Layout by Raion

środa, 18 marca 2015

Laufey Thorsdóttir

Godziny dłużyły mi się niemiłosiernie, więc kiedy w końcu zobaczyłam tabliczkę z napisem „Los Angeles” , myślałam, że zacznę krzyczeć z radości. Nogi miałam już tak ścierpnięte, że naciskałam pedały już chyba tylko z przyzwyczajenia. Miałam dziwne wrażenie, że jeszcze parę kilometrów i zasnę za kierownicą, mimo tych wszystkich neonów, muzyki i…

Z całej siły wcisnęłam pedał hamulca, rękę miałam już na ręcznym. Nie zauważyłam, kiedy zmieniły się światła. Maskę mojego samochodu od zderzaka innego dzielił może z centymetr. Wolałam nie patrzeć jak to wygląda z tyłu. Wystarczyło mi, że nie usłyszałam (i nie poczułam) żadnego uderzenia. Odetchnęłam głęboko.

- Już czas… - mruknęłam do siebie, otwierając kolejną puszkę energetyka. 

Tak, prawda. Jestem chora na punkcie mojego samochodu. Mustang GT500 w wersji Shelby z 1967 był moim ideałem, a ten konkretny egzemplarz to prezent na wyjazd od rodziców i znajomych. Postarali się nawet, by był w moim ulubionym wariancie lakieru: czarny z kremowymi pasami przez cała długość. Czasami wolałam nie myśleć, jaki musiał być drogi… Załatwiłam już w banku, żeby moja nagroda z ostatnich zawodów powędrowała na odpowiednie konta. 

Cóż, przynajmniej nie wyróżniałam się na ulicy. Wszechobecne Ferrari, Lamborghini, Porshe, Maseratti… Ciekawe, jak wyglądają dzielnice biedy w tym mieście.

W tym momencie rozległ się sygnał zestawu głośnomówiącego.

- Dzień dobry, dzień dobry! Jak się ma nasza kochana Amerykanka?

- Baldur?

- Nie, święty Mikołaj. I jak podróż w nowym wozie przez najbardziej ekstrawagancki kraj świata?

- Daj spokój. Mam na rękach odgnioty od kierownicy, koszulka aż lepi mi się do ciała, więc marzę o prysznicu i jeżeli jeszcze raz skończę w McDonaldzie, to będę musiała oddać tapicerkę do prania. Z wiadomych powodów. A, dopijam właśnie ostatniego Tigera.

- Uuu, aż tak źle? Wiesz, jeżeli tak bardzo cierpisz, to mogę przejąć od ciebie ten samoch…

- Spadaj – zaśmiałam się.

- Gdzie teraz jesteś?

Ustawiłam zestaw na większą czułość, żeby zebrał również tą cała muzykę i wrzawę z zewnątrz.

- It's Californiiiiicatiooooon!

Wybuchłam śmiechem. To mnie podsumował…

- Ile masz jeszcze do tej całej uczelni?

Zerknęłam na GPS, który właśnie pokazywał, żeby skręcić w lewo.

- Jakieś trzy kilometry. Chyba już ją nawet widzę…

- No to nie psuję podniosłego nastroju. Tala við þig fljótlega! (Do usłyszenia!) 

- Sæl!

Rozłączyłam się. Cóż, przede mną trzy kilometry prostej drogi, a w radiu puścili Life is a Highway w aranżacji Racsal Flatts… To było bardzo nieracjonalne, zważywszy na mój stan, ale położyłam cegłę na gaz.

Zajechałam pod dwa białe budynki niedaleko plaży. Parking był przestronny, ale prawie pusty. Prócz kilkunastu samochodów, należących pewnie do nauczycieli i starego Fiata 500, był prawie pusty. Zaparkowałam w rogu, zatrzasnęłam drzwi i stanęłam przed frontem większego z budynków. Kątem oka nadal miałam widok na parking, a za nim plażę.

- Mają rozmach, szczwane lisy… - wymsknęło mi się. 

- Mogę prosić o jakiś dowód tożsamości? – spytała ciemnoskóra sekretarka.

Pokazałam jej wizę i dowód osobisty, a kobieta pokiwała głową i znikła na chwilę za masywną meblościanką. Wróciła, trzymając w ręku moje papiery do tej szkoły.

- Klucz do pokoju odbierzesz u dyrekcji – powiedziała, wręczając mi je.

- Gdzie jest do wglądu lista uczniów? - Miałam dziwne przeczucie, że mogę być najstarsza na roku…

- Także u dyrekcji. Korytarzem w lewo i drugie drzwi.

Skinęłam głową i udałam się w tamtą stronę.

Już same drzwi prezentowały się niebanalnie. Wbrew rozsądkowi zastanawiałam się, czy jeśli w nie zapukam, to po drugiej stronie to usłyszą.

- Wejść.

Nacisnęłam klamkę, weszłam do gabinetu i zdębiałam. 

- Laufey Thorsdóttir, nie mylę się? – powiedział najspokojniej na świecie sir Kenneth Branagh.

W głowie układałam już plan, jakby tu zemdleć, żeby się nie poobijać.

- To jest kluczyk do twojego pokoju, masz numer 128. Chwilowo jesteś sama, ale prawie na pewno ci kogoś dokwaterujemy. Odprowadziłbym cię, ale chwilowo jestem trochę zajęty. Bycie dyrektorem to nie tylko picie kawy.

W tym momencie coś mnie tknęło, że mam język…

- Przepraszam bardzo za to, że pokazuję się w takim stanie i za moją nieuprzejmość na początku. Oczywiście, powinnam się przywitać. To nietakt z mojej strony. Po prostu nie spodziewałam się zobaczyć tutaj kogoś takiego – wypaliłam jednym tchem.

Reżyser uśmiechnął się delikatnie, co wydawało mi się nieprawdopodobne. 

- Spokojnie, dużo osób tak na początku reaguje. Potrzebujesz jeszcze czegoś?

- W zasadzie tak. Mogłabym zobaczyć listę studentów na ten semestr?

- Oczywiście – powiedział, podsuwając mi tabelę.

Przeleciałam oczami po datach i rzeczywiście byłam najstarsza. Miałam nadzieję, że nie będę się czuła jak dinozaur. Rzuciłam jeszcze okiem na nazwiska. Dwójka z listy na pewno było w jakimś tam stopniu spokrewniona z celebrytami. „No, to szykuje się śmietanka towarzyska…”, pomyślałam z niesmakiem. W tym momencie rzuciło mi się w oczy: Ylvisaker. Skądś mi się ono kojarzyło, ale na pewno nie występowało z imieniem Nora.

- Ona jest Norweżką? – zapytałam, stukając palcem w napis.

- Tak. Siostra braci od duetu Ylvis, jeśli cię to interesuje. 

Mało brakowało, a kolejny raz zbłaźniłabym się przy Branaghu, uderzając się dłonią w czoło. I to porządnie! Jak ja mogłam, na litość, nie skojarzyć Ylvisa…?! No to może nie będzie tak źle. Trochę Skandynawii w tym Amerykańskim kiczu jeszcze nigdy nikomu nie zaszkodziło. Cały czas dziwiłam się, że tak utytułowany brytyjski reżyser postanowił otworzyć swoją szkolę akurat tu.

- Chciałabyś może zerknąć na listę nauczycieli?

- Czemu nie…

Kartkę z listą uczniów przykryła kolejna lista. Przeleciałam po niej wzrokiem. Taylor Swift?! Żeby tylko moja domniemana współlokatorka nie była jej wielką fanką, bo zwijam manatki i wracam na Islandię. Nie wytrzymałabym. Dalej… Gość od tworzenia muzyki jest chyba ze Szwecji.

- Profesor Owerko jest zafascynowany Skandynawią…

- Będzie mnie uczył Hans Zimmer?! – przerwałam mu prawie krzykiem.

