Layout by Raion

niedziela, 29 marca 2015

Nora Ylvisaker

Żeby zobaczyć wschód słońca nad Pacyfikiem ma się do wyboru dwie opcje: 

a) wstać o chorej godzinie przed świtem;

b) nie spać całą noc. 

Jedna i druga ma swoje wady. W przypadku pierwszej odpowiedzi jesteś zbyt zaspany i jest duże prawdopodobieństwo, że dasz sobie spokój i pójdziesz dalej spać, zaś w przypadku drugiej możesz być zbyt zmęczony (i pijany), żeby docenić piękno tego widoku w całości. Właśnie chyba z tego z względu oglądanie zachodu słońca jest uznawane za bardziej romantyczne, choć moim zdaniem wschód jest o wiele śliczniejszy. Widziałam go zaledwie kilka razy. Ze dwa w Nowej Zelandii i to tylko dlatego, że miałam jetlag. Raz dlatego, że Stale i ja wpadliśmy na romantyczny pomysł zastosowania opcji a) i umówienie się na randkę o czwartej rano. I ostatni - teraz. Gdy wracałam z "imprezy integracyjnej" - nawet nie tak bardzo pijana - w Los Angeles z grupą moich nowych znajomych do Akademii.

- Kurwa! Weszłam w błoto - krzyknęłam. Dużo przeklinałam, niestety. Z reguły gdy się tyczyło to prostych rzeczy - czyli takich, które spokojnie obyłby się bez przekleństwa, ale moja natura je tam wplatała nawet nie wiem czy bardziej dla wydawania się takim "cool" czy z przyzwyczajenia - bluźniłam po angielsku. Za to kiedy sytuacja wymagała prawdziwego opatrzenia wulgaryzmem klęłam po norwesku. Jeśli się wie, że skandynawskie przekleństwa w dosłownym tłumaczeniu to "Do diabła!" to brzmi to zabawnie. Jednak mój dziadek, słysząc chociażby "Szlag by to trafił" uniósłby się i skarcił słowami "Jak się wyrażasz?" czy czymś podobnym. 

Potem jak na mój lekko zapóźniony zmęczeniem i alkoholem zapłon zadziało się za dużo rzeczy. Zarejestrowałam tylko krótkie migawki. To tak jak szybko jedziesz na snowboardzie i się wywalasz. Czujesz upadek i tylko potem widzisz jak ktoś nad tobą stoi i pyta się czy wszystko dobrze. Tak samo było teraz. Coś ciężkiego znalazło się na moich plecach. Leżałam w błocie. Dostałam brudną mazią w twarz. I zaczęła się bitwa. Razem z Meredith wysmarowałyśmy Amy błotem, a ona odparowała nam zaklęciami z Harrego Pottera. Trochę słaba riposta zwyższywszy na fakt, że była calusieńka w brudnym smarze. 

- Teraz to dopiero wyglądasz jak Czarna Pani. Dosłownie - śmiałam się. 

Całkiem niezłe podsumowanie dnia jeśli chodzi, o integrację. Muszę przyznać. 

Gdy dotarliśmy do gmachu, była jakaś szósta rano. Spojrzałam na grafik. Teoretycznie mogłabym się stawić na poranne zajęcia z fotografii. Lyle twierdził, że nie może być później, bo tylko teraz jest dobre światło do zdjęć. W efekcie jeśli to nie było po świętach i nie miałam jetlagu umożliwiającego mi bezproblemowe wstawanie o piątej, to nikt nie stawiał się i chyba nawet sam pan Owerko był nam za to wdzięczny, bo mógł się wyspać. Co prawda czyniło to fotografie najbardziej zlewanym przez uczniów przedmiotem. 

Tak jak mówiłam. Teoretyczne mogłabym pójść teraz na zajęcia, ale wolałam się nie pokazywać w takim stanie. Zresztą nie mogłabym nawet zrobić niczego porządnego. Więc darowałam sobie zajęcia Lyle'a Owerko i zdecydowałam się pójść od razu do łóżka. 

Chyba jako jedyna postanowiłam się umyć teraz, bo łazienka była pusta. Wzięłam szybki prysznic, zmyłam makijaż i przebrałam się w piżamę. Gdy wróciłam do pokoju, Amanda już spała. Ja, jak to zwykle ja, szybko sprawdziłam media społecznościowe. Stale szczycił się wspaniałą snowboardową imprezą, a ja wysłałam mu tylko mój pokój z dopiskiem "Nie jesteś jedyny. Dopiero wróciłam". Napisałam do Vegarda, że trochę wypiliśmy i nikt się nie spodziewał wracać tak późno, że mimo to żyję i nawet nie jestem pijana. 

Nawet jeśli utrzymywałam, że nie jestem upita tylko pod lekkim wpływem, to na wszelki wypadek łyknęłam aspirynę. Zresztą nieważne, ile bym wypiła i tak zawsze wolałam wziąć coś w razie czego. W  końcu jeśli jutro mam się obudzić z bólem głowy, nawet jak małym, to lepiej nie mieć żadnego, nie? 

Odstawiłam szklankę na stolik nocny. Walnęłam się na łóżko i niemalże natychmiastowo zasnęłam. 

***

Spojrzałam na zegarek. Cholera! 16:30! Westchnęłam i podciągnęłam się do jakiegoś wygiętego pół-siadu. Przeleciałam ręką po zaspanej twarzy i rozejrzałam się po pokoju. Amandy nie było. Dobra wiadomość była taka, że albo wczoraj rzeczywiście nie wypiłam tak dużo, albo aspiryna była dobrym pomysłem, bowiem nie odczuwałam w ogóle bólu głowy czy czegokolwiek innego. Przetarłam oczy i wzięłam telefon. Miałam wiadomość od Stale'a: "Dzień dobry, kochanie! Pewnie wstaniesz po południu jak już będę dawno na stoku. Dobrze, że radzisz sobie jakoś beze mnie /i ta płacząca ze śmiechu emotka/. Powodzenia i trzymaj się. U nas dzień jest śliczny tylko Ciebie brakuje. Kocham :*". Cały Stale. Uśmiechnęłam się i odpisałam mu. Wysłał to około 11 rano mojego czasu. Normalnie wstawałam o tej porze. Stale trochę wcześniej, szczególnie jak wybierał się na snowboard to już w ogóle. Przejrzałam co ciekawego się wydarzyło w internetowym świecie. Zleciało mi na tym trochę czasu. Nie zauważa się, ile ludzie wstawiają przeróżnych zdjęć dopóki nie prześpi się całego dnia i będzie próbować tego nadrobić. Serio. 

Ostatecznie, gdy zakończyłam sprawdzanie mediów społecznościowych, mycie i ubieranie się była już 18. O tej godzinie się je już obiad lub kolację, a ja miałam dopiero brać się za śniadanie. Zaśmiałam się. Postanowiłam zjeść coś w kawiarence na dachu. Może przy okazji znajdę kogoś znajomego? Chociaż pewnie wszyscy poszli na lekcje, które ja dzisiaj postanowiłam kompletnie sobie darować. Śpiew - jedyne co mi zostało, gdy się obudziłam - już się zaczął, a poza tym zwyczajnie mi się nie chciało. Za godzinę czy dwie prawdopodobnie Sven już wstanie i będę mogła sobie z nim popisać. Zresztą na pewno niedługo zadzwoni Vegard i miejmy nadzieje Stale. Skończy się, że przyjdę na ostatnie 5 minut, czyli lepiej w ogóle się nie pojawiać. 

Przeliczyłam się, jeśli myślałam, że ktoś będzie na dachu. No, tak… O tej godzinie zawsze jest najwięcej zajęć, a w Akademii było dopiero pięć uczniów jeśli nikt nowy nie dojechał. Za barem stał James. Obdarzył mnie uśmiechem: 

- No, co Nora? Zabalowałaś w pierwszą noc? - zaśmiał się. 

- Ej, ej, ej. Po pierwsze nie w pierwszą, byłam tutaj już od jakiegoś czasu… Tydzień czy coś. Po drugie nawet nie mam kaca - odparowałam, a James pokręcił głową i nadal się uśmiechał. 

- Jogurt z muesli i owocami, sok pomarańczowy i latte sojową z syropem klonowym – dodałam.

- Wiedziałem! - wykrzyknął - Sok pomarańczowy zawsze biorą ludzie po imprezie - zaśmiał się, a ja razem z nim. James…ten koleś zawsze potrafił rozśmieszyć.

Stałam i gadałam z baristą, gdy nagle przyszła jakaś dziewczyna. Musiała być nowa, bo nigdy wcześniej jej nie widziałam. Była ode mnie trochę wyższa, a to nie często zdarzało mi się spotykać w Stanach. Zresztą z grupy wczorajszych imprezowiczów byłam niższa tylko od Jessy'ego. Zwróciłam uwagę na mocno zarysowane kości policzkowe i dosyć ostre rysy twarzy. Jednak przez pełne usta i mały, delikatny nos, gdy patrzyło się na dziewczynę nie można było powiedzieć, że ma twardą, germańską urodę. Czarne włosy i właściwie tak samo czarne, małe oczy. Na sobie miała białą koszulkę polo i luźne jeansy. Poprosiła o sok pomarańczowy i brownie. Miała twardy akcent taki jakim mówią ludzie z północnej Europy. Zresztą chyba podobny do mojego. Zaśmiałam się, że nie tylko ludzie po imprezie biorą sok, a James mi odparował, że nie znam historii tej dziewczyny. Za to mu powiedziałam, że zaraz poznam i gdy nowicjuszka zajęła miejsce przy stoliku spytałam się, czy mogę się dosiąść. Spojrzała na mnie dosyć nieufnie, ale w końcu się zgodziła. 

Wzięłam łyk soku pomarańczowego i prosto z mostu spytałam, skąd jest, bo ma taki specyficzny akcent, że wnioskuję, iż jest Europejką i mówi germańskim językiem, ale nie jestem pewna. Przytaknęła i odpowiedziała, że jest z Islandii, a dokładniej z miasta na samej północy. Boulngarvik czy jakoś tak. 

- Velkomið Að! - wykrzyknęłam. Znałam parę zwrotów po islandzku. Tym razem to dzięki Bardowi. Vegard był tym od geografii, a Bard tym od języków. Na obydwu skorzystałam. Zresztą islandzki był najstarszą formą wikingowskiego (jest w ogóle coś takiego?), a norweski najstarszym dialektem duńskiego. Dzięki temu niektóre słowa mogłam zgadywać na zasadzie podobieństwa i skojarzeń. 

Dziewczyna spojrzała się na mnie i uśmiechnęła się. Poprawiła mój silnie norweski akcent. 

- Laufey Thorsdóttir - powiedziała i wyciągnęła rękę. Chyba cieszyła się tak samo jak ja, że spotkała jakąś osobę z tych samych stron. 

- No proszę, proszę córka Thora - odwzajemniłam uśmiech - Nora Ylvisaker. Bergen, Norwegia - dodałam. 

- Ylviaker? - czarnulka o mało nie podskoczyła, a ja się po prostu zaśmiałam. Jeśli ktoś tylko znał Ylvis to reagował dokładnie tak samo. 

- Siostra Barda i Vegarda. Dziewczyna Stale'a Sandbecha - odparłam najspokojniej w świecie, jakby nie zważając na jej entuzjazm i zamieszałam mój jogurt. 

<Laufey? Weź się wyżyj oł rajt? Tak się niecierpliwiłaś to masz. Moja wikingowska siostro ;)> 



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz