Layout by Raion

sobota, 9 maja 2015

Meredith Pixie

Męskie grono (a dokładnie dwóch osobników) poznane przeze mnie, nie zachwyciło mnie. Waits działał mi na nerwy od samego początku. Jak Demri może z nim wytrzymywać?! Kolejny to Briggs. Na początku wydawał się okey. Kolega do wypicia. Pff... To chyba proste, że zależy mi na Draven. Dziewczyna wydaje się być delikatna, łatwo ją zranić. Nie chcę, żeby była smutna. Właśnie o tym myślałam, wracając z zajęć aktorskich. Dwugodzinne słuchanie na temat odpowiedniej dykcji i układu ciała jest męczące. Właśnie kierowałam się do domu, a potem na plażę. Idealny pomysł. Z pokoju zabrałam koc i książkę. Na plaży nie było nikogo. Zadowolona z ciszy (jeśli można tak to nazwać, gdy jest słyszalny gwar ulicy) położyłam się na kocu. Otworzyłam książkę i oczywiście jakżeby inaczej zadzwonił telefon. Szybko go wyciągnęłam z chęcią zabicia tej osoby. Na wyświetlaczu napisane było Eric.

- Hej! Wpadasz do nas? Organizujemy małą domówkę - wypalił chłopak, nie racząc się przywitać.

- Chłopie. Jest dopiero dziesiąta rano. Ty już ogarniasz imprezę?

- No tak. Przyjdź do nas o osiemnastej. Dokładnie do domu Effie - powiedział, a ja głupio uśmiechałam się do morza.

- Eric, nie mogę...

Nie wiedziałam, dlaczego to powiedziałam. Mogę. Mogę tam iść i zabawiać się z nimi. Kiedyś bym nigdy nie odmówiła. Rozłączyłam się, nie czekając na odpowiedź chłopaka. Spojrzałam na telefon i odłożyłam do torby. Otworzyłam książkę na stronie 202 i powróciłam do czytania. Ciągle jednak zerkałam na torbę, w której znajdowało się owe urządzenie elektryczne. Nie. Wyciągnęłam telefon  wystukałam wiadomość.

Będę o 19 ale mogę się spóźnić.

Eric nic nie odpisał, ale wiedziałam, że się cieszy. Pewnie powiedział to reszcie, która kazała mu zadzwonić. Dziwne jest to, że Effie nie zadzwoniła. Przed Akademią moja najlepsza przyjaciółka. Odkąd jestem tutaj, nie odezwała się choć obiecywała, że będzie. Nie jestem tu jakoś długo, ale kawałek czasu jest. Kiedyś byłyśmy nie rozłączne. Wtedy dotarło do mnie, że ja również o niej zapomniałam. Nie tylko o niej ale także o całej reszcie, Joe, tacie. Chodź tego ostatniego mogłabym nie liczyć. Pewnie jeszcze nie zauważył mojej nie obecności.

Jeśli nie pójdę na sekcję rockową chyba nic się nie stanie. I tak omijałam większość zajęć. Z różnych przyczyn. Większość to było lenistwo lub hmmm...lenistwo.

Wiedząc, że już nic nie przeczytam, zebrałam wszystkie rzeczy i ruszyłam w stronę budynku. Spojrzałam na wyświetlacz 12:30. Chwila. Czyżbym tak długo tam siedziała? Zaczęłam biec. Nie mogłam się spóźnić.

- Kurwa! Złaź kretynie nie widzisz, że się śpieszę? - krzyknęłam na jakąś łajzę, która weszła mi na drogę

Przyznaje nie należę do najkulturalniejszych osób. Cóż... Dobrych manier z domu nie wyniosłam. Z jakiego w ogóle domu? Jak z Susnet można wynieść dobre maniery? Wbiegłam do pokoju. Nikogo nie było, nie licząc kota. Rzuciłam wszystko na łóżko i przejrzałam się w lustrze. Nie jest najgorzej. Zwinnym ruchem związałam włosy i pobiegłam w stronę sali. Nie obyło się oczywiście w międzyczasie bez wyzwisk skierowanych do osób stojących na mojej drodze. Gdy weszłam do sali wszyscy już byli. Dona spojrzała na mnie i lekko się uśmiechnęła.

- Pannna Pixie, proszę zamknąć drzwi i zająć miejsce. Również mogłaby pani spóźniając się wejść ciszej, nie zwracając uwagi pozostałych. No, wracamy do pracy!

Spojrzałam zdziwiona na kobietę, ale uczyniłam co kazała. Wzięłam potrzebne rzeczy i wróciłam do mojej ulubionej czynności. Jak zawsze te dwie godziny minęły mi bardzo szybko. Również jak zawsze zostałam sama z Doną, której pomogłam uporządkować salę.

- Co taka cicha dzisiaj, Meredith? - zapytała brunetka, uśmiechając się do mnie.

- Myślałam, że jest pani na mnie zła. - Kobieta spojrzała na mnie zdziwiona. - No za to, że się spóźniłam i głośno weszłam.

- A! To! Nie przejmuj się. Musiałam być surowa, bo każdemu by się wydawało, że może się spóźnić i wchodzić robiąc wielkie zamieszanie. Wszystko musi mieć ład i porządek. Czekaj! Ten obraz mi daj. Kupiłam go dzisiaj i zabieram do domu. Piękny prawda? - Patrzyła na obraz zafascynowanym wzrokiem.

- Tak, piękny. Przepraszam bardzo, ale muszę już biec. Już zaczęły się zajęcia ze śpiewa. Przepraszam.

- Ależ nic się nie dzieje. Dzisiaj Meredith masz zabiegany dzień rozumiem. -  Ja tylko twierdząco pokiwałam głową. - No co tak stoisz? Leć na zajęcia.

- Do widzenia!

I już biegłam w podskokach do kolejnej sali. Gdy stanęłam przed drzwiami, usłyszałam głos profesora. Spóźniłam się. Znowu. Nie było aż tak źle. Nikt mi nie zwrócił uwagi, że się spóźniłam, ale na wszelki wypadek miałam wymówkę, że Dona mnie zatrzymała. Spojrzałam na zegarek 18:19. Leniwie wstałam od stolika i zebrałam wszystkie rzeczy, które na nim były. Wypiłam ostatni łyk lemoniady i skierowałam się do pokoju. Zupełnie odechciało mi się tej całej domówki. Ale obiecałam. Weszłam do pokoju, w którym siedziała Demri z kotem na kolanach. Ten  to miał dobrze. Cały dzień w pokoju, nic nie robił i jeszcze otrzymywał pieszczoty. Luksus. Rzuciłam torbę na łóżko i skierowałam się w stronę szafy. Draven spojrzała na mnie, ale szybko powróciła do wcześniejszego zajęcia. Wyciągnęłam czarną skórzaną spódnice i bluzkę, którą sama utworzyłam z innej bluzki. Nożyczki, igła i nić. No i jeszcze agrafki, żeby gdzieniegdzie spiąć. Zrzuciłam wcześniejsze ciuchy i założyłam nowe. Rozpięłam tylko włosy i już byłam gotowa.

- Idziesz gdzieś? - zapytała dziewczyna spoglądając na mnie

- Do znajomych. Wrócę po północy - mruknęłam, jednocześnie wiążąc trampki.

Już jest 18:40. Spóźnię się. To jest pewne. Złapałam kurtkę oraz torbę i wyszłam z pokoju, kierując się w stronę wyjścia. Na dworze było ciepło. W sumie prawie przez cały czas w L.A. jest ciepło. Chyba nie jest stąd daleko do Melrose Ave. W dość szybkim czasie jak na to miasto znalazłam taksówkę. Stanęłam przed małym domkiem i od razu zrobiło mi się ciepło. To tutaj spędziłam większość czasu. Słychać było gwar i głośną muzykę dobiegającą z domu. Drzwi otworzył mi Michael, który już był pijany. Ledwo się zaczęło, a on już chodził slalomem.

- Mer! Kochana jesteś! Już obstawialiśmy czy przyjdziesz, czy nie.

- Jak widać przyszłam. Gdzie jest Will, Eric czy Effie? - zapytałam, bo interesowały mnie najbardziej te trzy osoby.

- Tam gdzieś poszli. Nie wiem.

Ominęłam chłopaka, a w środku uderzył mnie zapach alkoholu oraz papierosów. Dawno nie czułam takiej mieszanki. Było dość ciemno, ale znałam dom na pamięć, więc bez problemu trafiłam do kuchni, w której był Eric.

