Layout by Raion

wtorek, 31 marca 2015

Jessy Waits

Obudziło mnie mocne walenie do drzwi. Spojrzałem zaspanym wzrokiem na zegarek. Dziesiąta rano! Ludzie! Przecież dopiero dziesiąta, dajcie mi wszyscy święty spokój! Walnąłem ponownie twarz w poduszkę, ale natręt ciągle się dobijał. Dopiero po chwili pomyślałem, że mógł to być jakiś profesor czy nawet dyrektor, więc od niechcenia zrzuciłem kołdrę i krzyknąłem:

- Chwila!

- Jessy! Rusz się!

Znieruchomiałem na moment. Wszędzie poznałbym ten wyjątkowym akcent. Nora. Świetnie. Nie miała co robić tylko budzić ludzi? Miałem nadzieję, że chodzi o coś ważnego, bo nie miałem ochoty mówić jej nieprzyjemnych rzeczy z samego rana. Poprawiłem spodnie od piżamy i wciąż śpiąc, otworzyłem drzwi. Blondynka za drzwiami stała uśmiechnięta, jednak widząc mnie nieco się zmieszała, odwracając wzrok. No, tak to jest jak dziewczę zobaczy chłopaka bez koszulki. Udałem, że tego nie zauważyłem i oparłem się ramieniem o framugę.

- Co jest? – spytałem zmęczonym tonem, rozmasowując twarz. Nora w końcu musiała na mnie spojrzeć i mimo, że była wysoka, wciąż sięgała mi najwyżej do ramienia i zadzierała głowę do góry.

- Za godzinę kończy się śniadanie, a tu przyniosłam ci plan zajęć – mruknęła, wyciągając w moją stronę kartkę. Spojrzałem na papier, wziąłem i szybko ogarnąłem spojrzeniem literki.

- No, dzięki tylko ja już go dostałem – westchnąłem i oddałem świstek.

- Trudno. – Nora wzruszyła ramionami, po czym zmieniła temat, wciąż unikając mojego spojrzenia – To idziesz na śniadanie? Demri, Amanda, Meredith i Laufey już są na dole.

- Nie wiedziałem, że serwują tutaj studentki – zadrwiłem, za co zostałem spopielony wzrokiem. No, tak. Babska solidarność musi być.

- Nikt cię nie zmusza – żachnęła się dziewczyna, dumnie prostując pierś i patrząc na mnie zimno. – Idziesz czy nie?

- Tia… - mruknąłem. – Zaczekaj tu.

Po czym odwróciłem się do niej, idąc w głąb pokoju. Ubrałem białą koszulkę, po czym wróciłem do drzwi, uśmiechając się do do stojącej tam wciąż Nory. Spojrzała na mnie z nadzieją, jednak zamknąłem drzwi jej przed nosem i dopiero wtedy wskoczyłem w jeansy. Wbiłem nogi w rozklekotane skórzane buty, po czym jeszcze wyciągnąłem spod koszulki ząb rekina wiszący na czarnym rzemyku, który dostałem od mamy na ósme urodziny. Roztrzepałem włosy i dopiero wtedy wróciłem do dziewczyny. O, dziwo wciąż tam stała. Nic nie powiedziała, tylko od razu skierowała się do windy, gdzie kliknęła minusowe piętro. Jechaliśmy dobrą chwilę, stojąc obok siebie w zupełnej ciszy i słuchając typowej wińdziarskiej muzyczki. Nora wyglądała na lekko obrażoną z rękoma skrzyżowanymi na piersiach. Jak dla mnie cała ta sytuacja była po prostu komiczna. Jednak nie zrobiłem nic prócz lekkiego uśmiechu pod nosem. Włożyłem ręce w kieszenie spodni i tylko od czasu do czasu zerkałem na dziewczynę. Gdy dojechaliśmy, Nora szybko wyszła i poprowadziła mnie w głąb czarno-różowego niskiego pomieszczenia. Wyglądało jak klub go go. Rozglądałem się dookoła z niemałym zaskoczeniem. Brakowało tylko log sławnych whiskey, sceny, na której mógłbym usiąść, zagrać i zaśpiewać, a czułbym się jak w domu. Jednak Nora pociągnęła mnie za rękaw, idąc w stronę jednego ze stolików w kącie. Siedziały już przy nim cztery dziewczyny, jednak gdy usłyszały, że nadchodzimy, urwały rozmowę i spojrzały w naszą stronę. Jednej twarzy jeszcze nie znałem.

- Siemasz, Demri – rzuciłem do czarnej. Wszystkie siedzące dziewczyny włączając Meredith, Amandę i tę nieznajomą miały ciemne długie rozpuszczone na dodatek włosy, więc chciałem rzucić jakąś uwagę, gdy przerwała mi Nora:

- Jessy. To jest Laufey. Laufey, to jest Jessy.

- Hej – rzuciła dziewczyna, popijając jakiś koktajl. Odpowiedziałem na powitanie, po czym poszedłem zamówić śniadanie. Nie byłem w sumie głodny, jednak tosty z razowego chleba z ciepłym mlekiem mnie przekonały. Zabawne, bo menu było napisane kredą na stolikach. Gdy odchodziłem, dziewczyny wybuchnęły śmiechem, jednak gdy się odwróciłem, ucichły. Wygrzebałem pieniądze z portfela i stanąłem przed barem. Naprawdę czułem się jak w klubie go go. Podeszła starsza miło wyglądająca pani.

- Co dla ciebie, kochaneczku? – spytała ciepło, poprawiając biały fartuch.

- Tosty z mlekiem, poproszę.

- Już się robi! – Kobieta uśmiechnęła się szeroko, po czym zabrała się do pracy. Oparłem się łokciami na wysokim blacie, czekając na śniadanie. Podczas gdy przyglądałem się pracy kucharki, ta zaczęła mnie zagadywać:

- Taki ładniutki chłopaczek z ciebie, a same baby jak na razie masz za towarzystwo.

- Zapomniała pani o moich instrumentach. – Uśmiechnąłem się szeroko.

- Oj, ty lepiej uważaj na naszą Norę. Niezły z niej łobuz. Rok temu szastała naszymi chłopcami na prawo i lewo.

- Taaak? – spytałem, przeciągając samogłoskę i oglądając się, patrząc na stolik okrążony przez dziewczyny. – Podobno ma chłopaka.

- Oj, kochanieńki. Każdą przyczepę, da się odczepić – mruknęła kobiecina i wręczyła mi talerz. Uśmiechnąłem się do niej, po czym wróciłem do damskiego grona. Usiadłem z brzegu obok Demri, przesuwając zalegające tacki z pustymi talerzami.

- Właśnie rozmawiamy o zajęciach – zagadnęła mnie Meredith. Oczywiście nie zapamiętałem imienia tej nowej. Nigdy nie pamiętałem. – Na jakich jesteś?

- Skrzypce i sekcja jazzowa – odpowiedziałem, kładąc łokieć na stole i biorąc wielkiego gryza pysznego tosta. Drugą ręką oparłem się na stole, obserwując bez zbytniego zainteresowania dziewczyny. Wyglądały na zdziwione moją kolosalną listą zajęć. – Reszta mnie nie interesuje – dodałem, wiedząc jakie byłoby następne pytanie. Chcąc uniknąć ‘Dlaczego’, zająłem się swoim tostem. Chyba zauważyły moją obojętność, więc zaczęły rozmawiać między sobą, a ja w tym czasie zagadnąłem Demri:

- Wiesz, że mam współlokatora?

Czarna spojrzała na mnie lekko zdziwiona, ale szybko się otrząsnęła, uśmiechnęła i odpowiedziała:

- Nie. Prawdę mówiąc cały dzień siedziałam w pokoju i robiłam przemeblowanie. Strasznie depresyjnie było przed moją wprowadzką.

- Też zrobiłem mały remont - mruknąłem, a Demri obiecała, że zajrzy z wineczkiem. Trzeba ochrzcić nowe miejsca zamieszkania. Dobry pomysł. Chociaż wolałbym samemu opróżnić butelkę i spróbować dokończyć kawałek. Draven była miłą dziewczyną, ale jak na razie miałem dość tego babskiego grona. Jeden dzień wolności. Tylko o to proszę. Jednak po chwili wróciła do tematu:

- Jaki jest?

- A bo ja wiem. Nawet go nie widziałem. Nie było go na noc.

- Oho. Tajemniczo. – Zaśmiała się, bawiąc się serwetką. Chwilę patrzyłem jak składa  z niej pudełeczko, aż w końcu rzuciłem:

- Tia...

- W ogóle w końcu poznałam Jacka White'a! - pisnęła nagle podekscytowana, a mnie aż odgięło w bok od decybeli.- Nora! Czemu cię nie było na zajęciach?! - spytała oskarżycielsko Norweżkę. Zapowiadało się na długie plotkowanie, więc wstałem, odłożyłem tacę i wróciłem do pokoju. Potrzebowałem snu. Jeszcze kilka porządnych godzin.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz