Layout by Raion

środa, 27 maja 2015

Jessy Waits

Wyprzedzam Fey i daję rozdział teraz. Enjoy.
Ej, Norah. A co jak spieprzyłam Isaaca?! :O


                - Nie.

- No, kurde, Jessy! Co ci szkodzi?!

- Powiedziałem 'nie' i koniec.

- No, ale dlaczego?!

- Nie bawię się w niańkę - odparłem, patrząc zza komputera. Nora stała w otwartych drzwiach mojego pokoju i od dobrych dziesięciu minut suszyła mi głowę jakimś Deanem czy innym cwelem. Bo tylko marzyłem o tym, żeby powitać go z otwartymi ramionami i wycieraczką z napisem 'Welcome, my friend!'.

- Tylko się przedstawisz. Zna jedyniue mnie - nawijała, opierając się dłońmi o framugę.

- O. To znaczy, że zna już całą Akademię - odparłem, klikając szybko w klawiaturę, jakby to miało mi pomóc pozbyć się tej dziewczyny. 

- Super... Zawsze mogę na ciebie liczyć...

- Powiedz mi, Nora. Co widzisz? - spytałem, patrząc na nią wymownie.

- Ciebie, Waits. Totalne wyjebanie pomieszane z twoją arogancją. 'Padajcie na kolana narody! Jestem cholerny Jessy Jabba the Hutt!'. Ale nie rób mi tego. Daniel gdzieś zniknął, a Demri nie jest chłopakiem. Prooooooszęęęęęę.

- Czy ja jestem głupi? 

- Chciałabym móc zaprzeczyć.

- Czy ja ci wyglądam na durnia?

Nora spojrzała na mnie ze zmarszczonymi brwiami, dedukując w swojej jasnej główce sens mojej wypowiedzi. W końcu niepewnie pokręciła głową, a jej okulary o mało nie spadły jej z nosa. Zastanawiałem się czy ta dziewczyna ma w ogóle jakąś wadę wzroku, czy tylko dopełnia tak swój image hipstera?

- Nie możesz mieć na wszystkich przecież wyjebane - ciągnęła, gdy zapadła cisza, a ja zająłem się na powrót komputerem.

- I tu się przeliczyłaś. Mogę - odparłem bez najmniejszego zawahania, nie podnosząc wzroku znad kompa. Nora już chciała coś powiedzieć, gdy do pokoju wszedł Daniel, przesuwając dziewczynę i patrząc uważnie to na nią, to na mnie. Stał pośrodku pokoju z dłońmi wbitymi w kieszenie płaszcza i rozglądał się, jakby czegoś szukał. - Co jest, Briggs? Zgubiłeś coś? - spytałem, zapominając o wciąż stojącej w wejściu Ylvisaker.

- Co? A, nie... - odparł mój współlokator, drapiąc się po głowie. - Śmieszna sytuacja. Wracałem sobie z miasta, a tam Fey na parkingu. To ja grzecznie do niej na powitanie, a ta coś krzyknęła po wietnamsku...

- Ona jest z Islandii, kretynie - rzuciła Nora, ale Daniel ją zignorował i mówił dalej:

- Wkurzyła się, wsiadła do samochodu i odjechała, jakby się gdzieś paliło. Nerwowa jakaś.

- A ty co zrobiłeś? - spytałem, próbując nawiązać kontakt z obojętnie wodzącym wzrokiem po pokoju kolesiem.

- Nic. Patrzyłem jak odjeżdża, po czym wzruszyłem ramionami i pogwizdując, wróciłem tutaj.

- Kolejny co ma kompletnie wyjebane na wszystkich. Świetnie! - krzyknęła Nora i zniknęła w korytarzu.

- A ta skąd się tu wzięła? - spytał nagle zupełnie niezainteresowany tym zdarzeniem Briggs. Spojrzałem na niego uważnie, ale nie wyglądał na nachlanego. Otumanionego? Może. 

- Była tu cały czas - odmruknąłem, kręcąc głową. Westchnąłem i zająłem się swoim niezwykle ważnym zajęciem, jakim było przeglądanie antykwariatów w Los Angeles, a dokładniej w pobliżu Akademii. W niektórych rupieciarniach można było trafić na prawdziwe perełki - akordeony, trąbki, harmonijki. Wszystko.

- Chyba się położę - mruknął w przestrzeń Briggs i po prostu cisnął się twarzą w poduszkę, zupełnie jakby stracił w jednej sekundzie przytomność. Nie było późno. No, jakaś piętnasta czy coś koło tego. Wszyscy jednak latali po Akademii, jakby miał przyjechać prezydent. Może związane to było z przerwą świąteczną, zaczynającą się już jutro. Przez otwarte drzwi wszystko było słychać. Każdy krzyk, trzaskanie drzwiami... Była u nas nawet ta Azjatka. Całkiem ładna zresztą jak na Azjatkę. Zajrzała tylko i przeprosiła. 'Pomyliłam pokoje', rzuciła zawstydzona i uciekła zanim zdążyłem cokolwiek powiedzieć. Oczywiście Daniel jak się walnął na łóżko, tak leżał. Dopiero gdy zajrzała wesoła starsza pani od prania i spytała czy mamy jakieś rzeczy, rzuciłem do niego:

- Ej! Masz coś do prania?!

Ten jednak uniósł tylko rękę, po czym nie podnosząc głowy z poduszki, odmruknął coś co brzmiało jak 'Eeeeooonnnnnn'. Potraktowałem to jako odpowiedź negatywną. Tak spędziliśmy czas do jakiejś osiemnastej. Dalej byśmy się relaksowali, gdyby naszych medytacji nie zakłócił kolejny gość pokoju numer dwieście dwanaście.

- Siemanko, chłopaki! - rzucił Avishai, siadając od razu jak gdyby nigdy nic na krańcu łózka Daniela. - Macie już laski na bal? - spytał, szturchając równocześnie Briggsa. Ten coś odmruknął, ale się nie poruszył.

- Co wszystkim tak odwaliło z tym całym balem? - spytałem. Mimo że Cohen był profesorem, dogadywaliśmy się naprawdę dobrze. On klął przy nas, przez co my z Briggsem nie mieliśmy zahamowań. Czasem zwyczajnie zostawaliśmy po zajęciach na godzinny jam, przy którym obgadywaliśmy polityków, artystów a nawet ludzi z Akademii. 

- Nowa tradycja. W sumie nie jest taka zła - mówił Avishai, co chwila próbując jakoś przywrócić Daniela do świata żywych. - Jakbym mógł, to bym zaprosił wszystkie te wasze koleżanki. Niestety jestem już za stary, a w dodatku jestem skazany na moją żonę - dodał, udając smutek i zwieszając głowę.

- Bez przesady, aż tak źle nie wyglądasz - mruknął Daniel, odwracając się na plecy i klepiąc kolesia po ramieniu. Chyba nie mógł wytrzymać, gdy Cohen co chwilę szturchał go w łopatki, dokładnie tam gdzie swoje ślady zostawiła Laufey. Taaak. Po jego minie widać było, że nie jest z nich zadowolony. - W ogóle, Jess. Idziesz z kimś?

Obaj z Avishaim spojrzeli na mnie wymownie, a ja tylko wzruszyłem ramionami. Jeszcze tego brakowało. Dziewczyny gadały jak popierdolone o tym całym zajściu, a teraz ta plaga dotarła również i tu.

- To nie koniec liceum, żeby tak się tym obnosić. Jeszcze będziemy tu kilka lat - odparłem, słysząc z korytarza psychodeliczne dźwięki dzwonków, gitary, perkusji i keyboardu. Zmarszczyłem brwi, ale Cohen to zauważył i wtrącił, zmieniając temat:

- To ta stuknięta Amerykanka. Owinęła się jakąś wielką chustą, na głowie ma koraliki i tańczy, a właściwe porusza się w jakimś narkotycznym transie do The Doors. Czy ona nie wie, że pokolenie dzieci kwiatów już nie istnieje?

- Demri nie jest stuknięta - mruknął Briggs. Wiedzieliśmy, że nie chciał obrazić Draven. No, dziewczyna była specyficzna, ale żeby od razu tak ostro... Nie. To nie było w naszym stylu. - A właśnie. Czemu jej nie zaprosisz? - Tym razem pytanie skierowane było do mnie. Avishaim również z niemałym zainteresowaniem czekał na odpowiedź. - Uważaj, bo ktoś ci ją zabierze sprzed nosa.

Prychnąłem.

- Niby kto?

- Ten nowy? Jak ona ma? Derek? - główkował się Briggs. - Cholera tam wie! Ale on na przykład.

- Demri i tak by się nie zgodziła, jeśli przyszłoby mu to do głowy - odparłem. - A w dodatku pewnie pójdzie ze swoim Jimem Morrisonem i będą się świetnie bawić.

 Przypomniał mi się wizerunek legendy psychodelii wiszący na łóżkiem Draven. Miała chyba wszystkie płyty The Doors i nawet zauważyłem kilka rysunków jej idola. Do tego niedawno jego zdjęcie prezentowało się na koszulce dziewczyny. Nie byłem pewny czy nie wspominała mi nawet o tatuażu z jego wizerunkiem... Demri dużo mówiła, a większość niż połowa przelatywała mi przez głowę, żeby zaraz wypaść.

- Robisz dziurę w całym, stary - westchnął Cohen, po czym walnął się w uda i wstał. - No! Trzeba się zbierać! Do zobaczenia, chłopaki. I Jessy, przemyśl to jeszcze! - rzucił, wskazując mnie palcem, zanim zniknął za drzwiami.

- Śmieszny człowiek - powiedział Daniel, po wyjściu nauczyciela.

- Taaa... - odparłem, wgapiając się w miejsce, gdzie jeszcze przed chwilą stał Cohen. A propos Demri to kupiłem nam bilety do Nashville i dobrze byłoby jej to powiedzieć. Figurowała na nich data trzeciego kwietnia, więc miała dwa dni na spakowanie się. Kto tam wie, ile ta kobieta się pakuje. Odłożyłem laptopa, wstałem i poprawiłem spodnie. Przed wyjściem rzuciłem jeszcze spojrzenie na Daniela. Leżał w tej samej zwłokowej pozycji co na początku.

Ciągle słyszałem zawodzenie hipisowkiej muzyki, które dobiegało z pokoju, do którego zmierzałem. Zapukałem mimo, że było pewne, że dziewczyny tego nie usłyszą. W końcu jednak otworzyłem drzwi. 


Stałem przez dobre pięć, gdzie tam! Dziesięć minut w drzwiach do pokoju Meredith i Demri i nie potrafiłem wykrztusić słowa. Pixie leżała rozwalona na łóżku z głową dyndającą nad podłogą i nogami opartymi o ścianę. Od czasu do czasu przykładała sobie do ust skręta, który najwidoczniej dość mocno ją kopnął, bo gapiła się swoim obojętnym wzrokiem w sufit, uśmiechając błogo. Draven za to chodziła albo potwornie wolno tańczyła na środku pokoju w długiej sukience bez pleców z koralikami na głowie i lenonkami na nosie. Poruszała się w dziwny sposób do dźwięków psychodelicznej muzyki i równie rąbniętych chórków. Wyglądała jakby miała w sobie demona. Patrzyłem na jej naćpane ruchy i nie wiedziałem co zrobić. Ciągłe kaszlałem, rozpraszając gęsty dym, który kręcił się po pokoju. Poszedłem do okna i je otworzyłem. 

- Trzymaj, Waitssss... - rzuciła Meredith, łapiąc mnie za nogę i leniwie wyciągając w moją stronę jointa. Wyrwałem go jej i wyrzuciłem prosto za otwarte okno. - Eeeeeej... - Jej opóźniona reakcja i mowa w zwolnionym tempie raczej nie dodawały uroku. Zresztą niezłą ćpuńską klitę sobie urządziły. Pełno indiańskich i indyjskich chust wisiało na ścianach i oknach, a poduszki podwędzone z dachu nadawały iście hinduskich klimatów. Nawet miały kadzidełka. Wszystko pochłaniała ciemna, pomarańczowa łuna. Draven zrobiła z pokoju istną świątynię hipisów. Brakowało tylko jakiejś figurki Buddy, ale Demri nigdy by na to nie pozwoliła. Była zbyt katolicka. No, dobra. Paliła trawę jak ja papierosy... Hipokryzja.

- Hej, Jessy - mruknęła, uśmiechając się promiennie i przepływając obok mnie w inny kąt pokoju. Nawet nie zorientowałem się, że kręciła się gdzieś blisko. Za bardzo byłem zajęty ogarnianiem pokoju i obserwowaniu niebezpiecznie zjeżdżającej z łózka Pixie. 

- Demri! - Złapałem ją za ramiona, żeby już nigdzie nie odchodziła. - Mogłabyś tak nie czadzić? Pixie zaraz odjedzie!

- Daj jej się wyluzować - odparła jak zwykle niezbita z tropu Draven. Patrzyłem na nią i nie dowierzałem - wyglądała na trzeźwą. Znaczy inaczej. Wyglądała jak zwykle i zachowywała się tak samo. Czyli, że co? Zawsze była zjarana? Przecież sam zauważyłem, że paliła jointy jeden za drugim. Geniusz... - Za dwa dni wyjeżdżamy, więc trzeba się zabawić. 

- Nienawidzę cię, Waits. - Meredith nagle się ocknęła, ale znowu zamknęła oczy i odpłynęła w świat marihuanowych doświadczeń. 

- Nic jej nie będzie - odparła jak gdyby nigdy nic czarna. Spojrzałem na nią wymownie, ale tylko wzruszyła ramionami. - Chciałeś coś? - spytała nagle zupełnie innym tonem, zaczynając się kołysać w rytmie kolejnej piosenki, której autor na sto procent przedawkował lsd. Koleś śpiewał coś o animowanym świecie wielkich ryb, jarających gandzie.

- Ta - mruknąłem. - Zamówiłem już bilety do Nashville.

- Serio?! - pisnęła Demri, w jednym momencie podskoczyła i klasnęła w dłonie. - Tak! Super! Dzięki, Jessy! A teraz... Peace Frog! - wykrzyknęła, poruszając się do głosu Morrisona. i podnosząc gwałtownie ręce w górę, o mało mnie nie uderzając. Uchyliłem się w ostatnim momencie. Postanowiłem zostawić ją samej sobie. Raczej nie była w stanie, w którym wyskoczyłaby przez okno, a Pixie jak leżała tak leżała.  

Gdy tylko wyszedłem z pokoju, minąłem się z jakimś kolesiem, zamierzającym właśnie wejść tam, skąd wyszedłem. Miał minę jakby chciał zaraz podrywać dziewczyny na Sunset. To pewnie nim miałem się zajmować.

- Cześć - rzucił, wkładając sobie papierosa za ucho i wyciągnął do mnie rękę. - Dean Moriaty - mruknął, odgarniając grzywkę.

- Waits - odparłem bez większych chęci.

- Jesteś synem Toma? - spytał bez większego zainteresowania.

- Bratankiem.

- O. Też fajnie.

Chwila ciszy.

- Idziesz do Meredith? - spytałem, żeby nie wyjść na kompletnego ignoranta.

- Nie. Do Demri. A co? Nie ma jej? - Gościu lekko się ożywił. Spojrzał na drzwi z zainteresowaniem, a potem na mnie. O co temu typkowi chodziło? Draven nic o nim nie mówiła. Chociaż kto wie... Może mówiła, a ja nie słuchałem. Gdy nie odpowiedziałem na jego pytanie, typek po prostu otworzył drzwi i zawołał, przekrzykując muzykę:

- Ej! Demri! Jesteś?!

Po chwili w wejściu pojawiła się imienniczka. Razem z nią z pokoju buchnęła chmura trawkowego dymu.

- Oj, Jessy. Czemu ciągle tu stoisz? - spytała, ale zaraz przeniosła spojrzenie na Moriaty'ego. - O! Dean! A ty co tu robisz?!

Koleś nie zdążył odpowiedzieć, bo Draven po prostu wykrzyknęła jakieś słowa piosenki, aż musieliśmy sobie zatkać uszy. Ale fakt. Głos to ma po tatusiu. Nie miałem już co tam robić, więc odwróciłem się i poszedłem w stronę swojego pokoju. Demri krzyknęła jeszcze za mną podziękowanie za bilet, a ja podniosłem tylko rękę, nie odwracając się. Miałem wielką ochotę walnąć się do łóżka i nie wstawać. Całe szczęście następnego dnia nie było zajęć.

6 komentarzy:

  1. Jak spieprzyłaś postać Isaaca to Ciebie za**bie, ale spokojnie żyj, bo nie spieprzyłaś.
    Oficjalnie ogłaszam, że stworzyłaś chyba najlepszy dialog Nory od początku bloga. "Jestem cholerny Jessy Jabba the Hutt!" Ten tekst jest istnie cudowny! Zresztą ten też niczego sobie" Nie możesz mieć na wszystkich przecież wyjebane - ciągnęła, gdy zapadła cisza, a ja zająłem się na powrót komputerem.
    - I tu się przeliczyłaś. Mogę".
    W ogóle chyba po raz pierwszy ktoś poruszył kwestię prania xD Chcesz za to Nobla? Fascynacje Twoją hipisowską "kiltą" jak to określa Jessy wyrażałam już wcześniej, więc nie będę się powtarzać. I Isaac na końcu! Mogę umierać! No prawie...ale rozdział cudowny i ma mnóstwo takich...jak to się nazywa...smaczków. No! Perry kocham cię!

    OdpowiedzUsuń
  2. "Ona jest z Islandii, kretynie" Wygrywa cały rozdział xD Chyba założę zeszyt i będę tam pisać najlepsze teksty z bloga, bo niektóre dialogi, aż się o to proszą :D
    Też zauważyłam (podobnie jak Nora), że nie skupiamy się na takich codziennych czynnościach, jak pranie. Brawo Perry! Jedyna osoba, która dba o higienę.
    No i co? Nie mogę się doczekać Nashville, a to jedno z moich ulubionych miast, więc jak mi się nie spodoba, to będzie bicie.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie bij! Też nie mogę się doczekać, co tam się wydarzy xD Idę na spontana zawsze z postami, więc wiesz... Wszystko jest możliwe. Ale no ej! Pranie musi być! Wiem, że jesteśmy śmietanką LA i nie myślimy o takich przyziemnych rzeczach, ale wiecie...

      Usuń
    2. Ja czekam tylko na pojawienie się kultowego tekstu "Muszę się wyszczać"

      Usuń
  3. Łooo, się dzieje! :D Z jednej strony dobrze, że Lauf wyjechała, bo mogłaby zmienić swoje zdanie o Demri o 180 stopni, a z drugiej - trochę szkoda. Ze swoim zachowaniem, Jessy mógłby u niej trochę zapunktować.
    Całym sercem popieram pomysł Amy, by założyć jakiś notatnik z tekstami. Takie akcje nie mogą iść w zapomnienie. xD
    Jak już wcześniej dziewczyny zauważyły: wow, w końcu ktoś zadbał o naszą higienę osobistą. Mamy progress! xD
    I w końcu mamy jakieś konkretne posunięcie w sprawie Nashville. Nic, tylko wypatrywać następnego tekstu. ^^

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Z tą higieną to widzę, że panikujecie jakbyście grały w Simsy xD Dont worry. Nikt nie umarł jeszcze! Fey musi się odetchnąć i się wyluzować. Wow. Pozytywne uczucie Fey względem zachowania Jessa?! :O Dobrze, że wyjechała, bo jeszcze nastałby jakiś przewrót! ja nie prowadzę notatnika z tekstami. nie ja xD

      Usuń