Layout by Raion

sobota, 25 kwietnia 2015

Nora Ylvisaker

Na świecie istnieje jedna rzecz, której szczerze nie znoszę. I to nie znoszę całą nienawiścią jaka kryje się w mojej duszy. I chociaż prawdopodobnie i tak jest jej mało, to calusieńką zużywam na nie cierpienie owsianki. Co właściwie tłumaczy dlaczego jestem tak pozytywnie nastawiona do każdego człowieka i nie ma kogoś, na którego potrafiłabym się długo i mocno gniewać. Tyczy się to Jessy'ego, który w Akademii chyba nie cieszy się uznaniem prócz Demri i mnie, za równo jak i mojej całej Ligi-Byłych-Którzy-Porzucili-Biedną-I-Zrozpaczoną-Norę. Po prostu tak bardzo się koncentruje na nie cierpieniu Rommegrot, że nie starcza mi już nienawiści na wszystko inne.

Zabawnie, bo chyba każdy Skandynaw przed czterdziestką nie znosi owsianki. Te czternaście lat bezustannego spożywania jej na śniadanie (potem już się buntowaliśmy i woleliśmy głodować niż pozwolić na wciśniecie sobie Rommegrot do ust) zdecydowanie wystarczyło, żeby doszczętnie obrzydzić ten pokarm. Potem jednak chyba zdrowy rozsądek i wyczytane w Dagbladet porady zwyciężają i przekonujesz się do jej mdłego smaku, bo przecież to taaakie zdrowe. I twoje dzieci też są skazane na ten długi okres wbijania ci jej na siłę, a potem wspaniałe czasy, kiedy buntujesz się i rzucasz miskę z owsianką w kąt. Proces ten powtarza się chyba od czasu, kiedy wikingowie opuścili Norwegię i zostały wprowadzone inne alternatywy śniadaniowe niż Rommegrot.

Udałam, że nie przejęłam się metalowym (i bynajmniej nie chodzi tutaj o materiał, a o rodzaj muzyki) budzikiem, czy co to tam było. Próbowałam dalej zasnąć. Nie mogłam również mieć za złe Shake It Off, bo chociaż za piosenką nie przepadłam, to przynajmniej uchroniło nas to od zaspania na samolot. Jednak widok owsianki na śniadanie postawi Ciebie na równe nogi i przypomni ci czasy, gdy wyklinałaś twórcę tej potrawy i wrzeszczałaś na całe Bergen "Nie zjem tego! Nie zjem tego nawet za pudełko lodów! To jest obrzydliwe! Okropne! I obrzydliwe! Wypchajcie się!". Zresztą nie byłam osamotniona w reakcji na Rommegrot.

- Cholera jasna! Amy! Najpierw nas budzisz Taylor Swift, a teraz każesz nam wpierdalać owsiankę? - wzburzył się Bard, gdy elegancki pan rozstawiał miski na stole. Musiał nieźle przestraszyć kelnera, bo ten z zakłopotaniem spojrzał się na Amandę i zawahał się z postawieniem kolejnej miski. Jednak Brytyjka ruchem ręki rozkazała mu dalej rozstawiać jedzenie.

- Mieliście to w książce kucharskiej…myślałam, że to typowe skandynawskie śniadanie… - odparła dziewczyna obojętna na naszą zmorę z dzieciństwa.

- Bo jest. I dlatego wszyscy Norwedzy jej  nie znoszą - mruknął Vegard wiążąc buty na kanapie.

Jak już wspominałam kilka dni temu Vegard miał najsłabszą z nas wszystkich głowę. I to on zawsze cierpiał na najmocniejszego kaca. Ja właściwie nie odczułam czegoś strasznego, a już na pewno nie czułam się tak podle jak tej pamiętnej nocy, gdy wyjechał Stale. Owszem trochę bolała mnie głowa, ale mimo tego, że wczoraj się chyba nieźle spiłam grzanym winem i rumem, to byłam zdolna to trzeźwego myślenia. Myślę, że zadziwiło to moje towarzyszki, bo przecież każdy pamięta jakim zombie byłam po wódce Jessy'ego. A teraz w porównaniu do tamtego kaca prezentowałam się jak żywiołowy czterolatek.

Jednak ja zamiast napastować biedną Amy podrzuciłam do góry menu i zamówiłam po porcji sveler z malinami i sosem waniliowym dla każdego. Rozumiałam, że dziewczyny oczekiwały jakiegoś skandynawskiego śniadania, żeby "poznać kulturę tego kraju", a naleśniki, który nie różniły się chyba niczym od amerykańskich pancakes, a jednak zaliczyły się do tradycyjnych, norweskich potraw wydawały się idealnym rozwiązaniem. Ja osobiście mogę zjeść coś jeszcze w samolocie, a moi bracia i tak pewnie pójdą gdzieś do kawiarni na lotnisku.

Potem w oczekiwaniu na drugą turę śniadania skorzystałam z okazji wolnej łazienki i poszłam się umyć. Narzuciłam na siebie długi, biały sweter z paskiem szarych, skandynawskich wzorków (czytaj: takie śmieszne gwiazdki, które z pewnością kojarzysz jak nie z Ikeii to z Mad czy jak ten sklep się nazywa lub jeśli jesteś audiofilem to z limitowanej, świątecznej serii Bang&Olufsen). Do tego przetarte jeansy - bo przecież na duże dziury było za zimno - i fioletowe vansy. Lubiłam mieć buty w krzykliwych kolorach. Właściwie to u mnie w szafie nie znajdziesz szarych, białych, czarnych butów tylko kolorowe. Nie wiem czemu, ale lubiłam przełamywać mój outfit jakimś kompletnie nie dopasowanym do reszty odcieniem trampek. Tak po prostu miałam. Zresztą to tylko kolejne podobieństwo do moich braci. Widzieliście kiedyś któregoś z nich  w garniturze? Do czarnego, eleganckiego stroju założyłby zielone addidasy. Uśmiechnęłam się wiążąc sznurówkę.

- Ylviasaker…vi er skytigen - pomyślałam. (Ylvisakerowie…jesteśmy postrzeleni).

Gdy wyszłam z łazienki powitał mnie śpiewny głos Demri pytający:

- Ej Nora?! Do jakiej piosenki skakałaś wtedy po kanapie? - Zaśmiałam się. Dobrze pamiętałam ten moment. Leciał mój ukochany, imprezowy klasyk - Remix Sweet Dreams. Uśmiechnęłam się w duchu, że skoro Demri zdziwiło moje skakanie po kanapie do tego utworu, to co powiedziałaby, gdyby widziała mnie jak polewam się wodą udając seksowną laskę z teledysków Timberlake'a do Mr. Saxobeat.  Może i dobrze, że wtedy wyszła na papierosa?

- Do takiego remixu Sweet Dreams - powiedziałam i wymieniłam spojrzenia z Ylvisakerami, a następnie właściwie na jednym wydechu dodałam - Są już naleśniki? - W odpowiedzi Lauf skinęła głową i wskazała mi miejsce między nią, a Bardem.

- No dobra! Przyznać się! Kto ma kaca? - spytała ponownie czarnulka, gdy właśnie polewałam swojego sveler'a sosem waniliowym. Vegard podniósł rękę, a Bard tylko wzruszył ramionami:

- Małego - powiedział.

- Ty Nora nie masz? - zdziwiła się Amanda. Wiedziałam, że padnie to pytanie. Nory Ylvisaker z kacem gigantem nie dało się zapomnieć, a tu taka niespodzianka, że jednak nie mam tak strasznie słabej głowy.

- Nie. Butelka czystej na smutno to co innego niż kilka lampek Glogg'u i trochę rumu na wesoło - posłałam jej uśmiech i wgryzłam się w swojego naleśnika. Dobry wybór Nora. Zdecydowanie dobry wybór. - Po za tym wzięłam aspirynę przed snem.

- A co? Jesteś już od dwóch tygodni w Akademii i miałaś jakieś przygody? - zaśmiał się mój mniej-starszy brat, ale nie wiem czy ktoś w ogóle usłyszał jego pytanie, bo niemal w tym samym czasie Amy pisnęła jakby przerażona:

- Mieliście rum?

- Kochana…to wikingowska krew, co to za urodziny bez rumu? - powiedział Vegard dolewając sobie kawy.

- Stale wyjeżdżał. Wyobrażasz sobie co się działo - odpowiedziała w między czasie na pytanie Barda  Laufey.

- Jeśli macie się przyjaźnić z moją siostrą to jest jedna zasada. Nie dawać jej alkoholu, gdy jest jej smutno - pouczył dziewczyny blondyn i wymienił spojrzenie ze swoim bratem.

- Taaa…Goteborg - uśmiechnął się do mnie porozumiewawczo Vegard,a jego wzrok mówił "Spokojnie, nie wygadam". Była to idealna okazja, żeby do reszty skonfundować dziewczyny i przerzucić się na norweski.

- To była kompletnie inna sytuacja. I wtedy dopiero zaczynałam pić alkohol… - przypomniałam.

- Dziewczyno. Wybiegłaś z kolacji i do końca dnia nie odzywałaś się do nikogo tylko płakałaś przed kuchnią z butelką tequili, dopóki ja nie ułożyłem dla Ciebie piosenki na pociesznie - śmiał się pierworodny Ylvisaker.

- No mówię, że to był wyjątek, bo nigdy więcej się to nie powtórzyło

- A teraz? - wtrącił się Bard.

- Teraz to Jessy dał mi wódkę w samochodzie no i się upiłam. Ale to przez niego… - usiłowałam zwalić wszystko na bratanka Waitsa, ale miny moich braci mówiły, że na nic nie zdadzą się moje tłumaczenia.

- Spokojnie. Każdemu się zdarza - poklepał mnie po ramieniu Bard i rozpoczął nowy temat, już po angielsku. Zdążyłam jeszcze zrobić minę małej-obrażonej-dziewczynki-której-nikt-nie-kocha-i-należą-jej-się-żelki-na-pocieszenie. 

Siedzieliśmy więc i gadaliśmy. Jak zwykle wszyscy musieli na mnie czekać, bo jak zwykle gadałam więcej niż jadłam i gdy wszyscy już zeskrobywali sos z talerza ja dopiero kończyłam trzeciego svelera, który zresztą już wystygł i nie był taki smaczny jak na początku. Dlatego zawsze optowałam za jogurtem z musli. Jogurt z musli nie stygnie.

Kiedy opróżniliśmy dzbanek kawy - dokładnie to kiedy Vegard opróżnił dzbanek kawy - i dwa kolejne herbaty, najstarszy Ylvisaker wstał i oznajmił, że było miło i w ogóle cieszy się z naszego przylotu, ale niestety czas nagli, bo przecież żadne z nas nie chce się spóźnić na samolot. Tyle, że po minach dziewczyn można było wywnioskować, że jednak chcą się spóźnić i poczekać tutaj jeszcze kolejny dzień na następny lot. No w porywach do kolejnych dwóch tygodni. Właściwie to też mogłam. W końcu tysiąc dziewięcet kilometrów to zawsze trochę bliżej niż dziewięć tysięcy pięcet. Ale miłość na odległość to jednak miłość na odległość, a nasza potrafiła wytrzymywać nawet czterdzieści tysięcy.

Nawet nikt nie wygłosił sprzeciwu. Żadnego stęknięcia. Wszyscy tylko smętnie zwlekli się z krzeseł i poszli do walizek. Nie mieliśmy wiele do uporządkowania, bo wszyscy prócz Amy spakowaliśmy się tylko na kilka dni. Znaczy nie wiem jak inni, ale ja uwzględniłam ubranie do przebrania się w samolocie. W jedną i w drugą stronę rzecz jasna.

Układając swoje buty i kosmetyki gadałam z Bardem. I za każdym razem kiedy mijała nas Demri dało się zauważyć, że usiłuje się powstrzymać od śmiechu. Serio norweski brzmi, aż tak dziwnie? A er'e for vaer haerrae vaere' her er ae, blir vaer' og vaer' haerrae vaere' her, jo! No dobra przyznaję. Norweski potrafi być zabawny. 

- Nora z Bardem! Naprawdę nie macie co robić tylko wymieniać norweskie łamańce językowe? - Zza filara wychynął zażenowany nami Vegard. Tyle, że my tylko się zaśmialiśmy i dalej kontynuowaliśmy:

Byens beste baker Bjorn Brun, baker bare brune brendte berlinerboller, Italienerinnenes snadderensemaskinfabrikkeri, Det er ikkje berre berre a berre kome her og berre bere berenett! 

Z hotelu do dworca mieliśmy niedaleko, więc postanowiliśmy się przejść, chłonąc jeszcze ostatnie promienie Skandynawskiego słońca i rzucając ostatnie spojrzenia na Norrstrom, Gamle Stan, Stromgatan, Norrmalm, Vasaborn, czy Helgeandsholmen. Kurcze…jednak Sztokholm był ładnym miastem. Może nie tak kolorowym i żywiołowym jak Kopenhaga, ale zdecydowanie ładnym i zdecydowanie rozłożystym. O tak! Jedna z rzeczy, które mi się podobały w stolicy Szwecji to to, że była położona na archipelagu i cholernie rozłożysta. Właściwie to nawet nie wiem jakiego uroku dodawało to miastu samemu w sobie, ale zawsze miło się patrzyło na taką mapę. 

W pociągu gadałam ze Stalem. Opowiedziałam mu, że koncert się udał i, że było naprawdę super. Na afterparty nawet się tak bardzo nie upiłam, a przynajmniej nie na tyle, żeby nie być dziś do użytku. On się zaśmiał, że w takim razie co to z afterparty, a ja w odpowiedzi prychnęłam tylko, że właśnie tak się kończy afterparty bez niego. Powiedziałam mu jeszcze, że nie udało mi się spotkać ze Svenem, a on potwierdził i dodał, że zapomniał mnie wcześniej poinformować. Potem jeszcze trochę opowiadałam mu jak to było na próbach i w ogóle i, że przepraszam, że nie dzwoniłam, ale stęskniłam się za braćmi. On odparł, że też tęsknił, ale rozumie to i fajnie, że dobrze się bawiłam. I zakończyłam, na krótko przed lotniskiem, znanym zwrotem "kocham cię", na który Laufey siedząca obok mnie tylko przewróciła oczami. No cóż…jak chce się ze mną przyjaźnić to musi znosić moje długie i słodkie rozmowy z chłopakiem. Zresztą…pogadamy jak ona będzie w związku i ciekawa jestem czy wtedy też będzie taka znudzona. 


Moja kobieca intuicja doskonale przewidziała to, że zajmiemy miejsce w jakiejś kawiarni na prośbę, któregoś z braci. Tym razem padło na Joe and the Juice. Wybór Barda. Vegard pochłonął kolejną czarną kawę i kanapkę z tuńczykiem, zaś blondyn zadowolił się sokiem ze awokado, jabłkiem i cytryną oraz tym samym daniem co jego brat. My nie jadłyśmy nic. Tylko wzięłyśmy sobie po soku. 

Nie wiem dlaczego, ale wielki fun wywołało to, że zamówiłam sobie napój o nazwie Sex Me Up. Nie moja wina, że lubię marakuje i imbir. Dziewczyny też sobie wzięły jakieś, ale nie zapamiętałam ich nazw, bo namiętnie były układane jakieś żarty słowne dotyczące mojego zamówienia. Chociaż może namiętnie to niezbyt trafne określenie w zaistniałej sytuacji. 

Ddy skończyliśmy pić, Amy z Demri zdecydowały zobaczyć co jest w Duty Free, a na jakieś pięć- dziesięć minut przed boardingiem Bard poszedł do toalety. Ustaliśmy, że spotkamy się już przy Gate'cie, żeby było szybciej. Nasz lot był pierwszy, więc Ylvisakerowie jeszcze nas musieli odprowadzić. Akurat dobrze się złożyło, bo oni musieli się stawić na odprawę z jakieś piętnaście minut po nas. 

I właśnie jak tak siedzieliśmy w trójkę do mojego brata podeszła jakaś młoda dziewczyna. Fanka! Dałabym jej tak z szesnaście lat. Wiem, że była z rodzicami i miała kręcone blond włosy spięte w zabawny kucyk. Poprosiła Vegarda o zdjęcie, a potem zrobiła rzecz, której nikt z nas by się nie spodziewał. Musiała być taką Demri, bo kto inny zabiera fragment krzesła porąbanego na scenie z koncertu. Jeszcze jakby Ylvis sami to rozdawali, czy tam rzucali, tyle że nie. Trzeba być naprawdę wielkim psychofanem, żeby wyłudzić kawałek drewna od ochrony. Chociaż jak sobie przypomnę gdy sprawiłam, że Stale dał mi swoją deskę z autografem to chyba także trzeba zaliczyć to jako zachowanie delikatnie wykraczające poza przyjęte formy "fanostwa". 

- I przepuścili cię z tym seciurty? - śmiał się Vegard patrząc jak dziewczyna wyciąga z hotelowej torby krzesło. Zamienili kilka zdań, a Lauf nawet użyczyła swojego markera, żeby Vegard mógł napisać porządną dedykacje. Muszę przyznać, że tej fance z trudem udawało się ukryć drżenie rąk i co chwila przygryzała dolną wargę. Mój brat naprawdę musiał sprawić, że czuła się teraz jak najszczęśliwszy człowiek na ziemi. Uśmiechnęłam się. Widok kogoś kto prawdopodobnie się czuje jakby wygrał życie jest istotnie przyjemny. Pewnie ta polka (wiem, bo rozpoznałam język, po którym mówiła ze swoim tatą) nie mogła się otrząsnąć z tego przez następne dwadzieścia cztery godziny. 

- Śmiesznie się czuję zawsze jak spotykam fanów - wyznał Vegard siadając. 

- Wyobrażam sobie. Ale miło jest patrzeć jak czynisz ich szczęśliwymi - dodałam. 

- Co jej tam napisałeś? - spytała Lauf. 

- Take care of this precious peace of wood - uśmiechnął się, a ja się zaśmiałam. 

- Tak szczerze to gdybym nie była Twoją siostrą to zazdrościłabym tej dziewczynie. Weź…ja też chcę krzesło z koncertu Jana Garbarka 

- A właśnie! - wykrzyknęła Islandka. Spojrzeliśmy na nią ze zdziwieniem, ta podrapała się po lewym ramieniu i zwróciła się do mojego brata. 

- Bo moja koleżanka jest waszą wielką fanką…- zaczęła. 

- I pewnie też chce autograf. Załatwione. Tylko może pójdziemy do Barda - przerwał jej. Potraktowałam to jako sygnał "zbieramy się" i wzięłam moją torbę. 

Przy gate'cie czekał już na nas blondyn. Ja opowiedziałam mu po norwesku, że ominęło go spotkanie z fanką i podpisywanie pamiątki z Shabby Chic, a Vegard dodał, że przyjaciółka Laufey jest również Ylviser, i że poprosiła o autograf. Wtedy ja wpadłam na pomysł, żeby Lauf nagrała moich braci jak mówią coś po islandzku. 

- Hey Freya! Við Bard og Vegard. Við vitum að þú elskar okkur. Og við elskum þig líka. Halda í þessa einmana Íslandi. Kveðjur! - na zmianę mówili co drugie zdanie pewnie okrutnie kalecząc ten język o czym świadczyła mina Laufey. Zaciśnięte zęby w dziwnym uśmiechu mówiły same za siebie. Potem bracia zrobili sobie selfie, a nawet kilka. A Bard wygrzebał dla niej flagę amerykańską, w którą owinął się podczas śpiewania Masocheichei. Akurat dobrze się złożyło, bo to przecież właśnie do tej piosenki śpiewałyśmy wszystkie. Następnie napisali na niej dedykacje.

- Ciekawe czy się zorientuje, że podpisałem się jako Finn Weber - szepnął mi Vegard po norwesku, a ja zaniosłam się okrutnym śmiechem chyba na cały terminal i przybiłam z nim piątkę.

Elegancko ubrana stewardessa odpięła pas blokujący przejście i po wklepaniu czegoś w komputer na wszystkich ekranach obok napisu Los Angeles widniało zielone Boarding. O ile dla przeciętnej osoby znaczyło to tyle co "Amerykanie wracają do domu" to dla nas oznaczało to coś o wiele smutniejszego. Nadszedł czas pożegnań. Kto wie kiedy znowu zobaczę się z braćmi. Wiem, to nie koniec świata, ale jak można się było już przekonać pożegnania zawsze mnie przygnębiają.




<I idąc śladem Perry fotka na koniec. No. Nawet nie wiecie jak ciężko mi się pisało fragment o samej sobie. Mam nadzieję, że to nie rzuca się w oczy> 







6 komentarzy:

  1. Pierwsza! Wreszcie!
    Jak ja kocham twoje opisy Amandy, naprawdę: "bo wszyscy prócz Amy spakowaliśmy się tylko na kilka dni" Oj tak, już widzę jak wracają do Akademii i Panna Fiennes niczym gwiazda filmowa woła swego pachoła...Perry wybacz, że grzeszę przeciw tobie XD
    Widać, że dalej nie możesz otrząsnąć się po spotkaniu Vegarda...strach pomyśleć co by było, gdybym ja spotkała ludzi, których lubię D:

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Można się odchudzić. Tyle ci powiem. I tak nadal w to nie wierzę xD
      Miło mi. Ale ja po prostu Ciebie znam sis i rozumiem Amandę xD

      Usuń
  2. Ja powiem inaczej: jak ja kocham Twoje opisy wszystkich. Chciałabym mieć taką swobodę pisania kimś innym jak ty. Dobrze wiesz, że mam z tym straszne problemy.
    Przyznam, że miałam banana na twarzy, jak czytałam o islandzkim dla Freyji. Chyba mam tę samą przypadłość co ty. Tyle, ze u mnie wystarczy, że ktoś wspomni o kraju. xD
    I łamańce językowe <3 Chciałam sama powiedzieć, aleee... coś poszło nie tak xD

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To ja tutaj piszę dużo o innych? Nawet tego nie zauważyłam. W sensie, że o Ylvis to wiem, ale mam wrażenie, że mało o innych piszę.
      A wiesz, że mi nawet wyszły? Tylko, że to chyba wynika z tego, że nie znam (dobrze) norweskiego i pewnie mówiłam je źle xD

      Usuń
  3. ‘Tyczy się to Jessy'ego, który w Akademii chyba nie cieszy się uznaniem prócz Demri i mnie, zarówno jak i mojej całej Ligi-Byłych-Którzy-Porzucili-Biedną-I-Zrozpaczoną-Norę’ Wybacz, ale kompletnie nie rozumiem tego zdania. Tzn pierwszą część tak, ale po tym ‘zarówno’ to zdanie nie ma sensu. Może przegapiłaś jakieś słowo, ale serio nie ogarniam, o co w nim chodzi. Budzenie Taylor Swift to musiała być trauma xd to prawda! Zgadzam się z Bardem w 1000%. W dodatku nie lubię owsianki. Jakaś taka kleista i bez smaku… haha a ta przygoda z wódką w Fiacie chyba zawsze będzie krążyć dookoła biednej Nory xD A Sweet Dreams to chyba jedna z 2 piosenek granych przez Mansona, które lubię. Bo tak wgl to typa nie znoszę. Ej, Nora. Ty na biednego Jessy’ego nie zwalaj winy heh uciekanie od odpowiedzialności a z tymi lamańcami językowiymi to wyobraziłam sobie Norę i Barda jak siedzą w kącie w kuckach i szepczą te łamańce, śmiejąc się jak psychole.
    A opis Ciebie – no super wgl z tym pomysłem ;D Super! Wyobrażam sobie jak się musiałaś ekscytować. Sama bym pewnie umarla, gdybym spotkała jakiegoś idola. O kurdę. Zeszlabym na zawał.A Twoje wlosy tak a propos są boskie! Rozdzial cud malina, idę dalej :D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dobra to coś poprawię zaraz ;) Taak, takich rzeczy się chyba szybko nie zapomina. A wykorzystane tu Sweet Dreams to jedyny remix jaki znam od…mojego taty. I jak mi to puścił to nie mogłam tego z dzień z głowy wyrzucić. Zresztą co po takim zwalaniu winy jak i tak nikt jej nie wierzy xD Może i te brzmią babrbarzyńsko, ale wyobraź sobie jakby ktoś na nasze polskie zareagował xDD
      O tak. To było przeżycie.
      Dzięki za miłe słowa (zawierają się w tym podziękowanie za komplement za włosy) :D

      Usuń