Ponieważ
pierwsze zajęcia ze śpiewu miałam dopiero od piętnastej, mogłam spokojnie
cieszyć się wolnym dniem. Po śniadaniu postanowiłam przejść się na miasto, aby
spokojnie pozwiedzać zakątki Los Angeles. Korciło mnie, aby odwiedzić Hollywood
Walk of Fame, było to stosunkowo blisko Akademii, ale może innym razem. Po raz
pierwszy odkąd tu przybyłam, nie kisiłam się w skórzanej kurtce, pokazując jak
bardzo bliski jest mi "ostry styl", o ile można go tak nazwać. Nigdy
nie interesował mnie modeling, ani ubiór. Jednakże to zmieniło się, gdy
osiadłam na stałe w Nowym Jorku, wtedy zrozumiałam, że ludzie kochają dwa typy
osób: Fajnych i Modnie ubranych (Bogaci, to zupełnie inna liga). Samo słowo
"fajny" oznacza tyle co towarzyski, rozgadany. Szybko stało się
jasne, że zaliczam się do tej pierwej grupy, powstała kwestia wyglądu. Cała
rodzina mówiła, jaka to jestem podobna do ojca, a po mamie miałam tylko oczy.
Jeśli chodzi o styl ubierania się...pewnie sześć lat temu w życiu nie dałabym
się namówić na sukienkę. Dziś było inaczej i pomimo, że nie wkładam takich
kreacji, gdy nie muszę to lubię czuć się kobieco. Miałam na sobie żółte
spodenki, zwiewną koszulę wciągniętą w spodnie. Do tego miętowe Vansy i złoty
zegarek na nadgarstku. Nie obyłoby się także bez małej torebki.
Wchodziłam
właśnie do niewielkiej kawiarni, urządzonej w nowoczesnym stylu. Z głośników
wydobywała się piosenka Olly Murs ft. Demi Lovato – Up.
Ostatnio zaczęły mi się podobać piosenki z optymistyczną melodią. Uważam, że
taki klimat idealnie oddaje Los Angeles, jakie chce poznać. W kawiarni o tej
porze nie było zbyt wiele osób. Większość to młodzież, albo studenci przy
porannej kawie, przed zajęciami. Podeszłam do blatu, gdzie stał młody chłopak,
na oko po dwudziestce z brązowymi włosami zaczesanymi do tyłu. Uśmiechnął się
do mnie delikatnie, a w kącikach ust utworzyły się drobne zmarszczki. Miałam do
tego słabość. Usiadłam na stołku i zaczęłam śledzić kartę zawieszoną nad barem.
W końcu zdecydowałam się na karmelową latte, bez cukru. Barista przygotowując
ją, od czasu do czasu zerkał w moją stronę.
- Nie
spotkaliśmy się wcześniej? – zapytał.
- Nie
sądzę – odparłam tak, aby dało radę usłyszeć mój brytyjski akcent. Chłopak
chwilę na mnie popatrzył i w końcu jego niebieskie oczy rozbłysły, jakby
dokonał wiekopomnego odkrycia.
- Amanda
Fiennes! – wykrzyknął moje imię, jakby spotkał jakąś celebrytkę. Nigdy nie
uważałam się za kogoś znanego. Ba! Gdyby nie nazwisko wuja, w ogóle nikt
by nie pomyślał, że jesteśmy spokrewnieni. W odpowiedzi jedynie skinęłam
głową i chrząknęłam – Byłaś ze swoim wujkiem w telewizji śniadaniowej, gdy do
kin wchodziła ostatnia część Harry'ego Pottera. Mówiliście wtedy o waszych
relacjach i planach na przyszłość. Potem byliście razem w jakiejś sesji, którą
uwielbia moja siostra. No i byłaś na ostatnich Oscarach, chciałbym złożyć
gratulacje za Grand Budapest Hotel, był świetny.
Zaskoczyła
mnie spostrzegawczość baristy. Zawsze stałam w cieniu wuja, podobnie jak kuzyn
Hero, a przecież też miał swoje pięć minut w sadze Pottera. Nie mniej jednak
zrobiło mi się miło, ale z drugiej strony nie wiedziałam co odpowiedzieć.
Odważyłam się trochę zboczyć z kursu:
- Skąd
tyle wiesz?
-
Mieszkam z trzema babami – odparł ze śmiechem – Jedna to Potterhead, musiała
obejrzeć wszystkie wywiady. Druga interesuje się modą, więc w domu tylko walają
się magazyny, nie chce nawet słyszeć o wyrzuceniu starszych numerów. Powiem ci,
że bardzo polubiła waszą sesję, a w szczególności zdjęcie, gdzie z założonymi
rękoma patrzycie na siebie i staracie się nie roześmiać.
- Też
lubię to zdjęcie – przyznałam miłym tonem, co z resztą było prawdą. Miałam je
nawet jako tapetę na telefonie. Dziwnie było spotkać osobę, która wiedziała kim
jestem i na dodatek była podekscytowana. Przez chwilę zastanowiłam się, jak by
zareagował, gdybym przyszła z wujem i kuzynem na kawę – A trzecia siostra?
- Mama –
poprawił chłopak – Jest maniaczką kina. Oczywiście oglądała Oscary. Ją Grand
Budapest Hotel, nie urzekł. Uznała, że to film o niczym.
- Też tak
z początku myślałam. Obejrzałam go tylko dla wuja, ale szczerze powiedziawszy,
nie żałuję.
Rozmawialiśmy
tak dobre kilka minut, aż w końcu postawił zamówioną wcześniej kawę. O niczym
konkretnym nie zamienialiśmy słowa, przede wszystkim chciał mnie poznać, więc w
miarę zwięźle przedstawiłam mu moje zainteresowania. Zgodziłam się nawet na
zdjęcie dla jego sióstr, co było całkiem zabawne, bo nigdy nie robiłam sobie
sama zdjęć. Miejmy nadzieję, że nigdy już nie będę musiała. Nie dość, że
chłopak towarzyski, to jeszcze robił przepyszną kawę, o wiele lepszą i tańszą
niż w Starbucksie.
Gdy
doszłam do Akademii, wyrzuciłam pusty kubeczek do kosza. Kawiarnia nie tylko
była tania, serwowała miłą obsługę i kawę, za którą można zabić, ale jeszcze
jednym atutem było umieszczanie tekstów na papierowych kubeczkach. Były one
proste, brązowy kolor i granatowy napis w złotym kole. Akurat trafiło mi się:
"Tańcz i szalej, do stracenia nic". Wskakiwałam na co drugi stopień,
aż trafiłam do klasy, gdzie miały się odbywać zajęcia ze śpiewu. George Ezra,
już tam czekał razem z Demri. Nie było jeszcze Nory.
-
Spóźniłam się? – zapytałam, a Ezra spojrzał na zegar na ścianie.
- Wręcz
przeciwnie, jesteś na czas – uśmiechnął się w moją stronę i wskazał miejsce na
wykładzinie. Klasa do śpiewu wyłożona była miękką wykładziną, znajdowały się
tam białe ławki i tablica po której pisało się markerem. Na ścianach zawieszone
były gitary. Ucieszyłam się z ich obecności, ponieważ nie za bardzo lubię
śpiewać na sucho, zawsze muszę mieć akompaniament instrumentu.
W
oczekiwaniu na Norę, rozmawialiśmy z profesorem. George chciał poznać nasze
zainteresowania muzyczne i przede wszystkim jak oceniamy sami swoje zdolności.
Przyznałam się, nigdy nie uczęszczałam na żadne lekcje śpiewu, robiłam to
bardziej dla siebie i nigdy nie dawałam występu, przed publicznością, więc mogę
się denerwować. Akurat wtedy wpadła Nora.
- Nora
Ylvisaker! Spóźnienie – odezwał się blondyn w stronę dziewczyny, ale coś
czułam, że tego nie zrobi. Wydawał się zbyt sympatyczny i wyluzowany.
- Gadałam
z moim chłopakiem, przepraszam – odpowiedziała Norweżka i zajęła miejsce obok
Demri.
- To co
chcecie zaśpiewać? Panna Ylvisaker z pewnością coś romantycznego.
- Ale pan
uszczypliwy – przyznałam z uśmiechem, a Ezra skupił wzrok na mnie – To poczekaj
na lekcje z Dominiciem Howardem. Dopiero da ci popalić.
- Nie
sądzę, oboje gramy na perkusji, myślę, że się dogadamy – odparłam, a nauczyciel
wskazał gestem na salę.
- W takim
razie, zaprezentuj swoje zdolności wokalne
- Tak na
środku? – lekko się przeraziłam.
- Czasem
trzeba pokonać swoje lęki – puścił oczko w moją stronę. Wzięłam głęboki oddech
i wstałam z miejsca, po czym powędrowałam przed trójkę zgromadzonych osób.
Przez chwilę myślałam, co zaśpiewać, a w jednej chwili blondyn przerwał – Tylko
nie dawaj Death metalu na sam początek. Chcę, żebyście wyszły stąd żywe.
- Zabawne
– odparłam z sarkazmem, ale nie obraziłam się. Wręcz przeciwnie, Ezra zrobił na
mnie dobre wrażenie. Zorientowałam się, że nie mogę użyczyć instrumentu.
Szkoda. Do mojej głowy wpadła tylko piosenka Evanescence – Lost In Paradise. Znałam
ją bardzo dobrze, bo nieraz grywałam Lost In Paradise w domu, przy pianinie,
kiedy nikogo nie było. Zdecydowałam się na zaśpiewanie pierwszej zwrotki i
nieco mocniejszego refrenu, aby pokazać, że potrafię operować kilkoma barwami
głosu, to powinno wystarczyć. Niestety, lub stety Ezra nie przerywał mojego
występu, aż do końca piosenki. Gdy skończyłam, zapadła głucha cisza.
-
Powiedzcie coś, bo się stresuje. To było straszne – podrapałam się w tył głowy,
czekając na reakcję.
- Wcale
nie – zaprotestowała Demri – Podobało mi się, a w szczególności przejście do
tego spokojnego końca.
-
Dziękuję, nigdy nie śpiewałam dla nikogo – przyznałam z uśmiechem.
- Amy
Lee, byłaby z ciebie dumna – odezwał się zadowolony profesor - Nie przerywałem
ci występu, bo widziałem jak bardzo się wczułaś. Dużo osób nie wie, o czym
śpiewa, ale ty się do nich nie zaliczasz. Możesz być z siebie dumna.
W moich
oczach pojawiły się łzy, ale szybko ogarnęłam emocje i zajęłam miejsce.
- To
teraz, żeby pocieszyć Amandę, zaśpiewajmy coś razem – mówiąc to chwycił za
gitarę akustyczną i usiadł przy nas na krześle – Co powiecie na OneRepublic, Love Runs Out. Niestety
musicie się na to zgodzić, bo nic innego do wyboru nie ma.
Zaśmiałyśmy
się z dziewczynami, a Ezra rozdał nam wydrukowane teksty piosenki. Zaczęła
Demri, jako, że jeszcze nie śpiewała, potem Nora i ja. Refren zaśpiewaliśmy
wszyscy razem, a nauczyciel grał rytmicznie na gitarze.
< Kurde w Wordzie wyszło tego więcej xD Nie mniej jednak, na sekcję rockową
postaram się napisać jutro. A co tam, zaszaleję. Muszę powiedzieć, że wena mnie
bierze :) >
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz