Layout by Raion

poniedziałek, 27 kwietnia 2015

Nora Ylvisaker

Siedzieliśmy na pomoście w porcie i piliśmy piwo przelane do butelki po oranżadzie, żeby nikt się nas nie czepiał. My - czyli ja, Christine i Finn. To było zeszłe lato. Zanurzyłam swoje stopy w chłodnej wodzie. Oglądaliśmy zachód słońca nad Oslo. Właściwie to był nasz, ostatni, wspólny zachód słońca nad Oslo. Wiecie…taka trójka wymoczków z Vinderskole: jeździliśmy na koncerty jazzowe, siedzieliśmy na dachu z głośnikami i piwem, żeglowaliśmy po zatoce, jeździliśmy na snowboard w góry i robiliśmy głupie rzeczy podczas Russ. Jak usiłowanie wspiąć się na budynek Telewizji, żeby zobaczyć co robią moi bracia. Co prawie wypaliło tyle, że zamiast wspięcia się skombinowaliśmy taki podnośnik jak do mycia szyb. 

Zastanawiałam się co teraz robią. Włączyłam mój szybki przelicznik czasu w głowie. Jak ma się znajomych na całym świecie to trzeba ogarniać wszystkie strefy czasowe, bez zerkania na Zegary Świata w komórce. Trzynasta w Los Angeles, szósta rano w Melborune i dziewiąta wieczorem w Kopenhadze. Czyli Christine śpi, a Finn pewnie robi to co zwykle - pije Carlsberga nad kanałem w Nyhavn. 

Ja zaś siedziałam z nogami przewieszonymi zza krawędź kawiarnianego dachu, słuchałam Menegarie - The Chosen. Był to zespół, który poznałam przez to, że Christine pewnego dnia zadzwoniła do mnie w środku nocy wrzeszcząc coś na kształt „Nie uwierzysz kogo właśnie poznałam!” odpowiedziałam, że istotnie nie uwierzę, a ona, że Lance Fergusona i gdy powiedziałam, że nie mam zielonego pojęcia kto to jest, a nawet jeśli bym miała to raczej bym nie skojarzyła nic o trzeciej w nocy. A ona, że przeprasza, ale że on tworzył dla The Bamboos i właśnie owego Menegarie i, że muszę ich natychmiast przesłuchać. Więc ja prawdopodobnie budząc całą Akademię - wiedząc, że i tak nie mam szans zasnąć - poszłam na dach i przesłuchać. 

Więc jak mówiłam siedziałam ze słuchawkami w uszach, nogami za krawędzią, kawą Seattle z boku i tabletem na kolanach. Po co mi tablet, skoro mam telefon? Otóż na dziesięciu calach widać o wiele lepiej, niż na czterech. I może w przypadku pisania czy przeglądania nie robi to większej różnicy, ale jeśli masz zamiar coś narysować to zaczynasz pochwalać zakup IPada Air. 

I ja, choć nie dawałam tego poznać po sobie, to lubiłam robić. No co? Każdy może mieć jakieś tajemnice, nawet Nora Ylvisaker. Właściwie to wiedział o tym tylko: Stale, Bard, Finn i od jakiś dwóch minut Demri. Zauważyłam ją dopiero, kiedy postanowiłam podnieść wzrok znad ekranu, żeby zaczerpnąć inspiracji, tak jakby wena stała na horyzoncie z karteczką  „Tylko 1$ z vatem i opłatami przesyłki”. Podrapałam się po brodzie i odwróciłam się, żeby wziąć szklankę tyle, że zamiast mojej kawy siedziała tam Demri. W końcu to i to jest z Waszyngtonu. Momentalnie zdjęłam słuchawki, a ona się zaśmiała. 

- Nie wiedziałam, że rysujesz - powiedziała przyglądając się szkicowi. 

- Bo ukrywałam to przed wszystkimi - odparłam z uśmiechem. Nie chciałam, aby ktokolwiek z Akademii o tym wiedział…jeszcze, ale właściwie skoro to już się stało to i tak żadna panika nic by nie dała. 

- Dlaczego? - zdziwiła się czarnulka. Ja wzruszyłam ramionami i odebrałam moją szklankę od dziewczyny. - Kto to? - spytała ponownie.

- Moja przyjaciółka, Christine - wypaliłam jedną ręką zapisując obrazek, a drugą trzymając napój. 

- Nie wygląda na Norweżkę. - Rzeczywiście Christine nie miała norweskiej urody. Czarne, długie włosy i tak samo ciemne oczy, łagodne rysy…chociaż patrząc na Vegarda… 

- Wiem, ale Twój ukochany Vegard też nie. Może tacy są po prostu ludzie z Trondheim - powiedziałam zgryźliwie i zatrzasnęłam obudowę  tabletu - Tylko nie rozpowiadaj tego proszę - dodałam. 

- Jasne. Stałam się powiernikiem sekretu. Hurra! - roześmiała się dziewczyna podnosząc ręce do góry. Zaśmiałam się razem z nią jednocześnie przewracając oczami. 

- Słuchaj…mamy jeszcze dwie godziny do śpiewu…Idziemy surfować? - spytałam wstając. Demri jednak tylko zwiesiła głowę: 

- Ale ja nie potrafię…

- Luzik mała…nauczę cię jak będziemy mieć trochę więcej czasu. W każdym razie ruszmy się stąd. - Tyle, że sama jeszcze nie miałam zielonego pojęcia gdzie możemy się ruszyć. Do baru? Jakoś nie chciało mi się pić. Chodzić po promenadzie? W Oslo może by to przeszło, ale nie w Mieście Aniołów. Kąpiel? Oceaniczna woda jest na to za zimna. Koncert? W sumie spoko, ale jaki koncert wytrzaśniesz w ciągu dnia? Zresztą Demri pewnie by się nie dała zaciągnąć na jakiś Modern Jazz. Kino? No bez jaj były jakieś dwadzieścia cztery stopnie. Uświadomiłam sobie, że to chyba pierwszy raz kiedy nie mam pomysłu na to chcę robić. Jednak umiejętności na jakiejkolwiek desce się bardzo przydawały w takich sytuacjach. 


- Ty w ogóle wiesz gdzie idziemy? - zaśmiała się czarnulka. Fakt, od wyjścia z Akademii bez ustanku rozglądałam się po okolicy wychwytując jakieś ciekawe miejsca. 

- Szczerze? - Demri skinęła głową. - To nie - roześmiałam się. 

- To chodźmy na plażę - zadecydowała. Właściwie nie było tam za wiele do roboty, ale zawsze była to jakaś opcja. 

***

- Jessy? - wypaliła czarnulka. Ja pokręciłam głową. 

- Pewnie „zabić”, bo dwie pozostałe jeszcze bardziej nie pasują. - Grałyśmy w jakąś amerykańską grę rodem z korytarzy High School. „Zabij, Pieprz i Poślub”. Zawsze okazywało się, że jestem jakimś strasznym sadystą, bo praktycznie wszystkich zabijałam. 

- Vegard? - Kolejne imię. 

- Nie mogę „zabić” swojego brata. „Pieprzyć” już lepiej brzmi niż „poślubić”, nie? 

- Przynajmniej mi go nie zabierzesz - Demri krztusiła się śmiechem. 

- Głupia ta gra…weźmy ją zmieńmy - zarządziłam zmieniając pozycję. 

- Prawda czy wyzwanie? - zaśmiała się. 

- Wyzwanie. Prawda jest dla lamusów 

- Eeeej…ja zawszę biorę prawdę - skrzywiła się czarnulka, a ja wyciągnęłam w górę ręcę złożone w literę „L”. 

***

Na śpiewie George wpadł na cudowny, artystyczny pomysł zaśpiewania hymnu swojego kraju tak jakby była to ballada dla naszego ukochanego. Ezra zawsze droczył się ze mną o Stale’go, albo o moich braci, ale zdecydowanie częściej o Stale’go. I oczywiście nikt nie był na tyle chętny, żeby wyjść pierwszym, więc ja musiałam zacząć z Ja, vi elsker dette landet. Zawsze przypominał mi koledę, więc właściwie nie było, aż tak trudno przerobić go na lovesong. 

Postanowiłam wybrać oprócz pierwszej, klasycznej zwrotki czwartą, piątą, szóstą i siódmą. Czyli pominęłam całe dwie opowiadające o naszej historii. Jak Harlad Pięknowłosy jednoczył Norwegie i najechali nas Szwedzi. Tak szczerze to z chęcią pominęłabym również pierwszy fragment, bo zawsze wydawał mi się taki sztywniacki. Kocham mój kraj, jest super, są tam moi rodzice i jest zimny, ale prześliczny. Nic ciekawego. 

„Jasne, nie jest nas za dużo, ale jest nas wystarczająco. Próbowali wszystkiego na nas, a my się broniliśmy. Ale wolimy spalić naszą ziemię niż uznać naszą porażkę. Tylko następnym razem pamiętajcie co się stało pod Fredriskhald”. To jest dopiero prawdziwa krew wikingów, a nie jakieś puciu-puciu o ładnych fiordach. „Niebieskooka wolność dla nas była zrodzona”.

Sam hymn postanowiłam wykonać soulowo. Synkopa, drżący głos, zwolnione tempo i troche przeinaczona melodia. Może jakoś ujdzie, a norweski, który Demri określała jako „skrzypienie starych drzwi” może nie będzie się nawet jakoś tak rzucać w oczy. 

<No dobra masz Perry za swoje. W ogóle mi się nie podoba ten rozdział, ale tak się kończy wywieranie presji. O! Po za tym jest chyba najkrótszy w moim dobytku> 



2 komentarze:

  1. O. jest przeszłość Nory. Jestem ciekawa, co tam znajdę… pierwsze pytanie – co to jest Russ? Carlsberg! Uwielbiam te stare szklane butelki! tak jakby wena stała na horyzoncie z karteczką „Tylko 1$ z vatem i opłatami przesyłki” Cudowne zdanie! Będę je teraz powtarzać na okrągło, aż przez sen będę je rzucać w przestrzeń! Tak! Od teraz zaczynam! A kawa i Demri – a co tam, nie Nora? I to i to ze Seattle XD Heh a tekt o ukochanym Vegardzie mnie tak rozbawił. No, król dzisiejszego nędznego dnia heh A tej gry… Wgl nie ogarniam. Jakaś za głupia na mój mózg naprawiacza pieców. A prawda jest dla lamusów… Co to za głupie gry im po mózgownicach chadzają?! Gdzie kreatywność? Dobra. Czytam dalej, bo może być zabawnie. A mi się podobał. Może i kró™ki, ale poprawił mi humor. Potrzebowałam tego, dlatego naciskałam. Nie miej za złe. Zawsze możesz dopisać xD

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No to się cieszę, że nie okazał się tak beznadziejny jak myślałam.
      Russ to jest okres zabawy przed ostatecznymi egzaminami w Norwegi. Trwa 3 tygodnie. Nora to potem wyjaśni.
      No bo co innego można pić w Kopenhadze?
      A dziękuję, dziękuję. Do usług.
      A gry to są jakieś typowe co znam z kolonii xDD Jakoś tak mi pasowało...
      Miło mi w każdym razie. Tusen takk.

      Usuń