Layout by Raion

środa, 8 kwietnia 2015

Jessy Waits

- Waits! Słyszysz mnie?!

- Co? No, przecież że słyszę - rzuciłem niezbyt przytomnie do Briggsa, stojącego przy mojej fisharmonii z podłączoną gitarą i patrzącego na mnie jak na kosmitę. Przez dwa tygodnie rozmawialiśmy może z dwa razy. W sumie gdy jeden z nas był w pokoju, drugiego nie było, a Daniel rzadko spędzał tu noce. Jedynie razem graliśmy. Nie rozmawialiśmy, bo nie mieliśmy o czym. I tak gdy tylko koleżka otworzył usta, wiedziałem, że nie interesowało mnie, co ma do powiedzenia. Jednak razem chodziliśmy na sekcję jazzową i każdy student dostał zadanie stworzenia czegoś w parach. Myślałem, że uda mi się zrobić to w pojedynkę, ale myliłem się. Myślałem, że może Demri będzie chciała się zapisać. Ostatnio poprosiła mnie o to, żebym podszkolił ją w grze na gitarze. Jednak trafiła zamiast na mnie na Briggsa i była nim zachwycona. Potem gadała mi o nim na okrągło. Zamknęła się dopiero, gdy składała mi życzenia urodzinowe. Dostałem czerwone Porto od wszystkich studentek i kompletnie bezużyteczny lampion. 'Sama robiłam!', pisnęła Draven, wręczając mi swoje dzieło. Nie chciało mi się wierzyć, że wszystkie dziewczyny kupiły wino. Mała hipiska przyszła sama po dziesiątej wieczorem z szerokim uśmiechem na twarzy. Co te panny mają w głowach? Nie byłem pewny czy chciałem wiedzieć. Dodatkowo Draven wracała już kilka razy nad ranem sama. Oczywiście w niezłym stanie. Podobno szwędała się z jakimś Samem czy kimś tam. Tylko ta dziewczyna zagadałaby do menela w ciemnej uliczce, którego w życiu portfelem na kiju bym nie dotknął. Ona by się z nim jeszcze zaprzyjaźniła. 

- Gramy dalej? - spytał Briggs, wkładając kostkę w zęby i podciągając sobie spodnie.

- Tak - odparłem tylko i zacząłem grać chodzącą mi po głowie melodię na fisharmonii. Waliłem w klawisze coraz szybciej i mocniej byle tylko oderwać się od tych cholernych myśli. Nie dość, że musiałem pilnować Demri, to jeszcze do tego dołączyła Nora. Właśnie. Ta to już w ogóle... Wczoraj odebrałem ją z lotniska w dziwnym nastroju. Nie trajkotała jak kataryniarz, tylko siedziała i myślała. Dałem jej trochę wódki na uspokojenie i podziałało. Chociaż w dość oczywisty sposób. Zamiast poprawić sobie humor, załamała się jeszcze bardziej. Nora była kompletnie wstawiona, gdy dojechaliśmy do Akademii. Musiałem ją wtargać na samą górę do pokoju. 'Tak bardzo go kocham. Czemu wyleciał? Nie kocha mnie?', 'Zawracaj! Wracam i lecę za nim!'. 'Jestem żałosna. Skończona idiotka.', 'Jessy, czemu nie został dłużej?' albo 'Ale jestem szczęśliwa!'. Te i inne tego typu przemyślenia wypadały z ust Nory pod koniec jazdy i gdy niosłem ją przez całą Akademię. Nie miałem zamiaru jej odpowiadać i tak też zrobiłem. Gdy Finnes otworzyła mi drzwi od ich pokoju, wszedłem z blondyną i rzuciłem ją na łóżko. Szczerze coraz bardziej żałowałem, że po nią pojechałem. Zostawiłem ją, mamroczącą coś pod nosem i poszedłem do siebie. 

Potrząsnąłem głową i skupiłem się na muzyce. 

***

- Jessy!

Przez cały korytarz rozległ się wrzask Nory. Czego znowu chciała ta postrzelona nastolatka?! Na jej miejscu nie pokazywałbym się ludziom przez następnym miesiąc. Zatrzymałem się i poczekałem, aż do mnie dobiegła. Nic nie wskazywało, żeby miała kaca. No może prócz tego spojrzenia. Zerknęła na mnie szybko, a potem przeniosła spojrzenie na saksofon, który niosłem w ręce. Westchnąłem głośno, próbując odwrócić jej uwagę. Podziałało. Ocknęła się i podrapała się po głowie.

- Idziesz grać? - rzuciła niby zaciekawiona.

- Ta. Cohen, Zimmer i jeszcze Baker siedzą w sali i grają. Powiedzieli, żebym dołączył - odparłem, ciągle czekając, aż blondynka wydusiła z siebie prawdziwy powód, dla którego mnie zatrzymała. 

- O. Fajnie. Mogę iść z tobą?

Wzruszyłem ramionami. 

- Jak chcesz - mruknąłem i ruszyłem dalej. Nora poszła za mną. Idąc obok, chwilę milczała, zanim się odezwała.

- Za tydzień lecę do Sztokholmu, więc przywiozę obiecany rum - zagadała.

- No, to fajnie.

- Przepraszam za wczoraj. Trochę mnie poniosło...

- Powinno być ci wstyd - odpowiedziałem, gdy zatrzymaliśmy się w drzwiach budynku z pokojami, żeby przepuścić jakichś ludzi. 

- Wiem, tylko Stale wylatywał, a ja...

- Nora - przerwałem jej. - Naprawdę nie obchodzi mnie, dlaczego tak się zachowałaś. Dałem ci wódkę, ale nie wiedziałem, że wypijesz ją do połowy. Wystarczy, że muszę pilnować Demri. W ogóle co to za frajer, z którym ciągle gdzieś wychodzi?

- Samie? Jej dobry kumpel. Zresztą powinieneś wiedzieć, że Draven szybko zjednuje sobie ludzi. - Blondynka wzruszyła ramionami. - A co? - dodała z wrednym uśmieszkiem. - Zazdrosny?

Prychnąłem w odpowiedzi. Tak. Zazdrosny o małego skrzata, który najczęściej chodził pijany albo zjarany. Do tego trzymający kota w pokoju. Naprawdę atrakcyjny obraz młodej kobiety. Nora roześmiała się, jednak gdy weszliśmy do Akademii, spoważniała. Byliśmy już praktycznie pod wyznaczoną salą, gdy kazała mi się zatrzymać. Posłuchałem, ale z wielką niechęcią. Sądziłem, że wyczuła mój wyraźny brak zainteresowania jej osobistymi sprawami. Było minęło. Nie wiedziałem, po co to roztrząsać. W dodatku znaliśmy się niecałe dwa tygodnie i nie sądziłem, żebyśmy przeszli na etap dotyczący związków damsko-męskich. Byliśmy tylko znajomymi. Jednak tłumacz to tej rozgadanej dziewczynie...

- Naprawdę mi głupio i dziękuję, że po mnie przyjechałeś - wydusiła jednym tchem. Naprawdę drogo ją to kosztowało. Spojrzałem na nią spod uniesionych brwi. No, proszę. Spodziewałem się przeprosin, ale podziękowania niekoniecznie. Jednak jakoś tam wychowana była ta Norweżka wyjęta z barbarzyńskiego kraju wikingów. 

- Nie zrobiłem tego dla ciebie - mruknąłem i nie mając ochoty już dłużej przeciągać tej rozmowy, otworzyłem drzwi. Trójka nauczycieli siedziała sobie na krzesłach i o czymś dyktowało. Gdy weszliśmy, zamilkli i zwrócili się w nasza stronę. 

- Nora! No, proszę! A to niespodzianka! - wykrzyknął Cohen, rozkładając ręce jakby był starym wujaszkiem. - Na czym będziesz grać? - spytał od razu.

- Będę dziś tylko widownią - odparła z lekkim uśmiechem dziewczyna. Zerknąłem na nią, ale potem podszedłem do trójki profesorów i położyłem saksofon na pianinie, za którym siedział Zimmer. Wszyscy się przywitali, początkowa gadka na rozluźnienie atmosfery, a potem każdy zajął się swoim instrumentem. Strojenie, czyszczenie, inne typowe rzeczy przed grą. Prawdę powiedziawszy nie miałem pojęcia, co mieliśmy grać. Jednak nie było to wcale takie złe. Improwizacja była moją specjalnością, a w takim gronie możliwe było nawet stworzenie nowej piosenki. Po dziesięciu minutach wszyscy byli gotowi. Rozstawiliśmy krzesła w koło, jednak razem z Cohenem staliśmy. On ze swoją trąbką, Zimmer przy pianinie, Baker ze skrzypcami, a ja z saksem. Spojrzeliśmy po sobie, po czym spytałem:

- Improwizujemy?

- Sądzę, że najpierw się rozgrzejemy - odpowiedział Zimmer, a wyjątkowo nieśmiała pani Baker poparła jego pomysł, uśmiechając się delikatnie. Ta kobieta chyba nigdy nie podniosła głosu. Podejrzewałem też, że nie miała swojego zdania. Gdy przychodziłem do niej na zajęcia, mówiła cichutko, że ledwo ją słyszałem. Jednak mimo to robiłem postępy z każdą lekcją. - To co proponujecie?

- Jessy, jako najmłodszy decyduj - rzucił Cohen z szerokim uśmiechem. Przeszukałem szybko w głowie niezliczone możliwości i zdecydowałem się na jedną z nich.

- Co powiecie na Take The A Train Ellingtona? - spytałem, wyobrażając sobie pierwsze momenty utworu. Wszyscy aż podskoczyli na propozycję i zaczęliśmy. Oczywiście Cohen musiał poszperać w internecie i znaleźć pani Baker nuty. Gdy uporał się z tym, Zimmer odrzucił marynarkę w tył i zaczął biegać palcami po klawiszach. Brakowało perkusji, ale skrzypaczka szybko ją nadrobiła. Mimo, że w oryginale nie było tego instrumentu, wersja pani profesor pasowała idealnie. Czyli jednak miejsce na małą improwizację się znalazło. Po pewnym czasie zorientowałem się, że Nora przysunęła krzesło i zaczęła pstrykać w rytm, a potem dołączyła uderzenia nogami w podłogę. To niezbyt już jej wychodziło, ale zagłuszaliśmy to.  

***

Nie wiem, ile graliśmy, ale gdy wyszliśmy z sali, było czerwono od zachodzącego słońca. Wyjąłem telefon i zobaczyłem, że miałem trzy nieodebrane połączenia. Nora szła ze mną. Coś mówiła, ale przeprosiłem ją i wybrałem idealnie znany numer. Musiałem odczekać trzy sygnały, zanim usłyszałem głos wujka.

- Znowu pochłonęła cię muzyka? Masz w ogóle jakieś życie, dzieciaku?

- Cześć, wujaszku - uśmiechnąłem się, a Nora podskoczyła, gdy zorientowała się, z kim rozmawiam. - A myślałem, że o mnie zapomniałeś.

- Coś tam wymyśliłeś na nasze jam session?

- I tak i nie. Połowa piosenki, ale sądzę, że tekst zostawię tobie.

- Spręż się, bo za tydzień będę w Los Angeles. Mam kilka koncertów w tych ich klubach.

Chwilę pogadaliśmy, powiedziałem, że ma pozdrowienia od wiernej fanki i się rozłączyłem. Po skończonej rozmowie spojrzałem na Norę. Oczy urosły jej do rozmiarów spodków od herbaty. Czekała na relacje, ale ja tylko się roześmiałem i kręcąc głową, poszedłem w stronę naszej noclegowni.


1 komentarz:

  1. Czy kompletny brak wyczucia rytmu u Nory to jakaś próba upodobnienia jej do mnie?
    W każdym razie rozdział "Miód!" i chyba nie muszę tego mówić. A tekst o barbarzyńskim kraju wikingów…ahhh…
    Odpisałabym, ale poczekam może na Lauf, albo kogoś innego /wymowne spojrzenie/.

    OdpowiedzUsuń