Layout by Raion

piątek, 6 marca 2015

Jessy Waits

Wysiadłem ze swojej pięćsetki, wyciągnąłem worek, w którym trzymałem drobne rzeczy, futerał z saksofonem i zatrzasnąłem drzwi. Nie sprawdzałem czy na terenie uczelni można palić, tylko wyciągnąłem paczkę, wyjmując od razu z niej zębami papierosa. Zarzuciłem worek na plecy, wciąż trzymając go prawą ręką. Podczas gdy siwy dym wędrował po moich płucach, patrzyłem na budynki przed sobą. Kolejny nowoczesny klocek projektu zapewne cholernie drogiego architekta. Przypominał nieco dom Iron Mana. Obok za to wyrastał nieco ładniejszy, ale wciąż tak samo nijaki budynek. Patrzyłem na Akademię bez wyraźnych odczuć. Byłem obojętny. Jednak usytuowanie nadrabiało dość pospolitą infrastrukturę. Może czas w Akademii wcale nie będzie taki najgorszy jak początkowo sądziłem. Tom polecił mi zdobyć wykształcenie, więc poszedłem za jego radą. Raczej niczego nowego mnie tu nie nauczą, ale przynajmniej będę miał papierek.

Oparty o maskę pięćsetki, zauważyłem drobną dziewczynę, snującą się po plaży. A więc nie byłem pierwszy. Z braku jakiegokolwiek innego zajęcia zacząłem ją obserwować. Była dość daleko i nie było dużej szansy, żeby mnie widziała. Chodziła po brzegu morza jakby szła po linie. Ręce rozłożyła na bok, od czasu do czasu przeskakując niewidzialną przeszkodę. Cóż. Każdy ma swoje odchyły. W pewnym momencie ocknęła się i pobiegła do przed siebie. Skończyłem papierosa, odrzucając niedopałek na parking, po czym poprawiłem kapelusz, kierując się w stronę wejścia do Akademii. Na parkingu stało dość dużo drogich samochodów, ale podejrzewałem, że należały do nauczycieli. No, chyba, że bogaci staruszkowie kupili synalkowi Lamborghini. Od razu skierowałem się do większego budynku mieszkalnego. Załatwiłem wszystko wcześniej. Wiedziałem, jaki mam pokój, więc reszta rzeczy została wysłana przede mną; plan dostałem razem z pismem o przyjęciu do Akademii, klucz miał być w drzwiach, więc nie widziałem przeszkód, żeby spróbować się zadomowić. Obejrzałem się jeszcze, szukając dziewczyny na brzegu, ale jedyne, co zobaczyłem było żółtym południowym  słońcem. 

Wzruszyłem ramionami, po czym wszedłem do budynku. Nie spodziewałem się czegoś lepszego, jednak rozejrzałem się mimo to. Wszędzie wielkie przestrzenie, białe ściany oraz portrety jakichś ludzi zawieszone w monstrualnych złotych ramach. Podszedłem do jednego z nich. Czarno-białe zdjęcie przedstawiało jakąś ładną, uśmiechniętą kobietę po czterdziestce. Zjechałem wzrokiem w dół, szukając nazwiska.

- Dona Nelson - mruknąłem pod nosem, czytając napis ze złotej tabliczki. Jeszcze raz spojrzałem do góry na wielką fotografię, po czym przeszedłem dalej w kierunku schodów. 'Internat' i strzałka w górę były aż nadto oczywiste. Mogłem jechać windą, ale budynek nie by wysoki, więc zdecydowałem się na chwilę wysiłku. Po paru minutach byłem na ostatnim piętrze. Rozejrzałem się w prawo i w lewo, badając nowe miejsce. Ktoś tu chyba miał kompleks mniejszości, bo wszystko było zbudowane z rozmachem, daleko od siebie. Korytarz, w którym się znalazłem zdawał się nie mieć początku ani końca. Szukając tabliczki na drzwiach ze swoim nazwiskiem, nie zauważyłem, kiedy wpadłem na jakąś dziewczynę. Chudzina odbiła się ode mnie i poleciała na podłogę. Nie miałem jak jej złapać. Na szczęście korytarz był wyłożony wykładziną. Kolejne dziwactwo, ale w tej sytuacji się sprawdziło.

- Przepraszam, jak zwykle chodzę zagapiony - rzuciłem, przekładając futerał pod pachę i wyciągając do dziewczyny dłoń. 

- Bardziej ubolewam z tego powodu, że widzisz mnie w piżamie - zaśmiała się, nic nie robiąc sobie z tego, że rozpłaszczyłem ją na posadzce. Pozwoliła sobie pomóc, po czym od razu bez owijania w bawełnę powiedziała:

- Nora Ylvisaker! 

- Jessy - mruknąłem, uśmiechając się delikatnie i potrząsając jej dłonią. Jak na dziewczynę miała mocny chwyt. 

- Będziemy chodzić razem na sekcję jazzową! - wypaliła od razu. Miała śmieszny, twardy akcent. - Może wreszcie Avaishaiemu uda się złożyć jakąś pseudo-orkiestrę. W zeszłym roku było kilka pojedynczych osób i to jeszcze mało zainteresowanych przedmiotem. Wiesz... Może i to do mnie nie pasuje... W końcu jestem dość nowoczesna, ale lubię jazz. Szczególnie improwizowany. 

- Wow... - mruknąłem, czując się nieco przytłoczony dziwną ekscytacją Nory. Nie mogłem przypomnieć sobie jej nazwiska. Tak zabawnie i niewyobrażalnie trudno brzmiało. 

- A ty co sądzisz na ten temat? - spytała, uśmiechając się szeroko. Dopiero teraz zauważyłem jej brązowe oczy, patrzące na mnie zza okularów. 

- Jazz towarzyszył mi od dzieciństwa, dlatego dla mnie istnieje tylko improwizacja. Wyuczone linijki nut też mają w sobie coś głębokiego, jednak ta wolność jest niesamowita. I nie zdołasz się jej oprzeć - rzuciłem, przekładając z powrotem saksofon do lewej ręki. 

- Już cię lubię, gościu! - zaśmiała się Nora, po czym lekko klepnęła mnie w ramię. Bezpośrednie dziewczę z tej panny o nazwisku, którego nie mogłem zapamiętać. Mogło być ciekawie. - Chodź. Zaprowadzę cię do pokoju. 

Już miałem ruszyć za nią, gdy drzwi ze znakiem dziewczynki w sukience otworzyły się i wyszła z nich niziutka czarnulka. Ubrana w równie ciemną co jej włosy luźną sukienkę, kontrastowała na tle białych ścian. Lekko się zdziwiła, patrząc raz na mnie, raz na Norę. Jednak szybko się otrząsnęła, po czym podeszła do mnie i wyciągnęła rękę.

- Ty pewnie jesteś jej chłopakiem? - spytała ładnym dziewczęcym głosem. Potrząsnąłem jej delikatną dłonią, znowu przekładając futerał i nie rozumiejąc zbytnio nic z tego, co mówiła. W tej samej chwili Nora spojrzała na czarną zdziwionym spojrzeniem, lekko się zaczerwieniła, ale w końcu wybuchnęła głośnym śmiechem.

- Nie, głuptasie - rzuciła. - To jest Jessy. Nowy student.

- Oj, przepraszam... - zaczęła się tłumaczyć dziewczyna, ale szybko opanowałem sytuację, mówiąc:

- Nic się nie stało. Jessy już oficjalnie, a ty jesteś...

- Demri.

Uśmiechnąłem się, chwilę pociągnęliśmy gadkę szmatkę, po czym przeprosiłem, tłumacząc się zmęczeniem i zostawiłem dziewczyny za plecami. Obie były ładne, ale nie miałem zbytniej ochoty na konfrontacje. W sumie wcześniej nie myślałem nad ilością studentów. W Akademii panowała nieprzerwana cisza, więc możliwe, że byłem na razie sam z tymi dwoma panienkami. Do rozpoczęcia zajęć zostało parę dni, więc nie martwiłem się na zapas. Zresztą i tak nie byłem typem imprezowicza. Cisza, instrumenty, wino i ja stanowiły idealną randkę. Chociaż w sumie towarzystwo ładnych kobiet też nie było znowu takie złe. Tak rozmyślając, praktycznie od razu natrafiłem na swój pokój. Zerknąłem jeszcze tylko na drzwi obok. Na złotej tabliczce widniały dwa nazwiska 'Ylvisaker' i 'Finnes'. Pozostałe drzwi nie miały nazwisk. A więc żywiołowa Nora miała być moją sąsiadką. Szkoda, że Demri nie powiedziała swojego nazwiska. Demri Finnes? Pokręciłem głową, chcąc wyrzucić myśli z głowy. Nie grały większej roli. Miałem wielką ochotę w końcu zobaczyć, gdzie miałem mieszkać i pracować. Nie przedłużając, wszedłem do swojego pokoju, gdzie od razu przywitały mnie instrumenty. Nieco większy niż mój kącik w domu, razem z moimi przyjaciółmi nadawał rodzinnej atmosfery. Tylko trochę trzeba było przemeblować i już. Rzuciłem saksofon i worek na łóżko, zwiedziłem komnaty, po czym po jakichś piętnastu minutach wyszedłem szukać dachu. Nie byłem uzależniony. Chciałem tylko zwiedzić, a przy okazji zapalić.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz