Męskie grono (a dokładnie dwóch osobników)
poznane przeze mnie, nie zachwyciło mnie. Waits działał mi na nerwy od samego
początku. Jak Demri może z nim wytrzymywać?! Kolejny to Briggs. Na początku
wydawał się okey. Kolega do wypicia. Pff... To chyba proste, że zależy mi na
Draven. Dziewczyna wydaje się być delikatna, łatwo ją zranić. Nie chcę, żeby
była smutna. Właśnie o tym myślałam, wracając z zajęć aktorskich. Dwugodzinne
słuchanie na temat odpowiedniej dykcji i układu ciała jest męczące. Właśnie
kierowałam się do domu, a potem na plażę. Idealny pomysł. Z pokoju zabrałam koc
i książkę. Na plaży nie było nikogo. Zadowolona z ciszy (jeśli można tak to
nazwać, gdy jest słyszalny gwar ulicy) położyłam się na kocu. Otworzyłam
książkę i oczywiście jakżeby inaczej zadzwonił telefon. Szybko go wyciągnęłam z
chęcią zabicia tej osoby. Na wyświetlaczu napisane było Eric.
- Hej! Wpadasz do
nas? Organizujemy małą domówkę - wypalił chłopak, nie racząc się przywitać.
- Chłopie. Jest dopiero dziesiąta rano. Ty
już ogarniasz imprezę?
- No tak. Przyjdź do nas o osiemnastej.
Dokładnie do domu Effie - powiedział, a ja głupio uśmiechałam się do morza.
- Eric, nie
mogę...
Nie wiedziałam, dlaczego to powiedziałam.
Mogę. Mogę tam iść i zabawiać się z nimi. Kiedyś bym nigdy nie odmówiła.
Rozłączyłam się, nie czekając na odpowiedź chłopaka. Spojrzałam na telefon i
odłożyłam do torby. Otworzyłam książkę na stronie 202 i powróciłam do czytania.
Ciągle jednak zerkałam na torbę, w której znajdowało się owe urządzenie
elektryczne. Nie. Wyciągnęłam telefon wystukałam wiadomość.
Będę o 19 ale
mogę się spóźnić.
Eric nic nie
odpisał, ale wiedziałam, że się cieszy. Pewnie powiedział to reszcie, która
kazała mu zadzwonić. Dziwne jest to, że Effie nie zadzwoniła. Przed Akademią
moja najlepsza przyjaciółka. Odkąd jestem tutaj, nie odezwała się choć
obiecywała, że będzie. Nie jestem tu jakoś długo, ale kawałek czasu jest.
Kiedyś byłyśmy nie rozłączne. Wtedy dotarło do mnie, że ja również o niej
zapomniałam. Nie tylko o niej ale także o całej reszcie, Joe, tacie. Chodź tego
ostatniego mogłabym nie liczyć. Pewnie jeszcze nie zauważył mojej nie
obecności.
Jeśli nie pójdę na
sekcję rockową chyba nic się nie stanie. I tak omijałam większość zajęć. Z
różnych przyczyn. Większość to było lenistwo lub hmmm...lenistwo.
Wiedząc, że już
nic nie przeczytam, zebrałam wszystkie rzeczy i ruszyłam w stronę budynku.
Spojrzałam na wyświetlacz 12:30. Chwila. Czyżbym tak długo tam siedziała?
Zaczęłam biec. Nie mogłam się spóźnić.
- Kurwa! Złaź
kretynie nie widzisz, że się śpieszę? - krzyknęłam na jakąś łajzę, która weszła
mi na drogę
Przyznaje nie należę do
najkulturalniejszych osób. Cóż... Dobrych manier z domu nie wyniosłam. Z jakiego
w ogóle domu? Jak z Susnet można wynieść dobre maniery? Wbiegłam do pokoju.
Nikogo nie było, nie licząc kota. Rzuciłam wszystko na łóżko i przejrzałam się
w lustrze. Nie jest najgorzej. Zwinnym ruchem związałam włosy i pobiegłam w
stronę sali. Nie obyło się oczywiście w międzyczasie bez wyzwisk skierowanych
do osób stojących na mojej drodze. Gdy weszłam do sali wszyscy już byli. Dona
spojrzała na mnie i lekko się uśmiechnęła.
- Pannna Pixie, proszę zamknąć drzwi i
zająć miejsce. Również mogłaby pani spóźniając się wejść ciszej, nie zwracając
uwagi pozostałych. No, wracamy do pracy!
Spojrzałam
zdziwiona na kobietę, ale uczyniłam co kazała. Wzięłam potrzebne rzeczy i
wróciłam do mojej ulubionej czynności. Jak zawsze te dwie godziny minęły mi
bardzo szybko. Również jak zawsze zostałam sama z Doną, której pomogłam
uporządkować salę.
- Co taka cicha
dzisiaj, Meredith? - zapytała brunetka, uśmiechając się do mnie.
- Myślałam, że
jest pani na mnie zła. - Kobieta spojrzała na mnie zdziwiona. - No za to, że
się spóźniłam i głośno weszłam.
- A! To! Nie
przejmuj się. Musiałam być surowa, bo każdemu by się wydawało, że może się
spóźnić i wchodzić robiąc wielkie zamieszanie. Wszystko musi mieć ład i
porządek. Czekaj! Ten obraz mi daj. Kupiłam go dzisiaj i zabieram do domu.
Piękny prawda? - Patrzyła na obraz zafascynowanym wzrokiem.
- Tak, piękny.
Przepraszam bardzo, ale muszę już biec. Już zaczęły się zajęcia ze śpiewa.
Przepraszam.
- Ależ nic się nie
dzieje. Dzisiaj Meredith masz zabiegany dzień rozumiem. - Ja tylko twierdząco pokiwałam głową. - No co
tak stoisz? Leć na zajęcia.
- Do widzenia!
I już biegłam w podskokach do kolejnej
sali. Gdy stanęłam przed drzwiami, usłyszałam głos profesora. Spóźniłam się.
Znowu. Nie było aż tak źle. Nikt mi nie zwrócił uwagi, że się spóźniłam, ale na
wszelki wypadek miałam wymówkę, że Dona mnie zatrzymała. Spojrzałam na zegarek
18:19. Leniwie wstałam od stolika i zebrałam wszystkie rzeczy, które na nim
były. Wypiłam ostatni łyk lemoniady i skierowałam się do pokoju. Zupełnie
odechciało mi się tej całej domówki. Ale obiecałam. Weszłam do pokoju, w którym
siedziała Demri z kotem na kolanach. Ten to miał dobrze. Cały dzień w
pokoju, nic nie robił i jeszcze otrzymywał pieszczoty. Luksus. Rzuciłam torbę
na łóżko i skierowałam się w stronę szafy. Draven spojrzała na mnie, ale szybko
powróciła do wcześniejszego zajęcia. Wyciągnęłam czarną skórzaną spódnice i
bluzkę, którą sama utworzyłam z innej bluzki. Nożyczki, igła i nić. No i jeszcze
agrafki, żeby gdzieniegdzie spiąć. Zrzuciłam wcześniejsze ciuchy i założyłam nowe.
Rozpięłam tylko włosy i już byłam gotowa.
- Idziesz gdzieś? - zapytała dziewczyna
spoglądając na mnie
- Do znajomych. Wrócę po północy -
mruknęłam, jednocześnie wiążąc trampki.
Już jest 18:40.
Spóźnię się. To jest pewne. Złapałam kurtkę oraz torbę i wyszłam z pokoju,
kierując się w stronę wyjścia. Na dworze było ciepło. W sumie prawie przez cały
czas w L.A. jest ciepło. Chyba nie jest stąd daleko do Melrose Ave. W dość
szybkim czasie jak na to miasto znalazłam taksówkę. Stanęłam przed małym
domkiem i od razu zrobiło mi się ciepło. To tutaj spędziłam większość czasu.
Słychać było gwar i głośną muzykę dobiegającą z domu. Drzwi otworzył mi Michael,
który już był pijany. Ledwo się zaczęło, a on już chodził slalomem.
- Mer! Kochana
jesteś! Już obstawialiśmy czy przyjdziesz, czy nie.
- Jak widać
przyszłam. Gdzie jest Will, Eric czy Effie? - zapytałam, bo interesowały mnie
najbardziej te trzy osoby.
- Tam gdzieś
poszli. Nie wiem.
Ominęłam chłopaka, a w środku uderzył mnie
zapach alkoholu oraz papierosów. Dawno nie czułam takiej mieszanki. Było dość
ciemno, ale znałam dom na pamięć, więc bez problemu trafiłam do kuchni, w
której był Eric.
- Meredith! Jak
się cieszę, że cię widzę. - Chłopak mnie przytulił, a następnie podał butelkę z
piwem.
- Ja ciebie też.
Tak w ogóle nie spodziewałam się żadnego zaproszenia.
- Jakby się odbyło
bez ciebie? Chodź, poznam cię z pewną dziewczyną. - Spojrzałam wesoło na bruneta, otwierając
butelkę.
- Rozumiem twoja
nowa dziewczyna.
- No tak... Fajna jest. Na pewno ją
polubisz. Zawiera wszystko co chcę u dziewczyny.
- Yhym.. Tak samo mówiłeś o Elizabeth,
Marie, Michelle i tej brunetce... Jak ona się nazywała.. Wiem! Clara. Ta to
dopiero była.
- Z tamtymi nie
wypaliło. Chodź lepiej ją poznasz, a nie oceniasz, jeśli jej nie znasz.
Tak, więc poznałam Mirandę, od której
zalatuje pustą idiotką, ale przeżyje się. Poznałam kilka nowych osób, a starzy
znajomi za każdym razem, gdy mnie widzieli zaczęli mnie przytulać. Kurdę. Mieszkamy
w tym samym mieście, a zachowują się jakbym przyjechała z drugiego końca
świata. Wreszcie zauważyłam Effie, która zachowywała się dość spięcie w moim
towarzystwie.
- Eff, powiedz. -
Spojrzałam na nią, a ta uniknęła mojego wzroku.
- Ale co mam
mówić?
- O co chodzi. Widzę, że dziwnie się
zachowujesz.
- Chodź.
Wyszłyśmy na podwórko, które było już
naśmiecone. Niechętnie spojrzałam na to wszystko. Jak ona to później ogarnie?
Stanęłyśmy pod drzewem.
- Mer, musisz coś
wiedzieć. Ja i Will jesteśmy razem. Rozumiem, że nie powiedzieliście sobie
ostateczne nie czy koniec, ale tak jakoś wyszło... - Wreszcie na mnie spojrzała.
- Co ty. Ja już mam
kogoś. Poznałam go w akademii. - Sama nie wierzyłam w to co mówiłam.
- To super. Chodź pewnie już ktoś cię
szuka. Jesteś najważniejsza na dzisiejszym przyjęciu.
Szłam do domu
oszołomiona. Czy to przez ten alkohol, a może przez emocje, albo przez zazdrość
o Willa. Nie wiedziałam dlaczego to powiedziałam. Przecież ja nikogo nie mam!
Ja odstraszam płeć przeciwną i okazuje się, kolesie są wrogo nastawieni do
mojej osoby, aby o tym zapomnieć piłam jak najwięcej.
Tak wyszło, że
zamiast o północy wróciłam o czwartej, robiąc hałas. Tak przynajmniej mówi
Demri. Jak szłam, wpadłam na kogoś, bo Draven mówiła, że później przez dobre
piętnaście minut przeklinałam tę osobę. Ale kto to był, nie wie żadna z nas. A
ja zostałam bez wspomnień z nocy.
No i czad! Czyli Evie w swoim żywiole ;D Imprezka, alkohol i faceci. Jestem ciekawa, jak to się dalej potoczy. Trochę smutno będzie, jeśli zerwie kontakt z najlepszą przyjaciółką. Na dole 18stka, a ja sb siedzę i czytam posty ;D no, cóż. Nie moje klimaty heh Wgl zapomniałam, że Mer też chodzi na malarstwo. No, proszę proszę. Fajnie :D Lekki, przyjemny rozdział. I widzę, że o wiele dłuższy niż jego poprzednicy ;)
OdpowiedzUsuńPerry za stara na takie klimaty xDD miałam wenę to jak zaczełam, to skończyć nie mogłam ;) z Effi zobaczymy jak będzie. Dziękuje ;D
UsuńNo nieźle się dzieje. Pisz tylko więcej. Właściwie, wiem, że długi, ale mnie tak mnie wciągnęło, że mam niedosyt. Serio. To się tak super czytało. U mnie też imprezka. Rodzice Waitsa słuchają :3 (Nie, Nie Jessy'ego. A ja próbuję coś skrobać do soundtracku z Inside Llywyln Davis. Ale będzie dopiero jutro
OdpowiedzUsuńTeraz będę dodawała szybciej gdyż mam dużo pomysłów na Meredith. Dziękuje ;)
Usuń