Znacie ten moment kiedy chcecie komuś
kogoś przedstawić i w tym momencie zdajecie sobie sprawę z tego, że tak
naprawdę sami nie znacie dosyć dokładnie tej osoby? Ja tak miałam z Jessym.
Wiedziałam jak ma na imię, skąd pochodzi (no znaczy wiedziałam, że z Kanady),
na czym gra, na jakie zajęcia chodzi i pod którym numerem mieszka. Mimo to gdy
przedstawiałam go Amandzie, uświadomiłam sobie, że
a) nie wiem, ile on ma lat;
b) nie znam jego nazwiska.
Już wszyscy raczej znali moje, a to, że
nikt nie potrafił go powtórzyć - szczególnie przez te głupie dźwięki
"ae", których nie wypowiesz dopóki nie masz skandynawskich korzeni -
to zupełnie inna sprawa.
Zapadła więc ta dziwna, niezręczna cisza,
gdy usiłowałam wykombinować jak Jessy ma na nazwisko. I wtedy on nonszalancko
mruknął "Waits". Waits, do cholery! Wiem, wiem, wiem. To tak jakby
myśleć, że każdy pan lub pani Smith na świecie to syn, córka, kuzyn czy inny
krewniak Sama Smitha, ale tutaj to był Ten Waits. Wyobraźcie sobie teraz taką
sytuację: Dzwonicie do brata i mówicie:
- Hej, słuchaj. Nie uwierzysz. Potrącił
mnie na korytarzu członek rodziny Toma Waitsa i co więcej razem będziemy grać w
sekcji jazzowej!
Rzeczywiście. Nie uwierzą. Moje Ylvisaker,
nawet Finnes Amy nie znaczyło nic w porównaniu z tożsamością istnej legendy
bluesowej. No więc jak mogłabym przepuścić taką okazję i nie wypytać Jessy'ego
o najdrobniejsze szczegóły z życia krewnego. Mój tata byłby chyba oszalał ze
szczęścia, gdyby był na moim miejscu. Praktycznie rosłam w rytm Little
drop of poison i Innocent
when you sleep. Mimo mojej ekscytacji - co akurat nigdy nie jest trudne, a
w tym przypadku tym bardziej - chłopak odpowiadał zdawkowo, że to jego wujek i
gdy Demri go podsiadła, posłał w jej stronę piorunujące spojrzenie. No okej…
Pewnie trochę przegięłam, zgodzę się. Zlitował się nad biedną Norą Ylvisaker,
żeby przywlec się do sąsiedniego pokoju, a ja go jeszcze zamęczałam pytaniami o
jego prywatne sprawy. Pogadam
z nim później. W końcu mamy cały rok, pomyślałam wreszcie i wróciłam na
sofę. Klapnęłam obok Amandy. Rozmowa nie kleiła się jakoś wspaniale. No tak… W
końcu dopiero się poznaliśmy. I jakoś tak wyszło, że opowiadałam o Norwegii.
Uczyłam ich wypowiadać moje nazwisko.
- Ilwis… I teraz składacie usta jak do a, ale mówicie e…ker… -
usiłowałam tłumaczyć, z mieszanym skutkiem co prawda, ale może przynajmniej
zapamiętają. - Prawie jak Elvis tylko I na początku, a druga część jak haker
tylko, że bez h… Jeśli
jakoś to wam pomoże - zaśmiałam się.
- A Twój chłopak… Jak on się nazywał? -
spytała Demri, wyciągając się na łóżku Amandy.
- Stale - wypaliłam - Przez takie samo a z
kropeczkami jak Ylvisaker. Ale tu akurat jest łatwo. Wystarczy powiedzieć
"star lay" z brytyjskim akcentem - rzuciłam spojrzenie Amy, a ona mi
się odwzajemniła - i mniej więcej jest - zakończyłam triumfująco. Potem zeszło
na naszą genologię.
Jedną z rzeczy, którą kochałam w tej
Akademii było to, że nie tylko uczyły nas sławy, ale w życiu codziennym
towarzyszyli ci członkowie rodziny światowych sław. Chrześniaczka Ralpha
Finnesa, bratanek Toma Waitsa, córka Stevena Tylera… A to tylko początek. Kto
będzie następny? Brat cholernego Micheala Jacksona?
Nadszedł ten niezręczny moment, kiedy
wszystkim się kończą pomysły i zaległa cisza. Każdy wyszukiwał jakiś normalny i
luzacki temat do rozpoczęcia. Przerwał Jessy swoim nonszalanckim tonem.
- Będziemy coś pić? - zapytał bez
większego zainteresowania.
- Nie no, jasne. Otwieramy szampana teraz
czy czekamy na współlokatorkę Demri? - spytałam zmieszana, otwierając lodówkę.
Wszyscy wzruszyli ramionami, wobec tego stwierdziłam, że chyba możemy otworzyć
w tej chwili.
- Trzy… Dwa… Jeden… I... - Pokój wypełnił
się krzykami, a ja wystrzeliłam korkiem. Jak zwykle napój zaczął się pienić,
więc goście zaczęli podstawiać szklanki pod butelkę, aby zbytnio nie rozlać na
podłogę.
- Jak jest po norwesku na zdrowie? -
zapytała Amanda, obdarzając mnie uśmiechem.
- Skal - odpowiedziałam. Stuknęliśmy się,
więc wszyscy kieliszkami z łamanym okrzykiem "Skal" na
ustach.
I w tym momencie otworzyły się drzwi.
Wszyscy spodziewali się, że to będzie Merylou czy jak tam ma na imię dziewczyna
z pokoju Demri, jednak okazał się to ktoś kompletnie inny. Geroge Ezra -
nauczyciel śpiewu stanął w progu.
- Nora Ylvisaker urządza domówkę, a mi nic
o tym nie wiadomo - zaśmiał się i omiótł wzrokiem zebranych.
- On nie jest nauczycielem? - zapytała Amy
ze zdziwieniem
- Owszem jestem. Nauczam śpiewu. Geroge
Ezra - przedstawił się jak gdyby nigdy nic.
- Spoko - klepnęłam Brytyjkę po ramieniu.
- On jest serio w porządku - zaśmiałam się. Tymczasem blondyn oznajmił, że
zostawia nas samych i żebyśmy nie przesadzili z procentami, bo jutro stawiamy
się u niego na lekcji i dobrze by było, gdybyśmy umieli odróżnić dźwięki.
Super. A już myślałam, że zajęć nie będzie. Wypowiadając to ostatnie, posłał mi
spojrzenie mówiące "Szczególnie ty, Nora". Dobrze wiedziałam, o co mu
chodziło. Przyznaję się, omijałam zajęcia… Dość często. Z reguły na rzecz
imprez lub tego, że miałam kaca giganta. Ewentualnie jeszcze przychodziłam w
okularach przeciwsłonecznych i drażnił mnie każdy dźwięk wyższy od sol. Wtedy Geroge (zresztą nie
tylko on) odprawiał mnie do pokoju z nakazem aspiryny i nie imprezowania tak
dużo, bo jeszcze "Stale się dowie" jak to ujął.
<No to ja już swoje napisałam teraz ktoś inny>
Pewnie zaraz odezwie się Demri jak znam siebie, ale mam uwagę. Jessy to bratanek Waitsa. Nw czy Nora specjalnie to przekręca czy po prostu nieuwaga ;D
OdpowiedzUsuńOj oj nie uwaga. Już to zmieniam…
Usuń