Layout by Raion

piątek, 24 kwietnia 2015

Laufey Thorsdóttir

Szwecja. Kraj, który wydał na świat takie sławy jak Amon Amarth, HammerFall czy Sabaton. Mekka wielbicieli metalu, stojąca na równi z Wielką Brytanią i Iron Maden. A w chwili obecnej miejsce, w którym zatrzymał się duet komików Ylvis. Cóż za ironia…

Stukałam dłonią w udo w rytm Stockholm Syndrome wygrywanego właśnie przez Amy na perkusji. Była w tym niezła. Nawet lepiej: naprawdę dobra. Czasami w grze danego muzyka słychać te godziny ćwiczeń, skórę przetartą prawie do mięsa i wylane łzy. W przypadku panny Fiennes spełniało się to idealnie. W myślach układałam już listę wspólnych tematów. To była chyba pierwsza poznana w Akademii osoba, która nie była jazz-maniakiem. Dar z niebios.

- No, twoja kolej! – zawołam Vegard, wyciągając w stronę Nory błyszczący saksofon.

W tym momencie dziękowałam losowi za to, że nie wpadło mi do głowy brać ze sobą cokolwiek, co wydaje dźwięk i że moje towarzyszki wiedziały tylko o skrzypcach. W przeciwnym wypadku to ja mogłabym być na miejscu Ylvisakerówny.

- Nie no, daj spokój. Ja się dopiero uczę – wyciągnęła ręce przed siebie, jakby chciała się obronić przez wzięciem instrumentu w dłonie. – Poza tym, nie chciałabym kaleczyć twojego słuchu absolutnego – dodała z nutką uszczypliwości.

W odpowiedzi brat po prostu wcisnął jej saksofon. Norweżka zastanowiła się chwilę, po czym zagrała coś, co przypominało mi… tą muzyczkę, którą puszczają w łaźniach termalnych. Byłam prawie pewna, że to jakiś cudowny utwór lokalnego klasyka, ale nie potrafiłam wyrzucić z głowy obrazu ludzi w hotelowych szlafrokach. Przyklasnęłam jednak razem z innymi, kiedy skończyła. To, co przed chwilą powiedziała, było kompletną bujdą.

Potem zaczęła się próba. Przyznam, że widziałam parę prób zespołów muzycznych, ale a) nigdy nie oglądałam tego zza kulis, b)pierwszy raz nie do końca byłam w stanie odróżnić, co było występem, a co wygłupami braci. W przerwie między próbą a koncertem skoczyliśmy jeszcze na kawę.

Wydawało mi się, że próba była totalnym szaleństwem. Koncert przewyższał ją tysiąc razy. Raz po raz musiałyśmy się uchylać przed lecącą resztką hamburgera albo innego licha. Krzesła, na przykład.

Uśmiechnęłam się pod nosem. Nora była wykapaną Ylvisaker. Ta sama niespożyta energia, wieczny optymizm i rzeczy, które momentami wydają się tak głupie, że aż śmieszą. Wychowując się w takim klimacie, dziewczyna po prostu nie mogła być inna. Ja wiem… Może nici DNA w komórkach Ylvisakerów układają się w napis „FUN”?  W każdym bądź razie, paradowanie w stroju kirgiskich wojowników w wieku lat trzydziestu i trochę musiało być naprawdę przyjemną odskocznią od rzeczywistości.

***

Niedługo później impreza urodzinowa rozgorzała na dobre. Z głośników poleciał kolejny, niezbyt ambitny (acz chwytliwy) kawałek, którego nie znałam.

- Poproszę panią do tańca – Vegard podszedł do mnie i w teatralnym geście wyciągnął dłoń. Zdążyłam już nieco poznać braci Ylvisakerów i wiedziałam, co mnie czeka.

- Ale, proszę pana, ja nie tańczę – odparłam z szerokim uśmiechem.

- Ale ja i tak panią poproszę – stwierdził wesoło, chwytając moją rękę i wyciągając na środek.

Czy dużo tańczyłam? Tak. Nie ma bardzie klimatycznej sytuacji do tańca niż przyjaciel w charakterze partnera, wielki płomień obok ciebie i zorza nad twoją głową. Czy umiałam zatańczyć cokolwiek, co nadawałoby się do pokazania publicznie? Nie. Nigdy nie uczyłam się tańczyć walca, salsy i im podobnych. Po prostu nie było mi to potrzebne. Cieszyłam się więc, kiedy Veragd postanowił przejąć inicjatywę.

Wykonywałam ze śmiechem niewiadomo który z kolei obrót, kiedy Bard przyniósł wino. W głowie zapaliła mi się czerwona lampka. Jak znałam moje towarzyszki, nie będą sobie żałować. Jedyną rzeczą, która powstrzymywała mnie od oddalenia się w bliżej nieokreślonym kierunku, był fakt, że z urodzin raczej się nie ucieka. Zwłaszcza, kiedy ktoś funduje ci samolot w klasie Premium, koncert i wycieczkę po Sztokholmie.

Pierwszą lampkę, na zdrowie jubilata, wypiłam z radością. W końcu taki zwyczaj, a urodziny obchodzi się tylko raz w roku. Potem zajęłam się ciastem i konsekwentnie odmawiałam kolejnych dolewek. Popijawy na umór nie były w moim stylu. I mówię to ja, Islandka, potomkini Wikingów, którzy wierzyli, że w zaświatach czeka na nich koza, która zamiast mleka będzie dawać piwo.

Nora i Demri nie miały za to żadnych oporów. Rozmowa stopniowo przestawała się, jak dla mnie, kleić, a głosy przybierały na sile. Wymawiając się koniecznością pójścia do toalety, opuściłam taras. W łazience chlusnęłam sobie zimną wodą w twarz. Naprawdę lubiłam zarówno wszystkich Ylvisakerów, jak i Demri, ale nie mogłam znieść ich coraz bardziej rozmytych spojrzeń i coraz bardziej bezsensownych odpowiedzi.

Gdy otworzyłam drzwi, było jeszcze gorzej. Nie wiem, czym podyktowana była moja nadzieja, że nagle wszystko wróci do normy. Zastałam Draven uwieszoną na szyi Nory. Momentalnie wycofałam się do najbliższego rogu. Musiało wyglądać to paskudnie, zachowywałam się jak osaczone zwierzę. Ale, na litość, przecież nie założę nelsona znajomej ze szkoły!

Jak na komendę, czarna pobiegła w moją stronę i ścisnęła mnie. Spróbowałam się cofnąć, ale za mną nie czekała już wolna przestrzeń.

- Demri!

- Brakuje ci miłości! Chodź tu! – piszczała. – Kocham cię i twoje autko!

Muszę przyznać, że rzadko klęłam. Musiało dojść do ostateczności, a i w takich wypadkach zazwyczaj przerzucałam się na islandzki. Z emocji albo z grzeczności. Tym razem jednak pozostałam przy angielskim.

- Demri, co ty odpierdalasz?! Zachowujesz się jak dzieciak! Ojciec cię nie kochał czy co?!

W momencie mnie puściła. Czułam, że powiedziałam coś nie tak. Zastanawiałam się jeszcze tylko co.

- Ja… - zaczęła słabo. Wczepiła ręce w fałdy przybrudzonej sukienki. Znów wróciło do mnie skojarzenie  z małą dziewczynką. -  Mój ojciec nie wie, że istnieję.

- Demri… - szepnęła cicho Nora.

Zapadła gęsta cisza. Słychać było każdy głębszy oddech Draven. Wszystko działo się jakby w zwolnionym tempie, jakby czas przestał na chwilę biec. Ucichła nawet muzyka. Norweżka, najspokojniej jak umiała, wyciągnęła rękę w stronę czarnej. Ta uciekła i zamknęła się w najmniejszym z pokoi, trzaskając za sobą drzwiami.

Przygryzłam od środka wargę. Jasny szlag.

- Nie zadręczaj się, nie mogłaś wiedzie… - Nora skierowała się w moją stronę. Chciała położyć mi rękę na ramieniu.

- Ekki snerta mig ekki – powiedziałam lodowatym tonem, patrząc jej prosto w oczy.

Nie miałam pojęcia, jak to jest po norwesku. Nie miałam pojęcia, czy mnie rozumiała. Ale cofnęła się.

Wyszłam na taras, choć miałam ochotę biec dużo dalej. Wychyliłam się przez poręcz, czując na policzku zimny wiatr. Nie chciało mi się płakać. Nie było mi smutno. Byłam wściekła. Byłam wściekła na samą siebie, że mogłam tak głupio dać się ponieść emocjom. Że zraniłam kogoś, na czyjej przyjaźni mi zależało. A na końcu, że byłam zbyt dumna, by za nią pobiec. Teraz już było po wszystkim.

Usłyszałam westchnienie kogoś, kto rzuciła się na kanapę i miękki dźwięk rezonowany przez drewno tarasu. Ktoś za mną poszedł.

- Ekki koma. Ég vil vera ein.

Zapomniałam, jak mówi się po angielsku. Zapomniałam, jak powiedzieć „nie”, żaby dać jasny i prostu przekaz komuś, komu zachciało się mnie pocieszać. 

Może przez to, że nie zrozumiała co mówię, a może przez to, że była zdeterminowana, stanęła obok mnie Amy.

- Wiem, że nie chciałaś tego zrobić. Nie mogłaś wiedzieć, że tak zareaguje.

- Fara í burtu.

- Nie rozumiem cię.

- Þú þarft ekki að.

Westchnęła i spojrzała przed siebie.

- Dobrze wiem, że mnie słyszysz. Jeżeli nie masz ochoty ze mną rozmawiać, twoja wola. Ale chciałabym żebyś mnie posłuchała. Zrobisz to dla mnie?

Kiwnęłam głową. Niech mówi.

- Rozumiem, że prawie nie znasz Demri. Nie znasz nikogo, prawda? Ja, Draven, Waits, Nora… Wiesz, skąd jesteśmy, co lubimy i jak mamy na imię. Ani my nie znamy ciebie. To normalne, jesteśmy ze sobą od może dwóch tygodni.  – Wzięła oddech. – Pochodzimy z różnych stron i wychowywali nas różni ludzie. Inaczej patrzymy na świat i zachowanie Demri może cię dziwić, irytować. To też normalne. I w twoim zachowaniu też nie było nic dziwnego. Nie chcesz, żeby ktoś obcy i w dodatku pijany cię dotykał. Ale sama widzisz, że miała ciężkie dzieciństwo. I w jej imieniu proszę cię: wybacz jej.

Oparłam głowę na dłoniach, złączonych na barierce. Nie spodziewałam się, ze pod tą czarną, skórzaną kurtką może się czaić aż tak wrażliwa osoba. Ponad to miała rację. Tyle, że to ja powinnam prosić Demri o wybaczenie. Wzięłam głęboki oddech i spróbowałam sklecić jakieś zdanie.

- Czy pójdziesz rozmawiać z nią?

Coś mi mówiło, że nie tak powinna brzmieć ta konstrukcja, ale w tamtej chwili jakoś średnio obchodziła mnie moja poprawna angielszczyzna.

- Pójdę. A ty pójdziesz teraz do pokoju i będziesz z nimi gadać, jakby nic się nie stało. Ylvisakerowie nie chowają urazy zbyt długo. Już pewnie się domyśliłaś – uśmiechnęła się lekko i popchnęła mnie w stronę drzwi.

Rozmawiali o koncercie, a atmosfera niedawnego spięcia jakby wyparowała. A przynajmniej nie było jej czuć.

- Ej, oberwałem hamburgerem! – zaśmiał się Vegard.

- Należało ci się. Poza tym mam urodziny i w ten jeden dzień mogę rzucać w brata hamburgerami – odparował Bard.

- I tak najlepsza była końcówka – dorzuciłam, siadając na kanapie.

- Doprawdy? – zapytał Bard z łobuzerskim uśmiechem na ustach.

- Co za idiota! A wtedy ten debil cisnął krzesłem i…

- Demri! – krzyknęła nagle Nora.

Wszyscy spojrzeliśmy w stronę drzwi. No, Lauf, pokazujemy tę twoją ludzką stronę – pomyślałam, wstając. Podbiegłam do Demri, przytuliłam ją i (całym wysiłkiem woli ignorując zdrowy rozsądek) podniosłam do góry. Była tak niziutka, że przebierała nogami w powietrzu.

- Bardzo cię przepraszam! Nie miałam pojęcia…  - zaczęłam.

Że co? Nie miałam pojęcia, że ojciec cię zostawił? Jakoś nie brzmiało to dobrze.

- Nic się nie stało. Ale… Fey, dusisz…

- Wybacz – odparłam już nieco bardziej rozluźniona, stawiając ją na ziemi.

Demri uśmiechnęła się do mnie ciepło, po czym odwróciła się w stronę Barda.

- Zepsułam ci urodziny. Przepraszam za ten głupi wybuch… w ogóle nie pomyślałam, że zrujnuję ci imprezę. Normalnie się tak nie zachowuję, ale…

Już miałam wejść, jej w słowo, że to nie ona powinna przepraszać, ale Ylvisaker młodszy podszedł do niej i położył jej rękę na ramieniu.

- Dziewczyno. Od dawna nie było takiej akcji u Ylvisakerów. Ekstra!

Podniosłam brew w geście niedowierzania. Albo Bard naprawdę był niepoprawnym optymistą albo był chory i powinien się leczyć.

Parę minut później podeszłam do Demri jeszcze raz.

- Chcesz zdjęcie ze Sztokholmem nocą?

- Nie chcę się zamęcz…

- Jasne, że chcesz – powiedziałam, zgarniając są ramieniem. – No już, nie opieraj się, bo cię tam zaniosę. A wiesz już, że potrafię.

Z braku porządnego aparatu, wyciągnęłam z kieszeni telefon.

- No, stawaj. I szeroki uśmiech.

Widziałam na ekranie już tą Demri z rozwianymi włosami i błyszczącymi oczami. Włączając spust migawki, miałam nadzieję, że co złe, to za nami. Stare islandzkie przysłowie mówi:aldrei of seint að verða hamingjusamur. Nigdy za późno, by stać się szczęśliwym.

***

Obudziły mnie pierwsze dźwięki Twilight of the Thunger God. Uśmiechnęłam się w półśnie. Jedna z moich ulubionych piosenek, nawet jeżeli wyjątkowo wolałam wersję Sabatonu. Dźwięki urwały się jednak równie szybko, jak się zaczęły. Amy, bo oprócz mnie tylko ona mogła mieć tak ‘mocny’ gust, musiała się zorientować, że jeszcze kilka sekund i jej play lista mogła postawić na nogi cały hotel. Poruszyłam głową na poduszce, nucąc w głowie tekst.

Usłyszałam, że Amy wstaje, ale nie poruszyłam się. Pewnie szła do łazienki. Kolejnym zarejestrowanym dźwiękiem była otwierana zmywarka i trzaskanie szkła. Chyba sprzątała pokój. Trochę mnie to zdziwiło, bo przecież mogła do tego zawołać obsługę. Potem zaczęła robić coś. Zmarszczyłam brwi, próbując dopasować odgłosy do czynności.

Zajarzyłam, że dziewczyna podłączała telefon do wieży wraz kiedy rozległy się pierwsze dźwięki znienawidzonego Shake It Off. Momentalnie otworzyłam oczy, ale pamiętając lekcję z poprzedniego dnia, zamiast rzucać mordercze spojrzenia – rzuciłam poduszką.

- Amanda Valentina Fiennes! – krzyknęłam, zrywając się z łóżka. Pełne imię zawsze brzmi dostojniej.

- Valentina!? – zdziwił się któryś z braci.

Nie spojrzałam, który. Byłam zajęta podcinaniem Angielki i pilnowaniem, żeby przypadkiem nie rąbnęła się zbyt mocno na tą podłogę. Próbowałam zablokować jej ręce i nogi, ale broniła się dzielnie. Nora śmiała się w niebogłosy. Dlaczego mnie to nie dziwiło…?

Poczułam czyjeś ręce na swoich ramionach i dałam się zaciągnąć na kanapę. Oddychałam trochę głębiej, ale naprawdę cieszyłam się, że udało mi się w końcu przełamać lody, które dzieliły mnie i resztę dziewcząt.

- A wiesz, co jest w tym wszystkim najlepsze? Że jesteś jednocześnie ojcem Lokiego i córką Thora.

Uśmiechnęłam się pod nosem. Miałam świra na punkcie mitologii i wiedziałam, że tylko ktoś, kto oglądał marvelowskie filmy, mógł wysnuć taki wniosek. Pogawędkę na temat mojej tożsamości postanowiłam zostawić na później, bo moją uwagę przykuła koszulka Fiennes. Uśmiechnęłam się szeroko. No proszę! widzę, że mamy tu bratnią duszę – przemknęło mi przez głowę.

- Wygłosić ci gadkę o prawości i honorze? – zażartowałam.

Amy dostała ataku śmiechu, a ja poszłam w jej ślady. Nieczęsto zdarza się, że geek spotyka geeka. Ale teraz już po ptakach: klękajcie, narody!

Wstałam i podciągnęłam ją z podłogi, puszczając do niej oko.

- Pozwolisz, że będziemy kontynuować podbój świata, jak tylko się ubiorę?

Podniosłam z podłogi torbę z moimi rzeczami i poszłam do łazienki. Wybrałam ciemne jeansy i białą bluzę z kapturem. Gdy wróciłam, zastałam Norę i jej braci grymaszących nad owsianką. Zaśmiałam się. Nienawiść Norwegów do owsianki była równie legendarna, jak nienawiść do Szwedów. Ylvisakerowie odstawali w tej drugie kategorii, ale całą swoją energię przelewali na pierwsze.

- Cholera jasna! Amy! Najpierw nas budzisz Taylor Swift, a teraz każesz nam wpierdalać owsiankę?

- Mieliście to w książce kucharskiej… myślałam, że to typowe skandynawskie śniadanie…

- Bo jest. I dlatego wszyscy Norwedzy jej  nie znoszą – fuknął Vegard.

Ja tam nie miałam problemów z owsianką. Co prawda, w domu zazwyczaj dosładzałam ją miodem, ale sama też ujdzie. Jadłam w myśl sportowej zasady: śniadanie zjedz jak król, obiad jak żebrak, a kolację oddaj wrogowi. Nie przejęłam się toteż, kiedy Nora zamówiła kolejne śniadanie. Zwłaszcza, że szykowało się sveler.

Rodzeństwo zaczęło rozmawiać o swoich przygodach z promilami, a ja raz po raz dolewałam na talerz syropu waniliowego. Na wszystkie świętości, jak to jest dobre!

- A co? Jesteś już od dwóch tygodni w Akademii i miałaś jakieś przygody? – zapytał w pewnym momencie Ylvisaker Młodszy.

- Stale wyjeżdżał. Wyobrażasz sobie co się działo… - odparłam między jednym gryzem a drugim.

-Jeśli macie się przyjaźnić z moją siostrą to jest jedna zasada. Nie dawać jej alkoholu, gdy jest jej smutno – podsumował nas Bard.

- Taaa…Goteborg – powiedział przeciągle Vegard.

Zabrzmiało jak „Aż mi się Budapeszt przypomniał” żywcem wyjęte z Avengers. Sytuacja musiała być zresztą podobna, bo Nora momentalnie przerzuciła się na norweski.

Niedługo później zerknęłam na zegarek i smętnie zwlekłam się z krzesła. Żal mi było żegnać się z Europą, ale czas naglił. Pozostali chyba poczuli ten sam zew, bo również wstali. Dobra atmosfera prysła jak bańka mydlana.

Siedząc w pociągu i wyglądając za okno, czułam się jakbym opuszczała dom. Wierzcie mi, z wyjątkiem czyjejś śmierci, to najgorsze uczucie na świecie. Niby Szwecja to nie Islandia, ale jednak miały ten wspólny dla całej Skandynawii czar.

Kiedy Nora skończyła telefoniadę ze Stalem tym jakże wzruszającym zwrotem „kocham cię” przewróciłam tylko oczami. Prychnęła w odpowiedzi, ale zignorowałam ją. Dojeżdżałyśmy do lotniska.

Doszło do mnie, że Ylvisakerowie mają fanów chyba wszędzie. Najspokojniej na świecie siedzieliśmy w kawiarni, kiedy podeszła do nas jakaś dziewczyna. Blond sprężynki na głowie, jakieś piętnaście lat i strasznie szeleszczący język. Polka…?

- I przepuścili cię z tym?  - zapytał ze zdziwieniem Vegard, kiedy wyciągnęła z torby fragment rozwalonego niedawno na scenie krzesła.- No dobra, ma ktoś coś do pisania?

- Artysta zawsze do usług  - powiedziałam, wyciągając z torby marker.

Nagle sobie o czymś przypomniałam. O czymś baaaardzo ważnym. Tak ważnym, że przypłaciłabym to głową, gdybym tego nie przywiozła.

- A właśnie! Moja koleżanka jest waszą wielką fanką…

- I pewnie też chce autograf. Załatwione. Tylko może pójdziemy do Barda.

Był to chyba sygnał, że czas się ruszyć. Wzięliśmy bagaże i ruszyliśmy w stronę bramek.

- Ty! A może oni nagrają, jak mówią coś po islandzku?

- Jesteś pewna, że to dobry pomysł? – w myślach już słyszałam, jak cudownie będzie to brzmieć.

- Jasne. Przecież nasze języki są podobne.

- OK. Napisać wam coś? – zwróciłam się do braci.

- Damy radę – Bard wpisywał już jaką kwestię w translator.

Chwilę później musiałam naprawdę nad sobą panować, żeby ich nie poprawiać co drugie słowo. Jasne, bardzo się starali. Ale ich staranie były współmierne do stopnia kaleczenia mojego pięknego języka… Bracia dorzucili jeszcze od siebie amerykańską flagę z dedykacją. Freyja będzie w niebie – pomyślałam.

Niedługo później wchodziłam na stopnie prowadzące do wnętrza samolotu z flagą w torbie, nagraniem na telefonie, pustką w sercu i Swedish Pagans w uszach. Podczas startu wczepiłam się dłońmi w krawędzie fotela, ale solennie postanowiłam sobie, że podczas tej podróży nie zasnę.


3 komentarze:

  1. Laufey! Padam do nóg i czyszczę buty, a następnie zamiatam ulicę przed takim wielkim talentem jak ty. Czytało mi się to jak…muszę powiedzieć…dobrą książkę. Były chwile uśmiechu jak i momenty napięcia. No może za dużo powiedziane, ale generalnie były emocje.

    Wiecie co jest wspaniałe w tym blogu? Że jak któraś z was pisze coś o Ylvis to dzięki temu się dowiaduje nowych rzeczy. I jak teraz wspomniałaś o tym, że Vegard tańczył postanowiłam to sprawdzić. I czego się dowiedziałam? Że Bard chodził na lekcje tańca towarzyskiego.

    A tak po za tym to nie wiem czy zamierzenie pomyliłaś Barda z Vegardem w scenie z saksofonem czy nie? W każdym razie to Bard jest panem saksofonistą.

    Tak w ogóle to serio jest takie przysłowie po islandzku? Bo jest śliiiczne <3

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wstawaj, wstawaj! Od tego schylania dostaniesz bólów kręgosłupa i nie będziesz mogła zamieść mi ulicy xD

      Za tańczącego Vegarda to dziękuj Perry. Ja tylko podchwyciłam jej wątek.

      Kajam się pokornie, aczkolwiek panowie podczas pisania namiętnie mi się mylili. Kursowałam cały czas między tekstem a blogiem, żeby zobaczyć, który co powiedział xD

      Jest, jest. Po polsku też chyba jest coś takiego, ale inaczej jakoś brzmi. ;)

      Usuń
    2. Spoko. Ja osobiście nie znam nikogo komu by się oni nie mylili. Albo Agata co chce mi zabrać Barda, bo jej się mylą xD
      Nie brzmi tak ładnie :D

      Usuń