Wysiadłem ze swojej pięćsetki, wyciągnąłem
worek, w którym trzymałem drobne rzeczy, futerał z saksofonem i zatrzasnąłem
drzwi. Nie sprawdzałem czy na terenie uczelni można palić, tylko wyciągnąłem
paczkę, wyjmując od razu z niej zębami papierosa. Zarzuciłem worek na plecy,
wciąż trzymając go prawą ręką. Podczas gdy siwy dym wędrował po moich płucach,
patrzyłem na budynki przed sobą. Kolejny nowoczesny klocek projektu zapewne
cholernie drogiego architekta. Przypominał nieco dom Iron Mana. Obok za to
wyrastał nieco ładniejszy, ale wciąż tak samo nijaki budynek. Patrzyłem na
Akademię bez wyraźnych odczuć. Byłem obojętny. Jednak usytuowanie nadrabiało
dość pospolitą infrastrukturę. Może czas w Akademii wcale nie będzie taki
najgorszy jak początkowo sądziłem. Tom polecił mi zdobyć wykształcenie, więc
poszedłem za jego radą. Raczej niczego nowego mnie tu nie nauczą, ale
przynajmniej będę miał papierek.
Oparty o maskę pięćsetki, zauważyłem
drobną dziewczynę, snującą się po plaży. A więc nie byłem pierwszy. Z braku
jakiegokolwiek innego zajęcia zacząłem ją obserwować. Była dość daleko i nie
było dużej szansy, żeby mnie widziała. Chodziła po brzegu morza jakby szła po
linie. Ręce rozłożyła na bok, od czasu do czasu przeskakując niewidzialną
przeszkodę. Cóż. Każdy ma swoje odchyły. W pewnym momencie ocknęła się i pobiegła do przed siebie. Skończyłem papierosa, odrzucając
niedopałek na parking, po czym poprawiłem kapelusz, kierując się w stronę
wejścia do Akademii. Na parkingu stało dość dużo drogich samochodów, ale
podejrzewałem, że należały do nauczycieli. No, chyba, że bogaci staruszkowie
kupili synalkowi Lamborghini. Od razu skierowałem się do większego budynku
mieszkalnego. Załatwiłem wszystko wcześniej. Wiedziałem, jaki mam pokój, więc
reszta rzeczy została wysłana przede mną; plan dostałem razem z pismem o
przyjęciu do Akademii, klucz miał być w drzwiach, więc nie widziałem przeszkód,
żeby spróbować się zadomowić. Obejrzałem się jeszcze, szukając dziewczyny na
brzegu, ale jedyne, co zobaczyłem było żółtym południowym słońcem.
Wzruszyłem ramionami, po czym wszedłem do
budynku. Nie spodziewałem się czegoś lepszego, jednak rozejrzałem się mimo to.
Wszędzie wielkie przestrzenie, białe ściany oraz portrety jakichś ludzi
zawieszone w monstrualnych złotych ramach. Podszedłem do jednego z nich.
Czarno-białe zdjęcie przedstawiało jakąś ładną, uśmiechniętą kobietę po
czterdziestce. Zjechałem wzrokiem w dół, szukając nazwiska.
- Dona Nelson - mruknąłem pod nosem,
czytając napis ze złotej tabliczki. Jeszcze raz spojrzałem do góry na wielką
fotografię, po czym przeszedłem dalej w kierunku schodów. 'Internat' i strzałka
w górę były aż nadto oczywiste. Mogłem jechać windą, ale budynek nie by wysoki,
więc zdecydowałem się na chwilę wysiłku. Po paru minutach byłem na ostatnim
piętrze. Rozejrzałem się w prawo i w lewo, badając nowe miejsce. Ktoś tu chyba
miał kompleks mniejszości, bo wszystko było zbudowane z rozmachem, daleko od
siebie. Korytarz, w którym się znalazłem zdawał się nie mieć początku ani
końca. Szukając tabliczki na drzwiach ze swoim nazwiskiem, nie
zauważyłem, kiedy wpadłem na jakąś dziewczynę. Chudzina odbiła się ode mnie i
poleciała na podłogę. Nie miałem jak jej złapać. Na szczęście korytarz był
wyłożony wykładziną. Kolejne dziwactwo, ale w tej sytuacji się sprawdziło.
- Przepraszam, jak zwykle chodzę zagapiony
- rzuciłem, przekładając futerał pod pachę i wyciągając do dziewczyny
dłoń.
- Bardziej ubolewam z tego powodu, że
widzisz mnie w piżamie - zaśmiała się, nic nie robiąc sobie z tego, że rozpłaszczyłem
ją na posadzce. Pozwoliła sobie pomóc, po czym od razu bez owijania w bawełnę
powiedziała:
- Nora Ylvisaker!
- Jessy - mruknąłem, uśmiechając się
delikatnie i potrząsając jej dłonią. Jak na dziewczynę miała mocny chwyt.
- Będziemy chodzić razem na sekcję
jazzową! - wypaliła od razu. Miała śmieszny, twardy akcent. - Może wreszcie Avaishaiemu uda się złożyć jakąś
pseudo-orkiestrę. W zeszłym roku było kilka pojedynczych osób i to jeszcze mało
zainteresowanych przedmiotem. Wiesz... Może i to do mnie nie pasuje... W końcu
jestem dość nowoczesna, ale lubię jazz. Szczególnie improwizowany.
- Wow... - mruknąłem, czując się nieco
przytłoczony dziwną ekscytacją Nory. Nie mogłem przypomnieć sobie jej nazwiska.
Tak zabawnie i niewyobrażalnie trudno brzmiało.
- A ty co sądzisz na ten temat? - spytała,
uśmiechając się szeroko. Dopiero teraz zauważyłem jej brązowe oczy, patrzące
na mnie zza okularów.
- Jazz towarzyszył mi od dzieciństwa,
dlatego dla mnie istnieje tylko improwizacja. Wyuczone linijki nut też mają w
sobie coś głębokiego, jednak ta wolność jest niesamowita. I nie zdołasz się jej
oprzeć - rzuciłem, przekładając z powrotem saksofon do lewej ręki.
- Już cię lubię, gościu! - zaśmiała się
Nora, po czym lekko klepnęła mnie w ramię. Bezpośrednie dziewczę z tej panny o
nazwisku, którego nie mogłem zapamiętać. Mogło być ciekawie. - Chodź.
Zaprowadzę cię do pokoju.
Już miałem ruszyć za nią, gdy drzwi ze
znakiem dziewczynki w sukience otworzyły się i wyszła z nich niziutka
czarnulka. Ubrana w równie ciemną co jej włosy luźną sukienkę, kontrastowała na
tle białych ścian. Lekko się zdziwiła, patrząc raz na mnie, raz na Norę. Jednak
szybko się otrząsnęła, po czym podeszła do mnie i wyciągnęła rękę.
- Ty pewnie jesteś jej chłopakiem? -
spytała ładnym dziewczęcym głosem. Potrząsnąłem jej delikatną dłonią, znowu
przekładając futerał i nie rozumiejąc zbytnio nic z tego, co mówiła. W tej samej
chwili Nora spojrzała na czarną zdziwionym spojrzeniem, lekko się
zaczerwieniła, ale w końcu wybuchnęła głośnym śmiechem.
- Nie, głuptasie - rzuciła. - To jest
Jessy. Nowy student.
- Oj, przepraszam... - zaczęła się
tłumaczyć dziewczyna, ale szybko opanowałem sytuację, mówiąc:
- Nic się nie stało. Jessy już oficjalnie,
a ty jesteś...
- Demri.
Uśmiechnąłem się, chwilę pociągnęliśmy gadkę szmatkę, po czym przeprosiłem,
tłumacząc się zmęczeniem i zostawiłem dziewczyny za plecami. Obie były ładne, ale nie miałem zbytniej ochoty na konfrontacje. W sumie wcześniej
nie myślałem nad ilością studentów. W Akademii panowała nieprzerwana cisza,
więc możliwe, że byłem na razie sam z tymi dwoma panienkami. Do rozpoczęcia zajęć zostało parę dni, więc nie martwiłem się na zapas. Zresztą i tak nie byłem typem imprezowicza. Cisza, instrumenty, wino i ja stanowiły idealną randkę. Chociaż w sumie towarzystwo ładnych kobiet też nie było znowu takie złe. Tak rozmyślając, praktycznie od razu
natrafiłem na swój pokój. Zerknąłem jeszcze tylko na drzwi obok. Na złotej
tabliczce widniały dwa nazwiska 'Ylvisaker' i 'Finnes'. Pozostałe drzwi nie miały nazwisk. A więc żywiołowa Nora
miała być moją sąsiadką. Szkoda, że Demri nie powiedziała swojego nazwiska. Demri Finnes? Pokręciłem głową, chcąc wyrzucić myśli z głowy. Nie grały większej roli. Miałem wielką ochotę w końcu zobaczyć, gdzie miałem mieszkać i pracować. Nie przedłużając, wszedłem
do swojego pokoju, gdzie od razu przywitały mnie instrumenty. Nieco większy niż mój kącik w domu, razem z moimi przyjaciółmi nadawał rodzinnej atmosfery. Tylko trochę trzeba było przemeblować i już. Rzuciłem saksofon i worek na łóżko, zwiedziłem komnaty, po czym po jakichś piętnastu minutach wyszedłem szukać dachu. Nie byłem uzależniony. Chciałem tylko zwiedzić, a przy okazji zapalić.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz