Żeby zobaczyć wschód słońca nad Pacyfikiem
ma się do wyboru dwie opcje:
a) wstać o chorej godzinie przed świtem;
b) nie spać całą noc.
Jedna i druga ma swoje wady. W przypadku pierwszej odpowiedzi jesteś zbyt zaspany i jest duże prawdopodobieństwo, że dasz sobie spokój i pójdziesz dalej spać, zaś w przypadku drugiej możesz być zbyt zmęczony (i pijany), żeby docenić piękno tego widoku w całości. Właśnie chyba z tego z względu oglądanie zachodu słońca jest uznawane za bardziej romantyczne, choć moim zdaniem wschód jest o wiele śliczniejszy. Widziałam go zaledwie kilka razy. Ze dwa w Nowej Zelandii i to tylko dlatego, że miałam jetlag. Raz dlatego, że Stale i ja wpadliśmy na romantyczny pomysł zastosowania opcji a) i umówienie się na randkę o czwartej rano. I ostatni - teraz. Gdy wracałam z "imprezy integracyjnej" - nawet nie tak bardzo pijana - w Los Angeles z grupą moich nowych znajomych do Akademii.
a) wstać o chorej godzinie przed świtem;
b) nie spać całą noc.
Jedna i druga ma swoje wady. W przypadku pierwszej odpowiedzi jesteś zbyt zaspany i jest duże prawdopodobieństwo, że dasz sobie spokój i pójdziesz dalej spać, zaś w przypadku drugiej możesz być zbyt zmęczony (i pijany), żeby docenić piękno tego widoku w całości. Właśnie chyba z tego z względu oglądanie zachodu słońca jest uznawane za bardziej romantyczne, choć moim zdaniem wschód jest o wiele śliczniejszy. Widziałam go zaledwie kilka razy. Ze dwa w Nowej Zelandii i to tylko dlatego, że miałam jetlag. Raz dlatego, że Stale i ja wpadliśmy na romantyczny pomysł zastosowania opcji a) i umówienie się na randkę o czwartej rano. I ostatni - teraz. Gdy wracałam z "imprezy integracyjnej" - nawet nie tak bardzo pijana - w Los Angeles z grupą moich nowych znajomych do Akademii.
- Kurwa! Weszłam w błoto - krzyknęłam.
Dużo przeklinałam, niestety. Z reguły gdy się tyczyło to prostych rzeczy -
czyli takich, które spokojnie obyłby się bez przekleństwa, ale moja natura je
tam wplatała nawet nie wiem czy bardziej dla wydawania się takim
"cool" czy z przyzwyczajenia - bluźniłam po angielsku. Za to kiedy
sytuacja wymagała prawdziwego opatrzenia wulgaryzmem klęłam po norwesku. Jeśli
się wie, że skandynawskie przekleństwa w dosłownym tłumaczeniu to "Do
diabła!" to brzmi to zabawnie. Jednak mój dziadek, słysząc chociażby
"Szlag by to trafił" uniósłby się i skarcił słowami "Jak się
wyrażasz?" czy czymś podobnym.
Potem jak na mój lekko zapóźniony
zmęczeniem i alkoholem zapłon zadziało się za dużo rzeczy. Zarejestrowałam
tylko krótkie migawki. To tak jak szybko jedziesz na snowboardzie i się
wywalasz. Czujesz upadek i tylko potem widzisz jak ktoś nad tobą stoi i pyta
się czy wszystko dobrze. Tak samo było teraz. Coś ciężkiego znalazło się na
moich plecach. Leżałam w błocie. Dostałam brudną mazią w twarz. I zaczęła się
bitwa. Razem z Meredith wysmarowałyśmy Amy błotem, a ona odparowała nam
zaklęciami z Harrego Pottera. Trochę słaba riposta zwyższywszy na fakt, że była
calusieńka w brudnym smarze.
- Teraz to dopiero wyglądasz jak Czarna
Pani. Dosłownie - śmiałam się.
Całkiem niezłe podsumowanie dnia jeśli
chodzi, o integrację. Muszę przyznać.
Gdy dotarliśmy do gmachu, była jakaś szósta
rano. Spojrzałam na grafik. Teoretycznie mogłabym się stawić na poranne zajęcia
z fotografii. Lyle twierdził, że nie może być później, bo tylko teraz jest
dobre światło do zdjęć. W efekcie jeśli to nie było po świętach i nie miałam
jetlagu umożliwiającego mi bezproblemowe wstawanie o piątej, to nikt nie
stawiał się i chyba nawet sam pan Owerko był nam za to wdzięczny, bo mógł się
wyspać. Co prawda czyniło to fotografie najbardziej zlewanym przez uczniów
przedmiotem.
Tak jak mówiłam. Teoretyczne mogłabym
pójść teraz na zajęcia, ale wolałam się nie pokazywać w takim stanie. Zresztą
nie mogłabym nawet zrobić niczego porządnego. Więc darowałam sobie zajęcia
Lyle'a Owerko i zdecydowałam się pójść od razu do łóżka.
Chyba jako jedyna postanowiłam się umyć
teraz, bo łazienka była pusta. Wzięłam szybki prysznic, zmyłam makijaż i
przebrałam się w piżamę. Gdy wróciłam do pokoju, Amanda już spała. Ja, jak to
zwykle ja, szybko sprawdziłam media społecznościowe. Stale szczycił się
wspaniałą snowboardową imprezą, a ja wysłałam mu tylko mój pokój z dopiskiem "Nie
jesteś jedyny. Dopiero wróciłam". Napisałam do Vegarda, że trochę
wypiliśmy i nikt się nie spodziewał wracać tak późno, że mimo to żyję i
nawet nie jestem pijana.
Nawet jeśli utrzymywałam, że nie jestem
upita tylko pod lekkim wpływem, to na wszelki wypadek łyknęłam aspirynę.
Zresztą nieważne, ile bym wypiła i tak zawsze wolałam wziąć coś w razie czego. W
końcu jeśli jutro mam się obudzić z bólem głowy, nawet jak małym, to
lepiej nie mieć żadnego, nie?
Odstawiłam szklankę na stolik nocny.
Walnęłam się na łóżko i niemalże natychmiastowo zasnęłam.
***
Spojrzałam na zegarek. Cholera! 16:30!
Westchnęłam i podciągnęłam się do jakiegoś wygiętego pół-siadu. Przeleciałam
ręką po zaspanej twarzy i rozejrzałam się po pokoju. Amandy nie było. Dobra
wiadomość była taka, że albo wczoraj rzeczywiście nie wypiłam tak dużo, albo
aspiryna była dobrym pomysłem, bowiem nie odczuwałam w ogóle bólu głowy czy
czegokolwiek innego. Przetarłam oczy i wzięłam telefon. Miałam wiadomość od
Stale'a: "Dzień dobry, kochanie! Pewnie wstaniesz po południu jak
już będę dawno na stoku. Dobrze, że radzisz sobie jakoś beze mnie /i ta
płacząca ze śmiechu emotka/. Powodzenia i trzymaj się. U nas dzień jest śliczny
tylko Ciebie brakuje. Kocham :*". Cały Stale. Uśmiechnęłam się i
odpisałam mu. Wysłał to około 11 rano mojego czasu. Normalnie wstawałam o tej
porze. Stale trochę wcześniej, szczególnie jak wybierał się na snowboard to już
w ogóle. Przejrzałam co ciekawego się wydarzyło w internetowym świecie.
Zleciało mi na tym trochę czasu. Nie zauważa się, ile ludzie wstawiają
przeróżnych zdjęć dopóki nie prześpi się całego dnia i będzie próbować tego
nadrobić. Serio.
Ostatecznie, gdy zakończyłam sprawdzanie
mediów społecznościowych, mycie i ubieranie się była już 18. O tej godzinie się
je już obiad lub kolację, a ja miałam dopiero brać się za śniadanie. Zaśmiałam
się. Postanowiłam zjeść coś w kawiarence na dachu. Może przy okazji znajdę
kogoś znajomego? Chociaż pewnie wszyscy poszli na lekcje, które ja dzisiaj
postanowiłam kompletnie sobie darować. Śpiew - jedyne co mi zostało, gdy się
obudziłam - już się zaczął, a poza tym zwyczajnie mi się nie chciało. Za
godzinę czy dwie prawdopodobnie Sven już wstanie i będę mogła sobie z nim
popisać. Zresztą na pewno niedługo zadzwoni Vegard i miejmy nadzieje Stale.
Skończy się, że przyjdę na ostatnie 5 minut, czyli lepiej w ogóle się nie
pojawiać.
Przeliczyłam się, jeśli myślałam, że ktoś
będzie na dachu. No, tak… O tej godzinie zawsze jest najwięcej zajęć, a w
Akademii było dopiero pięć uczniów jeśli nikt nowy nie dojechał. Za barem stał
James. Obdarzył mnie uśmiechem:
- No, co Nora? Zabalowałaś w pierwszą noc?
- zaśmiał się.
- Ej, ej, ej. Po pierwsze nie w pierwszą,
byłam tutaj już od jakiegoś czasu… Tydzień czy coś. Po drugie nawet nie mam kaca
- odparowałam, a James pokręcił głową i nadal się uśmiechał.
- Jogurt z muesli i owocami, sok
pomarańczowy i latte sojową z syropem klonowym – dodałam.
- Wiedziałem! - wykrzyknął - Sok
pomarańczowy zawsze biorą ludzie po imprezie - zaśmiał się, a ja razem z nim.
James…ten koleś zawsze potrafił rozśmieszyć.
Stałam i gadałam z baristą, gdy
nagle przyszła jakaś dziewczyna. Musiała być nowa, bo nigdy wcześniej jej nie
widziałam. Była ode mnie trochę wyższa, a to nie często zdarzało mi się
spotykać w Stanach. Zresztą z grupy wczorajszych imprezowiczów byłam niższa
tylko od Jessy'ego. Zwróciłam uwagę na mocno zarysowane kości policzkowe i dosyć
ostre rysy twarzy. Jednak przez pełne usta i mały, delikatny nos, gdy patrzyło
się na dziewczynę nie można było powiedzieć, że ma twardą, germańską urodę.
Czarne włosy i właściwie tak samo czarne, małe oczy. Na sobie miała białą
koszulkę polo i luźne jeansy. Poprosiła o sok pomarańczowy i brownie. Miała
twardy akcent taki jakim mówią ludzie z północnej Europy. Zresztą chyba podobny
do mojego. Zaśmiałam się, że nie tylko ludzie po imprezie biorą sok, a James mi
odparował, że nie znam historii tej dziewczyny. Za to mu powiedziałam, że zaraz
poznam i gdy nowicjuszka zajęła miejsce przy stoliku spytałam się, czy mogę się
dosiąść. Spojrzała na mnie dosyć nieufnie, ale w końcu się zgodziła.
Wzięłam łyk soku pomarańczowego i prosto z
mostu spytałam, skąd jest, bo ma taki specyficzny akcent, że wnioskuję, iż jest Europejką i mówi germańskim językiem, ale nie jestem pewna. Przytaknęła i
odpowiedziała, że jest z Islandii, a dokładniej z miasta na samej północy.
Boulngarvik czy jakoś tak.
- Velkomið Að! - wykrzyknęłam. Znałam parę zwrotów po islandzku. Tym razem to dzięki Bardowi. Vegard był tym od
geografii, a Bard tym od języków. Na obydwu skorzystałam. Zresztą islandzki
był najstarszą formą wikingowskiego (jest w ogóle coś takiego?), a norweski
najstarszym dialektem duńskiego. Dzięki temu niektóre słowa mogłam zgadywać na
zasadzie podobieństwa i skojarzeń.
Dziewczyna spojrzała się na mnie i
uśmiechnęła się. Poprawiła mój silnie norweski akcent.
- Laufey Thorsdóttir - powiedziała i wyciągnęła
rękę. Chyba cieszyła się tak samo jak ja, że spotkała jakąś osobę z tych samych
stron.
- No proszę, proszę córka Thora -
odwzajemniłam uśmiech - Nora Ylvisaker. Bergen, Norwegia - dodałam.
- Ylviaker? - czarnulka o mało nie
podskoczyła, a ja się po prostu zaśmiałam. Jeśli ktoś tylko znał Ylvis to
reagował dokładnie tak samo.
- Siostra Barda i Vegarda. Dziewczyna
Stale'a Sandbecha - odparłam najspokojniej w świecie, jakby nie zważając na jej entuzjazm i zamieszałam mój jogurt.
<Laufey? Weź się wyżyj oł rajt? Tak się
niecierpliwiłaś to masz. Moja wikingowska siostro ;)>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz