Layout by Raion

poniedziałek, 30 marca 2015

Demri Draven

Siedziałam na plaży, słuchając Queenie’s Suite i wpatrując się w zachodzące słońce. Dziś był ostatni dzień przed rozpoczęciem zajęć. Pojedyncze dźwięki pianina i zawodzące skrzypce wprowadziły mnie w dziwną melancholię. Odchyliłam się do tyłu, kładąc na koc. Nade mną bujały się na oceanicznym wietrze palmy.


           Nie byłam na tyle głupia, żeby podczas imprezy wspominać o ojcu. Nie upiłam się tak mocno. Zresztą i tak nikt mnie o to nie pytał. No, może prócz Amy, która w porę ugryzła się w język. Z niemałą pomocą. Uśmiechnęłam się do siebie, wspominając jej mordercze spojrzenie. Z takim nazwiskiem raczej nikomu nie przyszło na myśl, że mogę być z kimś powiązana. Każdy wspomniał coś o rodzinie, ale dopiero zdjęcie na szafce Meredith wybiło mnie z równowagi. Słuchałam Aerosmith, jednak nigdy nie wytrzymałam całej piosenki. Nie chciałam o tym myśleć. Wspomnienia... To nie było dla mnie. A teraz wylądowałam w pokoju z siostrzenicą Perry’ego… ‘Kochanej Mer, wujek Joe’. Tak brzmiały słowa z tyłu fotografii. Po prostu genialnie. Mimo tego, że Steven był uwielbianą postacią estrady, wolałam rozmyślać nad tym jak Led Zeppelin wpływa na moją twórczość po spaleniu jointa czy dwóch niż nad osobowością biologicznego ojca. Zresztą przestała mnie ona interesować, gdy w jednym z wywiadów powiedział coś w stylu 'Różnica między nami, starymi pierdzielami, a współczesnymi zespołami jest taka, że oni idą w walenie konia, a my w pieprzenie'. Tak. Mój ojciec był dupkiem i pozerem.

Pokręciłam głową, podniosłam i zanurzyłam się z powrotem w Berenice Edgara Allana Poe, gdy ktoś nagle podbiegł do mnie i cisnął się obok na piasek. Podskoczyłam wyrwana z zamyślenia, wyciągnęłam słuchawkę z ucha i spojrzałam gniewnie na tego kogoś. Jednak złość zmieniła się w zaskoczenie, a potem zdziwienie. Sądziłam, a właściwie byłam pewna, że to ktoś z Akademii. Nora, Meredith, Amy albo nawet Jessy. Ale pierwszy raz widziałam chłopaka, siedzącego obok. Miał dłuższe blond włosy, sięgające ramion i śmieszną potarganą grzywkę. Zdjęłam już obie słuchawki i spojrzałam wymownie na kolesia. Wyglądał na starszego. Takie jakieś nie wiem… Pięć lat. Co najmniej. Myślałam, że coś powie, ale ten tylko dość szybko oddychał i nie mógł wydobyć z siebie słowa. Odczekałam chwilę, aż się uspokoi.

- Chodzisz do Akademii? – palnął w pewnym momencie. Nie ma to jak bezpośredniość. Wytrącił mnie ze wspaniałego świata moich dwóch mistrzów mistycyzmu, to niech pocierpi. Zignorowałam go. Wróciłam myślami do dzisiejszych zajęć. U pani Dony byłam zaledwie pół godziny, bo miała ważną sprawę do załatwienia na mieście. Powiedziała mi tylko, co będziemy robiły, na czym się skupiały i już wybiegała z sali. Na śpiew nie poszłam. Ezra przydybał mnie, gdy szłam na grę na gitarze. Wytłumaczyłam, że jeszcze nie znam dokładnie rozkładu sal, a między jego zajęciami a profesora White'a jest tylko godzina przerwy. Odpuścił. Właśnie... Profesor White. Jak zabawnie to brzmiało. Weszłam wtedy do sali z bijącym sercem. Zdziwiłam się, gdy okazało się, że jest cała niebieska.

- Zapraszamy.

Usłyszałam znajomy głos, a po chwili zauważyłam Meredith i jakąś nową dziewczynę. Lekko się zdziwiłam. Przecież Nora wspominała, że spotkamy się na tych zajęciach. Jednak dobrze, że był ktoś znajomy. I nieznajomy. Obie siedziały już na równie niebieskich stołkach. Przed nimi stał mężczyzna w garniturze. Jack White. Wyglądał identycznie jak na ostatnim koncercie The Dead Weather. Tylko miał większe eee… wyjebanie na twarzy, ale widząc mnie, uśmiechnął się lekko i wskazał miejsce obok dziewczyn. Mer machała do mnie energicznie, a gdy podeszłam, poklepała miejsce obok siebie. Zsunęłam z ramienia torbę i usiadłam.

- Ładne spodnie – mruknął pan White, patrząc wymownie na moje ogrodniczki ucięte w połowie ud. No, tak. Czarno-białe paski były w jego stylu. Zarumieniłam się lekko, zdając sobie sprawę, że niechcący wyszłam na chorą fankę.

- Dziękuję – wykrztusiłam cicho, a nieznajoma lekko się zaśmiała.

- To możemy zaczynać. Może z początku powiecie mi, co tu robicie?

Zabrzmiało to jak oskarżenie. Albo wyrzut. Lub jedno z drugim. Popatrzyłam ukradkiem na dziewczyny, ale te milczały.

- Jeśli macie chodzić na moje zajęcia, potrzebuję szczerej odpowiedzi. Jeśli nie wyczuję w was iskry, pożegnamy się. Chcę wiedzieć z kim i z czym przyjdzie nam pracować. Bo na razie robimy to zespołowo. To która pierwsza?

Ładna, egzotycznie wyglądająca dziewczyna odpowiedziała coś czego kompletnie nie zrozumiałam, Meredith powiedziała, że od zawsze kochała gitarę, a wujek, jakim oczywiście jest Joe, tylko spowodował, że to uczucie wzrosło. Mer od zawsze chciała stawać na scenie i powodować u ludzi szaleństwo. Jack tylko kiwał głową, podpierając się na ręce, a gdy obie skończyły, cała trójka spojrzała na mnie. Nieco się skurczyłam w sobie, ale odchrząknęłam po chwili.

- Przyszłabym na te zajęcia nawet ze względu na profesora – wypaliłam, ale zanim ktokolwiek się odezwał, dodałam:

- Jednak zdecydowanie zaprowadził mnie tu blues. I nie ten współczesny. Mówię o świeżym, nienaruszonym bluesie czarnych muzyków. Włóczęgów. Przed Gary'm Davis'em. Jadąc sobie pociągiem i grać w wagonie…

- Mamy tu romantyczkę, jak widzę – przerwał mi White. – Romantyczkę, entuzjastkę długowłosych gitarzystów i pannę ciekawską – po kolei wskazywał mnie, Meredith, a na koniec tę najładniejszą. – Zobaczymy, co da się z was zrobić. Chociaż zobaczymy. Wiecie, co jest najważniejsze w grze?

- Talent!

- Rytm!

- Kierunek?

- Często tu biegam i nie widziałam cię jeszcze.

Kurdę! Kompletnie odleciałam! Zatrzepotałam głową, patrząc uważnie na chłopaka.

- Przecież były wakacje. Wszystkich tak atakujesz? – spytałam, zamykając leżącą na kolanach książkę. Blondas tylko się roześmiał. Ładnie trzeba było przyznać.

- Czyli tak. Da się wyczuć ten prestiż… - urwał na chwilę, patrząc w tył na wysokie budynki Akademii. Instynktownie powędrowałam spojrzeniem w tę samą stronę i zdałam sobie sprawę, że widziałam opalającą się Amy na dachu. Panna Finnes bez strachu położyła się na samym krańcu dachu i jedna ręka zwisała jej bezwładnie nad przepaścią. Przestraszyłam się. Myślałam, że zasnęła. Chciałam krzyczeć, ale w tym samym czasie zauważyłam, że ktoś ją zawołał i Amanda wróciła do środka. Odetchnęłam z ulgą i pokręciłam tylko głową. Amy... Zazdrościłam jej urody. Była naprawdę piękną dziewczyną. - Tak w ogóle, gdzie moje maniery? Sam.

- Demri. Wiesz, że przebywasz na terenie prywatnym? - spytałam, wracając do rzeczywistości. Na chwilę zapomniałam o moim nowym towarzyszu.

- I co z tego? Macie dużą plażę. Chyba się nie obrazisz, jeśli sobie trochę pobiegam.

- Nie moja plaża. – Wzruszyłam ramionami. Koleżka uśmiechnął się pod nosem. Kogoś mi przypominał, ale nie miałam pojęcia, kogo. Chwilę pogadaliśmy jeszcze o Los Angeles. Tak. Temat rzeka. Powiem, że rozmawiało się z nim całkiem przyjemnie i łatwo. O wiele przyjemniej niż z Ezrą. Chociaż George miał ciekawą manierę, którą posiadali chyba wszyscy Brytyjczycy. A Sam... No, tak. Kolega nie był moim profesorem. Dowiedziałam się, gdzie najlepiej wyjść na piwo, jakie miejsca odwiedzić, na jakie tereny się nie zapuszczać po szóstej po południu...  Wiele przydatnych informacji. Gdybym miała notes, zapisałabym to wszystko. – Jesteś stąd? – spytałam głupio w pewnym momencie, ale zamiast odpowiedzi, usłyszałam głośne i natarczywe:

- DEEEEEMRIII!!!

Odwróciliśmy się z Samem i zobaczyliśmy Norę, stojącą przy wyjściu z Akademii i machającą dość zamaszyście w moją stronę. Musiała zasłaniać sobie oczy przed zachodzącym słońcem. Pokazywała, że mam szybko wracać, więc odetchnęłam głęboko.

- Coś mi się wydaje, że twoja koleżanka nie będzie długo czekać – mruknął Sam, patrząc na mnie uważnie.

- Najwidoczniej – odparłam, uśmiechając się szeroko. – Nora to chodząca bomba emocji.

Sam pomógł mi wstać, otrzepałam krótkie ogrodniczki i spojrzałam na niego, zadzierając głowę. Niski wzrost powodował, że wszyscy byli wyżsi ode mnie, ale blondyn był wyjątkowym dryblasem. Może był nawet wyższy od Jessy’ego. Chwilę staliśmy w milczeniu, które przerwał Sam:

- Miło było poznać. Mam nadzieję, że jeszcze się spotkamy.

- Wzajemnie, choć nie wiem czy to będzie takie proste. Mam zajęcia – mruknęłam, trzymając przyciśniętą do serca książkę i mrużąc oczy. Słońce ostro świeciło, a geniusz Demri nie zabrał okularów. 

- Znajdę jakiś sposób – mrugnął do mnie, a ja tylko się uśmiechnęłam pobłażliwie, rzuciłam 'Na razie' i odeszłam w stronę wciąż wołającej Nory. Gdy do niej doszłam, rzuciła szybko z uśmiechem na twarzy:

- Z kim ty tam tak rozmawiałaś?

- Z jakimś chłopakiem – powiedziałam i odwróciłam się, ale Sama już tam nie było.

- Dobry początek – odparła, ruszając brwiami. 


2 komentarze:

  1. No kurcze Perry kocham Twoją postać <3 No ale dzięki za wplecenie tutaj Nory, bo dzięki temu nie wpadłam w kompleksy, że moja "chodząca bomba emocji" jest do dupy. No <3

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Miło mi w takim układzie po raz drugi ;D A powinnam się uczyć, ale cicho xD a proszę bardzo. Jak dla mnie Nora to naprawdę pozytywna bomba emocji i wszędzie jej pełno. No, może akurat nie na zajęciach

      Usuń