Layout by Raion

środa, 1 kwietnia 2015

Laufey Thorsdóttir

Obudziłam się przed budzikiem. Zdecydowanie przed budzikiem. Na ślepo wymacałam telefon i zmrużonymi oczami zerknęłam na godzinę. 

Czwarta. Rano.

Odłożyłam telefon na biurko z głośnym westchnieniem. Jetlag, znany jako zespół nagłej zmiany strefy czasowej. Przez jakiś tydzień jesteś żywym trupem. Nie śpisz w nocy, nie kontaktujesz w dzień. Kiedy w LA jest południe, na Islandii jest już siódma wieczorem. W efekcie na wpół przytomna umyłam się, ubrałam i około ósmej przyczołgałam pod drzwi sali Lyle’a Owerko. Tak, doprowadzenie się do stanu używalności, pokoju do jako takiego porządku i zjedzenie śniadanie z byle-czego-z-proszku zajęło mi cztery godziny. I uwierzcie mi, gdyby można było samemu sobie dać w twarz, ale to tak porządnie, to bym to zrobiła. Co mnie podkusiło zapisać się na zajęcia o takiej porze?! Jeszcze gorzej poczułam się, kiedy po piętnastominutowym pukaniu, nikt mi nie otworzył.

- Tutaj wszyscy tak zlewają uczniów…?! – mruknęłam pod nosem. Znów zapowiadało się snucie po uczelni cały dzień.

Teoretycznie mogłabym iść jeszcze na malarstwo albo do Zimmera, ale bałam się, że mogę nie rozróżniać czarnego od białego (w obu dziedzinach się to przydaje, serio). Miałam cudowny zamiar powrócić do łóżka i spróbować nadrobić „stracony czas”. Ku mojej frustracji, w korytarzu natknęłam się na pracownika Akademii majstrującego coś przy moich drzwiach. Zerknęłam mu obcesowo przez ramię. No świetnie! Będę miała współlokatorkę…

Kiedy facet skończył, spróbowałam przeczytać nazwisko dziewczyny. 

- Hitaishi Aashiyana Cayce… - wystukałam. Chyba poprawnie, ale z całkiem dźwięcznego imienia zrobiłam coś, co przypominało dźwięk piły łańcuchowej. Delikatne języki i północna wymowa – najlepszy duet świata…

Późnym popołudniem, po paru(nastu) godzinach włóczenia się, gdzie oczy poniosą, zawędrowałam do baru na dachu. Ku załamaniu mojej mamy, uwielbiałam wyłazić na wszystko, co było wysoko. Dachy były do tego idealne. Podeszłam do baru i zamówiłam sok i jakieś ciastko z wystawy. To było chyba… brownie? Taa, zmiana czasu znów zaczęła dawać się we znaki. Mózg mówił mi co innego, a słońce co innego. Siadłam przy pierwszym z brzegu stoliku i pociągnęłam łyk. Chwilę później jakaś blondynka, zapytała, czy może się dosiąść. Skinęłam niechętnie głową. Ostatnie na co miałam wtedy ochotę, to było szczebiotanie o najświeższej wpadce jakiegoś celebryty. Aleee… Ostatecznie mogła być niezła. No i była moja pierwszą szansą na poznanie tutaj kogokolwiek. Skinęłam głową. 

Mówiła z twardym akcentem, który jednak trochę już przygasł. Musiała od dawna używać prawie wyłącznie angielskiego. 

- Skąd jesteś? – spytała od razu, siadając. – Masz dość specyficzny akcent. Jakiś język germański, prawda?

Przytaknęłam.

- Velkomið Að!!!!

Uśmiechnęłam się szeroko. Dopóki sami tego nie doświadczycie, nie macie pojęcia, jak to jest usłyszeć swój język na obczyźnie. Choćby tak kaleczony jak w wersji blondyny.

- Laufey Thorsdóttir – przedstawiłam się, wyciągając do niej dłoń. 

- No proszę, proszę córka Thora. Nora Ylvisaker. Bergen, Norwegia.

Zabrzmiało to jak potwierdzanie tożsamości na lotnisku, ale i tak prawie pisnęłam:

- Ylviaker? 

- Siostra Barda i Vegarda. Dziewczyna Stale'a Sandbecha.

Tak jest, mam moją Norweżkę! Choć, z moimi czarnymi włosami, i tak wyglądała bardziej nordycko niż ja, nie powiedziałabym , że jest z tych stron, gdyby się nie przedstawiła. Drobna twarz, paznokcie jak od manikiurzystki, zerówki i nieodłączny telefon, na który dyskretnie zerkała co parę minut. Musiała spędzić tu sporo czasu. 

- Jedynaczka. Córka rybaka i sekretarki. Mogę sklasyfikować samochód jako życiowego partnera? 

Nora uśmiechnęła się, błyskając białymi zębami. 

- Może dogadasz się z Jessy'm.

- Z kim?

Dziewczyna spojrzała się na mnie jak na kosmitę. Różowego.

- Ile osób tu znasz? Albo chociaż kojarzysz z imienia?

- Włącznie z tobą? Jedną – powiedziałam, gryząc ciastko. – Ale będę miała współlokatorkę. Hitashi Aiyana Cayce, czy jakoś tak. Chyba jakaś Hinduska, nie widziałam jej jeszcze. Dopiero montowali tabliczkę.

- Pewnie przyjedzie niedługo, może nawet dziś wieczorem albo jutro. Na co chodzisz? – zmieniła temat.

- Malarstwo, gra na pianinie i fotografia – to ostatnie po dzisiejszym ranku ledwie przeszło mi przez gardło.

- To może czasem spikniemy się na fotografii. Mało coś tego masz. 

- Jeżeli szanowny pan psor nadal będzie tak nas olewał, raczej nie będziemy się widywać często – Nora uśmiechnęła się jednym z tych uśmiechów, które sugerują, że rozmówca totalnie nie ma racji. Coś mi się kołatało, że może Owerko ma powód do olewana zajęć… - To tak na próbę. Jak mi się spodoba, zostanę i coś dobiorę. Myślałam nad śpiewem i gitarą albo skrzypcami. A jak stwierdzę, że to nie dla mnie, to spakuję manatki i wracam do domu.

Norweżka już otwierała usta, żeby mi odpowiedzieć, ale jej wzrok powędrował w stronę dziedzińca.

- Demri mi macha. – Udałam, że imię „Demri” wcale nie wydaje mi się dziwne – Chyba chce, żebym do niej przyszła…

Wzięła swoją tacę i rzuciła mi radosne „Do zobaczenia”. Odwzajemniłam to skinieniem. 

Nora była… fajna. Trochę roztrzepana, ale fajna. Nie mogę powiedzieć o jakimś nie wiadomo jakim zachwycie po dziesięciu minutach rozmowy, ale może coś z tego wyjdzie. Łatwiej mi tu będzie wytrzymać, mając się do kogo odezwać. A propos wytrzymywania… Mój mózg stwierdził, że dość już aktywnego życia. Mimo, że była dopiero jakaś 20:00, powlekłam się do pokoju. Niech cię, jetlagu!

Następnego ranka było już lepiej. Wstałam o w miarę normalnej godzinie i byłam w stanie bezproblemowo dotrzeć do łazienki i z powrotem. Moja współlokatorka dalej się nie pojawiła, więc nie zwlekając zeszłam na śniadanie. 

Siedziała tam już Nora i dziewczyna o ciemnych włosach i mocno przyrumienionych makijażem policzkach. Demri, przypomniałam sobie.

Chwilę potem po głowie kołatały mi się także nazwiska Amanda Finnes, Meredith Pixie i Jessy-bez-nazwiska.

- Ten gość, który teraz wyszedł… Jessy, on tak zawsze ma? W sensie: nie dotykajcie mnie, nie patrzcie nawet na mnie, bo jestem bratankiem wielkiego Toma Waitsa i nie jesteście godni, by ze mną rozmawiać? – rzuciłam.

- Nieee, jest całkiem spoko. Czasem ma tylko gorsze momenty – stwierdziła Demri.

- Raczej czasem miewa lepsze momenty – zaśmiała się Nora. 

- Oj, a przecież mówiłaś, że się dogadamy – postanowiłam się z nią trochę podrażnić.

- Po prostu też ma ukochany samochód.

Wzruszyła ramionami, a w jej głosie nie było nawet krzty tej wesołości sprzed chwili. Coś się chyba musiało rano podziać. 

- Masz samochód? – zagadnęła mnie Amanda.

- A jakbym zabrała się z tymi wszystkimi tobołami przez pół świata? Na ciągnięcie za sobą walizek przez całe Stany się nie piszę – uśmiechnęłam się. – Czarny mustang w rogu.

Nastała taka cisza, jakbym zagroziła komuś śmiercią. Ugryzłam się w język o parę słów za późno. W sumie nie chciałam ani nie powiedziałam nic karygodnego, ale prawie kompletnie nie znałam tych ludzi. Fakt, jeśli dobrze myślałam to stary, seledynowy Fiat należał do Jessy’ego. Tylko, że mała pięćsetka to nie to samo co musclecar spod igły. Postawiłabym 50 000 islandzkich koron, czyli jakieś… 400 dolców, że któraś z nich pomyślała o mnie jak o wypieszczonej dziewczynce z bogatej rodziny. Zastanawiałam się tylko, która.

- Emm… Tego… - usiłowałam przerwać niezręczną ciszę – Może któraś coś opowie? Bo generalnie znam was tylko z imienia i przedmiotów na które chodzicie.

Potem wzięłam największy kęs pancakesa, jaki tylko byłam w stanie zmieścić w ustach. Im dłużej będę przeżuwać (czyt. im dłużej się zamknę), tym większa szansa, że nie pogrążę się bardziej.

< No, ogarnęłam to wszystko. Reszta w waszych cudownych klawiaturach  >


1 komentarz:

  1. Sformatowałam tekścik i już przeczytałam. Jak dla mnie opis Waitsa był cholernie trafiony xD Pierdolona księżniczka haha Najlepsza była ta niezręczna cisza po padnięciu nazwy mustanga. Już wyobrażam sobie te miny. Fajno, fajno. To teraz Perry zwalnia swój rozpęd i czeka na resztę ludzi. Ash! Rusz dupę!

    OdpowiedzUsuń