- Jeszcze tylko wezmę jedną rzecz! -
krzyknęłam do Joe i zawróciłam do białego domu. Gdy znalazłam ramoneskę, szybko
wybiegłam na dwór. Perry włączył już silnik, a z głośników słychać było Love In Elevetor. Nie ma to jak
słuchać własnych piosenek... Podróż do Akademii w miarę nam minęła. Jaka podróż? Mogłabym
pójść pieszo. Przeszkadzały jedynie bagaże. Komu by się chciało nieść dwie
torby, wzmacniacz, gitarę i wiele innych rzeczy przez całe Sunset? Perry
wjechał na parking, zajmując miejsce najbliżej bramy. Wyszliśmy z samochodu i w
ciszy wyciągaliśmy bagaże. Wchodząc do budynku, przeczytałam ogromny napis 'Academy of Art'. Zatrzymaliśmy się przy recepcji. Joe zaczął rozmawiać
ze starszą kobietą, a ja mierzyłam wzrokiem cały korytarz. Czasami przechodziła
jakaś osoba, łaskawie obdarzając mnie spojrzeniem. Stałabym tak o wiele dłużej,
gdyby nie to, że brunet szturchnął mnie.
- Młoda, idziemy.
Twój pokój ma numer... Sto dwadzieścia pięć.
Szłam za
mężczyzną, niosąc sprzęt. Musieliśmy wjechać windą i przejść potwornie długi korytarz. Wreszcie stanęliśmy przed drzwiami. Na tabliczkach
widniał napis 'Draven', a pod spodem szlachetne 'Pixie'. Oby współlokatorka
okazała się jakąś normalną osobą. Nie mam zamiaru męczyć się cały rok. Joe
podał mi kluczyki, a ja ceremonialnie otworzyłam pokój. Pomieszczenie nie było
duże. Całe życie przebywałam w ogromnych miejscach, gdzie byłam tylko ja. A oto
mam dzielić małe mieszkanko z inną osobą, której nigdy na oczy nie widziałam.
Wujek położył bagaże i również zaczął się rozglądać.
- No, Meredith
teraz nie będzie żartów. Będziesz musiała sobie radzić sama. Żadnych wygłupów - mruknął. - Ostatni przytulas i jadę do Billie.
- Joe, i ty to
mówisz? Przez całe życie radziłam sobie sama. Okey. Pozdrów Billie ode mnie. - Przytuliłam się z brunetem, a gdy ten już wychodził, rzuciłam:
- Kiedy znów przyjedziesz? Za
tydzień? A może pojutrze?
- Mer, nie wiem
kiedy. Może zobaczymy się dopiero na święta. Musisz sobie dać radę sama.
Wypowiedział
ostanie słowa i wyszedł. Stałam na środku pokoju, nie wiedząc, co zrobić. Obok
jednego z łóżek stała walizka. Cóż. Bardziej przypominało to stary kufer. Malutka, skórzana i tylko jedna torba. Czyli ktoś przyjechał przede mną. Usiadłam na
wolnym łóżku i zaczęłam bawić się frędzlami z torebki. Co ja mam teraz zrobić?
Wstałam z łóżka. Powoli chodziłam po pokoju, oglądając wszystko po kolei.
Wszystko było nowe. Z mniejszej walizki wyciągnęłam dwa zdjęcia i położyłam na
półce nad łóżkiem. Na pierwszym byłam ja, mama i tata. Drugie było zrobione dwa
lata temu. Przedstawiało mnie i Joe stojących na pustej scenie. Oczywiście
widać kawałek palca Steven'a, który męczył się przy robieniu fotografii. Gitarę
i wzmacniacz ułożyłam na honorowym miejscu obok łóżka. Gdy ustawiałam
instrument, do pokoju weszła ciemnowłosa dziewczyna. Wyglądała na kopniętą artystkę. No, to mam pecha. Tak
liczyłam na kogoś w moim rodzaju.
- Cześć! Jestem
Demri. Będziemy razem mieszkać - powiedziała sopranem, uśmiechając się przy
tym.
- Meredith.
Rozumiem, że to twoje rzeczy.
- Tak. Zapomniałam
się rozpakować. Musiałam najpierw zobaczyć krajobraz. Tu jest tak pięknie.
- Mhmmm... Jak byś
mieszkała tu jakieś osiemnaście lat, to widok by ci się znudził.
- Nie sądzę.
Codziennie jest inny. Musisz spojrzeć tylko z dobrej strony i przyglądać
się uważnie, a zauważysz zmianę.- Patrzyłam na dziewczynę i stwierdziłam, że
może nie będzie aż tak źle.
- Spróbuję. Idę do
łazienki. Zaraz wracam.
Nie wiem, po co
mówiłam, gdzie idę. Ta tylko w odpowiedzi kiwnęła głową. Wyszłam na korytarz.
Nikogo nie było. Szłam po pustym korytarzu, szukając drzwi do łazienki.
Wreszcie trafiłam na odpowiednie. Tutaj wszystko chyba było nowoczesne. Szybko
załatwiłam potrzebę. Myjąc ręce, spojrzałam na siebie w lustro. Znów zostałam
sama. Całe życie przeżyję w samotności. Może jakbym była milsza dla hmmm....
Jak jej tam. O! Demri. Tak. Jakbym była milsza dla dziewczyny, to może nie byłabym odludkiem. Może jeszcze nic
nie stracone. Wytarłam ręce i wróciłam na korytarz. Kilka osób rozmawiało.
Przeszłam obok nich, nie zwracając uwagi na ciekawskie spojrzenie. Teraz nie było
takich osób jak ja. Najczęściej spotyka się dziewczyny z bluzkami odkrywającymi
pępek i opalonymi. Byłam wyjątkowa. Wreszcie trafiłam na numer sto dwadzieścia pięć. Gdy wróciłam, ujrzałam brunetkę siedzącą z kotem. Kotkiem. Zawsze marzyłam o zwierzaku. Tata na niego
mi nie pozwalał. Kupował mi wszystko, ale tego nie chciał. Gdy miałam piętnaście lat, dałam sobie spokój. Wtedy zaczęłam poznawać bliżej Sunset, które później
stało się dla mnie o wiele bliższe niż własny dom. Wymarzony kotek zawsze we
mnie tkwił.
- Nora, dziewczyna
mieszkająca kilka pokoi dalej, robi zapoznawczą rozmówkę przy winku.
Powiedziałam, że przyjdziemy - wzruszyła ramionami i spojrzała na mnie, oczekując reakcji.
- Wino niż
towarzystwo bardziej mnie przekonuje - burknęłam pod nosem i zaczęłam układać ubrania do szafy. Miałam być dla niej miła, siląc się więc na miły ton, zapytałam:
- To twój kot?
- Archie. Jedyna
rodzina.
- W ogóle skąd
jesteś? - zadałam kolejne pytanie, przerywając czynność i siadając na łóżku. Jeśli mamy mieszkać razem, to przydałoby się ją poznać. Może nie miała być taką nudziarą, na jaką wyglądała.
- Przyjechałam ze
Seattle - odpowiedziała, drapiąc kocisko za uchem.
- Wow! Zarąbiste
miasto! - Z zaskoczenia podskoczyłam. Przynajmniej mieszkała w zajebistym miejscu. - Ojczyzna Hendrixa, Duffa McKagana, o
Nirvanie nie wspomnę! I sama tak przyjechałaś?
- No. W sumie od
sześciu lat sama się utrzymuję. Maluję, robię różne przedmioty służące później
za scenografię w teatrach, piszę też recenzje z przedstawień, odrestaurowuję stare
rzeczy...
- Czekaj. To ile
ty masz lat? - zapytałam ciekawa. Nie wyglądała jakoś starawo, więc... Została porzucona? Uciekła z domu?
- Dwadzieścia.
- Naprawdę sama
mieszkasz?!
- Mam własne
mieszkanie. Dom sprzedali mama z ojczymem. Ale obok mieszkają ludzie w moim
wieku, z którymi żyjemy jak rodzina - powiedziała, wstając łóżka. Już miałam
zadać kolejne pytanie, gdy rzuciła wesoło:
- Chodź do
dziewczyn! Reszta pewnie też ma ciekawe historie do opowiedzenia.
Niechętnie wstałam i ruszyłam za Demri.
Podoba mi się pomysł na przeplatanie narracji właśnie w ten sposób - nachodzi na siebie, to samo innymi oczami.
OdpowiedzUsuńWięcej będę w stanie powiedzieć, gdy rozkręci się akcja :))
Bardzo nam miło. Co do narracji to jest to chyba typowa reguła blogów grupowych
Usuń