Bycie dziewczyną snowboardzisty
podróżującego po świecie i siostrą komików również podróżujących po świecie ma
swoje zalety. Jedną z nich jest to, że ma się możliwość zobaczenia wielu -
naprawdę wielu - wspaniałych miejsc. I właśnie jednym z takich miejsc jest
Tajlandia. Wiem, że teraz brzmię trochę jak z jakiejś reklamy biura podróży,
ale naprawdę tak jest. A jeśli jeszcze odwiedzacie Tajlandię podczas Festiwalu
Lampionów to wrażenia są przepiękne. Byłam tam kilka lat temu z Bardem w pewien
listopadowy dzień na Loi Krathrong, jeszcze przed poznaniem Stale'a. I muszę
powiedzieć, że jeśli miałabym zobrazować znaczenie słowa "marzenie"
to właśnie Festiwal Lampionów spełniłby tą rolę. Miliony ludzi stojących na
plaży wypisywało swoje życzenia na jasnych płachtach, które potem wkładali w
lampiony i puszczali do góry, a światła powoli znikały migocząc nad nocnym
oceanem. Pamiętam, że poprosiłam o miłość i kilka miesięcy później poznałam
mojego obecnego chłopaka. Może to właśnie dlatego Loi Krathrong ma dla mnie takie
znaczenie i tyle miłych chwil z nim związanych. W końcu trzeba mieć niezwykłe
szczęście, żeby być na moim miejscu. Czasem nawet myślę, że poznanie Stale'a
było praktycznie niemożliwe. Najwidoczniej cuda się jednak zdarzają.
Dlatego nie powinno być dla
nikogo zaskoczeniem, że gdy wyszliśmy na plażę, usiadłam na brzegu i patrzyłam
na grupkę moich znajomych zapalających lampiony i wspominałam. Tak okropnie
chciałam, żeby w tym momencie był przy mnie Stale. Nie widzieliśmy się dopiero
kilka dni, a już strasznie tęskniłam. Nie, że nie odpowiadało mi
tutejsze towarzystwo - wydawali się być przyjaźni, a przynajmniej ciekawi.
Tylko po prostu kochałam Stale'a i chciałam z nim dzielić każdy moment mojego
życia. Szczególnie chciałam z nim świętować jego zwycięstwo i moje rozpoczęcie
roku. Niestety to jest właśnie wada bycia dziewczyną podróżującego po świecie
snowboardzisty - nie możesz z nim być cały czas, jeśli chcesz wyjść w życiu na
ludzi. A ja chciałam. Nie miałam ambicji dorównania swoim braciom w kwestiach
sławy, ale pragnęłam się czymś zająć - czymś konkretnym. Zrobiłam zdjęcia
wypuszczanych w niebo lampionów i wysłałam mojemu chłopakowi z
dopiskiem "Wish you were
here". Gdy zaczęłam znów pogrążać się we wspomnieniach z Loi Krathrong, usłyszałam głos George'a.
- Nora! Co tak siedzisz? Chodź
tak do nas! - Szedł właśnie w moją stronę z płachtą w ręku i uśmiechem na
ustach.
- Tak, już idę - posłałam mu
przepraszający uśmiech i poderwałam się z piasku. Otrzepałam moje spodenki i
podbiegłam do Ezry.
- Co wpiszesz tym razem? -
zapytał, podając mi marker. Nie odpowiedziałam tylko zapisałam moje życzenie
dotyczące jak najszybszego spotkania ze Stalem i odwróciłam w stronę nauczyciela.
George zaniósł się śmiechem, jednak nie był to śmiech prześmiewczy tylko
bardziej taki…hmmm…przyjacielski.
- Mogłem się domyślić - odparł.
Potem dopisałam jeszcze, że chciałabym odnaleźć to, co powinnam robić w życiu i
zwróciłam marker Ezrze. On jeszcze coś napisał i razem zapaliliśmy lampion.
- Oby ten rok był dobry -
westchnął, wypuszczając światło z rąk.
- Zapowiada się nie źle -
uśmiechnęłam się i wpatrywałam się jeszcze przez chwilę w oddalający się
lampion i jego odbicie na ciemny oceanie. Plaża zaczęła pustoszeć. Odebrałam
jeszcze snapa od Stale'a i wróciłam do Akademii.
Kiedy przekroczyłam próg mojego
pokoju rozmowy już ucichły i chyba jedyne co tutaj wszystkich trzymało to
alkohol i uprzejmość. Popatrzyłam się na zebranych, a następnie na zegarek.
Młoda godzina, gdybym była w gimnazjum to jeszcze bym nie spała. Nie mogłam
pozwolić na zakończenie imprezy o tak wczesnej porze. Dokończyłam moje wino,
które zdążyło już się trochę nagrzać.
- Mam pomysł! - wykrzyknęłam.
Jeśli nie udaje się imprezka w pokoju, to może wyjście na miasto coś zdziała. -
Chodźmy do jakiegoś baru! - oznajmiłam. Goście popatrzyli się po sobie. W końcu
odezwała się Amanda:
- No tak. Czemu nie? W końcu i
tak tutaj tylko przymulamy. - Brytyjka zaczęła się ubierać. Po pewnym czasie na
pomysł przystały również Meredith i Demri. Został tylko nasz bratanek Waitsa.
Spojrzałyśmy się z czarnulką po sobie. Draven dała mi bezgłośnie znać, że
pogada z Jessy'm. My wyszłyśmy na zewnątrz i w środku zostali tylko oni. Ja
robiłam to co zwykle, czyli siedziałam na mediach społecznościowych, a Meredith
i Amanda gawędziły chyba o Los Angeles, ale dokładnie nie wiem, bo szczerze
mówiąc nie przysłuchiwałam się. Po pewnym czasie - który mogłabym bliżej opisać
w liczbie zdjęć, które przejrzałam, niż w precyzyjnych minutach - z
mojego…naszego pokoju wyszedł Jessy z Demri. Dziewczyna posłała mi
porozumiewawcze spojrzenie mówiące, iż Waits się zgodził. Nie wiem, co mu
powiedziała, ale nie chciałam wiedzieć. Ważne, że udało jej się go namówić.
Należałam do tych, którzy wyznają zasadę, że istotne jest to, co się dzieje
teraz i zdecydowanie bardziej interesują mnie wyniki akcji niż sposób
dochodzenia do niej. Ta ideologia jest prawdopodobnie jakaś głębsza, ale nie
piszę rozprawki filozoficznej, a jedynie jakieś wydarzenia z mojego życia, więc
może przejdźmy do rzeczy.
- To gdzie idziemy? - spytała
Brytyjka. Dopiero teraz do mnie dotarło, że właściwie tylko ja i Meredith
znałyśmy to miasto. W końcu zdecydowałam pojechać do pewnego kultowego baru w
Downtown. Może nie był to najlepszy bar w Los Angeles, ale był pierwszy, który przyszedł mi na myśl, gdzie się coś dzieje, ale nie jest to koniecznie
ostra dyskoteka. Jessy zaproponował, żeby nas
zawieść, ale po pierwsze wiedzieliśmy, że nie wiadomo w jakim stanie stamtąd
wrócimy, nie zamierzaliśmy się upić, ale lepiej nie ryzykować, jeszcze przed
zaczęciem roku. A po drugie powiedział to z taką niechęcią, że wiadomo było,
iż tak naprawdę nie chce, aby nikt z nas wchodził do jego samochodu.
Zamówiliśmy więc taksówkę. Nie musieliśmy nawet na nią jakoś długo czekać, jak
to zwykle w LA.
Gdy weszliśmy do baru, zadzwonił mój telefon. Wiem, że w Norwegii jest różnica czasu i mój brat musiał
jakoś zsynchronizować nasze grafiki, ale zawsze śmiać mi się chcę, gdy ktoś
dzwoni akurat w takich momentach. Wyciągnęłam od Jessy'go papierosa,
przeprosiłam towarzystwo i wyszłam odebrać. Rzadko paliłam, nawet bardzo
rzadko, a "uzależnienie" to ostatnie określenie, jakie możne wybrać na
mój stosunek do papierosów. Stale nie palił, więc i ja przy nim się
ograniczałam, co w moim przypadku nie było jakimś strasznym wyrzeczeniem.
Czasem paliłam, bo tak miałam ochotę (jak teraz), czasem, bo to była dobra
wymówka, że się wymknąć, a czasem bo to była dobra okazja do poznania kogoś. Zresztą
zawsze jak paliłam to tylko dla samego bycia cool i
trzymania papierosa w ręku, wydmuchiwania dymu i stania opartą o ścianę, a nie
dla nikotyny.
- Nora! - wykrzyknął Vegard z
drugiej strony słuchawki. Vegard był cudownym bratem i myślę, że nasza relacja
była istotnie do pozazdroszczenia. Czasem miałam nawet wrażenie, że zachowuje
się jak mój ojciec. To on był tą osobą, która musiała być poinformowana o
wszystkich moich przełomach jako pierwsza. Począwszy od dobrej oceny z egzaminu, kończąc na przeprowadzce. Dochodziło do tego, że Vegard wiedział o moim życiu
więcej niż moi rodzice. Nie, że ich nie kochałam tylko mój brat zawsze ich
uprzedzał. Zresztą oni nie mieli z tym problemu. Wręcz przeciwnie! Cieszyli się
z zacieśnionych relacji z rodzeństwem. - Miałaś dzwonić - dodał z lekkim
wyrzutem.
- Przepraszam. Zapomniałam.
Poznałam dużo osób… Zresztą teraz też nie mogę jakoś za bardzo gadać, bo jestem
na imprezie - wyznałam. Vegard zaśmiał się.
- Tylko się nie upij za bardzo.
Już jutro masz zajęcia, nie? - Śmiesznie to brzmiało w ustach najstarszego
Ylvisakera. Vegard akurat był najmniejszym miłośnikiem imprez, ale to on jak na
ironię upijał się w ekspresowym tempie, więc porada, żeby uważać z
promilami w jego ustach brzmiała dość śmiesznie… Albo raczej dziwnie.
- Spokojnie…chcemy się tylko
poznać. W pokoju nam szło niemrawo, więc może wyjście coś da - uspokoiłam go.
Potem jeszcze tylko opowiedziałam, że zapowiada się miłe towarzystwo. Że jest
tutaj sporo celebrytów, ale to dłuższy temat - dobrze wiedziałam, że jeśli
wspomnę o Waitsie to nie skończę tej rozmowy tak szybko - i chce zostawić go na
później, i że tęsknię za Stalem, za nimi, za mysost i za norweskimi słodyczami.
Tutejsza wersja Malteseres jest za słodka, ale przynajmniej waniliowa cola jest
dostępna na każdym kroku. Jeszcze potem wymieniliśmy kilka zdań i się
rozłączyłam, rzecz jasna przed wcześniejszym zapewnieniem, że zadzwonię jutro.
Gdy wróciłam do znajomych rozmowy
toczyły się jakoś bardziej żywiołowo niż dotychczas. Może źle na nich wpływam? Nie, Nora.
Nie myśl tak. To nie w twoim stylu. Zamówiłam
więc sobie drinka tak dokładniej Verandę i wkręciłam się w rozmowę, która z
upływem czasu lub z każdym kolejnym łykiem alkoholu coraz bardziej się
rozkręcała. Nareszcie coś się działo. Może jednak da się z nimi pogadać nie
tylko o swoim pochodzeniu?
<No to mam nadzieję, że
wszystko się ożywi. No i piszcie ludzie! Jak długo do diaska możemy bimbać się
z jedną imprezką. Mamy nowych ludzi. Trzeba się zapoznać!!! >
Perry zgonuje. I nie przez nadmiar alkoholu, ale jestem chora. Więc może coś naskrobię, ale nie dziś. A Nora - rozdział cud malina! Tylko tak dalej! Sądzę, że jeszcze Meredith i Amanda mogą coś napisać o imprezie i lecimy dalej z koksem.
OdpowiedzUsuńNo właśnie też mi się tak wydaje. Lauf czeka (pomijając to, że ona przeważnie czeka, a potem też się czeka, ale na nią), ale jeszcze doszła do nas Ash to już w ogóle…A ja mam pomysły na kolejne dni.
UsuńWszyscy są chorzy ;-; tylko nie ja od nadmiaru endorfin. Serio, bo tak zimno było w Szwecji, że też chora być powinna. No to zdrowia ci życzę Perry <3 <3
Dziena! Poradzimy sobie, a ten rozdział podoba mi się najbardziej ze wszystkich jak na razie! ;)
UsuńDziękuję bardzo <3 <3 Ale powiem, że to chyba mój najlepszy na tym blogu. Chyba wreszcie złapałam Norę, jej relację i tak dalej…
Usuń