Layout by Raion

środa, 22 kwietnia 2015

Nora Ylvisaker

Zawsze lubiłam Szwecję. Już kilka razy śmiali się z nas, bo nie tylko lubiliśmy szwedów, ale jeszcze na dodatek Stany. Co prawda nie znosiłam Goteborga, bo jak byliśmy tam na wakacjach to akurat mój chłopak ze mną zerwał i w ogóle jakoś tak nie dobrze wspominam tamten okres. W każdym razie cała nasza czwórka miała świra na punkcie zagranicy. Ja miałam Queenstown, Vegard miał Edynburg Siedmiu Mórz - nie, to nie żarty, serio istnieje coś takiego, wpiszcie sobie w Google - Bjarte miał Boston, a Bard miał Sztokholm. I właściwie wszyscy prócz "czarnego" jesteśmy zadowoleni. Tyle, że on jako nagrodę pocieszenia dostał najładniejszy dom w Norwegii, więc obecnie nie ma na co narzekać.

Włożyłam kartę do drzwi. Usłyszałam charakterystyczne kliknięcie i pewnym krokiem weszłam do pokoju.

- Masz ten sprzęt Vegard? - spytał blondyn nie odwracając wzroku od laptopa. Leżał na łóżku z komputerem, na szyi miał zawieszone te duże słuchawki. Obok niego leżała gitara, głośniki, trochę kartek rozrzuconych po pokoju i saksofon. Czyli typowy układ rzeczy u najstarszych Ylvisakerów dzień przed koncertem. Właściwie to nawet chyba nie tylko dzień przed koncertem. Coś czuje gdyby żony moich bracie nie siedziały w tym całym strojeniu wnętrz to nadal byłby u nich taki bajzel. Czasem mam wrażenie, że moje rodzeństwo nigdy nie dorośnie.

Kiedy nie odpowiedziałam Bard spojrzał się na mnie pytająco, ale po chwili krzyknął:

- Nora! Co ty tutaj robisz? - I odłożył na bok laptop. Rzuciłam się mu na szyję.

- Wszystkiego najlepszego braciszku! - uśmiechnęłam się. Bard zdjął gitarę z łóżka i usiadł obok komputera. Ja obok niego. Gadaliśmy chwilę, a potem wszedł Vegard z dziewczynami.

- Przyjechałaś ze znajomymi? - spytał. Ja tylko skinęłam głową - Mogłem się domyślić - zaśmiał się. Jednak nie było w jego tonie niczego co sugerowałoby, że ma mi to za złe. Wręcz przeciwnie! Zdawał się być ucieszony z tego powodu. Właściwie to ma urodziny - więcej ludzi do świętowania. Nawet najbardziej nieśmiały Vegard musiałby się ucieszyć z tego powodu.

- To jest Demri Draven i Laufey Thorsdóttir - przedstawiłam dwie dziewczyny, które stały najbliżej mnie.

- Nie macie amerykańskich nazwisk… - zaczął przerzucając się na angielski.

- Lauf jest Boungbublevaviku, a Demri z Seattle - zaśmiałam się nie potrafiąc wymówić, albo raczej zapamiętać miejsca pochodzenia Córki Thora.

- Byłem blisko - zrobił taki charakterystyczny grymas, który nieudolnie naśladowany przez resztę rodzeństwa nadal zostawał niepowtarzalny tylko u Barda i wstał, żeby się przywitać.

- A to Amanda Finnes, moja… - zaczęłam

- Ta Finnes?! - przerwał mi. Amy skinęła głową i dodała:

- Tylko błagam nie Amanda… - uśmiechnęła się.

- Cholera Nora! Nieźle się urządziłaś - przerzuciliśmy się na norweski. Wiem, że to nie kulturalne mówić tak, żeby inni cie nie zrozumieli, ale dawało mi to taką chorą i nieuzasadnioną satysfakcje, że po prostu nie mogłam nie kontynuować. Opowiedziałam jeszcze o Waitsie i już się rozkręcaliśmy kiedy sytuację uratował Vegard zarządzając jednak przejście na angielski, żeby nie być takim aroganckim i w ogóle. My tylko z Bardem wymieniliśmy spojrzenia w stylu "Niech sobie rządzi najstarszy", wymieniliśmy jeszcze kilka zdań w naszym ojczystym języku, aż w końcu ulegliśmy i wróciliśmy do angielskiego.

- Jedliście śniadanie? - spytał Bard w środku rozmowy o - nie, nie o zajęciach nareszcie - Los Angeles i generalnie amerykańskiej mentalności. Bard zawsze w środku czegoś ważnego wyskakiwał z pytaniem o jedzeniu.

- Chyba ze cztery razy - zaśmiałam się i podniosłam rękę nad głowę, żeby zasymbolizować for mat. 

- Ja właściwie nie - powiedział i wziął do ręki jedną z tych hotelowych teczek gdzie macie spis wszystkiego. Dosłownie wszystkiego. Myślę, że jakby dobrze poszukać to byśmy się dowiedzieli jakich filtrów używają w basenie. I zawsze byłam przekonana, że nikt tego nie czyta. No cóż…poza moimi braćmi.

- Śniadanie było do dziesiątej - powiedział Vegard znudzonym głosem.

- Ty przecież też nie jadłeś… - Bard nie ustępował.

- Jadłem. Z dziewczynami. Na dworcu. - Na potwierdzenie jego słów tylko pokiwałam głową.

- Zawsze jak ktoś je to beze mnie - mruknął i zwrócił się do moich towarzyszek - Idziemy coś zjeść?

- Na miasto? - spytała Demri. Vegard, który już był w trakcie nakładania kurtki, powiedział, że tak i dorzucił, żeby się ciepło ubrały, bo są minus dwa stopnie.

Poszliśmy do Muffinsfabriken na Gamla Stan. Było zimno jak cholera. Wiem, wiem moi dziadkowie byli z Trondheim, powinnam być przyzwyczajona. Ale uwierzcie nie jest łatwo się tak szybko przystosowywać do otoczenia jak się jeszcze żyje osiem godzin później na cieplutkim i słonecznym West Coast. Serio. Kiedy Bard zadowalał się zwyczajną skórzaną kurtką ja marzłam wbita w neonowo zieloną puchówkę. Właściwie to współczułam dziewczynom. Ciekawe czy Demri w ogóle ma na składzie jakieś cieplejsze ubrania, skoro pochodzi z Waszyngtonu. Chociaż może w Waszyngtonie też bywa zimno. Nigdy tam nie byłam. Zawsze chciałam, ale jakoś mi nie wyszło. Po prostu nie po drodze mi był ten stan. W każdym razie nawet jeśli w Seattle znają takie coś jak zima to pewnie nie jest, aż taka sroga. Tyle, że ja mogę nawet codziennie marznąć i widywać zorze polarne niż łazić bez przerwy w t-shircie i widzieć ją tylko na Instagramie.

W końcu dotarliśmy na stare miasto i zasiedliśmy w kawiarni. Bard zjadł dwa muffiny i popił to wszystko kawą i smoothie o smaku mango. Vegard wypił drugie tego dnia - albo drugie ze mną - espresso. "Cierpiał" na ten włoski syndrom, że mógł pić litry czarnej kawy, a nadal nic mu to nie robiło. Ja wzięłam tylko żółte smoothie na wzór blondyna. Zaś Amy zadowoliła się herbatą. Lauf i Demri nie zamówiły nic, wobec tego gdy tak siedzieliśmy pochłonięci naszymi napojami czuło się tak niezręcznie. Kupić im? Dać spróbować? Olać? Nie cierpiałam tego. Nigdy nie było wiadomo jak się zachować.

Gdy wychodziliśmy Vegard powiedział, że właściwie mają jeszcze trochę pracy, bo mimo tego, że do próby został jeszcze czas to muszą pozałatwiać rzeczy techniczne i w ogóle całą resztę. Tak to właśnie jest, świętować urodziny w dniu koncertu. Zamiast chodzić po mieście - nawet jak jest tak cholernie zimno jak dzisiaj - ze znajomymi to siedzisz w pokoju hotelowym i rozprawiasz się z programami do edycji na Twoim laptopie. Tyle, że ja naprawdę chciałam spędzić czas z braćmi. Pogadać i w ogóle. Szczególnie z Bardem, bo to w końcu był jego dzień, a po za tym to nie on wydzwaniał do mnie cały czas. Nie, że się nie lubiliśmy -  to właśnie z blondynem miałam najlepszy kontakt - tylko po prostu on miał trójkę dzieci i to w tak różnym wieku, że jak nie pracował to spędzał z nimi czas i pewnie też chciał pobyć z Marią, a nie tylko wisieć na telefonie ze swoją siostrą. Kurcze…teraz to brzmi jakby Vegard zaniedbywał dom, ale no nie wiem jak to wyjaśnić…

W każdym razie po piętnastominutowym planowaniu dnia przed drzwiami kawiarni stanęło na tym, że ja z Bardem idziemy ogarniać dźwięk i wszystko co można załatwić nie ruszając tyłka z pokoju, a Vegard trochę pokaże dziewczynom miejsca warte obejrzenia w Sztokholmie, a trochę pozałatwia rzeczy z kategorii "te, które można ogarnąć tylko jeżdżąc po mieście z telefonem przy uchu". 

Mam nadzieję, że ani Demri, ani Amy, ani Lauf nie była zła na mnie z tego powodu, że właściwie zostawiłam je same pośrodku zimnej stolicy. Może zrozumieją, że po prostu chciałam spędzić czas z solenizantem. Zresztą Sztokholm to naprawdę ładne miasto. Mogłyby być zmuszone włóczyć się po Narwik czy gdzieś. Wtedy to dopiero powinno mi być głupio.

W każdym razie byliśmy tylko ja i Bard. Ja leżałam z telefonem na łóżku, a Bard siedział na podłodze oparty o jego poręcz i edytował jakieś techniczne-koncertowe rzeczy. Trochę zaglądałam mu przez ramię, trochę pisałam ze Svenem, który jak się okazało jest gdzieś na północy nie uda nam się spotkać…niestety i troche - jakież to zaskoczenie - ze Stalem. W końcu kiedy odłożyłam komórkę spojrzałam się na mojego brata.

- Ale chyba nie zapomniałeś… - zaczęłam.

- Jakżebym mógł? - Bard poderwał się na równe nogi i podszedł do szafki stojącej pod telewizorem - Wcześniej upewniłem się czy jest dostępne, żebym mógł się zrelaksować przed występem - powiedział.

- Masz piątkę? - spytałam.

- A co w Stanach gracie tylko w to? - zażartował podłączając sprzęt. Zdzieliłam go wzrokiem "Chyba sobie jaja robisz…". - No jasne, że mam piątkę. Kupiłem przedpremierowo -  powiedział jakby z wyższością pomachał mi opakowaniem przed oczami. Roześmialiśmy się. Bard był chyba największym fanem gier wideo jakiego znałam. I to zabawne, że moich rówieśników mniej do tego ciągnie niż dorosłego faceta z żoną i dziećmi.

- Rezerwuje Trevora! - krzyknęłam i zsunęłam się z łóżka.

- Weź się pierdol - zaśmiał się - Mam urodziny - dodał z wyrzutem

- No dobra…zadowolę się Franklinem. Specjalnie dla Ciebie - udałam obrażoną, ale rzeczywiście taka nie byłam. Właściwie to nawet nie wiem dlaczego wszyscy zawsze bili się o Trevora. Nie no było zabawnie, że spał w różowej piżamie i w ogóle, ale żeby, aż tak… Chociaż tak naprawdę bicie się o tą postać było klasyką tej gry i każdy za każdym razem to robił.

To była właściwie nasza tradycja. W każde rodzinne spotkanie graliśmy na playstation. Cała nasza czwórka uwielbiała gry wideo i jaka inna mogłaby być naszą ulubioną jeśli nie GTA. Pamiętam, że nawet Bard wspomniał o tym w jednym z wywiadów, że dzień przed pierwszym telewizyjnym występem grali w to tak długo, że ostatecznie nic im nie wyszło. Nigdy nie zapomnę miny Elijaha gdy razem właśnie oglądaliśmy telewizje i zaniosłam się śmiechem zwiastującym to, że doskonale wiem o co chodzi. Jeśli już w wieku pięciu lat potrafiłam rozegrać jedną rundę Trevorem to co dopiero teraz.

Kiedy właśnie kradłam niebieskie ferrari w związku super-ściśle-tajną akcją do pokoju wparował Vegard z dziewczynami.

- Bard! Zdajesz sobie sprawę z tego, że za półgodziny mamy próbę? - spytał z wyrzutem po norwesku. Blondyn pochłonięty szukaniem mnie helikopterem tylko pokiwał głową niezbyt przejęty. Vegard wtedy westchnął  i przewrócił oczami tak jak robił to zawsze kiedy musiał odwalać robotę za młodszego brata. Czyli właściwie w osiemdziesięciu procentach ich pracy. My tylko zatrzymaliśmy grę  i pomogliśmy "czarnemu" w składaniu rzeczy na próbę.

- Pamiętasz tekst? - spytała Amy blondyna podając mu gitarę.

- I really want some yoghurt, well it's not exactly yoghurt - zaśpiewał fragment z miną "I jeszcze się pytasz?".

- Amy…ja nawet pamiętam ich wszystkie tekst - powiedziałam.

- Taaak? Udowodnij - Bard zaczął klasyczne, braterskie (a właściwie siostrzano-braterskie) przekomarzanie.

- Podaj tytuł - zwróciłam się do Vegarda

- Intolerant - rzucił sortując kartki. Nie czekając na niczyją reakcję zaśpiewałam całą piosenkę. Serio. Nie wiem czy po prostu mam talent do tekstów czy po prostu słyszałam ją tyle razy, że nie sprawiło mi nic trudności. Bard w odpowiedzi tylko wzruszył ramionami.

- Zresztą i tak najbardziej do przećwiczenia mamy to co będziemy wyprawiać na scenie i tak dalej, a nie teksty - odezwał się dopiero do brytyjki gdy już wyszliśmy z pokoju.

- I Janym! - dodał jeszcze najstarszy Ylvisaker.

- I Janym…boże…chyba zawsze będę żałować tego - zaśmiał się blondyn i przerzucił saksofon z jednej ręki do drugiej.

- Co będziesz grać na saksofonie? - spytała Dermi wskazując na instrument.

- Careless whisper - odparł Vegard zanim Bard jeszcze w ogóle zdążył otworzyć usta. Lauf pokręciła głową z udaną dezaprobatą, a ja zanuciłam fragmenty.

- Wolałam You Raise Me Up - wypaliłam, a potem zmieniliśmy temat.

Gdy już dotarliśmy na Ericsson Globe na scenie ćwiczyli już tancerze, a muzycy stroili instrumenty. Za kulisami jakaś grupa dziewczyn powtarzała gospelowy tekst Massochtusstes. Ja oparłam się o głośnik, a przy mnie stanęła Lauf. Amy rozglądała się po scenie jakby była już tutaj wcześniej i sprawdzała czy nic się nie zmieniło, a Demri łaziła między muzykami i znając ją to zgadywała do obcych ludzi.

Tak. Musiała to robić. Bo po chwili niejaki Chris - którego już właściwie całkiem dobrze znałam, bo był dobrym kumplem moich braci - zawołał Amandę i usadził ją za perkusją każąc jej zagrać jakąś solówkę. Tylko dwie osoby mogły być sprawcami takiej sytuacji. Ja i Demri. Ja stałam przy głośnikach gadając z Lauf, więc drogą eliminacji zostawała nam czarnulka. Amy najpierw zapierała się rękami i nogami, aż w końcu zagrała linię perkusyjną Stockholm Syndrome zespołu Muse. I jakoś tak w połowie jeden z gitarzystów zaczął jej akompaniować. Ciekawe czy Amy po prostu znała tą piosenkę czy specjalnie ją tutaj dopasowała?

Tak to jest mieć znajomych muzyków. Gdziekolwiek nie jesteś kończy się na tym, że coś grają lub nawet gracie. Bo gdy skończyli Bard stwierdził, że teraz jest pora na mój saksofonowy popis. Ja odparłam, że dopiero się uczę i nie chcę kaleczyć wspaniałego słuchu pierworodnego Ylvisakera. Tyle, że blondyn wsunął mi na siłę instrument do ręki i nie miałam wyboru. Dałam więc popis z utworem mojego ulubieńca - Jana Garbarka zwanym Red Wind . Pewnie trochę pokaleczyłam ten utwór szczególnie rytmicznie bo z tym miałam zawsze największe problemy, ale może nie rzucało się to, aż tak bardzo w oczy, bo a) kto tutaj mógł słuchać takiego psychodelicznego, norweskiego jazzu jak ja? b) mój występ posłużył za próbę dźwiękową i co chwila było albo za głośno, albo za cicho albo jeszcze jakoś inaczej.

I bardzo miło mi się zrobiło jak gdy kierowałam saksofon w stronę Barda rozległy się huczne brawa. Naprawdę. Może i dobrze, że nikt nie słuchał takiej muzyki, bo i nie mogli mnie skrytykować. Nawet Vegard przyznał, że zagrałam wspaniale. A kiedy słyszysz to od jednej z najbardziej utalentowanych muzycznie osób jakie znasz to masz powód do dumy. Nawet jeśli jest to Twój brat.

Potem moi bracia zaczęli próbę. Dziewczyny przy okazji miały darmowy koncert. I wiem, że nie siedzę w ich głowach, ale chyba nawet im się podobało, mimo tego, że wszyscy ludzie z Akademii jakich znam są z reguły fanami ambitnej muzyki i po prostu parodie stylów techno czy pop nie robią na nich kompletnie żadnego wrażenia. Dlatego czułam się szczęśliwa opierając się o głośnik i patrząc jak moje towarzyszki podróży uśmiechają się, gdy Bard i Vegard wygłupiają się na scenie. Nawet mogła kontem oka zauważyć jak któraś z nich kiwa głową w rytm Pressure czy Work It.

Gdy byli właśnie w połowie próby Chris, jeden z tancerzy (Ovind dla dociekliwych) i jeszcze chyba ktoś z ekipy technicznej wyskoczyli po lunch. Tym samym wszyscy zrobili sobie małą przerwę. Moi bracia oznajmili, że idą przebrać się do Janym wtedy ja krzyknęłam, że chce mieć zdjęcie z Bardem w stroju kirgijskich wojowników i zmusiłam Vegarda do pożyczenia mi swojego ubrania.

- Tylko nie wiem czy będą dobre - powiedział wręczając mi ekwipunek.

- Jak już to za małe - uśmiechnęłam się do niego wrednie i poszłam do łazienki.

Nasze zdjęcie wylądowało od razu na Instagramie i Twitterze i jestem pewna, że już jutro będzie na fanpage'ach typu @bylivisakerlicous, czy  @ylvispowerboys albo nawet @stalefanpage. Tak. Śledziłam strony dotyczące moich braci czy chłopaka i komentowałam im czasem zdjęcia. Nigdy nie jest ci dość słyszenia rzeczy w stylu "Nora jest taka zabawna i śliczna. Chciałabym ją kiedyś poznać".

Gdy dołączyliśmy w końcu do reszty dziewczyny musiały komentować występ Ylvis, bo załapaliśmy się właśnie na Vegarda mówiącego, że potrafią też grać normalne piosenki. Bard przyznał mu rację, a ja stałam z założonymi rękami i uśmiechem na ustach czekając co tym razem wymyślą, żeby to udowodnić.

I muszę przyznać, że widok dwóch norwegów siedzących w strojach kirgijskich wojowników i śpiewających na głosy (i oczywiście grając na gitarach) Two Way Monologue Sondre Lerche  z interpretacją i minami jakby to była najbardziej romantyczna piosenka świata jest istotnie komiczny. Ja osobiście nie mogłam się powstrzymać ze śmiechu w wyniku czego wydawałam jakieś dziwaczne, nieartykułowane monosylaby przez zaciśnięte usta. I pewnie tylko dołączyłam się do niebotycznie zabawnego obrazka. No cóż…witamy u Ylvisakerów! 

Gdy skończyli przybiegł do nas Chris z górą papierowych opakowań z taco. Kolejna tradycja naszego rodzeństwa. Na każdym rodzinnym spotkaniu oprócz grania w GTA jemy taco. No co? Ile można jeść ryb? Po za tym kto powiedział, że musimy być typowymi norwegami, a jeszcze doliczając do tego fakt, że oficjalnym jedzeniem Norwegii jest pizza to już w ogóle…

W każdym razie pochłanialiśmy taco i gadaliśmy całą siódemką. Amanda okazała się mieć dużo wspólnych tematów z perkusistą, bo oboje lubili podobną muzykę i grali na tym samym instrumencie.

Na półtorej godziny przed koncertem poszliśmy do kawiarni odstresować się i czegoś się napić i zjeść coś słodkiego. Vegard klasycznie zrobił listę rzeczy, które teoretycznie mogą pójść źle. Zapominanie tekstu, pomylenie układu, spóźnienie się z założeniem strojów i najbardziej prawdopodobne brak synchronizacji z tancerzami. Jeszcze klasycznie zostało tam wplecione skaleczenie się siekierą, albo poślizgnięcie się na mleku, czy za mocne uderzenie najstarszego brata krzesłem. 

Potem ja i dziewczyny obserwowałyśmy cały koncert zza kulis, a co za tymi idzie nie widziałyśmy nawet ich min. Jednak na występie działo się dużo. Nie. Nie będę wam zdradzać. Jak ktoś jest ciekawy to niech sam pojedzie w przyszłym roku. Tak, reklama zespołu swojego rodzeństwa musi być. Powiem tylko, że było rzucanie hamburgerami, rozwalanie krzesła, a nawet braterska bijatyka. Koniec. Więcej nie zdradzam. Sami się dowiecie jak pojedziecie, a jak nie to…to…du er svak.

W każdym razie byłam szczęśliwa. Ale tak naprawdę. Czułam się spełniona. Odwiedziłam Sztokholm. Zabrałam ze sobą znajomych. Spędziłam cały dzień z moimi ukochanymi braćmi. Zagrałam w GTA. Dostałam brawa za mój występ na saksofonie. A co najważniejsze dziewczynom chyba nawet podobały się dowcipy Ylvis. Albo nie…najważniejsze to było to, że dobrze się bawiłam.

<No dobra skończyłam. Kurcze miałam wrażenie, że będzie jakiś dłuższy. No piszcie dalej :3 I mam nadzieję, że nie jest zły. Chociaż powinien mi wyjść lepszy zważywyszy na to, że to ma być wspaniały dzień w życiu Nory. >

Ale fajnie. To 33 rozdział na blogu, a opisuje 33 urodziny Barda. Miło? Miło. No dobra. Wiem troche słaba ta informacja, ale znacie mnie… 


6 komentarzy:

