Layout by Raion

sobota, 23 maja 2015

Laufey Thorsdóttir

Odkąd zobaczyłam Waitsa kompletnie nie radzącego sobie ze skrzypcami, było mi jakoś lepiej na duszy. Wiele widziałam, ale nie ma na świecie piękniejszego widoku, niż widok wroga, który sam się poniża. Dobra, wróg może trochę zbyt ostre słowo, ale mimo wszystko coś czuję, że kwitnącej miłości to tu nie będzie.

Sielanka skończyła się następnego ranka, kiedy wraz z Ash siedziałyśmy jeszcze w łóżkach, a komunikat puszczony przez radiowęzeł obwieścił, że za miesiąc odbędą wernisaże i bal semestralny. Pomyślałam o chłopaku Ylvisakerówny. Miałam już próbkę ich wspólnego szczebiotania i słodkich spojrzeń. Przed moimi oczami stanęła scena, kiedy bez skrępowania karmią się nawzajem przy wspólnym stole. Niemal nieświadomie pacnęłam dłonią w czoło.

- Nie lubisz bali?

- I tak, i nie.

Doskonale zdawałam sobie sprawę, że moja odpowiedź była z serii tych mocnopomocnych. Duże, brązowe oczy Hinduski tylko to potwierdzały. Najoględniej jak umiałam, wyłożyłam jej sprawę norweskiej pary. Darowałam sobie wszelkie szczegóły, w tym rozpacz Nory po wylocie snowboardzisty. Miałam dziwne przeczucie, że mogłaby mnie za to powiesić. Na żyłce wędkarskiej.

- Nie lubisz Stalego?

Potrząsnęłam głową.

- Nie znam go za dobrze. Ale zdążyłam już trochę poobserwować Norę. I jeżeli moje spostrzeżenia mnie nie mylą, to szykuje się długi wieczór z patrzeniem sobie w oczka przy najdroższym winie i lodach z 24-karatowym złotem. Które się stopią, po młoda para przecież będzie patrzeć sobie w oczka.

- No i co? Przecież to... - dziewczyna zdawała się szukać przez chwilę słówka. - ...fajne.

- Jak dla kogo - podsumowałam z uśmiechem, odrzucając na bok kołdrę.

Zerknęłam za okno. Dopiero teraz zauważyłam, że przez cały czas było otwarte. Dziwne, wcale nie było tego czuć.

- Otwierałaś?

- W nocy zrobiło się bardzo gorąco i nie mogłam zasnąć. Ale jest ciepło i nie wieje.

Pokiwałam głową, przebierając w ubraniach. To dopiero trzeci czy czwarty dzień odkąd lało prawie cały tydzień, a świat wyglądał tak, jakby zmieniła się pora roku. Z zadowoleniem wyciągałam z szafy coś cieńszego niż bluza.

Otworzyłam naszą małą lodówkę w poszukiwaniu mleka, a Hitaishi postawiła na biurku, które czasami służyło nam za stół, dwie miski i płatki. Już dawno stwierdziłyśmy, że nasze żywienie będziemy finansować wspólnie. To dawało trochę więcej możliwości... i niwelowało kłótnie o miejsce w chłodziarce.

- Wybierasz się na ten bal? - Hinduska najwyraźniej nie miała zamiaru spuścić z tonu.

- Jeszcze nie wiem. Nie podali prawie w ogóle szczegółów. Na dole będzie pewnie wisieć jakieś obwieszczenie czy coś. Zobaczymy.

- A jak trzeba będzie iść w parach? - Ash uśmiechnęła się, błyskając białymi zębami.

Zaskakujące. Zaczęłam się do niej odzywać jakieś dwa dni temu, a ona już wiedziała, jak mnie drażnić. Trzeba będzie bardziej uważać na słowa. Albo odgryźć się w najbliższym czasie. W paskudnym stylu.

Zaliczyłam szybko poranną toaletę i poszłam w stronę sekretariatu. Za miesiąc koniec semestru, więc przydałoby się wziąć za siebie. U mnie, niestety, skończyło się na mówieniu, że dopiszę się na jakieś zajęcia. Dobrze, że do zaliczenia wymagana jest obecność tylko na jednych zajęciach. Na początku wydawało mi się to bezsensem, ale teraz było mi całkiem na rękę.

- Poproszę formularze rejestracyjne do zajęć śpiewu i gry na skrzypcach.

Nieco otyła tleniona blondynka wyciągnęła spod biurka dwa kwitki. Nie omieszkała wymownie potrącić przy tym kalendarza. Na tyle wymownie, żeby wszyscy obecni w pomieszczeniu mogli zauważyć. Podniosłam wyzywająco brwi, odbierając od niej kartki i długopis. Ostentacyjnie oparłam ręce o pracującą kserokopiarkę i niedbale wypełniłam wymagane pola, po czym odłożyłam świstki na biurko, głośno trzaskając długopisem.

- Dziękuję - rzuciłam na odchodnym, z szerokim uśmiechem na ustach.

Nie uszłam dziesięciu kroków do drzwi, kiedy dostałam SMSa od Freyji:

Nie odbieram od ciebie dzisiaj telefonów, SMSów i wiadomości na czacie. Chwilowo przechwyciłam także telefon Baldura, więc nawet się nie łudź. Masz się integrować i łazić na zajęcia. Jutro rano chcę widzieć dowody: pic or didn't happen.

Wypuściłam powietrze z płuc.

- Mam się integrować...- mruknęłam.

W praktyce oznaczało to tyle, że czeka mnie dzień spędzony na snuciu się z kąta w kąt. Chociaż... w sumie mogłam iść na fortepian. To była jedna z tych ciekawszych opcji. Tak cieszyłam się, że będę pracować z Hansem Zimmerem, a nie byłam do tej pory na ani jednych zajęciach. Zerknęłam kątem na na plan Akademii wiszący na ścianie i skierowałam się w stronę odpowiedniej sali.

Stanęłam niepewnie przed drzwiami i ukradkiem wyciągnęłam telefon. Gdyby ktoś szedł teraz korytarzem albo, co gorsza, Zimmer otworzyłby drzwi, miałby niezły ubaw. Bo kto normalny robi zdjęcia plakietki na drzwiach od pracowni...?

Z niemałą szczyptą podniecenia nacisnęłam klamkę. W m=końcu miałam się spotkać z moim mistrzem, przyszłym mentorem i...

- Która godzina? - głos wbił mnie w ziemię ledwie krok za progiem sali.

Ledwo się powstrzymałam od strzelenia popisowego facepalma. Brawo, Laufey, nic tylko przyklasnąć. Idziesz na zajęcia, nie sprawdzając, o której się odbywają. Til hamingju!

- Nie stój w drzwiach. Jak już jesteś, to chodź tu.

Nieco zbita z tropu i ze zdecydowanie mniejszą pewnością siebie podeszłam do instrumentu. Mój przyszły, czy może już teraz obecny nauczyciel, wstał.

- Hans Zimmer - powiedział, wyciągając do mnie dłoń.

- Laufey Thorsdóttir.

- Piękne imię, Laufey. Skąd jesteś?

- Z Islandii.

- Nie bywam. Ale macie świetną orkiestrę narodową.

Uśmiechnęłam się  szeroko. Każdy, kto chociażby kojarzył czym jest Sinfóníuhljómsveit Íslands z definicji był dla mnie człowiekiem, którego należało polubić. A przynajmniej nie ignorować.

- No, to zamieńmy się miejscami. - Ustąpił mi miejsce przy klawiaturze. - Zagraj mi coś.

Zdziwiło mnie trochę to, że tak nagle zniknęła ta oschłość, którą okazał, gdy przyszłam nie w porę. Może miałam taryfę ulgową przez wzgląd, że to pierwsze spotkanie. Potrząsnęłam głową, odpędzając te myśli. Musiałam się teraz skupić na zrobieniu dobrego pierwszego wrażenia, a jak na złość miałam pustkę w głowie. Pojeździłam chwilę palcami po klawiszach  spojrzałam bezradnie na mojego... profesora?

- Nie martw się. Jest OK. Początki zawsze są trudne. Zanim nauczymy się ze sobą nawzajem pracować, trochę minie. Może na razie ja będę rzucał ci skojarzenie, a ty będziesz grać, tak? - Kiwnęłam głową. - Zacznijmy od czegoś prostego. Serial, jaki ostatnio oglądałaś.

Gra o Tron. Wybrałam aranżację Jarroda Radnicha. 

- Super. Twój nastrój w ostatnim tygodniu.

Zaśmiałam się.

- To będzie trudne.

Wskazał ręką pianino, a ja na wpół pamiętając nuty, a na wpół lecąc ze słuchu zagrałam "The Black Star".

- Nieźle, a mówiłaś, ze to będzie trudne. Gra komputerowa, w którą gra któryś z twoich znajomych.

Skyrim, bez dwóch zdań.

- Rozegrałaś się już? To pójdziemy w coś ambitniejszego. Z czym kojarzy ci się twoje dzieciństwo.

Zadowolona, że w końcu mogę zagrać coś jego autorstwa, wybrałam They Live In You z Króla Lwa.

- Wolność. 


- Święta Bożego Narodzenia w domu.

Carol of the Bells, bezsprzecznie. Nie ważne, że nie była islandzka. To była sztampowa pozycja moich domowego, świątecznego koncertów. Ta piosenka pachniała żywicą z drewna w kominku, ciastkami z imbirem i pardwą. Słyszałam w niej 6 wieczorem w wieczerzę wigilijną, kiedy wszystkie kościoły rozbrzmiewały biciem wszystkich dzwonów, oznajmiając Narodzenie. 

Usłyszałam klaskanie, czyli w zasadzie ostatni dźwięk jakiego się spodziewałam. Na litość, to nie ja dostałam Oscara na muzykę.

- Czuję się trochę niezręcznie - zaśmiałam się.

- A to czemu?

- No, wie pan. Ja tylko grałam.

- I-o-to-chodzi! No, teraz zaczekaj na moment za drzwiami. Zaraz cię zawołam.

- Co się zmieniło? - usłyszałam po kilku minutach.

Oczywiste, że musiało to być coś z fortepianem. Przeleciałam szybko gamę przez całą klawiaturę. Nie, wolniej, w ten sposób nie zauważę. Jeszcze raz. Kilka dźwięków nie stroi. Jeszcze raz. 

- Kilka strun w górnych partiach jest nienastrojone.

Znalazłam je dopiero po kilkunastu minutach i kilkudziesięciu podejściach. 

- Nastrój je.

- Nie potrafię.

- Uczyłaś się grać na pianinie, fortepianie czy keyboardzie?

- Fortepianie, ale zawsze przychodził do nas stroiciel. Znaczy, umiem używać kamertonu, ale nie umiem nastroić fortepianu.

- Grasz jeszcze na czymś? Gitarze, na przykład?

Potwierdziłam skinieniem.

- Stroisz na słuch czy ze stroikiem?

- Zależy. Ale potrafię na słuch.

- Tu jest prawie tak samo, tylko mechanizm trochę inny. Stań tutaj, pokażę ci.

Nawet nie zauważyłam, kiedy minęły mi godziny do trzeciej. Nie byłam głodna, nie byłam zmęczona i niemal z żalem opuszczałam pracownię.

- Wpadaj trochę częściej. - Zimmer swoimi słowami zatrzymał mnie w progu. - Nie mam wielu uczniów w tym semestrze, a miło jest popracować z kimś, kto rozróżnia białe klawisze od czarnych.

- Będę. Obiecuję - powiedziałam, zamykając drzwi.

***


Żołądek zaczął się domagać swoich racji dopiero godzinę później. Zdecydowałam się zjeść obiad na mieście. Porządny obiad. Wykwintny obiad. Drogi obiad. Co prawda nie podchodziło to ani pod kategorię "łażenie na zajęcia" ani pod "integrowanie się". Chociaż... Czy nie mogłabym pointegrować się ot, na przykład, z homarem...?

***

Wróciłam do Akademii dość późno, z głową huczącą od plotek. Cóż, wyglądało na to, że pół Los Angeles wiedziało, że wielki Kenneth Branagh postanowił zorganizować swoim uczniom bal. Niestety, nikt nie potrafił powiedzieć mi, gdzie ta impreza miała się odbyć. Od razu skierowałam się więc w stronę tablicy ogłoszeń w poszukiwaniu jakiejś kartki z obwieszczeniem o wernisażach.

Owej kartki nie dało się nie zauważyć. Wielka płachta w kolorze gumy balonowej zajmowała prawie całą powierzchnię tablicy ogłoszeń. Nie przeczytałam jeszcze ani jednego słowa, ale wiedziałam, że będzie źle. Nikt nie marnuje dobrych wieści na taką kartkę.

Nawet nie zauważyłam kiedy dołączyła do mnie Demri, starając się zarazić wszystkich wkoło swoim entuzjazmem. Ja w tym czasie czytałam już, że wymagane są stroje wieczorowe. Z tym jednym akurat nie będzie problemu.

- Myślicie, że trzeba będzie iść w parach?  - zapytała stojąca obok nas Azjatka.

- Nie, no. Chyba nie... - momentalnie wbiłam wzrok w plakat, wyszukując choćby wzmianki na ten temat. Nie miałam nic przeciwko pokazywaniu się publicznie z osobnikami płci przeciwnej. Ba! Spora część moich dobrych znajomych, to byli jednak faceci. Jednak myśl, że będę musiała iść z którymś z chłopaków z naszej akademickiej bandy, skutecznie odstraszała mnie od pomysłu wybrania się na tę imprezę.

Chyba z pięć minut stałam, czytając po raz enty ogłoszenie i słuchając rozmowy dziewcząt.

- Ej, można iść z profesorem? - zgromiłam Demri spojrzeniem. Przecież już to przerabiałyśmy! - No co?

Pokręciłam tylko głową, nie wiem nawet czy ze zwątpienia we własne słowa z tamtej rozmowy czy z zażenowania.

- Dobra. Muszę lecieć. - Miałam jeszcze do odhaczenia jeden punkt na mojej liście rzeczy To do.

- Fey! Jak Daniel cię zaprosi, zgódź się!

Przysięgam, zastrzelę tą wariatkę...

***

Przebierałam się w nieco lżejsze ciuchy, żebym łatwo zrzucić je na plaży. 

- Naprawdę zamierzasz uczyć się surfować? - Ash powtórzyła to pytanie już chyba po raz trzeci.


- Tak. Na sto procent. Bezsprzecznie i  nieodwołalnie - stwierdziłam, akcentując każdy wyraz.

Kilka minut później byłam już na plaży, przy stylizowanej na słomianą budce z napisem "Wypożyczalnia desek. Nauka surfowania".

- Mówisz, że pierwszy raz będziesz miała styczność z deską? - mocno opalony blondyn, który miał być moim instruktorem, bawił się pozostawioną na stole wykałaczką. 

- Absolutnie. Zaczynam od zera.

- Normalnie zaproponowałbym ci piankę, ale to - w tym miejscu przeszedł prawie do krzyku - LOS ANGELES! Zostań w bikini, wyjdą świetne zdjęcia, o ile zdołasz chociaż przez chwilę utrzymać się w pionie. Ale ostrzegam, może być ci zimno.

- Daj spokój, jestem z Północy. Zimno mam na drugie.

- No, więc chodź - zeskoczył z wysokiego, barowego stołka. - Dobierzemy ci deskę. 

Prawie godzinę później wyszłam z wody pobijana i zmęczona. Ale to był ten przyjemny rodzaj zmęczenia po treningu. Oddałam mężczyźnie deskę, a jeden z pracowników, który przez cały czas mojej nauki stał na brzegu i robił zdjęcia, wręczył mi moją torbę, do której wcześniej spakowałam ubranie. Ustaliliśmy na szybko, co jeszcze muszę poprawić i kiedy orientacyjnie przyjdę. 

Oddaliłam się kilka kroków od brzegu i zarzuciłam do tyłu włosami, chcąc jako tako wytrzepać z nich wodę. I dopiero wtedy zauważyłam, jak bardzo się wkopałam. Ledwie parę metrów stąd na piasku leżał współlokator Waitsa. Jak on miał? David, Derec, Dave... Daniel. Ten facet, o którym mówiła Demri. Cóż, nie ukrywam, że miałam zamiar, delikatnie mówiąc, unikać gościa przez najbliższy czas. A co robiłam? Stałam centralnie przed nim mokra, w bikini z potarganymi włosami, na tle zachodu słońca w Mieście Aniołów. Taaaaak. Szło mi wyśmienicie...

- Daniel S. Briggs, do twoich usług - powiedział, podnosząc się. - Pozwolisz? - Nie czekając na odpowiedź wyjął mi torbę z dłoni i zarzucił ją sobie na plecy. - Nie jesteś opalona - położył drugą rękę na moich ramionach, niby przypadkiem muskając moją skórę na karku - A taka kobieta powinna częściej wychodzić na plażę. Patrz, zachód słońca od razu pięknieje. 

Ze wszystkich sił starałam się nie strzepnąć jego ręki i nie wykrzyczeć mu w twarz, co myślę o takim zachowaniu. Powstrzymywały mnie przed tym jedynie tłumy ludzi na plaży i ich domniemane spojrzenia. W głowie kołatała mi się tylko jedna myśl.

Andskotinn.


7 komentarzy:

  1. Drogo zapłacisz za naukę surfingu bez poinformowania o tym Nory. Oj Laufey wikingowie na wikingów. Ragnarok! Bitwa roku! Będzie grubo!

    Za to to "- Nie znam go za dobrze. Ale zdążyłam już trochę poobserwować Norę. I jeżeli moje spostrzeżenia mnie nie mylą, to szykuje się długi wieczór z patrzeniem sobie w oczka przy najdroższym winie i lodach z 24-karatowym złotem. Które się stopią, po młoda para przecież będzie patrzeć sobie w oczka." mnie tak rozbawiło, że ryknęłam śmiechem budząc rodziców. Jak ja kocham sarkazm Laufey. Tak samo scena w biurze.

    A zajęcia Zimmera - opisane cudownie.
    I ty mówisz, że nie znosisz rohamntyzmu? Hahaha! Wkopałaś się darling :p

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Hmm... Z tego co pamiętam z treści tekstów, to Laufey raczej nie wie, że Nora surfuje. Ale sądzę, że nawet gdyby była w posiadaniu tej wiedzy - i tak poszła by sama. xD

      A gdzie ty tu rHomantyzm widzisz...? xD

      Usuń
    2. Co nie zmienia faktu, że Nora się wkurzy.
      Sama sobie odpowiedziałaś niżej :p Oj Nora będzie miała komu dogryzać...

      Usuń
    3. Odpowiedziałam sobie...? O.o
      No, to masz najlepszy dowód, żeby twierdzić, że z rHomantyzmem to ja (a co za tym idzie moja postać) mam niewiele wspólnego.Jestem umysłowo ślepa na tym punkcie xD

      Usuń
  2. Ja tu tylko na chwilkę, ale jest zajefajnie. Przyjemniacko bardzo. Widzę, że Daniel ruszył do akcji jakkolwiek to nazwać xd I naprawdę 'Fey wcaaaale nie przeklina' xD A to na końcu to co? W każdym razie zobaczymy co tam będzie z tym jej surfowaniem. I biedny Jessy. Jednak nie jest mistrzem świata :c

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ano. Strasznie ciężko pisało mi się ten fragment, chyba najciężej z całego fragmentu. Ale w każdym bądź razie zdecydowałam, że naszą Islandkę trza by wplątać w jakąś bardziej dynamiczną akcję, a twoje niedawne opowiadania nadawały się wprost idealnie. A co do tego ostatniego... Jest dosyć delikatnie, jak na sytuację, więc chyba wpisuje się w kanwę. ^^

      Usuń
    2. To teraz rozumiem, że Briggs ma wejść do akcji z następnym postem? Tylko będziesz musiała mi pomóc z reakcjami Fey ;)

      Usuń