Kilka ostatnich dni minęły na unikaniu
ludzi. Rozmawiałam jedynie z Demri. No cóż... Nie miałam wyboru. Od Draven nie
da się odizolować. Ten pomysł z balem jest komiczny. Dziewczyny założą kiecki,
kolesie jakieś graniaki, wszystko sztuczne. Boże, ile to razy byłam na takim
czymś. Od dwóch lat na takie zabawy nie chodzę. Po prostu znudziło m się to. Za
każdym razem jest to samo. Jakieś wykwintne jedzenia, alkohol, muzyka (zapewne
nie taka, jaką lubię) i ta cholerna sztuczność. Steven oczywiście dzwonił tylko
po to, aby chwalić się występami, nowymi rzeczami i innymi duperelami. Kilka
razy myślałam nad zmianą numeru, nawet Joe to popierał, ale zawsze Tyler
wyczuwał nasz spisek. Tata dzwonił regularnie, czasami do niego wpadałam, a Joe
jak to z Joe. Szczerze rozmawialiśmy. New York, a L.A. tak daleko od siebie się
znajdują.
Usiadłam na łóżku
i zaczęłam brzdąkać na gitarze. Często robiłam ludziom na złość i darłam
struny, że głowa bolała, a Demri doprowadzało to do szału. O wilku mowa. Weszła
cała w skowronkach do pokoju i rzuciła się na łóżko.
- Co znowu? Twój
ukochany nauczyciel kazał ci się męczyć kolejną godzinę? - zapytałam ze
zrezygnowaniem. Nie rozumiałam myślenia brunetki.
- Lekcje z nim to
żadne męki. I nie. Fajny będzie ten bal, co nie? - Spojrzała na mnie, a ja
zaczęłam przygrywać melodię, którą nie dawno ułożyłam.
- Jak dla kogo... -
mruknęłam i całą swoją uwagę skupiłam na gitarze, dobrze wiedziałam, że Draven
bacznie się mi przyglądała.
- Mer... Nie mów,
że nie idziesz.
Ja tylko wzruszam ramionami, a włosy
zasłoniły mi twarz
- No, nie! Tak nie może być! Każdy idzie!
- Wymierzyła we mnie oskarżycielsko palec i rozzłoszczona patrzyła, jeśli w
ogóle można nazwać ten wzrok złym.
- Mogę napić się w
każdym klubie i przy okazji potańczyć - powiedziałam i odstawiłam gitarę na
stojak.
- Podobne mówiłaś
w pierwszy dzień naszego przyjazdu, a jednak było fajnie.
- Demri. Zrozum.
Ja tam się nie wybieram - powiedziałam stanowczo. Wstałam z łóżka i skierowałam
się w stronę drzwi. Wychodząc z pokoju, usłyszałam głośne...
- Ja tak szybko się nie poddaje!
Brunetka tym mnie
rozbawiła. Roześmiana zamknęłam drzwi. Nogi poniosły mnie do restauracji.
Usiadłam wygodnie zamówiłam sok. Wszystkie twarze były mi obce. Jak
to możliwe, że ograniczyłam się do tylko kilku osób? Chwila. Ograniczyłam się
do jednej - Demri. Jako jedyna nie działała mi na nerwy w takim stopniu
jak reszta. Okey.. Nie znam dziewczyn, ale nie jestem jakaś chętna do bliższego
poznania. Już miałam wyciągnąć papierosa, gdy... Czy tu można palić?
Rozejrzałam się po sali. Nic. Nikt nie miał w ręku fajki. Walić to. Wyciągnęłam
i zapaliłam. Zadowolona rozsiadłam się na krześle, popijając sok.
Piękno w jakim
byłam, przerwała kobieta, która miała problemy do mojego papierosa. Hej! Jeden
papieros nikomu jeszcze nic nie zrobił. Żadne argumenty na babsztyla nie
działały. Wściekła wyszłam z restauracji i skierowałam się na plażę. Chyba tam
można palić... A może znowu jakiś ekolog się znajdzie.
Żadnego ratownika
natury nie było, tylko Howard. Uśmiechnięty podszedł do mnie i wyciągnął
również papierosa. Staliśmy w ciszy, każde wciągając i wydmuchując dym. Morze w
nocy jest cholernie piękne. Patrzyłam w kierunku małej łódki, która dryfowała w
oddali. Dominic nie mógł się powstrzymać, musiał się odezwać.
- Dawno nie
widziałem cię na zajęciach - powiedział, a ja głośno westchnęłam.
- Miałam dużo
zajęć. Na kolejnych zajęciach powinnam się pojawić - mruknęłam, rzucając
resztę na piasek i przydepnęłam butem.
- Powinnam? - Spojrzał
na mnie z uniesionymi brwiami. - Musisz. Jak będziesz tak olewać to nie zdasz.
- Trudno się mówi.
Nie zdam. Wielkie coś. Jak nie zdam nic strasznego się nie stanie. Akademia się
nie zawali. - Wzdrygnęłam się, gdy poczułam na ramionach wiatr.
- Może się nie
zawali, ale jakbyś zdała, to poszłabyś krok do przodu, a nie stała w miejscu.
A teraz wracaj do budynku. Widzę, że ci zimno. - Szybko zmierzył mnie
wzrokiem.
- A ty?
- Ja też zwracam. No, zmykaj. Bo zachorujesz.
Kolejny uczeń nie będzie przez ze mnie chory - powiedział, a ja roześmiałam się
na głos.
- Kolejny? -
zapytałam, a Howard wygiął usta w łuk.
- Nieważne. Powiem tylko, że pływanie w
morzu, w zimę gdy jest chłodno nie jest dobrym pomysł. Nawet myśląc, że przez
to się zahartujesz - powiedział, a na końcu roześmiał się. Ja tylko odwróciłam
się i zaczęłam śmiać się.
- Widzimy się na
zajęciach! - krzyknął, gdy już odeszłam kilka kroków.
Wchodzę rano na bloga, a tu taka niespodzianka! :D Pięknie, Evka! I tak! Czyli coś na co czekałam. Meredith i jej rozmyślania na temat balu hehe Komiczny xD Już sobie wyobraziłam jej zdegustowaną minę. Ale fakt – od Demri nie da się odizolować. Czy to dobrze czy źle? Hm? Wgl jestem ciekawa jak pójdą sprawy z ojcem Pixie. No, bo w sumie bliższą dla niej rodziną jest Joe i Steven z tego co wynika w postach. Haha Meredith ma widocznie dość wiecznie zadowolonej Draven i mała czarna oczywiście musiała zapytać o bal. Hahah biedna Pixie. Czasem mi jej tak żal xD Siedzi w pokoju z tym hipisem i cierpi. No i pięknie. Wgl kompletnie zapomniałam o Georgie ;D Biedaczek. Heh rozdział pupcio. Bardzo przyjemny, jednak chciałabym poczytać trochę dłużej ;)
OdpowiedzUsuńNawet nie licz na dłuższy ;)) Demri to światełko dla każdej postacie. Wkurwia czasami ale bez niej smutno jest. Joe jak ojciec chrzestny, a Steven...jak dobry wujek który upije się na weselu xDD
Usuń