  1. O. Jest saksofon jest impreza. Zdecydowanie jestem na tak. A Ty znowu Norah marudzisz, że krótki. Weź się i powieś. Wiesz, że wpisałam ten Edek Siedmiu Mórz? xD Wgl z Edynburga (ale tego właściwego) jest Sean Connery! <3 Zdecydowanie uwielbiam to miasto. A propos Barda, jego słuchawek i grania w gierki – mój brat jest taki sam. I mimo, że nie tak często się widzimy, zawsze musimy w coś pograć razem. Teraz nie wiem, co będziemy przechodzić, ale mamy na koncie Colonial Marines. O. no i brat Perry gra na perce, gitarze i śpiewa ;D
    Sądzę, że Demri zjadłaby i piąte śniadanie haha Jak się tak Nora zastanawia nad Seattle, można później się wybrać do Draven na chacjendę. Ahaha "Nora jest taka zabawna i śliczna. Chciałabym ją kiedyś poznać". Wrodzona skromność, Nora. Gratuluję xD nie, no serio, wiem, o co chodzi, ale się uśmiałam. Wszystko ładnie pięknie. Jednak Nora to jest czystym Ylvisakerem, patrząc po jej braciach. Wgl ten koncert to musiała być schiza, jednak mistrzem performance'u jest Alice Cooper i Prince. Nie ma się oszukiwać ;D Super duper wszystko mnie siem podoba. Teraz tylko czekać, aż Amanda coś doda.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja się dowiedziałam słuchając audycji radiowej Ylvis. I jest to stolica wyspy Tristan da Cunha gdzie mieszka 21 osób. No i generalnie wiem to od Vegarda, więc no… A co do prawdziwego Edynburga to ahhh… szkocki akcent forever. Mogę umierać jak go słyszę. Wiesz tutaj też się oglądało wywiady to się wie. Serio wszyscy Ylvisakerowie mają świra na punkcie GTA. W ogóle chyba z tego co widze Perry wszyscy bracia, bo mój też. Tyle, że mój jest dresem i to kompletnie nie pasuje do mojej rodziny…
      Wiesz Ylvis to komicy to wszystko co wyprawiali jest parodią klasyków z prawdziwych koncertów, więc nawet nie porównuj. No to dobrze, bo jak drugi raz przeczytałam to miała wrażenie, że jakiś za mało eee szczęśliwy jak na Norę. Ale ja mam chyba zawsze takie wrażenie.

      Usuń
  2. Jakoś nie bardzo potrafię wybrać ulubiony fragment, powiem ci xD Tak ci to jakoś wyszło, że przez tekst leciało się szybciutko, z taką fajną atmosferą spokoju, rozleniwienia. Czuć, ze opuszczamy Amerykę i jesteśmy w Europie, gdzie panuje zupełnie inna kultura, klimat itd.
    I popieram w stu procentach Perry, zwłaszcza w świetle następnego opowiadania: ten koncert musiał być schizą xD

    No i trza czekać na coś od Amy albo od kogoś kto został w Akademii. Bo jak na razie my przejęłyśmy stery, a w LA cichooo...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To znaczy, że nie jest źle i Nora (ani Norah) nie wyszła z formy. Dobrze. Wiesz co Lauf ja jestem tak przyzwyczajona do ich głupich żartów, że nic mnie nie zdziwi, ale myślę, że gdyby tam wbił ktoś normalny to podobnie by stwierdził. Szczególnie jak śpiewali po rosyjsku nie znając znaczenia słów… phh…
      Taaaak. Zawsze sie tak kończy na wszystkich blogach grupowych. Zawsze piszemy ja i ty. I teraz i tak dobrze, że jest Perry.

      Usuń
  3. Zaraz cię walnę jeśli jeszcze raz powiesz, że ten rozdział jest krótki! Ach..jak ja kocham czytać wasze rozdziały.
    Po przeczytaniu imienia Chris, automatycznie pomyślałam o basiście Muse i niezmiernie mnie cieszy fakt, że dodałaś ich piosenkę i akurat Amy ją zagrała na perkusji...OJA ♥
    Tylko nurtuje mnie jedno...Skąd znałaś tą piosenkę? Trafiłaś przypadkiem, czy może ci o niej wspominałam? (Tak Agata musi wiedzieć rzeczy, które dotyczą jej ulubionego zespołu XD)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Chris jest z LA, albo tam często jest to może to nie koniec jego losów na blogu ;)
      Trafiłam na nią przypadkiem. Wpisałam Muse i tam jest taki skrót informacji zawsze w google po prawej stronie. Przejrzałam jakie są piosenki i zobaczyłam tą. Wpadła mi w oko bo wiem, że 1D też taką ma i włączyłam. Stwierdziłam, że pasuje do Amy. Jest perkusja. No i oczywiście Sztokholm.

      Usuń