Wtorek. Montaż muzyki od dziesiątej do
jedenastej. Malarstwo. Trzynasta. Śpiew. Od piętnastej do szesnastej. Gra na
gitarze od szesnastej do siedemnastej. Przewalałam się na łóżku, wpatrując się
w harmonogram zajęć. Dzisiejszy dzień był naprawdę nimi naładowany. I bardzo
dobrze! Nie mogłam się doczekać! Cholernie interesowały mnie rzeczy, które
miałam ogarniać na montażu. Zresztą słyszałam, że profesor Burge nie jest zbyt
sympatyczny, jednak w ogóle mnie to nie zraziło. Spojrzałam na zegarek. Ósma.
Skopałam śliską pościel i wyskoczyłam z łóżka.
- Archie!
Śniadanie! - wykrzyknęłam, szukając wzrokiem swojego pupila.
- Demri... Zamknij
się z łaski swojej. Niektórzy chcą tu spać - rzuciła spod kołdry Meredith i
skuliła się jeszcze bardziej. Ugryzłam się w język i aż do wyjścia z pokoju,
poruszałam się na paluszkach. Wczoraj Pixie poopowiadała mi trochę o nowym
chłopaku w Akademii. W sumie wycisnęłam z niej kilka informacji. Grał na
perkusji, miał na imię Daniel, nie mówił za wiele i był przystojny. Mer nie
powiedziała tego, ale lekki ledwo niedostrzegalny uśmiech na jej twarzy mówił
sam za siebie. Musiałam go poznać! Moja grupa znanych mi ludzi zaczynała się
powiększać. Jessy, Nora, Amy, Mer, Lauf i jeszcze na koniec Daniel. Ze
współlokatorką Laufey widziałam się tylko raz i tylko pobieżnie. Więc nie
mogłam powiedzieć, że ją znałam. Ah! I zapomniałam o Samie. To w sumie całkiem
niezłe grono. Policzyłam ich wszystkich na palcach i proszę. Nie byłam znowu
takim samotnikiem.
Z uśmiechem na
ustach ogarnęłam się w łazience, poszłam na śniadanie, a potem wzięłam Archiego
i wypuściłam go na plażę. Zwiał od razu w stronę mew, włóczących się po brzegu,
a ja tymczasem pozwalałam, żeby woda obmywała mi stopy. Dół sukienki też zmókł,
ale było tak ciepło, że na pewno szybko wyschnie. Przypomniał mi się
poniedziałkowy, a więc wczorajszy wieczór. Razem z Norą szłyśmy do najbliższego
baru na plaży. Reszta nie mogła, jednak akurat przyszedł Jessy. Chciałam go
namówić na dołączenie, ale blondyn odmówił. Nie wiem, dlaczego, ale wydawało mi
się, że jako jedyna z dziewczyn go lubiłam.
Kilka mew zaczęło
krzyczeć, gdy próbowały uciec przed kotem. Uśmiechnęłam się szeroko, nucąc pod
nosem Can't Find My Way Home. Miałam jeszcze godzinę do pierwszych zajęć, więc
snułam się po plaży bez celu, gdy zauważyłam Laufey. Kucała z aparatem blisko
brzegu i robiła zdjęcia. Podeszłam do niej, głośno krzycząc jej imię.
- O, cześć, Demri
- powiedziała swoim śmiesznym twardym akcentem. Był jeszcze taki świeży. Nora
starała się ukryć zaciągnięcia germańskiego języka i za każdym razem mnie to
rozczulało. Laufey wręcz odwrotnie. Mówiła twardo, ale mimo tego jej głos
działał na mnie kojąco. Nie miałam pojęcia, skąd brał się u mnie szacunek wobec
tej dziewczyny, jednak naprawdę bardzo ją polubiłam.
- Dzień dobry! Co
tam porabiasz? - zagadnęłam, trzymając ręce za plecami.
- Fotografuję
morze - odparła Islandka. - A ty co tu robisz tak wcześnie?
- Wzięłam Archiego
na spacer, a w dodatku niedługo mam zajęcia. Trochę się cykam, bo pierwszy jest
montaż muzyki.
Fey, którą w
myślach tak nazywałam, spojrzała na mnie z podniesionymi brwiami.
- Podobno profesor
nie jest zbyt miły.
Czarna się
roześmiała i rzuciła:
- Twój uśmiech
raczej zmiękczy jego serce. Jak udało ci się to z Waitsem.
- Nie lubisz
Jessy'ego? - spytałam, mrużąc oczy przed słońcem. Musiałam wyglądać naprawdę
zabawnie. Fey prychnęła pod nosem, chociaż równie dobrze mogło to być
kichnięcie lub jakieś islandzkie okazanie emocji.
- Nie znam go -
odparła tylko. Chwilę postałyśmy w milczeniu, wpatrując się w kota, goniącego
mewy, aż w końcu odchrząknęłam. Nosiłam w sobie od jakiegoś czasu tę prośbę. Czekałam
w sumie na okazję, żeby ją wypowiedzieć i się nadarzyła. Trzeba było to
wykorzystać.
- Fey - zaczęłam.
- Mogłabyś mnie przewieźć swoim samochodem?
***
Szłam korytarzem z
balim na ramieniu, tańcząc w rytm własnego Evil. Profesor Burge w ogóle nie przyszedł na zajęcia, a
na malarstwie znowu byłam pół godziny. Jednak razem z panią Doną stworzyłam
szkic naszej Akademii. Potem poszłam na miasto do sklepu, sama zjadłam sałatkę
owocową, którą sobie przygotowałam i chwilę posiedziałam na plaży, szkicując.
Nie spotkałam nikogo ze studentów. Dopiero na zajęciach zobaczyłam się z Norą i
Amy. Śpiew zleciał mi raz dwa, chociaż kompletnie nie znałam melodii śpiewanych
przez nas piosenek. Amy za to mnie zdziwiła i to miło. Potrafiła używać głosu.
Nora tak samo. Ja trochę tam ponuciłam, bo większość zajęć przegadaliśmy z
Ezrą, a nie naprawdę się uczyłyśmy. Teraz szłam do stołówki, gdzie kazał nam
czekać pan White.
Gdy tak szłam,
wpadłam nagle na Jessy'ego.
- Demri. Jak ty
chodzisz, dziewczyno? - rzucił, podtrzymując mnie za ramiona. Zauważyłam, że
trzymał coś w prawej ręce. Kartka, a na niej dużymi literami było napisane...
O, kurdę! Uśmiechnęłam się szeroko do blondyna, żeby nie zauważył mojego
szpiegowania.
- Sorka! -
pisnęłam i szybko zostawiłam go na korytarzu. A więc nasz koleżka miał
urodziny! Co prawda data pierwszego marca była dziesięć dni temu, jednak nie
miałam zamiaru udawać, że nic nie wiedziałam. Skoro sam nie powiedział, że kończył
połowę czterdziestki, musiałam zrobić to za niego. Wskoczyłam do windy,
podśpiewując jakiś kawałek Kings of Leon i zjechałam na sam dół do stołówki. O,
dziwo byli już tam wszyscy włącznie z profesorem. Z szacunku do niego nie
wiedziałam jak go nazywać. 'Jack' nie. 'White' brzmiało chamsko. 'Profesor'
było zbyt przesadzone. 'Sor'? Usiadłam w drugim rzędzie krzeseł, stojących
przed małą sceną w stołówce. Nie widziałam jej! Była praktycznie w centrum
podziemia, a w ogóle nie zwróciła mojej uwagi! Kolejne miłe zaskoczenie!
Szturchnęłam Norę, siedzącą przede mną i uśmiechnęłam się do niej. Skinęła mi
głową, odwzajemniając uśmiech.
- Dziś trochę
poimprowizujemy - zaczął belfer. - Zgaduję, że każda z was trzymała gitarę.
Sądzę, że będzie ciekawie, dowiedzieć się, co w was siedzi. Pokażcie, co
potraficie.
Jack klasnął w
dłonie i patrzył wymownie na naszą gromadkę. Oczekiwał, że zaczniemy działać.
‘Jeśli chcecie nauczyć się porządnie grać, musicie pokazać mi, że macie to
coś’, powiedział na pierwszym spotkaniu. Odwrócił się i wskazał scenę, na
której stało krzesło, mikrofon i oczywiście gitary. Akustyczna lub elektryczna.
Żadnej innej. Dziewczyny szybko załapały, o co chodziło. Wstały i wskoczyły na
scenę. Zagrały niesamowite kawałki. Amanda zajechała nawet Eruption Van Halenów. Reszta nie wiem, co
grała, ale naprawdę było to godne uwagi. W końcu chętni się skończyli i
zostałam tylko ja. Znowu ostatnia.
- Demri? Czemu nie
wychodzisz? – rzuciła do mnie Nora, ale pan White wszystko zauważył i wstał,
podchodząc do mnie.
- Co się stało? –
spytał bez ogródek.
- Nie umiem grać.
Gitarę miałam kilka razy w ręku – odpowiedziałam ze smutkiem w głosie. Taka
była prawda. Coś tam brzdąkałam, ale zdecydowanie wolałam rysować, pisać, leżeć
i na ziemi i słuchać muzyki, niż ją grać. Nawet Jessy stwierdził, że
niepotrzebnie się zapisałam na te zajęcia. 'Wirtuozem to nie będziesz.',
stwierdził, ale zbyłam go śmiechem. Musiałam popracować nad moim przyjacielem,
bo nie wiem, skąd brało się u niego to negatywne nastawienie. - Boję się, że
ogłuchniecie.
- Wóz albo przewóz
– odpowiedział tylko Jack, po czym odwrócił się i usiadł, patrząc się wymownie
to na mnie to na scenę. Świetnie. Nie znałam żadnej piosenki. A po występie
dziewczyn mogłam jedynie podrapać się w tyłek. Westchnęłam, Nora poklepała mnie
po ramieniu i posłała mi zachęcający uśmiech. Odetchnęłam głęboko. Demri! Weź
się w garść! Jesteś jakimś waflem, żeby tak dramatyzować?!, krzyknęłam na
siebie w myślach i w o wiele lepszym nastroju weszłam wolno na scenę. Usiadłam
na krześle, nie tknęłam nawet gitary, tylko skierowałam mikrofon w dół.
Odchrząknęłam, machając publiczności.
- Wiem, że to
klasyka i przerwijcie mi, jeśli będę kaleczyć.
Jack poprawił się
na krześle, a ja zaczęłam śpiewać:
- Don't you mind
people grinning in your face. Don't you mind people grinning in your face.
There's one thing to bear in mind. A true friend is hard to find.
Klaskałam w rytm
ukochanego utworu. Wczułam się i śpiewałam do samego końca. Wiedziałam, że nie byłam
jakimś mistrzem, ale poziom zero na bank osiągnęłam w swoim śpiewie! Niezbyt
mnie obchodziło, czy wyglądałam jak totalny banan, udając legendę bluesa, bo w
tej chwili byłam Sun House'm. Ale cieszyłam się, że nie było tu Jessy'ego.
Pewnie uraczyłby mnie pokrzepiającym komentarzem. Myśląc o tym, uśmiechnęłam
się do siebie. Gdy skończyłam, zorientowałam się, że panowała cisza. Zaczęła
mnie swędzieć kostka, więc schyliłam się, żeby się podrapać, gdy usłyszałam jak
ktoś wstaje z krzesła i podniosłam wzrok. Pan White stał naprzeciwko mnie, po
czym nie odwracając ode mnie wzroku, rzucił:
- Koniec zajęć!
Dziewczyny
poderwały się z miejsc i ze śmiechem uciekły do windy. Zeszłam ze sceny i
podążyłam za nimi. Jednak nie było mi to dane.
- Demri. Ty nie.
Zatrzymałam się w
pół kroku i podeszłam wolno do profesora, nie mając pojęcia, czego się
spodziewać. Pokazał mi miejsce koło siebie, sam przestawił krzesło naprzeciwko
i usiadł, wpatrując się we mnie uważnie. Po chwili mruknął:
- Zrobiłaś to
specjalnie?
- Ale co, proszę
pana?
- Kiedy miałem
osiemnaście lat ktoś puścił mi Son House’a. To było niesamowite. Jeden człowiek
przeciwko całemu światu. W jednej piosence. Inspirował mnie na tysiąc sposobów,
chociaż tylko śpiewał i klaskał. To była właśnie ta piosenka.
- Nie wiedziałam…
- odparłam, próbując nie wybuchnąć śmiechem. Znowu Demri wyszła na psychofankę.
- Jak bardzo
interesujesz się blues'em?
- To mój ulubiony
gatunek muzyki - rzuciłam, podskakując na krześle.
- Chodzisz na
śpiew?
- Tak. Na razie
były tylko dwie godziny zajęć, ale…
- Dobrze. Od
dzisiaj chcę cię widzieć u mnie co najmniej cztery razy w tygodniu na zajęciach
indywidualnych. Dasz radę?
- Mogę przychodzić
nawet codziennie! – wykrztusiłam podniecona i uśmiechnęłam się szeroko.
- Uważaj. Nie
lubię przydupasów. A teraz zmykaj.
Uciekłam, a
właściwie wyleciałam jak na skrzydłach. Brakowało mi tylko śpiewających
aniołków i pięknego promienia słońca, oświetlającego moje wyjście na dwór.
Byłam pewna, że Jack mocno przesadzał z moim talentem i naprawdę mnie to
bawiło, ale równocześnie miło połechtało dravenowe ego.
- Salutujcie mi
śmiertelnicy! - krzyknęłam do jakichś przechodniów, którzy spojrzeli na mnie
jak na wariatkę i szybko odeszli. A ja ciągle płynęłam przed siebie. Nawet nie
zauważyłam, że zrobiłam kółko, wracając na teren Akademii, gdzie hasałam po
brzegu plaży. Zaszłam już naprawdę daleko od uczelni, gdy spotkałam Sama.
- Co taka
zadowolona? - spytał zaraz po przywitaniu.
- Sam - odparłam,
łapiąc go po rękę. - Musimy zakupić jakiś alkohol dla uczczenia tej chwili! -
zarządziłam, wznosząc prawą dłoń ku niebu. - Myślisz, że czerwone Porto będzie
pasowało? O! Kupimy od razu dwie butelki! Jessy'emu na pewno spodoba się taki
prezent urodzinowy! - krzyczałam przeszczęśliwa. - Zaszaleim!
Boże…Perry…aghhhh… Gdy już zaczynam popadać w przekonanie, że może moje rozdziały nie są takie złe przychodzi rozdział Demri i buch wszystko szlag trafia. Ale serio… <3 Świetny! I ty mi tutaj mówisz, że Nora jest pozytywną postacią?
OdpowiedzUsuńOj, weź przestań, bo się w sobie zamknę haha ;D Demri jest po prostu prosta do opisania. Wieczna optymistka, więc idzie mi to raz dwa. A Twoje rozdziały są świetne! Jak coś walniesz, to potem siedzę i myślę 'Mogłam to napisać' haha Nora JEST pozytywną postacią, moja droga. Dziękuję za komplement i czekam na Twój. I reszty, jeśli reszta wciąż żyje!
Usuń"Fey prychnęła pod nosem, chociaż równie dobrze mogło to być kichnięcie lub jakieś islandzkie okazanie emocji."
OdpowiedzUsuńChapeau bas! Padam do nóżek! <3
"Jesteś jakimś waflem, żeby tak dramatyzować?!"
Kocham ten tekst! xD Jeżeli Demri kiedykolwiek powie to na głos, to niech spodziewa się prezentu w postaci koszulki z wielkim napisem "JESTEM WAFLEM" xD
Islandzkie okazanie emocji. Polecanko. Wyobrazilam to sobie i to było epickie, wierz mi ;D Dobra! To czekamy na okazyję i wbijamy z tekstem o waflach!
UsuńMnie za to urzekło opis jak to Nora skrywa swój akcent <3
Usuń