle xD czekam na pkp i zaraz moj treno arrivera. A. Potem. Przesiadka. Kocham to. W kazdym razie rozdzial jak zwykle polknelam na raz xD Daniel cos się zbiera, ale na pewno szybko nie napisze. Lekcja gry na gitarze byla u Demri, więc czekam na popis kogos ineego ;)
OdpowiedzUsuńOoo! A gdzie jedziesz? No dobra. Amanda obiecała mi coś skrobnąć.
UsuńDo domu ;D wgl kompletnie zapomnialam, ze dziś Wielki Czwartek :O
Usuń