Obudziłam się z okropnym bólem głowy. Ale
nie takim jaki ma się, kiedy jest się chorym, nie takim jaki czują małe dzieci,
kiedy spadną z roweru, a nawet nie takim jaki ma się następnego dnia po
delikatnej imprezie. Tylko takim jaki ma się, na przykład gdy wypije się z pół
litra wódki samemu. Próbowałam sobie przypomnieć wczorajszy wieczór: Stale
wyjechał, płakałam na lotnisku, włóczyłam się z mochą po terminalu, zadzwoniłam
po Jessy'ego i… I… Film mi się urwał.
Przez trzy lata picia alkoholu - tak, w
moim przypadku były to równe trzy lata, bowiem nie tknęłam nigdy niczego z
procentami dopóki nie skończyłam osiemnastki - zdążyłam się już nauczyć kilku
rzeczy. Jedną z nich było to, że jeśli urywa ci się film, to znaczy, że się
spiłaś. Właściwie to dziwne, bo to nie w moim stylu - to całe upijanie się z
rozpaczy.
Podniosłam się na łóżku i złapałam się za
czoło. Każdy ruch powodował, że czułam jakby ktoś mi walił młotem w czaszkę. No
tak… Oznaki kaca. Kaca giganta chyba patrząc na mój stan.
- O! Obudziła się nasza zrozpaczona
imprezowiczka - powiedziała Amy lekko zgryźliwie. Machnęłam ręką co sprawiło,
że zmrużyłam lekko oczy, przyjmując na siebie kolejną falę bólu. Moja
współlokatorka bez słowa podała mi szklankę z aspiryną.
- Co się wczoraj stało? - spytałam, a
właściwie wystękałam, odbierając od niej napój. Amanda roześmiała się.
- Wypiłaś chyba butelkę wódki u Jessy'ego
w samochodzie i popadłaś w jakąś okropną rozpacz. Jessy musiał cię ciągnąć do
pokoju. A i cały czas krzyczałaś jakieś rzeczy typu "Nikt mnie nie
kocha", "Jestem do dupy", "Wracam do Oslo!" -
powiedziała najspokojniej w świecie. Jakby takie rzeczy zdarzały się co wieczór
każdemu.
- Faen hellvete - zaklęłam - Hva jeg
hellvete gjorde? - mruknęłam i przetarłam twarz. Znikoma ilość norweskich
przekleństw daje się we znaki. Gdyby to były normalne słowa na przykład solsike to na norweskim
dostałabym dwóję za powtórzenia.
- Przynajmniej można było cię zrozumieć -
zaśmiała się Amanda. Odpowiedziałam jej tylko wyrazem twarzy mówiącym
"Ha-ha-ha. Bardzo śmieszne".
- Co mamy dzisiaj? - spytałam. Oczywiście
dopiero po chwili zorientowałam się, że mogło to zabrzmieć jakbym nie wiedziała
jaki jest dzień tygodnia. Wtorek, siedemnasty marca. Nie, jeszcze, aż tak źle
ze mną nie było. - W sensie jakie zajęcia… - uzupełniłam pośpiesznie, zanim
moja współlokatorka obśmiałaby mnie jeszcze bardziej. Amy wzięła moją teczkę i
odczytała z niej kolumnę opatrzoną napisem wtorek:
- Przespałaś fotografię, więc została ci
jeszcze reżyseria na piętnastą do szesnastej i śpiew od piętnastej do
siedemnastej - wypaliła beznamiętnie.
- Pierdolę, nie idę na śpiew -
odpowiedziałam tylko i podciągnęłam kołdrę pod brodę. Kolejny ruch, który
spowodował przeszywający ból. Amanda tylko wzruszyła ramionami. - Nie dam rady.
Głośne dźwięki i gigant kac nie współgrają ze sobą - dodałam jakby na
usprawiedliwienie łudząc się, że Finnes cokolwiek obchodzi to czy idę na
śpiew czy nie i z jakiego powodu.
Jednak widocznie nie wiedziałam co
mówiłam, bo po zastosowaniu chyba wszystkich możliwych sposobów na
doprowadzenie się do jakiegokolwiek stanu używalności zdecydowałam się
posłuchać jak Jessy gra szlagiery z Avaishaiem, Jenny i Hansem. Jednak po kolei…
W życiu nie byłam tak wdzięczna za to, że
mam starszych braci jak teraz.
- Weź. Może ci się przydać. Los Angeles to
miasto dla imprezowiczów - powiedział Bard, podając mi kwadratowe opakowanie w
kolorowe wzroki z napisem "Hangover Tea". Wtedy go wyśmiałam, ale
Ylvisakerowie są uparci i Bard właściwie na siłę wepchnął mi to do torby. Teraz
jednak wychwalałam go pod niebiosa. Skład owego napoju nie był jakiś istotnie
magiczny, ale pewnie zawierał wszystkie pomagające na kaca rzeczy, z których da
się zrobić herbatę. Do tego wypiłam chyba ze dwa litry lemoniady. I generalnie
jadłam wszystko co jest kwaśne i ma dużo witamin. W miarę upływu czasu każdy
ruch już przestawał mi sprawiać ból, a dźwięki, o ile nie były za wysokie, nie
drażniły nawet, aż tak bardzo.
Siedząc na śniadaniu i nieprzytomnie
mieszając jogurt naturalny z sokiem cytrynowym, uświadomiłam sobie, że chyba
jestem winna Jessy'emu jakieś przeprosiny. Obiecałam mu się nie odzywać, a
potem on musiał zaciągać mnie do pokoju i jeszcze wysłuchiwać moich okrzyków
rozpaczy. Tak się nie powinno robić. Dlatego jak szłam do pokoju po okulary
przeciwsłoneczne i zobaczyłam chłopaka, wykrzyknęłam jego imię. Właściwie to
dziwne, że nie miałam nawet zniekształconego głosu. Żadnej chrypy ani nic. Może
ten mój rzekomy "kac-gigant", był tylko wymysłem niedoświadczonej i
niewyspanej Nory Ylvisaker?
Zauważyłam, że niesie ze sobą futerał od
saksofonu. Brawo, Nora!
Potrafisz zauważać przedmioty, które ludzie trzymają w rękach!
Gratulacje! Wpatrywałam się ślepo w niego i próbowałam połączyć fakty.
Z tego co pamiętam dziś nie było sekcji jazzowej. Dopiero po chwili
przypomniałam sobie (nie bez jego pomocy), że chciałam z nim pogadać.
- Idziesz grać? - zagadnęłam, żeby nie od
razu startować tak na poważnie. Okazało się, że Waits został wyróżniony i idzie na jammik z nauczycielami.
Poszłam za nim. Rozmowa się nie kleiła. Jak zwykle. I weź tutaj przepraszaj
kogoś, kto ma ciebie totalnie w dupie. W końcu jednak spróbowałam swoich sił i
wypowiedziałam przeprosiny.
- Powinno być ci wstyd - burknął Jessy.
Najpierw mnie coś ukuło i się wkurzyłam. On niby nigdy nie się nie upił, tak?
Ale potem się opanowałam i doszłam do wniosku, że nawet jeśli on był zalany - a
był z pewnością więcej razy niż ja - to nie wykrzykiwał imion swoich dziewczyn
oraz nie narzekał, że jest do niczego. Chyba rzeczywiście powinno być mi wstyd.
- Wiem, tylko Stale wylatywał, a ja… -
próbowałam się tłumaczyć, jednak Waits pokazał, że ma mnie totalnie gdzieś i to
dosyć bezpośrednio. Po czym zmienił temat na Demri. Niech mnie coś strzeli,
jeśli oni nie będą razem!
Szliśmy przez chwilę w milczeniu i gdy już
mieliśmy wchodzić do sali spróbowałam ponownie i wypaliłam:
- Naprawdę mi głupio i dziękuję, że po
mnie przyjechałeś. - Liczyłam, że może teraz do niego dotrze, że przepraszam go
szczerze, bo w skrócie zachowałam się jak zupełna suka.
- Nie zrobiłem tego dla ciebie - burknął
tylko. Nie wiedziałam jak to rozumieć, no bo: a) jeśli nie dla mnie to dla
kogo? Dla Demri? Przecież ona nie ma nic z tym wspólnego b) czy teraz jakoś
może wpadł na to, że to było na serio, bo właściwie taka odpowiedzieć może być
niejednoznaczna c) wybaczył mi czy nie, bo o to mi właśnie chodziło.
Rozmyślanie nad tymi trzema punktami
zajęło mi kolejną godzinę. Muszę przyznać, że improwizacje zebranego tu
kwartetu stanowiły niezły akompaniament do kmienienia
o-co-do-cholery-chodziło-Jessy'emu. Co więcej były naprawdę ładne, a kac
właściwie już przestawał tak bardzo dawać się we znaki i nawet nie drażniły
mnie już dźwięki trąbki, saksofonu, ani skrzypiec.
W końcu Hans oznajmił, że pora kończyć, bo
nauczyciele też muszą pozałatwiać swoje sprawy i wszyscy się rozeszli. Gdy
wyszliśmy pochwaliłam grę Jessy'ego. Super, kolejna osoba do mojej kolekcji
ludzi, którym nigdy nie dorównam. W kategorii "saksofon-znam
osobiście" zajmował
drugie miejsce, zaraz po moim bracie. Jednak chłopak w ogóle nie słuchał, co do
niego mówiłam, a zamiast tego odebrał telefon jak się okazało od swojego
wujaszka. Kiedy usłyszałam coś w stylu "masz pozdrowienia od swojej
skandynawskiej fanki" wypowiedziane bez sarkazmu albo z jego tak małą
ilością, że był niewyczuwalny przynajmniej przez podekscytowaną mnie, to
pomyślałam sobie, że może jednak wybaczył mi punkt b oraz c mamy z głowy. Tyle,
że po skończonej rozmowie Jessy sobie poszedł jak gdyby nigdy nic i jakby nie
towarzyszył nikomu i w tym momencie owe punkty wróciły na listę rzeczy nierozwiązanych.
Nigdy nie dojdziesz z tym Jessy’m…
Jednak dobrze, że sobie poszedł, bo kiedy
sprawdziłam godzinę okazało się, że za pięć minut mam reżyserię i właściwie
powinnam może iść do sali. Zaczęłam kierować schodami w dół, do piwnicy. W
pustym, szarym, surowym pomieszczeniu było pusto. Czyżbym była jedyną osobą na
reżyserii? Spojrzałam na zegarek. Druga. Czyli Martin powinien już być, chyba,
że się spóźniał, co nie było wyjątkiem w tym przypadku. Po niedługim czasie
drzwi uchyliły się. Tyle, że nie stanął w nich pan Scorsese, a sam Adrien
Brody.
- Mam ci przekazać, że zajęcia są
odwołane, bo profesor Scorsese musi pracować - powiedział chłodno nawet nie
przekraczając progu sali i nie czekając na moją reakcję, zamknął drzwi.
- Eeee…okej - mruknęłam lekko zdziwiona
nietypowym zachowaniem aktora. Po czym wzruszyłam ramionami i wstałam. No cóż…
Nic tu po mnie, nie?
Zaczęłam się kierować do budynku
mieszkalnego, kiedy usłyszałam, że ktoś gra na skrzypcach. Bynajmniej nie była
to Jenny Baker, bo skąd niby ta ceniona artystka klasyczna miałaby znać
Belzebutha. Właściwie to w naszej Akademii tylko dwie osoby mogły znać Belzebutha.
Ja i pana Thorsdóttir. Osobiście nie byłam jakąś wielką fanką tego zespołu, ale
oczywiście kojarzyłam ich sposób grania i tak dalej. Uchyliłam cicho drzwi i
patrzyłam na tańczącę i grającą na skrzypcach Laufey. Kurdę… Przypominała teraz
jakąś Linsdey Striling, tylko, że Linsdey nie miała zamkniętych oczu i miała
wcześniej ustalony układ, no a przede wszystkim robiła to publicznie.
Kiedy skończyła pogratulowałam jej
brawami. Należały jej się. "Skrzypce,
na których i tak nie umiem grać - znam osobiście - Laufey Thorsdóttir -
pierwsze miejsce". Dziewczyna wycelowała we mnie smyczkiem.
- Nie… Ja tylko gitara i saksofon. - Pokręciłam
głową. Oy dritt… Nora! Pomyśl
może za nim coś powiesz? Dopiero
kiedy Lauf obdarzyła mnie zdziwionym spojrzeniem dotarło do mnie, że nie było
to zaproszenie do grania. - Chodziło mi o to, że nie chodzę na zajęcia z Jenny,
tylko uczę się na gitarze i saksofonie - próbowałam się wykręcić, ale tak
naprawdę to wiedziałam, że tylko bardziej się pogrążam. Mój grymas na twarzy i
sposób w jaki to powiedziałam musiał być komiczny, bo dziewczyna zaśmiała się.
- Znasz Belzebuth? – zapytała, udając, że
nieporozumienie nie miało miejsca
- Jakby się uprzeć to może bym jakieś
fragmenty zagrała. Ale tak na ogół to nie słucham. - Pokręciłam przepraszająco
głową i usiadłam obok dziewczyny. Islandka wyłączyła urządzenie, z którego
puszczała sobie podkład i wbiła we mnie niemal oskarżycielskie spojrzenie.
- Co w ogóle się wczoraj stało? -
Podrapałam się po ramieniu, tak jak robiłam to zawsze w niezręcznych
sytuacjach.
- Stale wyjechał. Było mi smutno. Jessy
mnie odwiózł. Dał mi wódkę. Upiłam się – powiedziałam, chcąc uniknąć
komentarzy, ale potem już bardziej na wesoło dodałam:
-
Chyba po raz pierwszy upiłam się na smutno - uśmiechnęłam się. Lauf również
zachichotała.
- Znam cię dopiero kilka dni, ale nigdy w
życiu bym nie pomyślała, że jesteś zdolna do czegoś takiego.
- Wiesz… Ja też nie - zaśmiałam się.
- Tak w ogóle to poznałam Stalego…
- Wiem, mówił mi
- Mogłam się domyślić. Powiedział mi, że
kochasz Amerykę… - Tak. To musiała być próba zaczęcia rozmowy.
- Mhm… Co właściwie jest zabawne, bo
Norwedzy najbardziej ze wszystkich nacji najbardziej nie lubią Amerykanów.
W sensie… Statystycznie. Ylvisakerowie chyba są wyjątkowi. Dwóch najmłodszych
uczy się w Stanach, a dwóch najstarszych produkuje się w Stanach. - Nora..wiem, że masz kaca, ale bez
przesady. Wyobrażasz sobie w ogóle jak "produkuje się w Stanach
brzmi"?
- Serio? A ja myślałam, że Szwedów. -
Pokręciłam głową.
- To jest wiesz taki konflikt bardziej dla
jaj. Musimy się mieć z kogo powyśmiewać, nie? Ale tak naprawdę to traktujemy
Szwecję jak starsze rodzeństwo. Dogryzamy sobie, ale naprawdę bardzo się
kochamy. - Byłam dumna ze swojego poetyckiego porównania.
- W sumie to pasuje… Ja w ogóle się nie
odnajduje w Ameryce. I te korki… I to wszystko…
- Fakt. Ja też tęsknie za Norwegią. Nie
mogę sobie wyobrazić miesiąca bez myseost i w ogóle nie wiem jakim cudem, ale
słodycze tutaj są słodsze niż w Oslo. Po za tym można pić od dwudziestu jeden
lat i za każdym razem muszę się modlić, że darują mi, bo albo nie zauważą, albo
machną ręką na obcokrajowca - odparłam. Oczywiście półżartem. Aż tak pusta to
nie byłam. Laufey na szczęście zrozumiała.
- Okropne. Może Stale ci przywiezie trochę
myseost?
Nagle przypomniała mi się rzecz, z którą
już trochę czasu się zmagałam. Nie chciało mi się jechać do Szwecji samej i
samej z niej wracać. Trzynaście godzin w samolocie bez nikogo do pogadania było
dosyć słabą perspektywą. Zresztą nawet jak miałam spotkać moich braci i Svena
to lubiłam być w dużym towarzystwie. Czemu więc nie spróbować swoich sił u
dziewczyny, która tylko czeka na możliwość powrotu?
- Właśnie! Skoro tak brakuje ci
Skandynawii to może pojechałabyś ze mną do Sztokholmu na urodziny mojego brata?
Szwecja to nie Islandia, ale przynajmniej się wyrwiesz z LA, a ja będę mieć z
kim pogadać - wyszczerzyłam się.
- Jeszcze się pytasz? - zaśmiała się.
- Bądź gotowa na lotnisku dwudziestego o
siódmej wieczorem. O dziewiątej mamy samolot - powiedziałam beznamiętnie. Teraz
jeszcze może jeszcze uda mi się zwerbować Draven czy tam Finnes i będzie
gitesik.
Zaległa niezręczna cisza. Nagle
zauważyłam, że na jednym z pulpitów ktoś zostawił coś błyszczącego. Harmonijka
ustna. Jedyny instrument na którym naprawdę potrafiłam grać. Harmonijka - znam osobiście - zero. Nieskromnie mówiąc - wymiatałam na
niej.
- Znajdź mi nuty do Nemo - rzuciłam do
Lauf i poszłam po instrument. Jeśli Lauf znała Belzebuth to musiała słuchać
Nightwish, a Nemo to akurat jeden z niewielu utworów, które jakoś tam
kojarzyłam. Nie musiałam dwa razy powtarzać i kiedy już wróciłam do mojej
towarzyszki zapis nutowy Nemo widniał na ekranie.
Dmuchnęłam w instrument i przetarłam kilka
razy koszulką.
- Spila? - spytała. Dobrze, że po norwesku
brzmiało to spille i zrozumiałam, że chciała się zapytać o "gramy",
ale zabawne, że zapomniała się przerzucić na angielski.
- Spille - odparłam tym razem w swoim
ojczystym języku i puściłam do niej oczko. Zaczęłyśmy grać.
Muszę przyznać, że całkiem nieźle nam to
szło. Mam nadzieję, że Floor Jansen, ani żaden inny członek zespołu nie obrazi
się, że ich bogatą kompozycje wygrywamy tylko na skrzypcach i harmonijce
ustnej. Lauf znała tekst na pamięć. Miała ładny, wysoki głos, a jak śpiewała to
nie nawet nie było słychać jej akcentu. W refrenie nawet dołączyłam się ja ze
swoim niższym o kilka…no dobra…po prostu niższym głosem. I mówiąc niższym
miałam naprawdę na myśli niski. Może nie był to bas, ale spokojnie mogłam
dorównać wielu chłopakom jeśli o to chodzi. Czasem mnie to wkurzało, ale Ezra
twierdził, że to jest oryginalne i wspaniałe, bo nie zależnie co śpiewam i tak
wychodzi ciekawiej niż zwyczajny cover.
- Oh how I wish for shooting rain. All I
wish is to dream again. My loving heart lost in the dark for hope I'd give my
everything
<Powiem, że nie
podoba mi się ten rozdział. Chciałam go napisać, bo nie wiedziałam jak się
uporać z Jessym i chciałam mieć ten fragment już z głowy. Serio. Nie wyszedł
mi. Zgubiłam gdzieś optymizm Nory i w ogóle wszystko…ehhh…."Obiecuję
poprawę i proszę cie ojcze o rozgrzeszenie">
Przeczytałam to już jakiś czas temu, ale naprawdę nie mam siły nic z siebie wykrzesać. A nie robiłam nic specjalnego... No, dobra. Dość długo szarpałam się z koniem heh Nie wiem, czemu ten rozdział uważasz za zły. A jest świetny! To prawda prawdziwa. Nora miała gorszy dzień. To wszystko. Byłoby trochę dziwne jakby nastepnego dnia wszystko było super duper jak poprzednio. Chwila słabości musi być ;) I taki długi ten post, że ho ho. Bardzo mi odpowiada. Haha a Jessy... Nikt go nie ogarnie. Mam nadzieję, że Cię nie załamałam tym krótkim komnetarzem, ale naprawdę nie czuję się na siłach, zeby ogarnąć wszystko od początku do końca, dlatego zrobiłam to ogólnikowo. Mówię tylko - byle tak dalej!
OdpowiedzUsuńNie okej. Wiesz, ważne, że coś. Dzięki za koment. No nadal mi się nie podoba, ale może i masz rację, że dziwnie być takim hop siup na następnym dzień…
UsuńPowiem tak: czytało mi się dziwnie, bo nie jestem przyzwyczajona do takiej Nory. Ale to dobrze. Jeszcze dziwniej byłoby, gdyby panna Ylvisaker po wypiciu pół litra tryskała energią i optymizmem. I co mi się jeszcze rzuciło w oczy: myseost. Jestem akurat w temacie, bo kiedyś bardzo chciałam spróbować, ale w Polsce uznałam za nie do dostania. :/ Ale dobra, do rzeczy. Myseost mówi się w Danii. Nora, jako Norweżka, powiedziałaby brunost albo mysost, a Laufey - mysuostur. Ale to tylko tak kosmetycznie, na przyszłość ;)
OdpowiedzUsuńA, tak poza tym:
"Lauf znała tekst na pamięć. Miała ładny, wysoki głos, a jak śpiewała to nie nawet nie było słychać jej akcentu."
Wiesz, że właśnie dałaś Laufey głos Tarji Torunen, która to jest obdarzona sopranem lirycznym sięgającym ponad trzech oktaw? No weź, dzięki! :D
Chcesz myseost? Wbijaj do mnie. Nakupowałam tego w Szwecji i nikt teraz tego nie je. Nie, że nam nie smakuje, ale tego się nie da zjeść dużo noo… Co do nazewnictwa to wiem, że to jest w innych krajach inaczej. Wiesz jak trudno jest się w szweckich sklepach połapać jak zna się duńską nazwę? W każdym razie akurat nie wiedziałam, o mysost i myseost, że między nimi jest różnica. Ba! Jestem prawie pewna, że Ylvis mówią myseost. Więc może to tylko Ylvisakerowie, a może to Bergen. Zresztą właściwie jestem zaskoczona, że duńczycy i norwedzy mają inną nazwę.
UsuńA wiesz, że serio sobie wyobrażałam Lauf tak po Twoim ostatnim rozdziale? Jakoś to mi pasowało. A, że nie znam się na oktawach i tak dalej (jako chyba jakieś 0,1% ludzi którzy potrafią grać i czytać nuty, ale oktawy są im obce) to po prostu jakoś tak wyszło. Skoro nie masz mi tego za złę to super (y)