Na
świecie istnieje jedna rzecz, której szczerze nie znoszę. I to nie znoszę całą
nienawiścią jaka kryje się w mojej duszy. I chociaż prawdopodobnie i tak jest
jej mało, to calusieńką zużywam na nie cierpienie owsianki. Co właściwie
tłumaczy dlaczego jestem tak pozytywnie nastawiona do każdego człowieka i nie
ma kogoś, na którego potrafiłabym się długo i mocno gniewać. Tyczy się to
Jessy'ego, który w Akademii chyba nie cieszy się uznaniem prócz Demri i mnie,
za równo jak i mojej całej Ligi-Byłych-Którzy-Porzucili-Biedną-I-Zrozpaczoną-Norę.
Po prostu tak bardzo się koncentruje na nie cierpieniu Rommegrot, że nie
starcza mi już nienawiści na wszystko inne.
Zabawnie,
bo chyba każdy Skandynaw przed czterdziestką nie znosi owsianki. Te czternaście
lat bezustannego spożywania jej na śniadanie (potem już się buntowaliśmy i
woleliśmy głodować niż pozwolić na wciśniecie sobie Rommegrot do ust)
zdecydowanie wystarczyło, żeby doszczętnie obrzydzić ten pokarm. Potem jednak
chyba zdrowy rozsądek i wyczytane w Dagbladet porady
zwyciężają i przekonujesz się do jej mdłego smaku, bo przecież to taaakie zdrowe. I twoje dzieci też są skazane na
ten długi okres wbijania ci jej na siłę, a potem wspaniałe czasy, kiedy
buntujesz się i rzucasz miskę z owsianką w kąt. Proces ten powtarza się chyba
od czasu, kiedy wikingowie opuścili Norwegię i zostały wprowadzone inne
alternatywy śniadaniowe niż Rommegrot.
Udałam,
że nie przejęłam się metalowym (i bynajmniej nie chodzi tutaj o materiał, a o
rodzaj muzyki) budzikiem, czy co to tam było. Próbowałam dalej zasnąć. Nie
mogłam również mieć za złe Shake It Off, bo chociaż za piosenką nie przepadłam,
to przynajmniej uchroniło nas to od zaspania na samolot. Jednak widok owsianki
na śniadanie postawi Ciebie na równe nogi i przypomni ci czasy, gdy wyklinałaś
twórcę tej potrawy i wrzeszczałaś na całe Bergen "Nie zjem tego! Nie zjem tego
nawet za pudełko lodów! To jest obrzydliwe! Okropne! I obrzydliwe! Wypchajcie
się!". Zresztą nie byłam osamotniona w reakcji na Rommegrot.
- Cholera
jasna! Amy! Najpierw nas budzisz Taylor Swift, a teraz każesz nam wpierdalać
owsiankę? - wzburzył się Bard, gdy elegancki pan rozstawiał miski na stole.
Musiał nieźle przestraszyć kelnera, bo ten z zakłopotaniem spojrzał się na
Amandę i zawahał się z postawieniem kolejnej miski. Jednak Brytyjka ruchem ręki
rozkazała mu dalej rozstawiać jedzenie.
-
Mieliście to w książce kucharskiej…myślałam, że to typowe skandynawskie
śniadanie… - odparła dziewczyna obojętna na naszą zmorę z dzieciństwa.
- Bo
jest. I dlatego wszyscy Norwedzy jej nie znoszą - mruknął Vegard wiążąc
buty na kanapie.
Jak już
wspominałam kilka dni temu Vegard miał najsłabszą z nas wszystkich głowę. I to
on zawsze cierpiał na najmocniejszego kaca. Ja właściwie nie odczułam czegoś
strasznego, a już na pewno nie czułam się tak podle jak tej pamiętnej nocy, gdy
wyjechał Stale. Owszem trochę bolała mnie głowa, ale mimo tego, że wczoraj się
chyba nieźle spiłam grzanym winem i rumem, to byłam zdolna to trzeźwego
myślenia. Myślę, że zadziwiło to moje towarzyszki, bo przecież każdy pamięta
jakim zombie byłam po wódce Jessy'ego. A teraz w porównaniu do tamtego kaca
prezentowałam się jak żywiołowy czterolatek.
Jednak ja
zamiast napastować biedną Amy podrzuciłam do góry menu i zamówiłam po porcji
sveler z malinami i sosem waniliowym dla każdego. Rozumiałam, że dziewczyny
oczekiwały jakiegoś skandynawskiego śniadania, żeby "poznać kulturę
tego kraju", a naleśniki, który nie różniły się chyba niczym od
amerykańskich pancakes, a jednak zaliczyły się do tradycyjnych, norweskich
potraw wydawały się idealnym rozwiązaniem. Ja osobiście mogę zjeść coś jeszcze
w samolocie, a moi bracia i tak pewnie pójdą gdzieś do kawiarni na lotnisku.
Potem w
oczekiwaniu na drugą turę śniadania skorzystałam z okazji wolnej łazienki i
poszłam się umyć. Narzuciłam na siebie długi, biały sweter z paskiem szarych,
skandynawskich wzorków (czytaj: takie śmieszne gwiazdki, które z pewnością
kojarzysz jak nie z Ikeii to z Mad czy jak ten sklep się nazywa lub jeśli
jesteś audiofilem to z limitowanej, świątecznej serii Bang&Olufsen). Do
tego przetarte jeansy - bo przecież na duże dziury było za zimno - i fioletowe
vansy. Lubiłam mieć buty w krzykliwych kolorach. Właściwie to u mnie w szafie
nie znajdziesz szarych, białych, czarnych butów tylko kolorowe. Nie wiem czemu,
ale lubiłam przełamywać mój outfit jakimś
kompletnie nie dopasowanym do reszty odcieniem trampek. Tak po prostu miałam.
Zresztą to tylko kolejne podobieństwo do moich braci. Widzieliście kiedyś
któregoś z nich w garniturze? Do czarnego, eleganckiego stroju założyłby
zielone addidasy. Uśmiechnęłam się wiążąc sznurówkę.
- Ylviasaker…vi er skytigen - pomyślałam. (Ylvisakerowie…jesteśmy
postrzeleni).
Gdy
wyszłam z łazienki powitał mnie śpiewny głos Demri pytający:
- Ej
Nora?! Do jakiej piosenki skakałaś wtedy po kanapie? - Zaśmiałam się. Dobrze
pamiętałam ten moment. Leciał mój ukochany, imprezowy klasyk - Remix Sweet Dreams. Uśmiechnęłam się w
duchu, że skoro Demri zdziwiło moje skakanie po kanapie do tego utworu, to co
powiedziałaby, gdyby widziała mnie jak polewam się wodą udając seksowną laskę z
teledysków Timberlake'a do Mr. Saxobeat. Może i
dobrze, że wtedy wyszła na papierosa?
- Do
takiego remixu Sweet Dreams - powiedziałam i wymieniłam spojrzenia z
Ylvisakerami, a następnie właściwie na jednym wydechu dodałam - Są już
naleśniki? - W odpowiedzi Lauf skinęła głową i wskazała mi miejsce między nią,
a Bardem.
- No
dobra! Przyznać się! Kto ma kaca? - spytała ponownie czarnulka, gdy właśnie
polewałam swojego sveler'a sosem waniliowym. Vegard podniósł rękę, a Bard tylko
wzruszył ramionami:
- Małego
- powiedział.
- Ty Nora
nie masz? - zdziwiła się Amanda. Wiedziałam, że padnie to pytanie. Nory
Ylvisaker z kacem gigantem nie dało się zapomnieć, a tu taka niespodzianka, że
jednak nie mam tak strasznie słabej głowy.
- Nie.
Butelka czystej na smutno to co innego niż kilka lampek Glogg'u i trochę rumu
na wesoło - posłałam jej uśmiech i wgryzłam się w swojego naleśnika. Dobry wybór Nora. Zdecydowanie
dobry wybór. - Po za tym
wzięłam aspirynę przed snem.
- A co?
Jesteś już od dwóch tygodni w Akademii i miałaś jakieś przygody? - zaśmiał się
mój mniej-starszy brat, ale nie wiem czy ktoś w ogóle usłyszał jego pytanie, bo
niemal w tym samym czasie Amy pisnęła jakby przerażona:
-
Mieliście rum?
-
Kochana…to wikingowska krew, co to za urodziny bez rumu? - powiedział Vegard
dolewając sobie kawy.
- Stale
wyjeżdżał. Wyobrażasz sobie co się działo - odpowiedziała w między czasie na
pytanie Barda Laufey.
- Jeśli
macie się przyjaźnić z moją siostrą to jest jedna zasada. Nie dawać jej
alkoholu, gdy jest jej smutno - pouczył dziewczyny blondyn i wymienił
spojrzenie ze swoim bratem.
-
Taaa…Goteborg - uśmiechnął się do mnie porozumiewawczo Vegard,a jego wzrok
mówił "Spokojnie, nie
wygadam". Była to
idealna okazja, żeby do reszty skonfundować dziewczyny i przerzucić się na
norweski.
- To była
kompletnie inna sytuacja. I wtedy dopiero zaczynałam pić alkohol… -
przypomniałam.
-
Dziewczyno. Wybiegłaś z kolacji i do końca dnia nie odzywałaś się do nikogo
tylko płakałaś przed kuchnią z butelką tequili, dopóki ja nie ułożyłem dla
Ciebie piosenki na pociesznie - śmiał się pierworodny Ylvisaker.
- No
mówię, że to był wyjątek, bo nigdy więcej się to nie powtórzyło
- A
teraz? - wtrącił się Bard.
- Teraz
to Jessy dał mi wódkę w samochodzie no i się upiłam. Ale to przez niego… -
usiłowałam zwalić wszystko na bratanka Waitsa, ale miny moich braci mówiły, że
na nic nie zdadzą się moje tłumaczenia.
-
Spokojnie. Każdemu się zdarza - poklepał mnie po ramieniu Bard i rozpoczął nowy
temat, już po angielsku. Zdążyłam jeszcze zrobić minę małej-obrażonej-dziewczynki-której-nikt-nie-kocha-i-należą-jej-się-żelki-na-pocieszenie.
Siedzieliśmy
więc i gadaliśmy. Jak zwykle wszyscy musieli na mnie czekać, bo jak zwykle
gadałam więcej niż jadłam i gdy wszyscy już zeskrobywali sos z talerza ja
dopiero kończyłam trzeciego svelera, który zresztą już wystygł i nie był taki
smaczny jak na początku. Dlatego zawsze optowałam za jogurtem z musli. Jogurt z
musli nie stygnie.
Kiedy
opróżniliśmy dzbanek kawy - dokładnie to kiedy Vegard opróżnił dzbanek kawy - i
dwa kolejne herbaty, najstarszy Ylvisaker wstał i oznajmił, że było miło i w
ogóle cieszy się z naszego przylotu, ale niestety czas nagli, bo przecież żadne
z nas nie chce się spóźnić na samolot. Tyle, że po minach dziewczyn można było
wywnioskować, że jednak chcą się spóźnić i poczekać tutaj jeszcze kolejny dzień
na następny lot. No w porywach do kolejnych dwóch tygodni. Właściwie to też
mogłam. W końcu tysiąc dziewięcet kilometrów to zawsze trochę bliżej niż
dziewięć tysięcy pięcet. Ale miłość na odległość to jednak miłość na odległość,
a nasza potrafiła wytrzymywać nawet czterdzieści tysięcy.
Nawet
nikt nie wygłosił sprzeciwu. Żadnego stęknięcia. Wszyscy tylko smętnie zwlekli
się z krzeseł i poszli do walizek. Nie mieliśmy wiele do uporządkowania, bo
wszyscy prócz Amy spakowaliśmy się tylko na kilka dni. Znaczy nie wiem jak
inni, ale ja uwzględniłam ubranie do przebrania się w samolocie. W jedną i w
drugą stronę rzecz jasna.
Układając
swoje buty i kosmetyki gadałam z Bardem. I za każdym razem kiedy mijała nas
Demri dało się zauważyć, że usiłuje się powstrzymać od śmiechu. Serio norweski
brzmi, aż tak dziwnie? A er'e for vaer haerrae
vaere' her er ae, blir vaer' og vaer' haerrae vaere' her, jo! No dobra
przyznaję. Norweski potrafi być zabawny.
- Nora z
Bardem! Naprawdę nie macie co robić tylko wymieniać norweskie łamańce językowe?
- Zza filara wychynął zażenowany nami Vegard. Tyle, że my tylko się zaśmialiśmy
i dalej kontynuowaliśmy:
Byens beste baker Bjorn Brun, baker bare brune brendte
berlinerboller, Italienerinnenes snadderensemaskinfabrikkeri, Det er
ikkje berre berre a berre kome her og berre bere berenett!
Z hotelu do dworca mieliśmy niedaleko, więc postanowiliśmy
się przejść, chłonąc jeszcze ostatnie promienie Skandynawskiego słońca i rzucając
ostatnie spojrzenia na Norrstrom, Gamle Stan, Stromgatan, Norrmalm, Vasaborn,
czy Helgeandsholmen. Kurcze…jednak Sztokholm był ładnym miastem. Może
nie tak kolorowym i żywiołowym jak Kopenhaga, ale zdecydowanie ładnym i
zdecydowanie rozłożystym. O tak! Jedna z rzeczy, które mi się podobały w
stolicy Szwecji to to, że była położona na archipelagu i cholernie rozłożysta.
Właściwie to nawet nie wiem jakiego uroku dodawało to miastu samemu w sobie,
ale zawsze miło się patrzyło na taką mapę.
W pociągu
gadałam ze Stalem. Opowiedziałam mu, że koncert się udał i, że było naprawdę
super. Na afterparty nawet się tak bardzo nie upiłam, a przynajmniej nie na
tyle, żeby nie być dziś do użytku. On się zaśmiał, że w takim razie co to z
afterparty, a ja w odpowiedzi prychnęłam tylko, że właśnie tak się kończy
afterparty bez niego. Powiedziałam mu jeszcze, że nie udało mi się spotkać ze
Svenem, a on potwierdził i dodał, że zapomniał mnie wcześniej poinformować.
Potem jeszcze trochę opowiadałam mu jak to było na próbach i w ogóle i, że
przepraszam, że nie dzwoniłam, ale stęskniłam się za braćmi. On odparł, że też
tęsknił, ale rozumie to i fajnie, że dobrze się bawiłam. I zakończyłam, na
krótko przed lotniskiem, znanym zwrotem "kocham cię", na który Laufey
siedząca obok mnie tylko przewróciła oczami. No cóż…jak chce się ze mną
przyjaźnić to musi znosić moje długie i słodkie rozmowy z chłopakiem.
Zresztą…pogadamy jak ona będzie w związku i ciekawa jestem czy wtedy też będzie
taka znudzona.
Moja
kobieca intuicja doskonale przewidziała to, że zajmiemy miejsce w jakiejś
kawiarni na prośbę, któregoś z braci. Tym razem padło na Joe and the Juice.
Wybór Barda. Vegard pochłonął kolejną czarną kawę i kanapkę z tuńczykiem, zaś
blondyn zadowolił się sokiem ze awokado, jabłkiem i cytryną oraz tym samym
daniem co jego brat. My nie jadłyśmy nic. Tylko wzięłyśmy sobie po soku.
Nie wiem
dlaczego, ale wielki fun wywołało to, że zamówiłam sobie napój
o nazwie Sex Me Up. Nie moja wina, że lubię marakuje i
imbir. Dziewczyny też sobie wzięły jakieś, ale nie zapamiętałam ich nazw, bo
namiętnie były układane jakieś żarty słowne dotyczące mojego zamówienia.
Chociaż może namiętnie to niezbyt trafne określenie w
zaistniałej sytuacji.
Ddy
skończyliśmy pić, Amy z Demri zdecydowały zobaczyć co jest w Duty Free, a na
jakieś pięć- dziesięć minut przed boardingiem Bard poszedł do toalety.
Ustaliśmy, że spotkamy się już przy Gate'cie, żeby było szybciej. Nasz lot był
pierwszy, więc Ylvisakerowie jeszcze nas musieli odprowadzić. Akurat dobrze się
złożyło, bo oni musieli się stawić na odprawę z jakieś piętnaście minut po
nas.
I właśnie
jak tak siedzieliśmy w trójkę do mojego brata podeszła jakaś młoda dziewczyna. Fanka! Dałabym jej tak z szesnaście lat.
Wiem, że była z rodzicami i miała kręcone blond włosy spięte w zabawny kucyk.
Poprosiła Vegarda o zdjęcie, a potem zrobiła rzecz, której nikt z nas by się
nie spodziewał. Musiała być taką Demri, bo kto inny zabiera fragment krzesła
porąbanego na scenie z koncertu. Jeszcze jakby Ylvis sami to rozdawali, czy tam
rzucali, tyle że nie. Trzeba być naprawdę wielkim psychofanem, żeby wyłudzić
kawałek drewna od ochrony. Chociaż jak sobie przypomnę gdy sprawiłam, że Stale
dał mi swoją deskę z autografem to chyba także trzeba zaliczyć to jako
zachowanie delikatnie wykraczające poza przyjęte formy
"fanostwa".
- I
przepuścili cię z tym seciurty? - śmiał się Vegard patrząc jak dziewczyna
wyciąga z hotelowej torby krzesło. Zamienili kilka zdań, a Lauf nawet użyczyła
swojego markera, żeby Vegard mógł napisać porządną dedykacje. Muszę przyznać,
że tej fance z trudem udawało się ukryć drżenie rąk i co chwila przygryzała
dolną wargę. Mój brat naprawdę musiał sprawić, że czuła się teraz jak
najszczęśliwszy człowiek na ziemi. Uśmiechnęłam się. Widok kogoś kto
prawdopodobnie się czuje jakby wygrał życie jest istotnie przyjemny. Pewnie ta
polka (wiem, bo rozpoznałam język, po którym mówiła ze swoim tatą) nie mogła
się otrząsnąć z tego przez następne dwadzieścia cztery godziny.
- Śmiesznie się czuję zawsze jak spotykam
fanów - wyznał Vegard siadając.
- Wyobrażam sobie. Ale miło jest patrzeć
jak czynisz ich szczęśliwymi - dodałam.
- Co jej tam napisałeś? - spytała
Lauf.
- Take
care of this precious peace of wood -
uśmiechnął się, a ja się zaśmiałam.
- Tak szczerze to gdybym nie była Twoją
siostrą to zazdrościłabym tej dziewczynie. Weź…ja też chcę krzesło z koncertu
Jana Garbarka
- A właśnie! - wykrzyknęła Islandka.
Spojrzeliśmy na nią ze zdziwieniem, ta podrapała się po lewym ramieniu i
zwróciła się do mojego brata.
- Bo moja koleżanka jest waszą wielką
fanką…- zaczęła.
- I pewnie też chce autograf. Załatwione.
Tylko może pójdziemy do Barda - przerwał jej. Potraktowałam to jako sygnał
"zbieramy się" i wzięłam moją torbę.
Przy gate'cie czekał już na nas blondyn.
Ja opowiedziałam mu po norwesku, że ominęło go spotkanie z fanką i podpisywanie
pamiątki z Shabby Chic, a Vegard dodał, że przyjaciółka Laufey jest również
Ylviser, i że poprosiła o autograf. Wtedy ja wpadłam na pomysł, żeby Lauf
nagrała moich braci jak mówią coś po islandzku.
- Hey Freya! Við Bard og Vegard. Við
vitum að þú elskar okkur. Og við elskum þig líka. Halda í þessa
einmana Íslandi. Kveðjur! - na zmianę mówili co drugie zdanie pewnie
okrutnie kalecząc ten język o czym świadczyła mina Laufey. Zaciśnięte zęby w
dziwnym uśmiechu mówiły same za siebie. Potem bracia zrobili sobie selfie, a
nawet kilka. A Bard wygrzebał dla niej flagę amerykańską, w którą owinął się
podczas śpiewania Masocheichei. Akurat dobrze się złożyło, bo to przecież
właśnie do tej piosenki śpiewałyśmy wszystkie. Następnie napisali na niej
dedykacje.
- Ciekawe czy się zorientuje, że
podpisałem się jako Finn Weber - szepnął mi Vegard po norwesku, a ja zaniosłam
się okrutnym śmiechem chyba na cały terminal i przybiłam z nim piątkę.
Elegancko ubrana stewardessa odpięła pas
blokujący przejście i po wklepaniu czegoś w komputer na wszystkich ekranach
obok napisu Los Angeles widniało zielone Boarding. O ile dla przeciętnej osoby
znaczyło to tyle co "Amerykanie wracają do domu" to dla nas oznaczało
to coś o wiele smutniejszego. Nadszedł czas pożegnań. Kto wie kiedy znowu
zobaczę się z braćmi. Wiem, to nie koniec świata, ale jak można się było już
przekonać pożegnania zawsze mnie przygnębiają.
<I idąc śladem Perry fotka na koniec. No. Nawet nie wiecie jak ciężko mi się pisało fragment o samej sobie. Mam nadzieję, że to nie rzuca się w oczy>
Pierwsza! Wreszcie!
OdpowiedzUsuńJak ja kocham twoje opisy Amandy, naprawdę: "bo wszyscy prócz Amy spakowaliśmy się tylko na kilka dni" Oj tak, już widzę jak wracają do Akademii i Panna Fiennes niczym gwiazda filmowa woła swego pachoła...Perry wybacz, że grzeszę przeciw tobie XD
Widać, że dalej nie możesz otrząsnąć się po spotkaniu Vegarda...strach pomyśleć co by było, gdybym ja spotkała ludzi, których lubię D:
Można się odchudzić. Tyle ci powiem. I tak nadal w to nie wierzę xD
UsuńMiło mi. Ale ja po prostu Ciebie znam sis i rozumiem Amandę xD
Ja powiem inaczej: jak ja kocham Twoje opisy wszystkich. Chciałabym mieć taką swobodę pisania kimś innym jak ty. Dobrze wiesz, że mam z tym straszne problemy.
OdpowiedzUsuńPrzyznam, że miałam banana na twarzy, jak czytałam o islandzkim dla Freyji. Chyba mam tę samą przypadłość co ty. Tyle, ze u mnie wystarczy, że ktoś wspomni o kraju. xD
I łamańce językowe <3 Chciałam sama powiedzieć, aleee... coś poszło nie tak xD
To ja tutaj piszę dużo o innych? Nawet tego nie zauważyłam. W sensie, że o Ylvis to wiem, ale mam wrażenie, że mało o innych piszę.
UsuńA wiesz, że mi nawet wyszły? Tylko, że to chyba wynika z tego, że nie znam (dobrze) norweskiego i pewnie mówiłam je źle xD
‘Tyczy się to Jessy'ego, który w Akademii chyba nie cieszy się uznaniem prócz Demri i mnie, zarówno jak i mojej całej Ligi-Byłych-Którzy-Porzucili-Biedną-I-Zrozpaczoną-Norę’ Wybacz, ale kompletnie nie rozumiem tego zdania. Tzn pierwszą część tak, ale po tym ‘zarówno’ to zdanie nie ma sensu. Może przegapiłaś jakieś słowo, ale serio nie ogarniam, o co w nim chodzi. Budzenie Taylor Swift to musiała być trauma xd to prawda! Zgadzam się z Bardem w 1000%. W dodatku nie lubię owsianki. Jakaś taka kleista i bez smaku… haha a ta przygoda z wódką w Fiacie chyba zawsze będzie krążyć dookoła biednej Nory xD A Sweet Dreams to chyba jedna z 2 piosenek granych przez Mansona, które lubię. Bo tak wgl to typa nie znoszę. Ej, Nora. Ty na biednego Jessy’ego nie zwalaj winy heh uciekanie od odpowiedzialności a z tymi lamańcami językowiymi to wyobraziłam sobie Norę i Barda jak siedzą w kącie w kuckach i szepczą te łamańce, śmiejąc się jak psychole.
OdpowiedzUsuńA opis Ciebie – no super wgl z tym pomysłem ;D Super! Wyobrażam sobie jak się musiałaś ekscytować. Sama bym pewnie umarla, gdybym spotkała jakiegoś idola. O kurdę. Zeszlabym na zawał.A Twoje wlosy tak a propos są boskie! Rozdzial cud malina, idę dalej :D
Dobra to coś poprawię zaraz ;) Taak, takich rzeczy się chyba szybko nie zapomina. A wykorzystane tu Sweet Dreams to jedyny remix jaki znam od…mojego taty. I jak mi to puścił to nie mogłam tego z dzień z głowy wyrzucić. Zresztą co po takim zwalaniu winy jak i tak nikt jej nie wierzy xD Może i te brzmią babrbarzyńsko, ale wyobraź sobie jakby ktoś na nasze polskie zareagował xDD
UsuńO tak. To było przeżycie.
Dzięki za miłe słowa (zawierają się w tym podziękowanie za komplement za włosy) :D