Layout by Raion

piątek, 27 marca 2015

Merdeith Pixie Segment 6

Już miałam wychodzić z Demri do sąsiadek, gdy zadzwonił telefon. Spojrzałam na wyświetlacz telefonu. Will. - Demri...  Ja muszę odebrać. Przyjdę do was za jakieś dziesięć minut - powiedziałam do dziewczyny

- Okey. Przyjdź, kiedy skończysz. Nie spiesz się.

Zostałam sama w pokojZ z dzwoniącym telefonem. No, trzeba odebrać. Mozolnym ruchem wcisnęłam zieloną słuchawkę i przyłożyłam do ucha.

- Co chcesz?- Niemiło, bo niemiło, ale tak trzeba z takimi ludźmi.

- Easy, Mer. Mów jak tam na twojej uczelni. Nie mogę sobie wyobrazić ciebie tam. Przecież ty kurwa tutaj powinnaś być! Nie pasujesz do tej akademii!

- Spieprzaj. Stwierdziłam, że muszę się kształcić.

- Nie ty tylko twój wujaszek. Ty jedynie grzecznie go słuchasz. - Will i Perry od zawsze pałali do siebie nienawiścią, nawet nie wiem czemu.

- Joe pomógł mi tylko wybrać szkołę. I weź ty się od niego odpierdol. Jak dzwoniłeś tylko po to, aby go obrażać, to rozłączam się.

- Dobra... Zamknijcie japy! - Z oddali słychać było głosy ludzi, zapewne jest na imprezie. - Lepiej mów jak tam jest.

- Wiesz, jest nawet okey. Spodziewałam się czegoś gorszego. Nawet współlokatorka jest do przeżycia. Troszeczkę jest podobna do hm... Tylera? Pewnie znów coś wymyślałam. Ocenię dopiero za jakieś kilka dni. Jak na razie pasuje mi w miarę. Choć brakuje was tu – mówiłam, siadając na łózko Demri. - Pozdrów ich tam ode mnie.

- No spoko. Dobra kończę.

Nawet nie odpowiedziałam, a już się rozłączył. Tak mnie kochają. Momentalnie odeszła mi ochota na poznawanie nowych osób. Gapiłam się w skupieniu na ścianę. Głupio wyjdzie jak nie przyjdę. Zaczęłam się zastanawiać czy w ogóle jest jakiś sens iść tam do nich. Lepiej byłoby, gdybym tu została.

- Nie, no trzeba iść - mruknęłam do siebie.

Ociężale wstałam i zaczęłam kierować się w stronę drzwi. Towarzystwo okazało się w porządku. Mogłam zawsze trafić na coś gorszego. Później poszliśmy na plażę. Lampiony były przepiękne. Jak zawsze jestem twarda, to wtedy chciałam płakać. Patrzyłam i w oczach zbierały mi się słone łzy. Skrycie wytarłam jedną kroplę. Gdy wykonałam szybki gest, Draven pociągnęła mnie za rękę.

- Nie stój sama, chodź! - Spojrzałam na dziewczynę i się uśmiechnęłam.

- Już tylko nie ciągnij tak, bo mi rękę urwiesz. Wiesz, że na taką drobną osóbkę masz sporo siły? – zapytałam, idąc do reszty.

- Ćwiczy się. Myślisz, że te bicepsy to powstały bez mojego wkładu?

Roześmiałyśmy się, a Demri zaczęła prężyć swoje mięśnie, jeśli w ogóle można tak było to nazwać. Każdy wracał z bardzo dobrymi humorami do domu. Jedynie jak weszliśmy do pokoju Nory i Amandy. Usiadłam na łóżku którejś dziewczyny, a to samo zaczęła robić powoli reszta zgromadzonych.

- Mam pomysł! - wykrzyknęła Nora i każdy spojrzał na dziewczynę. - Chodźmy do jakiegoś baru.

- No tak. Czemu nie? W końcu i tak tutaj tylko przymulamy - odezwała się Amanda.

Oczywiście przystanęłam na ten pomysł. Draven zgodziła się również. Z pokoju wyszłam ja, Amanda i Nora. Zapewne Demri została, aby zachęcić Jessy'ego. Ze spojrzeń dziewczyn wywnioskowałam, że jako jedyna miała z nim najlepszy kontakt. W sumie panna Draven zachęcała ludzi w przeciwieństwie do mnie.

- Podoba ci się w L.A? - zapytała Amanda. Na początku nie zrozumiałam, że to do mnie.

- Wiesz... Ja tu mieszkam od dziecka - powiedziałam, a dziewczyna roześmiała się.

- Sorka. Troszeczkę zachowujesz się jakbyś się czegoś bała i prawie z nikim nie rozmawiasz, więc pomyślałam, że nigdy tu nie byłaś jak ja.

- Serio tak to wygląda? - zapytałam, a ona twierdząco pokiwała głową. - No to postaram się zmienić... Oczywiście na lepsze - dokończyłam i w tej chwili wyszli z pokoju Demri i Jessy.

- To gdzie idziemy? - ktoś zapytał.

Okazało się, że tylko dwie osoby znają bary w Los Angeles. Ja i Nora. Obydwie na zmianę zaczęłyśmy wymieniać kluby. Ylvisaker odrzuciła większość moich propozycji, bo stwierdziła, że tam jest za ostro jak na pierwszy dzień. Moja wina, że znam tylko takie kluby? W końcu dziewczyna wybrała jeden z barów. Wsiedliśmy do taksówki i odjechaliśmy z parkingu akademii. W barze było przyjemnie. Nie za ostro, nie za łagodnie. Gdy usiedliśmy przy stoliku, do Nory zadzwonił telefon.

- Przepraszam, telefon. Niedługo wracam - powiedziała i wyszła na zewnątrz.

- To co? Pijemy? - zapytała Demri, a każdy albo mruknął ,,Tak'' albo pokiwał głową. Do stolika podeszła kelnerka, która o dziwo nie była skąpo ubrana. Gapiłam się na nią przez chwilę i dopiero teraz do mnie dotarło, że dawno nie byłam w jakichś normalnych, przyzwoitych miejscach, barach czy klubach. Jessy wybrał za nas wszystkich, nie pytając się o zdania. Drażnił mnie ten chłopak. Jeżeli ja jestem taka sama, to nie wiem jak ludzie ze mną wytrzymują. O, zapomniałabym. Nie wytrzymują. I powstała cisza. Każdy patrzył się w swoje napoje.

- Ta wspaniała krępująca cisza… - mruknęłam, a reszta zaśmiała się. - Weźcie coś mówcie, bo dziwnie jest tak siedzieć.

- Dobra. Wiem! - krzyknęła Amanda, unosząc palec do góry i ukazując swoje oświecenie. - Wiemy już kto ma jakich członków rodziny oprócz ciebie Meredith.

- Hmm... Nie ma co opowiadać - mruknęłam i pociągnęłam łyk. - Kelnerka!

- No, powiedz coś o rodzinie czy coś...

- Tak? Podać coś?- zapytała młoda kobieta, która podeszła do naszego stolika.

- Jack Daniel's - powiedziałam, a ta szybko zanotowała i zaczęła oddalać się w stronę. Nie poprosiła o dowód. Ale pewnie myślała, że Waits zamawiał... - Nie ma nic ciekawego prócz Joe?

- Joe Perry? - upewniła się Amy, a ja tylko pokiwałam twierdząco głową. - A to może ty się z nasz z Demri, bo o...

Amanda nie dokończyła, tylko krzyknęła i zaczęła pocierać kostkę. Spojrzałam na nią dziwnie, a Jessy zaczął się śmiać. Draven tylko się niewinnie uśmiechnęła.

- Amy coś się pomyliło - powiedziała, a Finnes posłała jej zabójcze spojrzenie spod rzęs.

Rozmowy zaczęły się rozkręcać. Przechodziliśmy z jednego na drugi temat. Wróciła Nora i wyłączyła się w dyskusję. Koło trzeciej ktoś zaproponował powrót do domu. Zaczęły się składki na taksówkę. Jak była nas piątka, żadne nie miało tyle ile trzeba. Każde pochodziło ze znanej rodziny, bogatej, a jednak nikt nie miał pieniędzy. Każdy wziął niewielka sumę tylko na alkohol. Tak więc z buta wracaliśmy o poranku do akademii. Jessy ledwo chodził i podtrzymywała go Demri, która sama nie była w lepszym stanie. Amy i Nora szły na  przodzie, jęcząc, że nie dojdą. Na samym końcu byłam ja. Zaczynam się powoli  do nich przyzwyczajać. Każde z nas jest inne, ma inną historię.

- Kurwa! Weszłam w błoto! - krzyknęła Nora, pokazując całego zamoczonego trampka. Na widok podtrzymującej się Amy i ściągającej buta Ylvisaker oraz trzymających się Draven i Jessy'ego, aby nie upaść, uśmiechnęłam się. Już się do nich przyzwyczaiłam i... Pobiegłam wskoczyć na barana, pochylającej się Norze..



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz