Layout by Raion

poniedziałek, 9 marca 2015

Meredith Pixie

- Jeszcze tylko wezmę jedną rzecz! - krzyknęłam do Joe i zawróciłam do białego domu. Gdy znalazłam ramoneskę, szybko wybiegłam na dwór. Perry włączył już silnik, a z głośników słychać było Love In Elevetor. Nie ma to jak słuchać własnych piosenek... Podróż do Akademii w miarę nam minęła. Jaka podróż? Mogłabym pójść pieszo. Przeszkadzały jedynie bagaże. Komu by się chciało nieść dwie torby, wzmacniacz, gitarę i wiele innych rzeczy przez całe Sunset? Perry wjechał na parking, zajmując miejsce najbliżej bramy. Wyszliśmy z samochodu i w ciszy wyciągaliśmy bagaże. Wchodząc do budynku, przeczytałam ogromny napis 'Academy of Art'. Zatrzymaliśmy się przy recepcji. Joe zaczął rozmawiać ze starszą kobietą, a ja mierzyłam wzrokiem cały korytarz. Czasami przechodziła jakaś osoba, łaskawie obdarzając mnie spojrzeniem. Stałabym tak o wiele dłużej, gdyby nie to, że brunet szturchnął mnie.

- Młoda, idziemy. Twój pokój ma numer... Sto dwadzieścia pięć.

Szłam za mężczyzną, niosąc sprzęt. Musieliśmy wjechać windą i przejść potwornie długi korytarz. Wreszcie stanęliśmy przed drzwiami. Na tabliczkach widniał napis 'Draven', a pod spodem szlachetne 'Pixie'. Oby współlokatorka okazała się jakąś normalną osobą. Nie mam zamiaru męczyć się cały rok. Joe podał mi kluczyki, a ja ceremonialnie otworzyłam pokój. Pomieszczenie nie było duże. Całe życie przebywałam w ogromnych miejscach, gdzie byłam tylko ja. A oto mam dzielić małe mieszkanko z inną osobą, której nigdy na oczy nie widziałam. Wujek położył bagaże i również zaczął się rozglądać.

- No, Meredith teraz nie będzie żartów. Będziesz musiała sobie radzić sama. Żadnych wygłupów - mruknął. - Ostatni przytulas i jadę do Billie.

- Joe, i ty to mówisz? Przez całe życie radziłam sobie sama. Okey. Pozdrów Billie ode mnie. - Przytuliłam się z brunetem, a gdy ten już wychodził, rzuciłam:

- Kiedy znów przyjedziesz? Za tydzień? A może pojutrze?

- Mer, nie wiem kiedy. Może zobaczymy się dopiero na święta. Musisz sobie dać radę sama.

Wypowiedział ostanie słowa i wyszedł. Stałam na środku pokoju, nie wiedząc, co zrobić. Obok jednego z łóżek stała walizka. Cóż. Bardziej przypominało to stary kufer. Malutka, skórzana i tylko jedna torba. Czyli ktoś przyjechał przede mną. Usiadłam na wolnym łóżku i zaczęłam bawić się frędzlami z torebki. Co ja mam teraz zrobić? Wstałam z łóżka. Powoli chodziłam po pokoju, oglądając wszystko po kolei. Wszystko było nowe. Z mniejszej walizki wyciągnęłam dwa zdjęcia i położyłam na półce nad łóżkiem. Na pierwszym byłam ja, mama i tata. Drugie było zrobione dwa lata temu. Przedstawiało mnie i Joe stojących na pustej scenie. Oczywiście widać kawałek palca Steven'a, który męczył się przy robieniu fotografii. Gitarę i wzmacniacz ułożyłam na honorowym miejscu obok łóżka. Gdy ustawiałam instrument, do pokoju weszła ciemnowłosa dziewczyna. Wyglądała na kopniętą artystkę. No, to mam pecha. Tak liczyłam na kogoś w moim rodzaju.

- Cześć! Jestem Demri. Będziemy razem mieszkać - powiedziała sopranem, uśmiechając się przy tym.

- Meredith.  Rozumiem, że to twoje rzeczy.

- Tak. Zapomniałam się rozpakować. Musiałam najpierw zobaczyć krajobraz. Tu jest tak pięknie.

- Mhmmm... Jak byś mieszkała  tu jakieś osiemnaście lat, to widok by ci się znudził.

- Nie sądzę. Codziennie jest  inny. Musisz spojrzeć tylko z dobrej strony i przyglądać się uważnie, a zauważysz zmianę.- Patrzyłam na dziewczynę i stwierdziłam, że może nie będzie aż tak źle.

- Spróbuję. Idę do łazienki. Zaraz wracam.

Nie wiem, po co mówiłam, gdzie idę. Ta tylko w odpowiedzi kiwnęła głową. Wyszłam na korytarz. Nikogo nie było. Szłam po pustym korytarzu, szukając drzwi do łazienki. Wreszcie trafiłam na odpowiednie. Tutaj wszystko chyba było nowoczesne. Szybko załatwiłam potrzebę. Myjąc ręce, spojrzałam na siebie w lustro. Znów zostałam sama. Całe życie przeżyję w samotności. Może jakbym była milsza dla hmmm.... Jak jej tam. O! Demri. Tak. Jakbym była milsza dla dziewczyny, to może nie byłabym odludkiem. Może jeszcze nic nie stracone. Wytarłam ręce i wróciłam na korytarz. Kilka osób rozmawiało. Przeszłam obok nich, nie zwracając uwagi na ciekawskie spojrzenie. Teraz nie było takich osób jak ja. Najczęściej spotyka się dziewczyny z bluzkami odkrywającymi pępek i opalonymi. Byłam wyjątkowa. Wreszcie trafiłam na numer sto dwadzieścia pięć. Gdy wróciłam, ujrzałam brunetkę siedzącą z kotem. Kotkiem. Zawsze marzyłam o zwierzaku. Tata na niego mi nie pozwalał. Kupował mi wszystko, ale tego nie chciał. Gdy miałam piętnaście lat, dałam sobie spokój.  Wtedy zaczęłam poznawać bliżej Sunset, które później stało się dla mnie o wiele bliższe niż własny dom. Wymarzony kotek zawsze we mnie tkwił.

- Nora, dziewczyna mieszkająca kilka pokoi dalej, robi zapoznawczą rozmówkę przy winku. Powiedziałam, że przyjdziemy - wzruszyła ramionami i spojrzała na mnie, oczekując reakcji.

- Wino niż towarzystwo bardziej mnie przekonuje - burknęłam pod nosem i zaczęłam układać ubrania do szafy. Miałam być dla niej miła, siląc się więc na miły ton, zapytałam:

- To twój kot?

- Archie. Jedyna rodzina.

- W ogóle skąd jesteś? - zadałam kolejne pytanie, przerywając czynność i siadając na łóżku. Jeśli mamy mieszkać razem, to przydałoby się ją poznać. Może nie miała być taką nudziarą, na jaką wyglądała.

- Przyjechałam ze Seattle - odpowiedziała, drapiąc kocisko za uchem.

- Wow! Zarąbiste miasto! - Z zaskoczenia podskoczyłam. Przynajmniej mieszkała w zajebistym miejscu. - Ojczyzna Hendrixa, Duffa McKagana, o Nirvanie nie wspomnę! I sama tak przyjechałaś?

- No. W sumie od sześciu lat sama się utrzymuję. Maluję, robię różne przedmioty służące później za scenografię w teatrach, piszę też recenzje z przedstawień, odrestaurowuję stare rzeczy...

- Czekaj. To ile ty masz lat? - zapytałam ciekawa. Nie wyglądała jakoś starawo, więc... Została porzucona? Uciekła z domu?

- Dwadzieścia.

- Naprawdę sama mieszkasz?!

- Mam własne mieszkanie. Dom sprzedali mama z ojczymem. Ale obok mieszkają ludzie w moim wieku, z którymi żyjemy jak rodzina - powiedziała, wstając łóżka. Już miałam zadać kolejne pytanie, gdy rzuciła wesoło:

- Chodź do dziewczyn! Reszta pewnie też ma ciekawe historie do opowiedzenia.

Niechętnie wstałam i ruszyłam za Demri.


2 komentarze:

  1. Podoba mi się pomysł na przeplatanie narracji właśnie w ten sposób - nachodzi na siebie, to samo innymi oczami.
    Więcej będę w stanie powiedzieć, gdy rozkręci się akcja :))

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Bardzo nam miło. Co do narracji to jest to chyba typowa reguła blogów grupowych

      Usuń