Layout by Raion

niedziela, 7 czerwca 2015

Meredith Pixie

Demri wyjechała rano, więc stwierdziłam, że sama pozałatwiam niektóre rzeczy i wracam do domu. Na święta przyjechać ma Billie z Joe. Aaron jedzie do swojej narzeczonej, a Tony do dziewczyny. Pewnie przyjadą do nas w przedostatni dzień.  Steven musi każdego odwiedzić to pewnie też wpadnie.
Spakowałam do torby tylko najpotrzebniejsze rzeczy, zamknęłam pokój na klucz i ruszyłam w stronę wyjścia. Zatrzymał mnie jednak Dominic Howard. Tak, bo mam ochotę na rozmowę z nauczycielem. Bardzo.
- Meredith. Zrobiłem kilka poprawek na wernisaż do twojej gry. Trzymaj.- mężczyzna podał mi teczkę w której były nuty oraz tekst
- Dziękuję.- mruknęłam i wzięłam do ręki rzecz.
Przed budynkiem stała Billie obok samochodu. Blondynka oparła się o pojazd, a w ręku trzymała butelkę z wodą. Gdy zobaczyła moją sylwetkę momentalnie się uśmiechnęła i powróciła z świata marzeń.
- Meredith!- krzyknęła i przytuliła. Billie wydaje się drobną kobietą ale przez te wszystkie lata spędzone z Joe stała się naprawdę twarda. - Słońce jak ja cię dawno nie widziałam. Wsiadaj do samochodu. Roger i Joe czekają. - gdy weszłyśmy do pojazdu od razu poczułam silny zapach kobiecych perfum. Od lat tych samych używanych przez Billie. Mama miała bardziej stonowane.
- Zmieniłaś samochód.- powiedziałam gdy blondynka rozpalała samochód
- Tak, tak. Bardzo mi się ten spodobał. Stary już miał swoje lata.
- Miałaś go dwa lata.- przypomniałam kobiecie otwierając torbę
- Właśnie! Oj, Meredith...Zrozum. Ten jest stworzony dla mnie. Zupełnie jakbym urodziła się dla niego.- powiedziałam skręcając w uliczkę
- Tych argumentów użyłaś przy Joe, co nie?- spojrzałam na nią z lekką uniesioną brwią
- Tak. Od razu się zgodził. Nawet się nie waż! Nie w samochodzie! - Jedną ręką prowadziła, a drugą próbowała wyrwać mi papierosa
- A jeśli otworzę okno? -zapytałam siląc się na słodki ton i robiąc szczenięce oczy
- Nie! W tej chwili to gaś! - krzyknęła
Jeśli chcesz żyć to nigdy nie sprzeciwiaj się Billie Paulette Montgomery-Perry gdy krzyczy. Nauczyłam się to na wakacjach spędzonych w Bostonie. Miał być to odpoczynek, relaks. Wyszło jednak na to, że musiałam biegać z kobietą po sklepach, na różne wystawy i na spotkania. W wakacje trwała wojna pomiędzy mną, a Billie. Zamykałam się w pokoju, a ona cudem wchodziła. Potem odkryłam, że do każdego pomieszczenia miała zapasowy klucz. Nawet do mojego prywatnego pokoju! Pamiętam gdy o tym się dowiedziałam myślałam, że zabiję ją na miejscu. Nawet wyprosić jej nie mogłam, aby dała mi chwilę spokoju. Joe jedynie patrzył na nas z uśmiechem, a ja posyłałam mu zabójcze spojrzenie. Nigdy nie zapomnę wakacji u nich. To chyba były najgorsze. Na kolejnych też przyjechałam, albo raczej byłam zmuszona do nich przyjechać.
Otworzyłam okno i wyrzuciłam papierosa. Głośno westchnęłam i oparłam głowę o siedzenie. W domu wszystko było już przygotowane. Marry przygotowała wszystko co trzeba. Byliśmy religijną rodziną tylko na papierze. W praktyce było krucho. Odkąd mamy nie ma ja z tatą daliśmy sobie święty spokój z tą całą wiarą. Szliśmy do kościoła tylko na święta ale zdążały się przypadki gdy nawet wtedy nie chodziliśmy. Często święta spędzaliśmy osobno. Specjalnie wracałam późno, gdy wszystko było już zakończone. Byłam jedynie w te święta kiedy przyjeżdżał Joe z Billie. Gdybym wtedy nie przechodziła to Billie wysłała by mnie prosto do grobu. Weszłam do domu i poczułam silny zapach dań. Zaburczało mi w brzuchu. Jaka szkoda, że dzisiaj nic nie można jeść. Jeszcze raz westchnęłam i udałam się do pokoju. Ściągnęłam z półki książkę i zaczęłam czytać. Po paru godzinach usłyszałam, że Joe, Billie i tata zaczynają się zbierać. Spojrzałam na zegarek. Jeszcze dwie godziny i idziemy do cerkwi. Zwlekłam się z łóżka i otworzyłam szafę. Wyjęłam długą czarną spódnicę i również czarną bluzkę zasłaniająca połowę brzucha. Rzuciłam ubrania na łóżko. Podeszłam do biurka i wyjęłam pudełko z agrafkami. Założyłam rzeczy i zaczęłam przypinać spódnicę do bluzki agrafkami. Gdy zakończyłam pracę uznałam, że wyszedł oczekiwany efekt. Włosy rozpuściłam i uznałam pracę za skończoną. Wyszłam z pokoju i już miałam schodzić gdy Joe złapał mnie za rękę. Pociągnął znów do mojego pokoju.
- Czyś ty oszalała? Chcesz, żeby Billie i twój ojciec na zawał umarli? Nie mówiąc już o Marry. - powiedział Joe, a ja jedynie się uśmiechnęłam.- Meredith. Masz ubrać się jak człowiek idący do kościoła, a nie na imprezę.
- Ale to jest ładne. Stonowane. Nie ma żadnych cekinów, wyzywających tekstów ani rysunków. - mruknęłam
- Meredith. Czy ty chcesz do jasnej cholery by pastor wyrzucił cię z cerkwi? Billie za taki strój cię powiesi na lampie! I jeszcze kolczyk w pępku!- gdy wykrzyknął do pokoju wszedł tata
- Co się dzieje? - zapytał, a ja zobaczyłam wysokiego mężczyznę w garniturze
- Nic. Roger nic. Rozmawiam tylko z Meredith na temat stroju. - powiedział Joe, a tata spojrzał na mnie, na chwilę wpadł w osłupienie ale od razu się opanował
- Nie jest najgorzej. - Perry posłał mu zabójcze spojrzenie, a ja zadowolona się uśmiechałam- Widziałem jej gorsze stroje. Ale M lepiej, żebyś się przebrała w jakiś odpowiedni strój jeśli nie chcemy, aby ciotka na zawał umarła.
- Dobra niech wam będzie, a teraz won mi z pokoju.- wyrzuciłam ich z pokoju i znów otworzyłam szafę
Łatwo powiedzieć ,,ubrać się w stonowany strój'' jeśli ma się taką szafę jak ja. Ściągnęłam ubranie z wielkim żalem i zrezygnowana usiadłam. Do pokoju weszła Billie i spojrzała na mnie.
- Meredith została godzina. Nie masz w co się ubrać?- zapytała,  a ja pokiwałam głową- To ciesz się, że masz taką ciotkę jak ja. Trzymaj. - zza pleców wyciągnęła czerwoną sukienkę. - Będzie ci pasować.
Podała mi ją, a ja mozolnie założyłam. Ciotka zapięła suwak i spojrzałyśmy obydwie na efekt w lustrze. Billie chwilę stała, a potem wyszła z pokoju, a raczej wybiegła. Wzruszyłam ramionami i zaczęłam szukać torebki. Gdy znalazłam ją do pokoju znów weszła kobieta. W ręku trzymała czerwoną szminkę.
- Billie...Ja się nie maluje.- powiedziałam
- A powinnaś zacząć. Każda dziewczyna w twoim wieku się maluje.
- Ja nie jestem każda. - syknęłam widząc, że zbliża się
- Wiem. Drugiej takiej jak ty nie ma. Zupełnie jak Anne. Tak samo nienawidziła kosmetyków. - powiedziała, a ja zesztywniałam.- M. To tylko usta jasne? - usiadłam na krześle, a Billie nałożyła mi na usta pomadkę.
- Na prawdę jestem taka podobna do mamy?- zapytałam cicho, a Billie w tym czasie spinała mi włosy
- Zupełnie. Macie takie same oczy, uśmiech. Anne tak samo była uparta jak ty. Walczyła o swoje, twarda sztuka. Ale tak samo jesteście delikatne. Kochała ciebie całym sercem tak samo jak twój tata.-przy tych słowach prychnęłam- Meredith. Bądź dla niego milsza. On stara się jak może. Trudno mu spojrzeć w twoje oczy bo przypominasz mu M. No gotowe.
Podniosłam się z siedzenia i założyłam buty na nogi. Na dole czekali na nas tata i Joe. Udaliśmy się do kościoła.
______________________________________________________________________________
Rano obudził mnie hasał z dołu. Zeszłam do kuchni i zobaczyłam, że tata kłóci się z Marry jeśli w ogóle można to nazwać kłótnią. Z rozbawieniem spojrzałam na Joe.
- O co poszło?- zapytałam
- Kłóca się o zapiekankę. Marry robi według rodzinnego przepisu Rogera, a on ciągle zmienia jej skłądniki. -wytłumaczył spokojnie przy tym popijając kawę.
- A Billie?
- Poszła święcić.
Wziełam ze stołu banana i udałam się do pokoju słysząc, że dzwoni mój telefon. Na wyświetlaczu wyskoczyło mi zdjęcie Effy. Zaciekawiona odebrałam.
- Will ze mną zerwał.-wypaliła od razu, a ja zaskoczona nie wiedziałam co odpowiedzieć
- Yy.. Że co?
- Po prostu zerwał. - usłyszałam szloch dziewczyny.
- Za 15 minut u ciebie będę.- powiedziałam i rozłączyłam się szybko.
Tak jak obiecałam zjawiłam się pod domem Effy. Musiałam pożyć samochód taty, aby szybko się dostać. Otworzyła mi zapłakana dziewczyna która od razu rzuciła mi się w ramiona. Poszłyśmy do jej pokoju. Wiedziałam, że nie ma rodziców Effy. Mało kiedy byli w domu. Tata Effy rozwiódł się z jej matką, a ona często przebywała poza domem spotykając się z nowymi kandydatami na mężami jak to sama określała. Siedziałyśmy same w pokoju.
Jak się okazało Will znalazł sobie inną dziewczynę, a Efyy opłakuje stratę. Siedziałyśmy w pokoju, a wróciłam do domu długo po północy. Od razu rzuciłam się na łózko.
______________________________________________________________________________
Rano poszliśmy na nabożeństwo które jak zwykle się przedłużyło. Powinno trwać dwie godziny ale drogie panie musiały śpiewać jeszcze kilka kolejnych pieśni. Gdy mieliśmy wychodzić zaczął rozmawiać z nami pastor Woullard. Znał się on  z tatą, więc musieliśmy dłużej zostać. W dzieciństwie razem chodzili do szkoły. Dzień minął w miarę spokojnie. Kolejny dzień dopiero był problemem gdyż do domu przyjechał Steven, Aaron i Tony. Oczywiście Steven musiał zrobić największe zamieszanie.

1 komentarz:

  1. Wreszcie ktoś coś na temat! Może to popchnie reszte do pisania o świętach...
    Co do rozdziału to...Meredith mnie cholernie intryguje, a ty perfidnie to wykorzystujesz i piszesz tak, że niby dużo pokazuje sie charakteru M. Ale ja nadal nie wiem co o niej myśleć. W sensie to chyba dobrze, bo panna Pixie jest istnie ciekawa postacią. A szczególnie jest stosunki z...innymi.

    OdpowiedzUsuń