- Meredith! Jak się cieszę, że cię widzę. - Chłopak mnie przytulił, a następnie podał butelkę z piwem.

- Ja ciebie też. Tak w ogóle nie spodziewałam się żadnego zaproszenia.

- Jakby się odbyło bez ciebie? Chodź, poznam cię z pewną dziewczyną. -  Spojrzałam wesoło na bruneta, otwierając butelkę.

- Rozumiem twoja nowa dziewczyna.

- No tak... Fajna jest. Na pewno ją polubisz. Zawiera wszystko co chcę u dziewczyny.

- Yhym.. Tak samo mówiłeś o Elizabeth, Marie, Michelle i tej brunetce... Jak ona się nazywała.. Wiem! Clara. Ta to dopiero była.

- Z tamtymi nie wypaliło. Chodź lepiej ją poznasz, a nie oceniasz, jeśli jej nie znasz.

Tak, więc poznałam Mirandę, od której zalatuje pustą idiotką, ale przeżyje się. Poznałam kilka nowych osób, a starzy znajomi za każdym razem, gdy mnie widzieli zaczęli mnie przytulać. Kurdę. Mieszkamy w tym samym mieście, a zachowują się jakbym przyjechała z drugiego końca świata. Wreszcie zauważyłam Effie, która zachowywała się dość spięcie w moim towarzystwie.

- Eff, powiedz. - Spojrzałam na nią, a ta uniknęła mojego wzroku.

- Ale co mam mówić?

- O co chodzi. Widzę, że dziwnie się zachowujesz.

- Chodź.

Wyszłyśmy na podwórko, które było już naśmiecone. Niechętnie spojrzałam na to wszystko. Jak ona to później ogarnie? Stanęłyśmy pod drzewem.

- Mer, musisz coś wiedzieć. Ja i Will jesteśmy razem. Rozumiem, że nie powiedzieliście sobie ostateczne nie czy koniec, ale tak jakoś wyszło... - Wreszcie na mnie spojrzała.

- Co ty. Ja już mam kogoś. Poznałam go w akademii. - Sama nie wierzyłam w to co mówiłam.

- To super. Chodź pewnie już ktoś cię szuka. Jesteś najważniejsza na dzisiejszym przyjęciu.

Szłam do domu oszołomiona. Czy to przez ten alkohol, a może przez emocje, albo przez zazdrość o Willa. Nie wiedziałam dlaczego to powiedziałam. Przecież ja nikogo nie mam! Ja odstraszam płeć przeciwną i okazuje się, kolesie są wrogo nastawieni do mojej osoby, aby o tym zapomnieć piłam jak najwięcej.

Tak wyszło, że zamiast o północy wróciłam o czwartej, robiąc hałas. Tak przynajmniej mówi Demri. Jak szłam, wpadłam na kogoś, bo Draven mówiła, że później przez dobre piętnaście minut przeklinałam tę osobę. Ale kto to był, nie wie żadna z nas. A ja zostałam bez wspomnień z nocy.


4 komentarze:

  1. No i czad! Czyli Evie w swoim żywiole ;D Imprezka, alkohol i faceci. Jestem ciekawa, jak to się dalej potoczy. Trochę smutno będzie, jeśli zerwie kontakt z najlepszą przyjaciółką. Na dole 18stka, a ja sb siedzę i czytam posty ;D no, cóż. Nie moje klimaty heh Wgl zapomniałam, że Mer też chodzi na malarstwo. No, proszę proszę. Fajnie :D Lekki, przyjemny rozdział. I widzę, że o wiele dłuższy niż jego poprzednicy ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Perry za stara na takie klimaty xDD miałam wenę to jak zaczełam, to skończyć nie mogłam ;) z Effi zobaczymy jak będzie. Dziękuje ;D

      Usuń
  2. No nieźle się dzieje. Pisz tylko więcej. Właściwie, wiem, że długi, ale mnie tak mnie wciągnęło, że mam niedosyt. Serio. To się tak super czytało. U mnie też imprezka. Rodzice Waitsa słuchają :3 (Nie, Nie Jessy'ego. A ja próbuję coś skrobać do soundtracku z Inside Llywyln Davis. Ale będzie dopiero jutro

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Teraz będę dodawała szybciej gdyż mam dużo pomysłów na Meredith. Dziękuje ;)

      Usuń