Layout by Raion

piątek, 29 maja 2015

Isaac Ezra



Dym papierosów mieszał się z stęchłym zapachem fast foodów leżących na tylnym siedzeniu samochodu George’a Ezry. A we mnie się gotowało. Buzowała we mnie złość. Byłem wściekły. Płonąłem najgorszym piekielnym ogniem. Demoniczne płomienie wylizywały resztki twórczości pozostałej w moim ciele. Przez chwilę nawet mógłbym pomyśleć, że zaprzedałem dusze diabłu, a on właśnie odbierał mi mój talent. Mógłbym, gdybym wierzył. Nie wierzyłem. Nie miałem w co i wciąż nie mam. Wziąłem zdecydowany łyk taniego whiskey. Wiedziałem, że alkohol podżega tylko płomienie, a mimo to wciąż dorzucałem do tego ogniska żar z Drum’ów i alkohol. Buzowało we mnie jeszcze mocniej, a lawa wylewająca się z twórczego wulkanu, była tak twarda, że nie potrafiłem zrobić z niej nic, prócz kolejnej kulki papieru na tyłach śliwkowego Chryslera. 

Czy norweskie słońce mocniej grzeje? 
Czy deszcz w Oslo mniej smuci? 
Że…uciekłaś tam zostawiając mnie na pastwę…

Kolejna zmięta ulotka na siedzeniu pasażera, kolejny papieros w moich ustach, kolejne promile w mojej krwi, a porządnego wiersza wciąż brak. Spojrzałem się na tom poezji Nicka Cave’a leżący obok. 
- Ty chciałbyś być zrobiony z kamienia, a ja nie potrafię napisać kurwa porządnego wiersza - krzyknąłem i z całą wściekłością na jaką było mnie stać wyrzuciłem nie dopalonego nawet do połowy Drum’a przez okno. Kopnąłem w drzwi, żeby się otworzyły i zabrałem butelkę. W tej chwili tylko na niej mi zależało. Trzasnąłem drzwiami, a echo mojej złości poniosło się po parkingu. Zostawiłem zgliszcza mojej poezji na pastwę tłuszczu sączącego się z tygodniowego burgera i patrzącego na tą zagładę sztuki australijskiego poetę w tym przeklętym przez bogów Chryslerze. 

Potrzebowałem prawdziwej inspiracji, a marihuana z pewnością przyczyniła się do powstania najwybitniejszych wierszy amerykańskiej twórczości. Nora powiedziała mi kiedyś, że Demri pali trawę jak Jessy papierosy, a przecież każdy wie, że niema żadnej przyjemności w samotnym jaraniu. Nie, że byłem uzależniony. Po prostu narkotyki były moją inspiracją. Jeśli ktoś kiedyś zapyta się mnie „Hej Dean co nakłoniło Ciebie do napisania Pacyficznej Chandry ?” - odpowiem Alan Ginsberg, Nick Cave i marihuana. Inspiracja pokroju cholernego Jacka Keuraca -  pomyślałem kopiąc jeden z kamieni żwirowego parkingu Akademii. Zaśmiałem się wrednie. Nawet nie pamiętam z czego, czy z kogo. Może szydziłem z tych wszystkich dzisiejszych grafomanów? A może z tych wszystkich, którzy myślą, że inspirować można się ładnym widokiem z okna? A może po prostu byłem tak dumny z mojej beznadziejnej twórczości, że wszyscy wydawali mi się nędznikami? A może z diabła, który mimo swych prób jednak nie wydarł mi mojej poezji? A może z tego wszystkiego na raz? Z tego smętnego parkingu. Z Pacyficznej Chandry. 

*** 
Pokój oznaczony tandetną, złotą, tabliczką jako „Draven, Pixie” wypełniał zapach trawy. Zapach trawy, hinduskich kadzidełek, taniej whiskey i drogich perfum. Dobry zapach. Zapach  Milosa Formana. Zapach sztuki. Zapach starej, dobrej sztuki. Siedzieliśmy napawając się tą magiczną wonią. Morska bryza wprawiała w ruch kolorowe zasłony i dzwoniące Łapacze Snów. Otumaniony przez transową muzykę i narkotyki wbijałem wzrok w zniekształcone refleksy świetlne w gęstym powietrzu. Demri podała mi jointa. 
- Jesteś jedyną dziewczyną, jaką znam, która potrafi robić skręty - powiedziałem kiwając głową w podziękowaniu. 
- Dziękuję, ale oboje wiemy, że to nie prawda - odparła śmiejąc się. 
- To cytat - mruknąłem i się porządnie zaciągnąłem. Tego właśnie potrzebowałem. Duszącego dymu, który stłumi pożar i wzniesie się z popiołów niczym feniks, żeby ponownie spłonąć między wersami poezji. Dławiących oparów, które przemienią jęzory ognia w jęzory tuszu rozlewającego się na tyle paragonu za najtańszą whiskey. I w końcu przyjemnego wiatru, który będzie grał jazz na pustyni mojego serca. 


Nagle wyrzuciłem ręce w powietrze i krzyknąłem „Slim Gaillard to mistrz”. Podniosłem się spod szafy i przełączyłem muzykę. 


- A wiecie co to za piosenka? - zaśmiałem się podrygując w rytm pianina rozpoczynającego utwór. Nie czekając na odpowiedź porwałem dziewczynę i obróciłem ją. 

A potem…potem był już tylko spazmatyczny taniec. Uniesieni drgawkami zbliżaliśmy się do siebie pochylając się lub oddaliśmy się robiąc skłony i machając rękami jak szaleni. Słowa piosenki wypływały z moich ust między zaciągnięciem się, a wzięciem łyka. Na koniec każdego wersu wybijałem się w powietrze krzycząc „MacMaube” czy inny bełkot. Demri nie miała nic przeciwko. Razem ze mną próbowała naśladować Gaillarda i oboje drgaliśmy jak liście na wietrze. Obracałem ją od czasu do czasu tylko po to, żeby potem odepchnąć na drugi koniec pokoju, a sam zniżałem się i wyciągałem ręce do przodu w poszukiwaniu niewidzialnego przedmiotu. Krople potu na moim czole tańczyły razem ze mną spływając po chwili na mój nagi tors. A w pokoju roznosił się dobry zapach. Zapach trawy, hinduskich kadzidełek, drogich perfum, taniej whiskey i potu. Zapach wiersza Deana Moriartego. 


Tak właśnie powstaje najlepsza poezja w historii Ameryki! Wkrótce deszczowe, romantyczne Oslo porzuciłem na rzecz epileptycznego, buntowniczego Seattle. Nie obchodziło mnie dlaczego Ona uciekła zostawiając mnie pastwę trzech kropek beznadziejnej poezji, liczyło się to, że wróciła w cudownym, jazzującym stylu z jointem w ustach i tanią whiskey we krwi. Liczyło się tylko to. I jazz. Jazz zawsze się liczył. 



< O tym rozdziale możecie sobie mówić co chcecie - wszystko przyjmuje na klatę, ale mimo tego, że nie wyszedł jakoś zabójczo długi jak oczekiwałam to mi się go naprawdę bardzo przyjemnie pisało. Wreszcie jestem w swoim świecie :3 > 

2 komentarze:

  1. Od razu jak Norah wstawiła rozdział Sb myślę ‘pewnie będzie w swoim żywiole’ no i proszę. Pierwsze zdanie mi odpowiedziało xd tak się zasłuchałam w Roadhouse Blues, że nie włączyłam Nicka. Przykro mi, ale też pasuje. Naprawdę ;D wgl whut. Isaac to jakiś niespełniony artysta tak patrzę, po tych jego frustracjach i toku myślenia. Może dlatego tak bardzo chce być sławny? Hm… Jak tu podsumować te dziwne zdania Ezry…? Zapewne da się go spotkać tam, gdzie kończy wszelka logika, a zaczyna się bezsens. Nigdy się nie dowiem, z której strony nadchodzi, , kiedy zrobił mi pranie mózgu ani o ile spadł twój poziom inteligencji xD

    Opis haju naprawdę wyszedł Ci zarąbiście. Szczególnie podoba mi się to zdanie ‘Otumaniony przez transową muzykę i narkotyki wbijałem wzrok w zniekształcone refleksy świetlne w gęstym powietrzu.’. Ej. Tak btw wychodzi, że z nas tacy jaracze, ale tam. Wychodzi nasza prawdziwa natura. Witamy w świecie bez zasad ;D

    Dobra. Drugi song włączę, chociaż wiem już który to. A wgl Isaac – sparafrazuję Twoje ostatnie słowa o wenie. Wena to suka ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Heh no miło, że ci sie podoba. Ja nie byłam pewna co do tych metafor, ale stwierdziłam, że to będzie pasować do Isaaca, uważającego się za najlepszego artystę, którego nikt nie docenia. Co do haju to widzisz...oglądało się te filmy, a ja nawet nigdy papierosa nie miałam w ręku xD

      Usuń