- Cicho bądź, Archie! Chcesz, żeby cię
usłyszeli? - rzuciłam nieco zirytowana w stronę kocura. W sumie nie miałam
pojęcia, czy łamałam przepisy, trzymając zwierzaka, ale wolałam nie ryzykować
wydaleniem po jednym dniu. I to nawet dniu bez zajęć. Jak na razie nigdzie nie
mogłam znaleźć regulaminu Akademii, ale tak prestiżowa szkoła raczej nie
pozwoliłaby odciągać uwagi swoich studentów niańczeniem pupilka. Jednak Archie
musiał ze mną przyjechać i koniec. Włożyłam go do specjalnej torby, która
wyglądała jak zwykły bagaż. Udało mi się go przemycić. Kocur nie był tylko
zwierzęciem. Był jedynym członkiem rodziny. Z mamą kontaktowałam się bardzo
rzadko i to jeszcze tylko telefonicznie, a ojciec zapewne nawet nie wiedział o
moim istnieniu. Chyba najbardziej smuciła mnie ta świadomość, niż jego brak w
moim dotychczasowym życiu.
Miałam nadzieję,
że uda mi się poznać ze studentami Akademii bliżej. Nora dostała już
współlokatorkę, a ja wciąż czekałam na moją. Jednak nie spieszno mi było do
dzielenia średniawych rozmiarów pokoju z jakąś dziewczyną. Nie chodziło o to,
że nie cieszyłam się tym, że poznam nową, na pewno wspaniałą osóbkę, jednak mój
dekupaż potrzebował miejsca. Całe szczęście było piękne biurko przed wielkim
oknem, za którym rozciągał się wspaniały widok.
W trakcie moich
rozmyślań, ktoś zapukał do drzwi. Szybko wrzuciłam kota do szafy i otworzyłam
drzwi.
- Witam -
przywitał się jakiś przystojny mężczyzna, po czym wszedł do pokoju razem z
wielkimi walizkami. - Będziesz miała nową współlokatorkę - oznajmił, po czym
wyszedł bez słowa wyjaśnienia. Nawet się nie przedstawił, tylko wszedł i
wyszedł. Wyjrzałam na korytarz, ale jego już nie było. Tylko ten blondyn wracał
bodajże do swojego pokoju. Jessy? Odprowadziłam go wzrokiem, aż zniknął za
drzwiami i wróciłam do siebie. Otworzyłam szafę, a Archie prychnął
niezadowolony. Skoro wszyscy siedzieli u siebie, dlaczego nie miałam zabrać
kocura na dwór? Miałam dość miejsca w swoim skórzanym plecaczku, żeby spakować
do niego zwierzaka. W dodatku Archie często w nim podróżował. Bez zastanowienia
włożyłam go do środka i wyszłam z pokoju, kierując się na dach. Pół minuty w
windzie i już czekało nas świeże powietrze. Wypuściłam kocura, po czym usiadłam
na jednym z wygodnych krzeseł pośród egzotycznych roślin. Wyciągnęłam paczkę, w
której trzymałam prowiant, bibułkę i po chwili miałam gotowego skręta.
- Jak przychodzisz
tu jarać, szedłbym bardziej w głąb, żeby nikt nie wyczuł.
Na dźwięk obcego
głosu, podskoczyłam gwałtownie. Zobaczyłam dość wysokiego chudego blondyna w
krótkich włosach. Nie miałam pojęcia, czy był studentem czy może co gorsza
nauczycielem. Stał w śmiesznym sweterku, obserwując mnie uważnie. Widząc, że
nie doczeka się reakcji, westchnął, po czym spytał:
- Mogę?
Już o wiele
bardziej spokojnie, podałam mu blanta, obserwując jak się zaciąga.
- Ezra. George
Ezra - przedstawił się, wyciągając w moją stronę dłoń. - Śpiew.
- Demri Draven.
Studentka - odpowiedziałam, przypominając sobie słowa Nory o kolesiu od śpiewu.
Niewiele starszy, w porządku. Jak było widać nawet bardzo w porządku.
- Tylko nikomu nie
mów, bo stracę autorytet - mruknął, uśmiechając się delikatnie. Pogadaliśmy
chwilę o Los Angeles, jego latach świetności, a potem mój nowy belfer musiał
się zbierać. Szybko się pożegnał i zniknął w wyjściu na dach. W sumie ja też
powinnam była się zbierać. Nie wiem, jakim cudem Ezra nie zobaczył Archie'go,
ale nie miałam zamiaru ryzykować. Jeśli on tu przyszedł, inni też mogła się
wybrać na górę. Zawołałam kota, wsadziłam na powrót do plecaka, po czym
zbiegłam po schodach. Na korytarzu na szczęście nikogo nie spotkałam, ale gdy z
uśmiechem wskakiwałam do pokoju, stała tam moja nowa współlokatorka, patrząc na
mnie z zawiedzeniem w spojrzeniu.
- Cześć! Jestem
Demri. Będziemy razem mieszkać - rzuciłam, wyciągając rękę.
- Meredith.
Rozumiem, że to twoje rzeczy - mruknęła, wskazując na stos toreb na moim
łóżku. No, cóż. Raczej nie miałam zbytnio ochoty na rozkładanie ubrań. Jeszcze
nie. Praktycznie cały dzień zwiedzałam.
- Tak. Zapomniałam
się rozpakować. Musiałam najpierw zobaczyć krajobraz. Tu jest tak pięknie.
- Mhmmm... -
zamruczała pod nosem, niezbyt zainteresowana Meredith. Jednak nie przeszkadzał
mi jej pomrukliwy charakter. Przecież dopiero co się poznałyśmy. Na pewno nie
była taka cały czas. - Jakbyś mieszkała tu jakieś osiemnaście lat, to
widok by ci się znudził.
- Nie sądzę.
Codziennie jest inny - stwierdziłam, zdejmując plecak i rzucając się na łóżko.
- Musisz spojrzeć tylko z dobrej strony i przyglądać się uważnie, a zauważysz
zmianę.
- Spróbuję.
O, teraz
powiedziała to zupełnie innym tonem. Może zaczynała się powoli do mnie
przekonywać. Dowiedziałam się, że będziemy się spotykać na malarstwie i u Jacka
White'a na gitarze. Może nawet będziemy mogły razem ćwiczyć. Chwilę
pogadałyśmy, aż Meredith oznajmiła, że musi iść do łazienki. Powiedziałam,
gdzie ją znajdzie, a po jej wyjściu zastanawiałam się jak przekonać ją do
trzymania w tajemnicy Archie'go. Jednak nagle ktoś zaczął walić w moje drzwi,
więc szybko zatrzasnęłam kocura na powrót w szafie.
- Słuchaj. Mój
chłopak zdobył trzecie miejsce na zawodach w Kolorado… - zaczęła bez wstępu
Nora.
- Nooo… To
gratulacje. - Uśmiechnęłam się szeroko, mając nadzieję, że dziewczyna nie
usłyszy chrobotania, dochodzącego z szafy. Błagałam mojego rasowego rycerzyka,
żeby sobie darował. A przynajmniej w tej chwili. Jednak Nora była chyba zbyt
podekscytowana, żeby cokolwiek słyszeć. Na szczęście.
- Super, nie? No i
stwierdziłam, że może byś z tej okazji przyszła do mnie i do mojej nowej
współlokatorki. Byśmy się zapoznali, a ja bym miała namiastkę wielkiego
spotkania wszystkich fajnych ludzi, jakie ma Stale - zaproponowała.
Podziękowałam, chcąc jak najszybciej zamknąć drzwi. Świetnie. Ciągle
rozmyślając, podeszłam do szafy i wypuściłam Archie'go. Nie miałam zamiaru
ciągle trzymać go w zamknięciu, więc pozwoliłam mu latać po pokoju do powrotu
Meredith. Skoro miała ze mną dzielić pokój, musiała wiedzieć o zwierzaku.
Siedziałam na łóżku oparta o ścianę, patrząc na plażę za oknem, gdy weszła Mer.
Zmierzyła leżącego obok mnie kocura, ale nic nie powiedziała.
- Nora, dziewczyna
mieszkająca kilka pokoi dalej, robi zapoznawczą rozmówkę przy winku.
Powiedziałam, że przyjdziemy - wypaliłam, wzruszając ramionami.
- Wino niż
towarzystwo bardziej mnie przekonuje - burknęła pod nosem dziewczyna, jednak
nic więcej nie powiedziała. Ciągle układała ubrania do szafy w dziwnym,
pedantycznym wręcz porządku. Chwilę siedziałyśmy w ciszy, gdy już o wiele
łagodnijeszym tonem powiedziała:
- To twój kot?
- Archie. Jedyna
rodzina.
- W ogóle skąd
jesteś? - dodała, przerywając swoją czynność i siadając na swoim łóżku. Chyba
naprawdę chciała porozmawiać, co poprawiło mi humor jeszcze bardziej.
- Przyjechałam ze
Seattle - odpowiedziałam, drapiąc kocisko za uchem, tak jak lubił najbardziej.
- Wow! Zarąbiste
miasto! - Meredith aż podskoczyła. - Ojczyzna Hendrixa, Duffa McKagana, o Nirvanie nie
wspomnę! I sama tak przyjechałaś?
- No. W sumie od
sześciu lat sama się utrzymuję. Maluję, robię różne przedmioty służące później
za scenografię, piszę też recenzję z przedstawień, odrestaurowuję stare
rzeczy...
- Czekaj. To ile
ty masz lat? - dopytywała zaciekawiona Meredith.
-
Dwadzieścia.
- Naprawdę sama
mieszkasz?!
- Mam własne
mieszkanie. Dom sprzedali mama z ojczymem. Ale obok mieszkają ludzie w moim
wieku, z którymi żyjemy jak rodzina - wytłumaczyłam, przypominając sobie naszą
kamienicę. Zostawiłam chłopaków i Caroline, ale obiecali, że będą mnie często
odwiedzać. Widziałam, że Meredith chciałaby mnie wypytywać bez przerwy, ale
obiecałam, że przyjdziemy na wineczko do Nory, więc wstałam i dodałam z uśmiechem:
- Chodź do
dziewczyn! Reszta pewnie też ma ciekawe historie do opowiedzenia.
<Evie, czekam na Ciebie>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz