- Waits! Słyszysz mnie?!
- Co? No, przecież że słyszę - rzuciłem
niezbyt przytomnie do Briggsa, stojącego przy mojej fisharmonii z podłączoną
gitarą i patrzącego na mnie jak na kosmitę. Przez dwa tygodnie rozmawialiśmy
może z dwa razy. W sumie gdy jeden z nas był w pokoju, drugiego nie było, a
Daniel rzadko spędzał tu noce. Jedynie razem graliśmy. Nie rozmawialiśmy, bo
nie mieliśmy o czym. I tak gdy tylko koleżka otworzył usta, wiedziałem, że nie
interesowało mnie, co ma do powiedzenia. Jednak razem chodziliśmy na sekcję
jazzową i każdy student dostał zadanie stworzenia czegoś w parach. Myślałem, że
uda mi się zrobić to w pojedynkę, ale myliłem się. Myślałem, że może Demri
będzie chciała się zapisać. Ostatnio poprosiła mnie o to, żebym podszkolił ją w
grze na gitarze. Jednak trafiła zamiast na mnie na Briggsa i była nim
zachwycona. Potem gadała mi o nim na okrągło. Zamknęła się dopiero, gdy
składała mi życzenia urodzinowe. Dostałem czerwone Porto od wszystkich
studentek i kompletnie bezużyteczny lampion. 'Sama robiłam!', pisnęła Draven,
wręczając mi swoje dzieło. Nie chciało mi się wierzyć, że wszystkie dziewczyny
kupiły wino. Mała hipiska przyszła sama po dziesiątej wieczorem z szerokim
uśmiechem na twarzy. Co te panny mają w głowach? Nie byłem pewny czy chciałem
wiedzieć. Dodatkowo Draven wracała już kilka razy nad ranem sama. Oczywiście w
niezłym stanie. Podobno szwędała się z jakimś Samem czy kimś tam. Tylko ta
dziewczyna zagadałaby do menela w ciemnej uliczce, którego w życiu portfelem na
kiju bym nie dotknął. Ona by się z nim jeszcze zaprzyjaźniła.
- Gramy dalej? - spytał Briggs, wkładając
kostkę w zęby i podciągając sobie spodnie.
- Tak - odparłem tylko i zacząłem grać
chodzącą mi po głowie melodię na fisharmonii. Waliłem w klawisze coraz szybciej
i mocniej byle tylko oderwać się od tych cholernych myśli. Nie dość, że
musiałem pilnować Demri, to jeszcze do tego dołączyła Nora. Właśnie. Ta to już
w ogóle... Wczoraj odebrałem ją z lotniska w dziwnym nastroju. Nie trajkotała
jak kataryniarz, tylko siedziała i myślała. Dałem jej trochę wódki na
uspokojenie i podziałało. Chociaż w dość oczywisty sposób. Zamiast poprawić
sobie humor, załamała się jeszcze bardziej. Nora była kompletnie wstawiona, gdy
dojechaliśmy do Akademii. Musiałem ją wtargać na samą górę do pokoju. 'Tak
bardzo go kocham. Czemu wyleciał? Nie kocha mnie?', 'Zawracaj! Wracam i lecę za
nim!'. 'Jestem żałosna. Skończona idiotka.', 'Jessy, czemu nie został dłużej?'
albo 'Ale jestem szczęśliwa!'. Te i inne tego typu przemyślenia wypadały z ust
Nory pod koniec jazdy i gdy niosłem ją przez całą Akademię. Nie miałem zamiaru
jej odpowiadać i tak też zrobiłem. Gdy Finnes otworzyła mi drzwi od ich pokoju,
wszedłem z blondyną i rzuciłem ją na łóżko. Szczerze coraz bardziej żałowałem,
że po nią pojechałem. Zostawiłem ją, mamroczącą coś pod nosem i poszedłem do
siebie.
Potrząsnąłem głową i skupiłem się na
muzyce.
***
- Jessy!
Przez cały korytarz rozległ się wrzask
Nory. Czego znowu chciała ta postrzelona nastolatka?! Na jej miejscu nie
pokazywałbym się ludziom przez następnym miesiąc. Zatrzymałem się i poczekałem,
aż do mnie dobiegła. Nic nie wskazywało, żeby miała kaca. No może prócz tego
spojrzenia. Zerknęła na mnie szybko, a potem przeniosła spojrzenie na saksofon,
który niosłem w ręce. Westchnąłem głośno, próbując odwrócić jej uwagę.
Podziałało. Ocknęła się i podrapała się po głowie.
- Idziesz grać? - rzuciła niby
zaciekawiona.
- Ta. Cohen, Zimmer i jeszcze Baker siedzą
w sali i grają. Powiedzieli, żebym dołączył - odparłem, ciągle czekając, aż
blondynka wydusiła z siebie prawdziwy powód, dla którego mnie zatrzymała.
- O. Fajnie. Mogę iść z tobą?
Wzruszyłem ramionami.
- Jak chcesz - mruknąłem i ruszyłem dalej.
Nora poszła za mną. Idąc obok, chwilę milczała, zanim się odezwała.
- Za tydzień lecę do Sztokholmu, więc
przywiozę obiecany rum - zagadała.
- No, to fajnie.
- Przepraszam za wczoraj. Trochę mnie
poniosło...
- Powinno być ci wstyd - odpowiedziałem,
gdy zatrzymaliśmy się w drzwiach budynku z pokojami, żeby przepuścić jakichś
ludzi.
- Wiem, tylko Stale wylatywał, a ja...
- Nora - przerwałem jej. - Naprawdę nie
obchodzi mnie, dlaczego tak się zachowałaś. Dałem ci wódkę, ale nie wiedziałem,
że wypijesz ją do połowy. Wystarczy, że muszę pilnować Demri. W ogóle co to za
frajer, z którym ciągle gdzieś wychodzi?
- Samie? Jej dobry kumpel. Zresztą
powinieneś wiedzieć, że Draven szybko zjednuje sobie ludzi. - Blondynka
wzruszyła ramionami. - A co? - dodała z wrednym uśmieszkiem. - Zazdrosny?
Prychnąłem w odpowiedzi. Tak. Zazdrosny o
małego skrzata, który najczęściej chodził pijany albo zjarany. Do tego
trzymający kota w pokoju. Naprawdę atrakcyjny obraz młodej kobiety. Nora
roześmiała się, jednak gdy weszliśmy do Akademii, spoważniała. Byliśmy już
praktycznie pod wyznaczoną salą, gdy kazała mi się zatrzymać. Posłuchałem, ale
z wielką niechęcią. Sądziłem, że wyczuła mój wyraźny brak zainteresowania jej
osobistymi sprawami. Było minęło. Nie wiedziałem, po co to roztrząsać. W
dodatku znaliśmy się niecałe dwa tygodnie i nie sądziłem, żebyśmy przeszli na
etap dotyczący związków damsko-męskich. Byliśmy tylko znajomymi. Jednak tłumacz
to tej rozgadanej dziewczynie...
- Naprawdę mi głupio i dziękuję, że po
mnie przyjechałeś - wydusiła jednym tchem. Naprawdę drogo ją to kosztowało.
Spojrzałem na nią spod uniesionych brwi. No, proszę. Spodziewałem się
przeprosin, ale podziękowania niekoniecznie. Jednak jakoś tam wychowana była ta
Norweżka wyjęta z barbarzyńskiego kraju wikingów.
- Nie zrobiłem tego dla ciebie - mruknąłem
i nie mając ochoty już dłużej przeciągać tej rozmowy, otworzyłem drzwi. Trójka
nauczycieli siedziała sobie na krzesłach i o czymś dyktowało. Gdy weszliśmy,
zamilkli i zwrócili się w nasza stronę.
- Nora! No, proszę! A to niespodzianka! -
wykrzyknął Cohen, rozkładając ręce jakby był starym wujaszkiem. - Na czym
będziesz grać? - spytał od razu.
- Będę dziś tylko widownią - odparła z
lekkim uśmiechem dziewczyna. Zerknąłem na nią, ale potem podszedłem do trójki
profesorów i położyłem saksofon na pianinie, za którym siedział Zimmer. Wszyscy
się przywitali, początkowa gadka na rozluźnienie atmosfery, a potem każdy zajął
się swoim instrumentem. Strojenie, czyszczenie, inne typowe rzeczy przed grą.
Prawdę powiedziawszy nie miałem pojęcia, co mieliśmy grać. Jednak nie było to
wcale takie złe. Improwizacja była moją specjalnością, a w takim gronie możliwe
było nawet stworzenie nowej piosenki. Po dziesięciu minutach wszyscy byli
gotowi. Rozstawiliśmy krzesła w koło, jednak razem z Cohenem staliśmy. On ze
swoją trąbką, Zimmer przy pianinie, Baker ze skrzypcami, a ja z saksem.
Spojrzeliśmy po sobie, po czym spytałem:
- Improwizujemy?
- Sądzę, że najpierw się rozgrzejemy -
odpowiedział Zimmer, a wyjątkowo nieśmiała pani Baker poparła jego pomysł,
uśmiechając się delikatnie. Ta kobieta chyba nigdy nie podniosła głosu.
Podejrzewałem też, że nie miała swojego zdania. Gdy przychodziłem do niej na
zajęcia, mówiła cichutko, że ledwo ją słyszałem. Jednak mimo to robiłem postępy
z każdą lekcją. - To co proponujecie?
- Jessy, jako najmłodszy decyduj - rzucił
Cohen z szerokim uśmiechem. Przeszukałem szybko w głowie niezliczone możliwości
i zdecydowałem się na jedną z nich.
- Co powiecie na Take The A Train Ellingtona? - spytałem, wyobrażając sobie pierwsze momenty utworu. Wszyscy
aż podskoczyli na propozycję i zaczęliśmy. Oczywiście Cohen musiał poszperać w
internecie i znaleźć pani Baker nuty. Gdy uporał się z tym, Zimmer odrzucił
marynarkę w tył i zaczął biegać palcami po klawiszach. Brakowało perkusji, ale
skrzypaczka szybko ją nadrobiła. Mimo, że w oryginale nie było tego
instrumentu, wersja pani profesor pasowała idealnie. Czyli jednak miejsce na
małą improwizację się znalazło. Po pewnym czasie zorientowałem się, że Nora
przysunęła krzesło i zaczęła pstrykać w rytm, a potem dołączyła uderzenia
nogami w podłogę. To niezbyt już jej wychodziło, ale zagłuszaliśmy to.
***
Nie wiem, ile graliśmy, ale gdy wyszliśmy
z sali, było czerwono od zachodzącego słońca. Wyjąłem telefon i zobaczyłem, że
miałem trzy nieodebrane połączenia. Nora szła ze mną. Coś mówiła, ale
przeprosiłem ją i wybrałem idealnie znany numer. Musiałem odczekać trzy
sygnały, zanim usłyszałem głos wujka.
- Znowu pochłonęła cię muzyka? Masz w
ogóle jakieś życie, dzieciaku?
- Cześć, wujaszku - uśmiechnąłem się, a
Nora podskoczyła, gdy zorientowała się, z kim rozmawiam. - A myślałem, że o
mnie zapomniałeś.
- Coś tam wymyśliłeś na nasze jam session?
- I tak i nie. Połowa piosenki, ale sądzę,
że tekst zostawię tobie.
- Spręż się, bo za tydzień będę w Los
Angeles. Mam kilka koncertów w tych ich klubach.
Chwilę pogadaliśmy, powiedziałem, że ma
pozdrowienia od wiernej fanki i się rozłączyłem. Po skończonej rozmowie
spojrzałem na Norę. Oczy urosły jej do rozmiarów spodków od herbaty. Czekała na
relacje, ale ja tylko się roześmiałem i kręcąc głową, poszedłem w stronę naszej
noclegowni.
Czy kompletny brak wyczucia rytmu u Nory to jakaś próba upodobnienia jej do mnie?
OdpowiedzUsuńW każdym razie rozdział "Miód!" i chyba nie muszę tego mówić. A tekst o barbarzyńskim kraju wikingów…ahhh…
Odpisałabym, ale poczekam może na Lauf, albo kogoś innego /wymowne spojrzenie/.