Dyrektor uśmiechnął się szeroko. Chyba podchwycił mój entuzjazm.

- Dokładnie tak. Godziny jego pracy masz w teczce, którą dała ci Tania.

Miałam ochotę tańczyć ze szczęścia. Będę pobierać nauki u mojego mistrza fortepianu! Uwagi do metrum, dynamiki – wszystko z pierwszej ręki!

- Pozwolisz, że cię teraz przeproszę. Jak już mówiłem, bycie dyrektorem to nie tylko picie kawy. 

- Tak, tak, to ja przepraszam, że zajęłam tyle czasu. Już idę się kwaterować.

W istocie owo „idę” było swego rodzaju niedomówieniem, bo prawie pobiegłam przez Akademię. Minęłam kilka pokoi, w tym jeden, w którym najwyraźniej ktoś urządzał, jak to jest po angielsku… Domówkę, aż znalazłam numer 128 i grawerowane w pozłacanej tabliczce czarne „Thorsdóttir”. Cóż, na biedę najwidoczniej nie cierpią… Przekręciłam klucz w zamku i weszłam do pokoju. 

Nie był bogato urządzony, a w moim mniemaniu nie był nawet ładny. Ale funkcjonalny. Odstawiłam zatem walizkę, a bagaż podręczny rzuciłam na łóżko. Wyciągnęłam z niego tylko rzeczy do mycia i poszłam na poszukiwanie łazienki. W tamtej chwili zabiłabym za prysznic.

Siedziałam tam chyba z pół godziny i zużyłam jakąś ⅓ wszystkich moich kosmetyków do kąpieli. Oraz nieustannie krzywiłam się na wystrój. Ten, kto to projektował musiał mieć jakąś wybitnie złośliwą postać daltonizmu.

Gdy już doprowadziłam się mniej więcej do porządku, zabrałam się za aranżację pokoju. Na półce nad łóżkiem ustawiłam przywiezione ze sobą książki. Ależ zdziwi się moja współlokatorka, kiedy zobaczy na ich grzbietach tytuły, których nawet nie będzie mogła przeczytać. Na szafce nocnej położyłam ramkę z kolażem ze zdjęciami. Na jednym byłam ja na kutrze taty z nogami w wodzie. Miałam wtedy z osiem lat. Na drugim zagniatałam z mamą ciasto na chleb. Miałam twarz całą z mąki, ale minę, jakbym podpisywała co najmniej konstytucję. Robione chyba w tym samym roku. Trzecie to byłam ja, rodzice i nasze psy na plaży. Tu byłam jeszcze młodsza – 6 lat…? Czwarte to było zdjęcie zrobione parę dni po dostaniu Paillette. Do tej pory pamiętam przerażenie mamy, gdy jako dziesięciolatka robiłam na mającym 145cm kucyku pełną lewadę. Piąte zostało zrobione polaroidem dzień przed wyjazdem. Poszłam ze znajomymi na czekoladę i poprosiłam kelnera, żeby zrobił nam zdjęcie. Pod spodem wszyscy się podpisali. Dziwnie się czułam, wspominając te chwile. Z jednej strony cieszyłam się, że tu jestem, ale z drugiej już tęskniłam za domem. Ameryka to nie jest mój świat.

Do szuflady powędrowały moje szkice i nuty. Ubrania wrzuciłam tylko do dużej szafy – ich składaniem zajmę się później. Na ostatek zostawiłam instrumenty. Mama patrzyła na mnie z rozbawieniem, kiedy pakowałam skrzypce, gitarę i flet, powtarzając wciąż, że przecież wybrałam tylko pianino, a tata spytał, czy im tu w ogóle coś zostawię. Odpowiedziałam, że zostawię im fortepian, bo nie bardzo mam go jak spakować. Wymiotłam z domu wszystko, co grało. Na razie odstawiłam mój dobytek do rogu pokoju i rzuciłam się na łóżko.

- No, to jesteśmy w Ameryce… - mruknęłam.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz