Layout by Raion

środa, 10 czerwca 2015

Nora Ylvisaker

Nawet nie macie pojęcia jak trochę nudy sprzyja rozwojowi znajomości. Na święta zostałam właściwie sama w Akademii, nie licząc przewijającego się od czasu do czasu korytarzem Isaaca i kilku dziewczyn, z którymi nawet nie gadałam. Pierwszego dnia co prawda udało mi się nawet całkiem nieźle porozmawiać z Meredith, ale potem i ona wyjeżdżała do rodziny. Wyjeżdżała to może trochę za dużo powiedziane…przenosiła się kilka przecznic dalej. Co więc mi zostało, prócz dłuższego czasu na spanie? Odświeżenie znajomości z innych zakamarków Los Angeles. Ingvara co prawda nie było, ale poznałam jego dziewczynę Anne Marie, po za tym jeszcze uskuteczniłam kilka spotkań z Johnem, którego poznałam w bardzo nietypowym miejscu czyli w zborze luterańskim w LA. Właściwie to spotykaliśmy się kilka razy na rok w jakieś ważniejsze święta i tyle, ale chyba żadne z nas nie miało drugiemu tego za złe. 

W każdym razie to raczej nic dziwnego, że perspektywa spotkania się z moim najmłodszym-starszym bratem w Nowym Jorku była dla mnie jak…koło ratunkowe dla tonącego. Nie, żebym nie cieszyła się za każdym razem, gdy spotykałam Bjarte’a, ale teraz to nabrało podwójnego wyrazu. I nawet wstawianie o piątej rano nie mogło mi tego zepsuć. „Wyśpię się w samolocie”. Oczywiście się nie wyspałam, ale trzy kawy przywróciły mnie do względnego stanu używalności. 

Nawet Bjarte cudownie to określił, gdy spotkaliśmy się na lotnisku
- Nie cieszysz się na spotkanie ze swoim braciszkiem? - spytał gdy właśnie skończyliśmy się obściskiwać się na terminalu
- Ciesze się jak cholera do tego stopnia, że wstałam dla Ciebie o piątej rano - zaśmiałam się i potargałam jego włosy. Bjarte i Vegard byli ode mnie niżsi i wyśmiewanie się z nich i mierzwienie im włosów czy coś stanowiło jedną z moich ulubionych rozrywek. - Nie każdemu starcza godzinka na dojazd - rzuciłam sarkastycznie kierując się w stronę jednego z największych Starbucksów jakie widziałam. W woli wyjaśnienia dodam tylko, że Bjarte studiował informatykę w Bostonie. 


Gdy już zdobyłam moją wyczekiwaną kawę spytałam chłopaka o nasze plany: 

Punkt 1: Jemy śniadanie na 35 Ulicy w postaci najlepszych bajglów świata
Jedna ze stereotypowych rzeczy o Norwegach, która się istotnie sprawdza? Miłość do kanapek różnego rodzaju. Proszę was…jakie inne języki nie-nordyckie mają słowo na…zawartość kanapki? 
Dlatego też mimo, że klasycznie wielkanocne, norweskie śniadanie to jajka to my pozostajemy wierni tradycji Palegg i chodzimy na bajgle. To już nie pierwszy raz, gdy tak spędzam Święta i mogę przysiąc, że na 35 Ulicy mają najlepsze bajgle chyba w całych Stanach. 
- Wiesz co tam u Twoich braci? - spytałam Bjarte’a odbierając kanapkę z wędzonym łososiem od ekspedientki. 
- Nie zbyt. A co u Twoich? - wzruszył ramionami i wgryzł się w swoją porcję. 
- Mają koncert w Szwecji…Vegard ci nie mówił? 
- A nie mieli go jakieś…dwa tygodnie temu? - zaśmiał się Bjarte. 
- Mieli, ale teraz mają na jakimś Musikkfestiwalen - powiedziałam wyśmiewając się ze szwedzkiego akcentu. 
- Błagam tylko nie mów, że będą na Eurowizji - W Skandynawii Eurowizja zawsze była big deal, a Musikkfestiwalen miało dość duży wpływ na wybieranie tegorocznego kandydata. A ja i Bjarte modliliśmy się, żeby nasi bracia nie zdecydowali się tam wystąpić. Eurowizja jest żałosna i zero punktów dla Norwegii za „głupi występ” byłoby również żałosne. 


Punkt 2: Idziemy się modlić w zborze, bo w końcu jest Wielkanoc do cholery! 
Kto by pomyślał, że Nora Ylvisaker lubi chodzić do kościoła, nie? A wiecie dlaczego lubię, pomijając te wszystkie zabawne książeczki, teksty, ładne wystroje, kazalnice itp to dlatego, że widzę wtedy mnóstwo amerykańskich rodzin z dwójką, czy nawet trójką dzieci. Na przykład dowiaduję się, że obok mnie siedzą państwo Hamsweary. Josephine i Harry oraz ich ośmioletnie bliźniaki Josh i Thomas. Dowiedziałam się, że Josephine jest dziennikarką, a Harry bankierem. Josh chce zostać żołnierzem, zaś Thomas ma chyba kreatywność po matce i chce być Indiana Jones’em. Na to ja odpowiadam, że ja też zawsze chciałam być Indiana Jonesem i Hanem Solo i daje mu kilka wskazówek na temat ratowania świata archeologii. Joshowi zdecydowanie odradzam służbę wojskową. Wiem, bo Vegard jest w Armii Norweskiej i żadne z nas tego bardzo nie chce. Właściwie to nawet mu współczuję i wiem, że jest beznadziejnie. Wiem jeszcze, że Harry również lubi chodzić na bajgle na 35 Ulicą i jest fanem Jamesa Bonda. Josephine pisze o teatrze i bardzo odradza nam pójście na Jesus Christ Superstar na Broadwayu. Mówię jej, że to przemyślę, ale doskonale wiem, że i tak pójdę. Państwo Hamsweary to naprawdę przemiła rodzinka. 


Punkt 3:Idziemy łoić piwsko w naszym ukochanym Hammrock Grove 
Norwegowie z reguły spędzają niedzielę Wielkanocną w naturze, więc gdzie moglibyśmy pójść jak nie do parku? A Hammrock Groove był zdecydowanie naszym ulubionym, szczególnie, że w Święta był praktycznie pusty (czytaj: nie, aż tak pusty jakby był zazwyczaj). Religijni ci Amerykanie nie powiem. I nie spodziewajcie się tutaj magicznych opisów, inteligentnych i wspaniałych, braterskich dialogów, bo zwyczajnie ich nie będzie. Uwielbiam robić głupie rzeczy z najmłodszym-starszym Ylvisakerem, ale to po prostu nie nadaje się do opisania. A przez „głupie rzeczy” mam na myśli przeważnie zachowywanie się jak z teledysków, ulubionego zespołu Bjarte’a czyli Gorillaz. Właściwie to szkoda, że nie mam tutaj swojej kamery, żebym mogła nakręcić coś porządnego i wysłać Martinowi. 

Punkt 4: Wbijamy do The Moth StorySLAM, bo może akurat będzie coś ciekawego 
Co to w ogóle jest The Moth StorySLAM? To klubokawiarnia, w której są organizowanie spotkania szerokopojętych artystów, na których oni (artyści w sensie) muszą opowiadać historię. Czy coś w tym stylu. W każdym razie Bjarte, który zdecydowanie częściej bywał w Nowym Jorku mi to tak objaśnił. Tyle, że nie mogłam się o tym przekonać na własnej skórze, bo okazało się, że z powodu Wielkanocy to miejsce jest zamknięte. Więc spragnieni dziwnych opowieści przemierzaliśmy ulicę Nowego Jorku, który pewnie był bardziej pusty niż zwykle, ale mi to tam przypominało może jakąś pierwszą po południu w Bergen, czy nawet Oslo. Nie narzekałam jednak. W porównaniu do dzisiejszych 10 stopni w Oslo to była naprawdę ładna pogoda, a ja lubiłam chodzić po mieście. Szczególnie tak dużym i „cool” jak Nowy Jork, aż dziwne, że nie bywałam tutaj wcześniej. 


Punkt 5: Pokaże ci najlepsze burgery w mieście i zjemy je na dachach Bronksu
Co może być bardziej amerykańskiego niż cheesburger, shake waniliowy, panorama Bronksu i Gorillaz z telefonu. No może z tymi amerykańskimi Gorillaz to trochę przesadziłam, ale widok na Nowy Jork z góry i burger w ręce to jednak klasyczne amerykańskie popołudnie. Chyba. Bo jakoś Demri czy Daniel nie stosowali się do tego opisu. Ale nie można patrzeć na nację przez pryzmat dwóch pokręconych artystów. I może będę monotematyczna jeszcze raz okazując szacunek i podziw Miastu, które nigdy nie śpi, ale to naprawdę było bardzo ładne. Szczególnie, gdy dane mi było zobaczyć zachód słońca. A proszę bardzo! Zarzucajcie mi, że cały dzień spędziłam na nic robieniu w parkach i na dachach, ale „Pamiętaj, abyś dzień Święty świecił” bezbożnicy! A, że nie okazałam szacunku dla mojego Boga akurat nie możecie mi powiedzieć. 

Punkt 6: I zrobimy klasycznie, czyli Jesus Christ Superstar tym razem na Broadway’u. 
Owe „tym razem” tyczy się zeszłego roku, gdy poszliśmy na seans kina letniego obejrzeć ten Musical, ale mimo niepochlebnej recenzji Josephine Hamsweary miałam jakieś dziwne przeczucie, że mi się bardziej spodoba. Tyle, że ostatecznie skończyło się na przeczuciu, bo Judasz nie był czarny i zdecydowanie gorzej śpiewali. Po za tym na Broadway’u nie oddasz tak magicznej sceny końcowej jak w filmie, więc w ogóle odpada. Show nie był taki zły jak w mniemaniu Josephine, ale kino letnie było lepszą opcją. Tak z pewnością. Zobaczymy co mój kochany braciszek wymyśli w przyszłym roku. Happening? 

Punkt 7: I do cholery musimy się uchlać! Idziemy do klubu Floyd! 
I uspokoję was od razu - nie schlałam się. A już na pewno nie tak jak oczekiwał tego Bjarte, ale co ja poradzę, że mieli nie smaczny rum na składzie? Właściwie to i dobrze, bo ostatecznie dojechałam taksówką na lotnisko i nawet mimo cholernego zmęczenia wsiadłam do poprawnego samolotu. Bjarte może miał dobre pomysły, ale na pewno słaby nos do klubów. Owy Floyd miał niesmaczny rum, słabych gości…no może muzyka jeszcze jakoś zdawała egzamin, ale niech tylko poczeka, aż zabiorę go do LA to tam zobaczy jak ludzie naprawdę się bawią. 

Punkt 8: Wsiadasz do samolotu i Adios Frajeros! 

I padam na łóżko w Akademii krzycząc „God Paske!” i nie mając najmniejszego zamiaru zwlekać się z łóżka przez kolejny dzień. Jak dobrze, że Isaac był na tyle miły, żeby przynieść mi śniadanie i chińskie noodle w tym fajowskim opakowaniu na wynos. 

<No dobra. Napisałam rozdział świąteczny. Wiem, że jest troche dziwny i to pisanie w punktach, ale tak jakoś pomyślałam, że w sumie Nora mogłaby tak to napisać. I no właściwie to wyszedł krótki i właściwie taki nijaki, ale no...jakoś nie miałam weny. O balu już wiem wszystko, a nie jestem w stanie pisać o Wielkanocy :p No dobra. Czekam na rozdziały innych! > 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz