Layout by Raion

piątek, 22 maja 2015

Meredith Pixie

Kilka ostatnich dni minęły na unikaniu ludzi. Rozmawiałam jedynie z Demri. No cóż... Nie miałam wyboru. Od Draven nie da się odizolować. Ten pomysł z balem jest komiczny. Dziewczyny założą kiecki, kolesie jakieś graniaki, wszystko sztuczne. Boże, ile to razy byłam na takim czymś. Od dwóch lat na takie zabawy nie chodzę. Po prostu znudziło m się to. Za każdym razem jest to samo. Jakieś wykwintne jedzenia, alkohol, muzyka (zapewne nie taka, jaką lubię) i ta cholerna sztuczność. Steven oczywiście dzwonił tylko po to, aby chwalić się występami, nowymi rzeczami i innymi duperelami. Kilka razy myślałam nad zmianą numeru, nawet Joe to popierał, ale zawsze Tyler wyczuwał nasz spisek. Tata dzwonił regularnie, czasami do niego wpadałam, a Joe jak to z Joe. Szczerze rozmawialiśmy. New York, a L.A. tak daleko od siebie się znajdują.

Usiadłam na łóżku i zaczęłam brzdąkać na gitarze. Często robiłam ludziom na złość i darłam struny, że głowa bolała, a Demri doprowadzało to do szału. O wilku mowa. Weszła cała w skowronkach do pokoju i rzuciła się na łóżko.

- Co znowu? Twój ukochany nauczyciel kazał ci się męczyć kolejną godzinę? - zapytałam ze zrezygnowaniem. Nie rozumiałam myślenia brunetki.

- Lekcje z nim to żadne męki. I nie. Fajny będzie ten bal, co nie? - Spojrzała na mnie, a ja zaczęłam przygrywać melodię, którą nie dawno ułożyłam.

- Jak dla kogo... - mruknęłam i całą swoją uwagę skupiłam na gitarze, dobrze wiedziałam, że Draven bacznie się mi przyglądała.

- Mer... Nie mów, że nie idziesz.

Ja tylko wzruszam ramionami, a włosy zasłoniły mi twarz

- No, nie! Tak nie może być! Każdy idzie! - Wymierzyła we mnie oskarżycielsko palec i rozzłoszczona patrzyła, jeśli w ogóle można nazwać ten wzrok złym.

- Mogę napić się w każdym klubie i przy okazji potańczyć - powiedziałam i odstawiłam gitarę na stojak.

- Podobne mówiłaś w pierwszy dzień naszego przyjazdu,  a jednak było fajnie.

- Demri. Zrozum. Ja tam się nie wybieram - powiedziałam stanowczo. Wstałam z łóżka i skierowałam się w stronę drzwi. Wychodząc z pokoju, usłyszałam głośne...

- Ja tak szybko się nie poddaje!


Brunetka tym mnie rozbawiła. Roześmiana zamknęłam drzwi. Nogi poniosły mnie do restauracji.  Usiadłam wygodnie  zamówiłam sok. Wszystkie twarze były mi obce. Jak to możliwe, że ograniczyłam się do tylko kilku osób? Chwila. Ograniczyłam się do jednej - Demri. Jako jedyna nie działała  mi na nerwy w takim stopniu jak reszta. Okey.. Nie znam dziewczyn, ale nie jestem jakaś chętna do bliższego poznania. Już miałam wyciągnąć papierosa, gdy... Czy tu można palić? Rozejrzałam się po sali. Nic. Nikt nie miał w ręku fajki. Walić to. Wyciągnęłam i zapaliłam. Zadowolona rozsiadłam się na krześle, popijając sok.


Piękno w jakim byłam, przerwała kobieta, która miała problemy do mojego papierosa. Hej! Jeden papieros nikomu jeszcze nic nie zrobił. Żadne argumenty na babsztyla nie działały. Wściekła wyszłam z restauracji i skierowałam się na plażę. Chyba tam można palić... A może znowu jakiś ekolog się znajdzie.

Żadnego ratownika natury nie było, tylko Howard. Uśmiechnięty podszedł do mnie  i wyciągnął również papierosa. Staliśmy w ciszy, każde wciągając i wydmuchując dym. Morze w nocy jest cholernie piękne. Patrzyłam w kierunku małej łódki, która dryfowała w oddali. Dominic nie mógł się powstrzymać, musiał się odezwać.

- Dawno  nie widziałem cię na zajęciach - powiedział, a ja głośno westchnęłam.

- Miałam dużo zajęć.  Na kolejnych zajęciach powinnam się pojawić - mruknęłam, rzucając resztę na piasek i przydepnęłam butem.

- Powinnam? - Spojrzał na mnie z uniesionymi brwiami. - Musisz. Jak będziesz tak olewać to nie zdasz.

- Trudno się mówi. Nie zdam. Wielkie coś. Jak nie zdam nic strasznego się nie stanie. Akademia się nie zawali. - Wzdrygnęłam się, gdy poczułam na ramionach wiatr.

- Może się nie zawali, ale jakbyś zdała, to poszłabyś krok do przodu, a nie stała w miejscu.  A teraz wracaj do budynku. Widzę, że ci zimno. - Szybko zmierzył mnie wzrokiem.

- A ty?

- Ja też zwracam. No, zmykaj. Bo zachorujesz. Kolejny uczeń nie będzie przez ze mnie chory - powiedział, a ja roześmiałam się na głos.

- Kolejny? - zapytałam, a Howard wygiął usta w łuk.

- Nieważne. Powiem tylko, że pływanie w morzu, w zimę gdy jest chłodno nie jest dobrym pomysł. Nawet myśląc, że przez to się zahartujesz - powiedział, a na końcu roześmiał się. Ja tylko odwróciłam się i zaczęłam śmiać się.


- Widzimy się na zajęciach! - krzyknął, gdy już odeszłam kilka kroków.

2 komentarze:

  1. Wchodzę rano na bloga, a tu taka niespodzianka! :D Pięknie, Evka! I tak! Czyli coś na co czekałam. Meredith i jej rozmyślania na temat balu hehe Komiczny xD Już sobie wyobraziłam jej zdegustowaną minę. Ale fakt – od Demri nie da się odizolować. Czy to dobrze czy źle? Hm? Wgl jestem ciekawa jak pójdą sprawy z ojcem Pixie. No, bo w sumie bliższą dla niej rodziną jest Joe i Steven z tego co wynika w postach. Haha Meredith ma widocznie dość wiecznie zadowolonej Draven i mała czarna oczywiście musiała zapytać o bal. Hahah biedna Pixie. Czasem mi jej tak żal xD Siedzi w pokoju z tym hipisem i cierpi. No i pięknie. Wgl kompletnie zapomniałam o Georgie ;D Biedaczek. Heh rozdział pupcio. Bardzo przyjemny, jednak chciałabym poczytać trochę dłużej ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nawet nie licz na dłuższy ;)) Demri to światełko dla każdej postacie. Wkurwia czasami ale bez niej smutno jest. Joe jak ojciec chrzestny, a Steven...jak dobry wujek który upije się na weselu xDD

      Usuń